08.04.2024, 17:56 | #21 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 342
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 6 dni 22 godz 45 min 0
|
Dzień 6 – czwartek , 21 lipca
Start tradycyjnie skoro świt. To znaczy około 8:00 Śniadanie jest od 7:30, więc ogarniamy się, pakujemy motocykl i idziemy jeść. Na stołach prawie nic. Po 10 minutach wjeżdża herbata, placki chlebowe i jajecznica z pomidorami. No nie jest to super żarcie, które ponoć jest w Iranie! Albo po prostu wybraliśmy za bardzo budżetową opcję hotelu . Na odchodnym nasz recepcjonista – gbur każe podpisać jakieś oświadczenia. Robię to, ponieważ cały czas ma 2 asy w rękawie w postaci naszych paszportów, ale dla pewności podpisuję je imieniem i nazwiskiem: „Nie Rozumiem”. Oddaje nasze paszporty i z uśmiechem na znak sympatii łapie mnie bezceremonialnie za policzek robiąc „puci,puci” Koło motocykla spotykamy już Irańczyków i starszy pan robi sobie zdjęcie na GS-ie. Dobrze, że przezornie stawiam motocykl na centralce na czas naszej nieobecności. Schodząc z (z racji parkowania na centralce) dość wysokiego sprzętu, naciąga sobie biodro… Jedziemy. Mam wrażenie, że ruch drogowy w Iranie, szczególnie w miastach nie należy do największych atrakcji dla motocyklistów. Chyba kierowcy nie przywykli do motocykli (mają tu przecież tylko pierdziochy o max. pojemności 250 ccm), albo nie zdają sobie sprawy, że motocykle mają znacznie lepsze przyspieszenia od samochodów. Sposób zachowania kierowców pozwala mi też na wysnucie jeszcze jednej teorii: motocykle mają zwyczajnie w doopie, bo jadą większym pojazdem 76.jpg 77.jpg 78.jpg Wjeżdżamy na autostradę. Zmuszeni jesteśmy zignorować tablicę informacyjną, zabraniającą wjazdu motocyklem. Oprócz tego nie wolno wjeżdżać np. koniem , koniem z wozem czy traktorem. 79.JPG Autostrada wydaje się nienajgorsza. Po 3 pasy w każdą stronę, ale trzeba mieć się na baczności. Przy bramkach utworzyły się takie koleiny, że można łatwo wywinąć orła. Oznakowanie niezłe, niezbyt często, ale są zajazdy z knajpkami czy sklepami, kible. Początkowo krajobraz jest dość monotonny, dominują wyblakłe beże, dopiero potem pojawiają się bordowe góry. W każdej możliwej dziurze, gdzie jest woda, albo jej wspomnienie widać jakieś uprawy. 80.jpg 81.jpg 82.jpg Zjeżdżamy na parking, rozprostować kości oraz zobaczyć co da się kupić w sklepie. Kupujemy sok z brzoskwiń i wiśni oraz lody szafranowe. W sumie to nie mogliśmy się ich doczekać – dużo naczytaliśmy się, że właśnie w Iranie ta przyprawa jest bardzo popularna. Okazały się niezłe, choć smaku to nie umiem opisać. Cała ta przyjemność kosztowała nas 500.000 riali. Ale co tam – fundujemy sobie jeszcze za niebagatelną sumę 350.000 po espresso, do których dostajemy czekoladowe cukiery. Dalej – w drogę! Próbując wjechać ze ślimaka na jezdnię autostrady orientuję się, trzeba pokonać mniej więcej 10 - centymetrowy stopień z asfaltu! Jezdnia po prostu jest 10 centymetrów wyżej niż dochodzący do niej ślimak. - Żabko, trzymaj się! Dałem trochę gazu i szczęśliwie motocykl nawet nie zauważył nierówności, ale mnie od razu zrobiło się cieplej… Mijamy stado małych, puchatych wielbłądów, pasących się niedaleko autostrady, zaś z przeciwka nieco mniej liczebne stado… wozów opancerzonych. Dla podróżujących Irańczyków stanowimy nie lada atrakcję – machają do nas, uśmiechają się, robią nam zdjęcia, nagrywają. Jedyne co wkurza – chcąc przyjrzeć się nam czy motocyklowi bliżej, siedzą na doopie, a to nie jest najbardziej komfortowe. Ciężarówki to z reguły 40 a może nawet jeszcze starsze sprzęty produkcji zachodniej. Nie brak również amerykańskich Mac-ów chyba z lat 60-tych. Często sprzęty te są finezyjnie wymalowane, czy przyozdobione. Jedyny minus jest taki, że kopcą i śmierdzą niemiłosiernie. Nie przedstawiają także pozytywnego obrazu zwierzęta przewożone na pace – jest to robione jakkolwiek, np. byk przewożony jest z workiem na głowie. Osady wyglądają jak w Afryce – ubogie i często, łącznie z domami – budowane z gliny. Doskonale wtapiają się w krajobraz. Droga łagodnie prowadzi raz wyżej, raz niżej. Często zdarza się, że widzimy bezkres na wiele kilometrów przed nami, zwieńczony rozpływającym się w gorącym powietrzu obrazem gór na horyzoncie. W sumie ciepło jest – termometr pokazuje 36 stopni. 83.jpg Na autostradzie mijamy trochę fotoradarów, ale wyglądają jak zepsute, choć ciągle coś się w nich świeci. Są poza tym dość charakterystyczne, więc widać je z daleka i walą zdjęcia od przodu, więc nie stanowią dla nas większego problemu. Pojawia się policja, nieraz mierzy radarem, ale nas nie zatrzymują. Zjeżdżamy z autostrady. Tu czeka na nas miła niespodzianka: zakaz wjazdu motocykli na autostrady ma też swoje plusy – nie pobrano od nas opłaty za przejazd Wjeżdżamy do miasta Kazwin. Na razie zagęścił się znacznie ruch na ulicy i muszę bardziej uważać. 90% samochodów, a może nawet więcej, to trupy, które w Polsce już kilka lat wcześniej nie byłyby dopuszczone do ruchu. Kierowcy nie używają lusterek. Samochód, który parkował wzdłuż krawężnika nagle odbija w lewo, włączając się do ruchu tuż przed nami! Musiałem ostro hamować, Ania wpada na mnie. To, że nie włączył kierunku to pół biedy, najgorsze jest to, że w ogóle nie spojrzał w lusterko. Generalnie na ulicach jest dość duży chaos. Zaobserwowałem, że sygnalizacja świetlna traktowana jest z dużym przymrużeniem oka. Bardzo często ludzie walą na czerwonym. Jedziemy całkiem szeroką jezdnią – 3 pasy w każdym kierunku. Przed skrzyżowaniem zrobił się taki bałagan, że nie bardzo wiem na którym pasie się ustawiać. - Co tu się dzieje? – pytam Anię, mając nadzieję, że ona coś z tego rozumie. - Nie wiem, ale na skrzyżowaniu na pierwszym miejscu stoi 8 samochodów, zaś na ulicy z pierwszeństwem cały czas ktoś jedzie. Udało się, jedziemy dalej W Kazwinie zamierzamy zostać 2 dni: mamy też kilka obiektów, które chcemy zobaczyć. Jedziemy zatem do starej bramy miasta: Tehran Gate. Przed nią odbywa się oczywiście handel. 84.jpg Za bramą jest placyk z pomnikiem chyba fotografa, którego tożsamość pozostanie dla nas tajemnicą. 85.jpg Po drodze kupujemy arbuza. Mamy tylko nadzieję, że będzie dobry. Wiem, że jest jakiś system oceny dojrzałości tych owoców przed spróbowaniem. Polega on na tym, że stuka się w owoc i w zależności od tego jako odgłos wydaje – można odczytać czy jest dojrzały, czy nie. Nie wiem tylko jak interpretować wyniki 86.jpg Przede wszystkim plan jest taki, żeby zeżreć coś dobrego, poszwendać się po mieście i poobserwować codzienne życie Irańczyków. Walimy więc do hotelu, zostawiamy nasze tobołki i na miasto! Mam zapisanych kilka hoteli, które udało mi się znaleźć przed wyjazdem. Jedziemy do nich po kolei. Wprowadzone są oczywiście w nawigacji jako koordynaty GPS, bo nie wyobrażam sobie wpisywać nazw irańskich ulic do Garmina w tym upale. W sumie ten system stosujemy już od ładnych kilku lat i jak dotychczas się sprawdza. Dokujemy się w małym hotelu Minu za 6.300.000 riali, (czyli niecałe 100zł) za śniadaniem za noc. Jeśli wierzyć szyldowi na dachu, nasze lokum ma 2 gwiazdki. W języku perskim wyraz hotel, brzmi jak po polsku, tylko pisze się ciut inaczej (pierwsze trzy litery czytane oczywiście od prawej do lewej to: H, T, L ). literę „L” chyba każdy widzi, zaś samogłosek zasadniczo się nie zapisuje 89.jpg Pokoik choć mały, to bardzo przyjemny; klimatyzacja też radzi sobie całkiem dziarsko. Kąpiel i w miasto! Idziemy oczywiście na piechotę. Nasze oczekiwanie na zielone światło na skrzyżowaniu na nic się zdało, bo kierowcy w dupie mają czerwone I tak jadą, pomimo, że my powinniśmy iść, bo mamy zielone. Obserwujemy jak przechodzą tubylcy: walą przed siebie jak zrobi się trochę wolnego, ale patrzą cały czas, żeby nie zostać ucelowanym przez samochód. Zatem – za nimi! Natomiast na skrzyżowaniu zwykły ruch drogowy, czyli armagedon! Zdjęcie zdecydowanie nie oddaje dynamiki która tam się dzieje. 90.jpg Poszukiwanie knajpy nie jest łatwe. Nie dość, że nie wiemy jak po persku jest restauracja, czy bar, to używają tu takiej kaligrafii, że średnio radzę sobie z czytaniem! O literach znanego nam alfabetu, raczej można pomarzyć. W końcu trafiamy do jakiegoś lokalu – pokazujemy, że chcemy zjeść. Wobec tego dostajemy coś a’la kofty oraz pieczone podroby. Je się to zawijając mięsko w duże placki, i dodając zielsko, które chyba jest miętą. Pijemy do tego chyba ayran i laban (sfermentowany rodzaj jakiegoś napoju mlecznego). W sumie to nawet niezłe. 87.jpg 88.jpg Po obiadku dajemy się (sobie nawzajem) namówić na zjedzenie lodów. 3 gałki kosztują ok. 3 zł, więc uczciwie W smaku dobre. Próbuje nas zagadnąć Afgańczyk, ale pokonuje nas bariera językowa. Gość pokazuje nam paszport, dzięki któremu mam okazję przekonać się, że w afgańskim arabskim istnieje litera „p”, której nie ma w klasycznym arabskim. 91.jpg Szukamy złotnika, żeby wymienić przywiezione przez nas dolary na riale. Próbujemy zagadać ludzi, gdzie można wymienić kasę. Z komunikacją idzie bardzo słabo: bardzo mało osób mówi choć kilka słów po angielsku. Dziewczyny radzą sobie z tym generalnie lepiej. Problem jest taki, że ja mogę zagadywać do chłopów, a Ania do bab: na krzyż nie bardzo chcą gadać. Odsyłają nas do kantoru. W kantorze to my nie chcemy- wolimy u złotnika. Patent z wymianą kasy u złotnika działał zawsze w Turcji, więc zakładamy, że i tutaj zadziała. W końcu jakiś chłopak prowadzi nas do szewca, ale szewc nie wymieni, więc prowadzi nas do złotnika. Tutaj się udaje i dostajemy dobry kurs – 323.000 riali za 1$. Wymieniamy 300$ i mam całą kieszeń w spodniach bojówkach pełną waluty. Skoro jesteśmy tacy bogaci, to kupimy jeszcze kartę do telefonu. Udało się nawet namierzyć sklep, ale okazało się, że paszporty zostały w hotelu, a bez nich nie da rady. Pijemy jeszcze wodę i 2 soki, płacąc za to ok. 20 zł, co oznacza, że chłopak nas trochę naciągnął. Po drodze zasiadamy na kawę w przydrożnym bufecie, płacąc za nią 350.000 riali. Obserwujemy irańską ulicę: zasadniczo wszystkie kobiety chodzą w chustach. Niektóre faktycznie mocno zawoalowane, a niektóre widać, że chusty mają tylko na sztukę, luźno zawiniętą na czubku głowy. Za to wszystkie bardzo mocno wymalowane. - Jak one to robią, że ta tona tapety nie spłynie im z twarzy!?- zastanawia się Ania. Na odchodnym dostajemy jeszcze po cukierku. W hotelu pałaszujemy arbuza kupionego wcześniej za około 3 zł. Czujemy się lekko zawiedzeni - nie jest tak słodki, jak mieliśmy nadzieję. Jaka cena – taki smak! W hotelu wylegujemy się i odpoczywamy od upału dnia – jak dobrze, że jest klimatyzacja! Włączamy telewizor. Choć nie rozumiemy niczego, ruchome obrazki wskazują, że w TV same dobre wiadomości: sukces goni sukces Zapada zmrok, muezzin wzywa do modlitwy. Otwieram okno, żeby lepiej słyszeć. Z tego co udaje mi się zrozumieć, adhan ma chyba inną treść niż dotychczas słyszane. W sumie islam szyicki, jaki jest w Iranie, ma pewne różnice w stosunku do głównego nurtu – islamu sunnickiego. Tego dnia na liczniku przybyło 533 km. |
09.04.2024, 22:17 | #22 |
__________________
kto smaruje ten jedzie |
|
12.04.2024, 14:11 | #23 |
Czyta się i czeka na kolejny odcinek.
|
|
12.04.2024, 14:17 | #24 |
Zarejestrowany: Nov 2018
Miasto: Ustroń
Posty: 134
Motocykl: TA600
Online: 2 tygodni 6 dni 21 godz 44 min 33 s
|
Dawaj dalej
|
14.04.2024, 09:37 | #25 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 342
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 6 dni 22 godz 45 min 0
|
Dzień 7 – piątek, 22 lipca
Dziś nigdzie nie jedziemy, ale i tak budzimy się o 6:00 bez budzika Niespiesznie zatem zbieramy się, by o 7:30 udać się na hotelowe śniadanie. Okazało się przyzwoite, ale raczej skromne: jajecznica z pomidorami, pide (zamiast chleba), miód w jednorazowych opakowaniach, warzywa. Niestety, rozbestwieni Turcją i opowieściami o wspaniałym irańskim jedzeniu, cały czas czekamy na coś ekstra. Przeciętne śniadanie ma ten plus, że jutro będziemy mogli wystartować skoro świt, bo nie jest ono warte czekania. W planach zobaczenie meczetu Jameh oraz Imamzade Hossein czyli czegoś w stylu sanktuarium . Mapa pokazuje 2 drogi: prostą, albo kluczenie zaułkami. Oczywiście wybieramy ten drugi wariant Dziś piątek, czyli irańska niedziela – większość sklepów i lokali jest pozamykana. Przemykamy zatem krętymi uliczkami obserwując sposób mieszkania lokalsów. Domy jak dla nas przedstawiają niezły folklor: wyglądają jak budowane bez ładu i składu, często w jednym budynku zamontowane są okna o różnych kształtach, co potęguje wrażenie chaosu. Życie rodzinne raczej chowa się za wysokim murem. Zieleni na ulicach niewiele, dominuje beton; nieraz widać rosnące wewnątrz dziedzińców drzewka figowe. Ponieważ jest jeszcze wcześnie, spaceruje się przyjemnie i słońce nie doskwiera. Dodatkowo, na ulicach nie ma tłoku. 92.jpg Przed nami pojawia ładny, ozdobny i kolorowy budynek. Zamierzamy zapuścić żurawia, co znajduje się w środku. Pan, którego dostrzegliśmy za murem macha, aby wejść do środka. Z zaproszenia skwapliwie korzystamy. Okazuje się, że po jednej stronie dziedzińca znajduje się sanktuarium Alego, zaś po drugiej – meczet lub sala modlitw. 93.jpg W sanktuarium ściany wyłożone są mozaikami z tysięcy drobnych lusterek. Wszystko delikatnie podświetlone na zielono – jest to kolor proroka. Pierwszy raz widzimy takie cuda – robi wrażenie. Ponieważ jesteśmy sami, możemy spokojnie penetrować każdy kąt. Pośrodku jest coś w rodzaju symbolicznego „grobowca”, do którego ludzie wrzucają pieniądze. 94.jpg W budynku naprzeciwko masa ludzi, ktoś przemawia, a reszta słucha. Wobec tego nie wchodzimy, tylko kierujemy się do wyjścia. Tymczasem znowu ktoś macha do nas, pokazując, aby usiąść. Pan przynosi nam ciasto: żółty biszkopt nasączony miodem. W sumie całkiem smaczne, ale przede wszystkim cieszy przyjazny gest. Po ciastku dostajemy jeszcze zupę z soczewicą i placki. Na koniec oczywiście herbata. Choć z rozmową jest ciężko, widać, że Irańczycy cieszą się, że ktoś ich odwiedził. Pytają, czy podoba nam się w ich kraju. I cóż odpowiedzieć, jak tu w ten sposób wita się innowierców Jest bardzo przyjemnie, czuć płynącą od Irańczyków pozytywną energię. 95.jpg Dziękujemy najpiękniejszym irańskim „merci” i objedzeni idziemy dalej. Słońce już zaczęło operować i zaczyna robić się ciepło. Ludzie również się obudzili, więc i ruch na ulicach większy. Tymczasem spotykamy pięknie utrzymaną (wizualnie) ciężarówkę mercedesa. Tego typu, a może raczej „w tym wieku” samochody ciężarowe są tutaj standardem. Irańczycy dali im drugą, albo raczej trzecią młodość. 103.jpg 104.jpg W oddali zaczyna majaczyć meczet Jameh, do którego zmierzamy. Po dotarciu do celu okazało się, że główne wejście jest zamknięte. 96.jpg Próbujemy znaleźć jakieś boczne wejście idąc wzdłuż murów. Okazało się, że po pokonaniu krętych korytarzyków udaje nam się dostać do… WC Skoro tak, to korzystamy. Dobrze, że mamy swój papier toaletowy, bo tu jest tylko taki: 97.jpg Zagadnięty „dziadek klozetowy”, na migi pokazuje, że meczet jest zamknięty. Tak samo jest to opisane na mapie google. Tak łatwo to my się jednak nie poddamy! Po obejściu prawie całego kompleksu trafiamy mniejsze drzwi, które po popchnięciu udało się otworzyć, więc pakujemy się do środka. Tym sposobem docieramy na dziedziniec, na którym stoją rusztowania. Po ilości ptasich odchodów na nich, można przypuszczać, że stoją tu już od dawna… W środku oprócz nas są tylko 2 babeczki. Niestety poza dziedzińcem nie udało się nam spenetrować nic więcej – pozamykane na głucho. Zaglądamy wobec tego do środka przez dziurki od klucza, małe okienka, czy szpary, jednak nic spektakularnego nie dostrzegamy. 98.jpg 99.jpg 100.jpg 101.jpg 102.jpg Po wyjściu z meczetu trafiamy za to na piekarnię, w której wypieka się chleb w sposób jaki zapewne istniał tu od setek, jeśli nie tysięcy lat. Chłopaki sami do nas machali, pozwalają się bez problemu nagrać przy pracy. A wygląda to mniej więcej tak: Na zakończenie zostajemy obdarowani świeżutkim, jeszcze ciepłym plackiem chleba, który nazywa się chyba „nuun barbari”. Idąc po ulicy i jedząc go, oddzierając po kawałku, wreszcie zaczynamy rozumieć sens opowieści biblijnych, gdzie mowa jest o dzieleniu się chlebem. Kierujemy się do Imamzade Hossein. Niestety, ale niebieska kopuła tego sanktuarium – tak charakterystyczna dna irańskiego krajobrazu jest w remoncie. Sanktuarium znajduje się za niewielkim placykiem, z dość ciekawą nowoczesną rzeźbą – nam przypomina krzyżowca 105.jpg 106.jpg Znajduje się tu także mały plac zabaw, m.in. diabelski młyn, do którego napędu używana jest siła mięśni ojców. Łańcuch przypięty do jednego z wagoników sugeruje, że teraz chyba nieczynne. 107.jpg Wchodzimy osobnymi wejściami – dla kobiet i mężczyzn. Ania zostaje szczelnie ubrana w piękny, cuchnący czarny czador Tuż za mną wchodzi strażnik tego przybytku. W ręku dzierży tutejszą tajną broń: miotełkę. Jestem pilnowany podczas całej mojej wizyty w sanktuarium. Żeby zmyć wrażenie natręctwa, co chwilę pasie mnie cukierkami Kobiety szczelnie ubrane idą wokół grobowca przeciwnie do ruchu wskazówek zegara; głaszczą go i mamroczą coś pod nosem; niektóre wrzucają do środka pieniądze, inne mu się kłaniają, a jeszcze inne gapią się w telefon. Są też takie, które leżą pokotem na dywanach: chyba śpią. Gdy wychodzą z sanktuarium robią to tyłem, tak, aby nie odwrócić się plecami do grobowca. 108.jpg 109.jpg 110.jpg 111.jpg 112.jpg Gdy na dziedzińcu znów spotkałem się z Anią, zostajemy poczęstowani przez strażnika jeszcze śliwkami. Wychodzimy. Po drodze trafiamy na suk. Pachnie pięknie. Pięknie! Od razu widać, że owoce i warzywa dojrzewały w tutejszym, słonecznym klimacie. Kupujemy brzoskwinie i śliwki za nieduże pieniądze. Teoretycznie ceny napisane, ale najprawdopodobniej w tomanach czyli wymyślonej jednostce pieniężnej odpowiadającej 10 rialom. 113.jpg 114.jpg Najwyższy czas na obiad: znów niespodzianka. Dostajemy ryż z szafranem, kofty, sałatki w jednorazowych pojemniczkach. Wszystko popijamy Zam-zam colą, czyli tutejszą coca-colą. Płacimy ok. 40zł. Resztki posiłku pakujemy i zabieramy ze sobą – na pewno znajdą się jakieś głodne psiaki! 115.jpg 118.jpg Wracamy do hotelu. Czas zmyć z siebie kurz irańskich ulic oraz uprać nasze ciuchy, które potem stanowią niewątpliwą ozdobę pokoju. 116.jpg Wieczorem uderzamy w miasto. Tuż obok hotelu dostrzegamy pijalnię soków, które są na bieżąco wyciskane z owoców i warzyw. Bierzemy jeden z pietruszki, a drugi z granatów. Chłopaki z obsługi pokazują, aby do soku z granatów dodać sól i pieprz. Niezbyt nam ten pomysł przypadł do gustu, ale oni są uparci. Ciekawe, czy nie robią sobie z nas jaj… No dobra: raz kozie śmierć - sypiemy. Okazało się, że mieli rację – przyprawiony sok smakuje naprawdę nieźle. W pijalni spotykamy ojca z dwiema córkami, którzy na stałe mieszkają w Anglii. Trochę rozmawiamy. Dziewczyny ze śmiechem zapewniają nas, że w Iranie z głodu nie zginiemy. Na pytanie jak mieszka im się w Anglii, odpowiadają, że generalnie dobrze, choć po brexicie nasiliła się znacznie niechęć wobec obcokrajowców. 117.jpg To był ciekawy dzień. Kładziemy się spać zmęczeni, pomimo, że tego dnia nie zrobiliśmy ani jednego kilometra. Motocykl Stoi na chodniku, pod samymi drzwiami do naszego hotelu przykryty plandeką. |
15.04.2024, 10:45 | #26 |
Pięknie!!!
|
|
15.04.2024, 13:40 | #27 |
Zarejestrowany: Apr 2009
Miasto: Monschau / Radoszewice
Posty: 1,667
Motocykl: RD07
Przebieg: 42000
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 8 godz 28 min 44 s
|
To wypiekanie chlebkow wyglada super. Pisz dalej
|
15.04.2024, 16:23 | #28 | |
Zarejestrowany: Jun 2010
Posty: 551
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 miesiąc 1 dzień 11 godz 48 min 40 s
|
Cytat:
Czytam.
__________________
Kto prędko daje, ten dwa razy daje. |
|
15.04.2024, 21:45 | #29 |
__________________
kto smaruje ten jedzie |
|
18.04.2024, 15:45 | #30 |
Zarejestrowany: Mar 2018
Miasto: KLI
Posty: 239
Motocykl: RD07, CRF1000
Online: 4 tygodni 1 dzień 7 godz 21 min 8 s
|
Haaaalo, jest tam ktoś? Głucha cisza nastała a tu się czeka na dalszy ciąg...
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
IRAN wiosna 2022 | syncronizator | Azja | 18 | 20.10.2022 23:53 |
"PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND" | adamsluk | Polska | 36 | 18.03.2016 19:48 |
Ile naprawdę kosztuje SHOEI Hornet ?:) | MChmiel | Kaski | 7 | 27.01.2010 11:38 |