01.10.2008, 20:43 | #22 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Oto szło, ale czy comprendo, to się zaraz okarze. Pora na ćwiczenia
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
01.10.2008, 21:29 | #23 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Po granicy chodzą sobie ludzie z obsługi jakby od niechcenia. Jakieś lalki gadają w budce i dowcipkują. Do szlabanu nikt się nie zbliża. W końcu wyszedł jakiś mundurowy zaczyna odprawiać. Ale nieszczególnie drobiazgowo. Tak chyba żeby nikt się nie przyczepił. Wygląda to jak bygada pracy socjalistycznej. Jeden robi jak się patrzy. Wszyscy patrzą jak się robi. Przejeżdżam granice. Na parkingu stoi koleś na motorku. Pierwszy co jedzie w moją stronę. Zatrzymuję się koło niego żeby chwilę pogadać. Anglik z Londynu.
adam.jpg Jego motor to rasowa wyprawówka. Suzuki vanvan 125. Płucienne sakwy jak wojskowe chlebaki. Plecak górski i jakaś torba na baku. Wszystko pospinane ekspandorami jak na wielbłądzie. W to wszystko jeszcze wciśnięty kosturek pielgrzyma. Gość jest ubrany w hitech Goretexowe spodnie i kolorową skórzaną kurtke z przed dwudziestu lat. Adam jedzie z Londynu do ....Dehli. Jest w drodze od dwudziestu czterech dni. Jedzie bez ciśnienia. W alpach chodził sobie kilka dni po górach, bo sypneła mu się elektryka. Pogościł się trochę na chorwackich wyspach. Kilka dni temu był na zlocie. Dalej ruszamy razem. Postanawiamy wstąpić do pierwszego miasta. Chcemy zrobić jakieś zakupy i zaciągnąć troche gotówki. Szukamy banku. Bank zamknięty. Adam próbuje ścianę. Jakaś dziwna, mówi, chce wypłacać w euro. Wchodzimy do sklepu. Czytnik kart ma awarię. Za chorwackie kuny nic nie kupię. Na starówce znajdujemy czynny jeszcze o tej porze bank. Chcę wymienic kuny na lokalną walutę. Pani podaje kwotę w euro. Ja na to, że chcę lokalna walutę. A ona obstaje przy swoim. Jak się nazywają wasze pieniądze ? Jestem zdesperowany. Babeczka ze spokojem lamy odpowiada euro. Łożesz ty. To my tyle gimnastyki odstawiamy a kasa w kieszeni? Wychodzimy z banku. Adam do mnie: pytałem w sklepie czy przyjmą juro? Oni, że nie. Kurczę ty jakiś za bardzo angielski jesteś. Euro przyjmują a juro nie, kwestia wymowy. Robimy zakupy w sklepie i drzemy dalej. Dobijamy do Zatoki Kotorskiej. widok.jpg Postanawiamy gdzieś przekimać. Kempingu niet. Ale co my nie damy rady. Jedziemy w górę i przekimamy się na dziko. Czy to aby legalne? Pyta angol. A co ja kradnę coś komuś? No chyba, że wpływy do budrzetu. Ale czy ja go znam, tego budrzeta? Pniemy się w górę wąską na trzy metry dróżką. Płaskich przestrzeni ani huhu. Najbardziej płaska jest droga, ale i ta pnie się ostro w górę. W końcu znajdujemy ścieżkę zamkniętą rurkowym szlabanem. Idziem na zwiady. Normalny kamieniołom. Ale to jedyna równa powierzchnia. Po ścianie mijamy szlaban i jest zarąbiście. camp.jpg Nasza polana nie jest za wielka. Ale za to, jak wyposażona. Drewna na opał starczy na tydzień. Osłonieci od wiatru skalnym urwiskiem z trzech stron. Czwarta to widok na całą zatokę, jak w najlepszym hotelu. Oświetlone promy kursują bez przerwy w tą i z powrotem. W dodatku góra po drugiej stronie jest podświetlona łuną z Kotoru. Zarąbiście. Rozpalamy ogień. Te badyle szybciej się palą od papieru. Po dwóch minutach Adam twierdzi, że jego kiełbasa jest OK. Nie wierzę, robie po swojemu. Rozmawiamy o tym i o tamtym. Dowiaduję się, że nieźle gadam w slavi? Mało się nie udławiłem, w czym ? No w tutejszym języku, wyjaśnia. Ja mówię po swojemu oni po swojemu i przy odrobinie wysiłku da się dogadać. Jak to dobrze, że nie jestem anglikiem i że wszyscy nie uczą się mojego języka. Dzięki temu mogę poznać ich tak wiele.Chorwacki, serbski, montenegrański pewnie też nieźle gadam po czesku czy słowacku ;-). Miło jest się tak podbudować. W ogóle facet jest pod wrażeniem chyba wszystkiego. Zapalić ogień, pieczona kełbasa bez maszynki. W jego przekonaniu jestem jakim guru od surwiwalu. Kurcze to nie ja, tylko on jedzie do Indi. Może to kwestia punktu widzenia. Nie zrobiłem nic nadzwyczajnego. W rozmowie Adam często porusza temat bezpieczeństwa na takim biwaku. Chodzi mu o dzikie zwierzęta: niedzwiedzie czy wilki ? A co ja wiem o dzikich zwierzętach?, w mieście mieszkam i tylko w zoo widziałem. Ale nie mogę dać plamy. Dont worry man, the gate is closed. Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Zasypiamy pod gwiazdami kotoru a może gondoru. W każdym razie jakoś tak. Rano rozgladamy się po naszym kempingu. Wyglada to jak biwak na księżycu. Albo the Flinstones park. Ruszamy na dół. Prom, kawa i jesteśmy na drugim brzegu. wdol.jpg
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne Ostatnio edytowane przez felkowski : 01.03.2010 o 18:23 |
01.10.2008, 21:33 | #24 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Jednak nie comprendo. Nie udaje mi się nic wcisnąc miedzy zdjęcia. Czy zdjęcia robie najpierw czy na końcu, zawsze wychodza pod tekstem.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
01.10.2008, 21:38 | #25 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Posty: 1,015
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 10 godz 4 min 32 s
|
ja tam kumam o co chodzi.
|
01.10.2008, 21:57 | #26 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: DW
Posty: 4,480
Motocykl: Pyr pyr
Przebieg: dowolny
Galeria: Zdjęcia
Online: 5 miesiące 15 godz 54 min 20 s
|
naprawdę bardziej uniwersalnym rozwiązaniem jest nauczyć się wstawiać zdjęcia z picassy.
Ostatnio edytowane przez 7Greg : 01.10.2008 o 22:06 |
01.10.2008, 22:03 | #27 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Tak zagrało, ale wtedy pojawia mi się kwadracik z krzyżykiem zamiast zdjęcia. coś jakby link.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
01.10.2008, 22:06 | #28 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: DW
Posty: 4,480
Motocykl: Pyr pyr
Przebieg: dowolny
Galeria: Zdjęcia
Online: 5 miesiące 15 godz 54 min 20 s
|
Zastanawiam sie jeszcze jak przejechałeś przez Słowenię.
Czy 1km za granicą zjechałes z autostrady czy też złamałeś prawo i jechałeś bez winiety za 25 Eurasów ? |
01.10.2008, 22:12 | #29 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Posty: 1,015
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 10 godz 4 min 32 s
|
pewnie jechał skrótem tyle że najpierw myjnia potem skrót
|
02.10.2008, 11:41 | #30 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
W sumie to już czwarty dzień. Pora wracać do domu. Jeszcze wspólna jazda wokół zatoki do Kotoru. Jazda z Adamem to konteplacja krajobrazu. Cztery góra pięć dych na budziku. Fajnie jest, czy ja muszę zawsze gdzieś gnać. Muszę tylko uważć żeby mu w plecy nie wjechać (wzorem Ropucha). Czuje się dziwnie, tak jakbym był w jakiejś ameryce łacińskiej albo w skansenie. Wszystkie domy bez wyjatku są stare. Zbudowane z jasnych kamieni. Nie znam się na budownictwie, ale to wyglada jakby te kamienie były wyciosane na kształt cegieł. Koniec końców wyglada to wspaniale. Nienachalne małe kamieniczki, wąska droga, zatoka i łodzie. Przy drugim brzegu tak samo tylko w odwrotnej kolejności. Wszystko to w cieniu wielkiej góry. No i te wszechobecne palmy. Kościoły, schody, domy wszystko z tego białego kamienia. Warto to zobaczyć nawet jeśli trzeba spędzić łikend w deszczu. Wjeżdżamy do miasta Kotor. Jedziemy bulwarem. Po lewej port a w nim jachty wielkości supermarketu. Po prawej Mury starego miasta a przed nimi bazar. Takie swoiste połączenie MonteCarlo z bazarem w Istambule. Starówka jak w większości miast to takie połączenie knajpy ze spacerniakiem. Wszędzie gdzie to możliwe knajpkowe parasole i stoliczki. Gdzie to nie możliwe wałesaja się turyści z aparatami. Można sobie siąść przy dowolnie wybranym stoliczku i ogladać to popijając jakiś miejscowy specyfik. Najgorsze w tym jest to, że już właściwie muszę wracać. Zbieram się, acz niechętnie i ruszam w drogę. Najpierw tunelem na drugą stronę góry. Kurcze tu już jest zupełnie inny świat. Wszędzie kamienne rumowiska i sterty smieci jakby pobocze bylo ich naturalnym miejscem. Mylę drogę i jadę jakoś dookoła. Nie rozpoznaję drogowskazów. Ale droga pikna; góry morze, morze góry i tak w kółko. Większe nadmorskie miejscowości to kurorty wielkich hoteli. Szkło i aluminium, ale to wszędzie wyglada tak samo. Co tu podziwiać. Wyjątek to wyspa Święty Stefan. Stary monastyr zamieniony na hotel. Połaczony ze stałym lądem groblą . Wygląda to znakomicie z odległości. W środku nie widziałem. Czas mnie goni. Jadę dalej. Morze definitywnie znikneło za plecami teraz tylko góry. Droga jak mażenie: kręta i mały ruch . Kierunek Sarajewo Budapeszt dom. Smutno mi, coś się kończy. Chyba nie lubię powrotów. Zwłaszcza, że w górach wieje i zaczyna być zimno. Jeszcze grobla przez środek wielkiego jeziora i znowu góry. Zaczyna padać. Co jest z tym deszczem? Chyba mnie lubi. Sęk w tym, że ja za nim nie specjalnie tęsknię. Zwłaszcza jadąc motorem. Mijam Podgornicę i ciagnę dalej. Nie wiem czy to ja jestem ślepy czy drogowskazy tutaj nie są potrzebne. Chyba nie są potrzebne bo jadę tam gdzie chciałem. Mecząca jest tylko ciągła niepewność. W końcu trafiam na wyjątkowe miejsce. Wjeżdżam na zatopiona dolinę między wysokimi zboczami. Droga wiedzie wykutą w skale półką na sporej wysokości.
IMG_3984.jpg Co chwila jest tunel. Tunel, półka, tunel półka i tak dwadzieścia parę kilometrów. Jedyną bariera odgraniczającą od przepaści jest krawężnik. Droga zakręcona jak świński ogon. Dość często z góry na drogę sypie się kamienny gruz. Gdyby nie ulewa i te siedem stopni pewnie wiecej bym stał i podziwiał niż jechał. Jest co ogladać. Okrutnie strome zbocza, chmury uwięzione miedzy nimi. Trochę to wyglada jak dolina elfów z „Władcy Pierścieni” . Daleko gdzieś w dole woda odjazdowo zielona. Całośc sprawia, że chwilami pędzony ambicjami doginam wskazówke szybkości do 40. Tylko po to żeby zaraz ostro chamować. Po czym znowu odkręcam, żeby za chwile znów męczyć klamkę chamulca. Kształt drogi tutaj dyktuje zbocze. Kiedyś muszę tu wrócić, tylko bardzo bym chciał żeby było sucho. Kolega podtrzymuje mnie na duchu smsem. „Napieraj, napieraj u nas świeci słońce i jest 16 st” Gdyby nie był dwa razy odemnie większy z ochotą bym mu nakopał. Docieram do tamy. Dałbym głowę, że widziałem ją w jakiś filmie. IMG_3985.jpg Do barierki po dolnej stronie nawet nie podchodzę. Nogi mam mięciutkie jak kaczuszka. Jeszcze trochę i granica. Stalowy mały mostek jak od wąskotorówki. Drewniane namoknięte deszczem deski są położone wzdłuż. Nawet delikatne ujęcie gazu daje uślizg. Tylko to, że sztywno ciągę nogi po deskach ratuje mnie przed glebą. No dobra, do gleby to jeszcze trzeba by było dolecieć, bo mostek jest dość wysoki. Ale bliższy kontakt z dechami na szczęście mają tylko nogi. Szkoda, że dolina się skończyła. W każdym razie jej półkowa, elfia część. Poniżej tamy jest już łagodniej. W każdym razie na drodze. Droga leży w dolince. Już nie mam lęków wysokosci. Tyle, że droga ma 3 metry szerokości. Jest nie gorzej zakręcona. Co chwilkę jakieś murki utrzymujace drogę nad wilczymi dołami. Tu akurat mogę się pośmiać z ograniczeń prędkości. 40 jest mało możliwe do osiągnięcia. W dole nad rzeką są obozy raftingowe. Opuszczam dolinę Tary. Zwiększam prędkość. Deszcz, koleiny i brak drogowaskazów nie daje sobie na zbyt wiele pozwolić. Z Bosni zapamietam dwie rzeczy, no może nawet trzy. Co drugi samochód w Bośni to golf a spora ich część jest biała. Druga to ogromna ilość informacji o lokalnych atrakcjach i znikoma ilość drogowskazów. Na trzecią jeszcze przyjdzie pora. Wjeżdżam do Sarajewa. Nie ma żadnych drogowskazów oprócz informacji o turystycznych atrakcjach. No może są, ale nie na Novi Sad. W końcu jak nie znajdę, pojadę na Zagreb. Pytam gościa o drogę. Facet chce mi pokazać i prowadzi dłuższą część. Jadę za jego białym golfem. W końcu tłumaczy jak dalej i przeprasza, że dalej ze mną nie pojedzie, bo żona dzwoniła i musi wracać do domu. Na jednej z ulic ktoś okrutnie wyje. Za kilkoma domami wszystko się wyjaśnia. Oświetlony minaret i nabożny muzułmanin śpiewa modlitwy a megafony roznoszą to po okolicy. Po wyjeździe z Sarajewa i tak wypadam na drogę do Zagrzebia. Widocznie los tak chciał. Autostrada ma ze dwadzieścia km reszta to budowa. Skrutów nie próbuję.. Jadę, a raczej wlokę się za wężykami samochodów. W końcu mam dosyć. Jest już późno. Deszcz i zimno zrobiły swoje. Ląduje w hotelu. Ciuchy rozebralem na atomy i porozwieszałem wszędzie do suszenia. Ja pod kołdrę i kima. Rano budzę się mokry. Tyle, że od potu. Ale mam wrażenie, że gorączkę już pożegnałem. Przynajmniej z grubsza. Śniadanie i dalej dzida. Wczoraj przez cały dzień zrobiłem ledwo 400 km. Dzisiaj mam sporo do nadrobienia. Jedzie się tak samo wolno bo nadal pada. IMG_3987.jpg Ale chociaż coś widać. Po drodze mijam wioskę duchów. Może jest ich kilka. Stoją same betonowe szkielety domów, bez dachów i okien. I tak przez kilka kilometrów. Czyżby to pozostałości po wojnie? Docieram do Chorwackiej granicy. Od tąd już tylko autostarda. Kilometry lecą same. Nie to co wczoraj. Już zrobiłem setkę, aż tu coś mi nie bangla. Silnik przerywa i wyraźnie traci moc. To co udaje mi się wycisnąć to max stówka. Jest parking. Zjeżdżam. Jakiś stary nieczynny już barek z tarasem. Idealne miejsce na warsztacik. W tych wszystkich warstwach ubrań czuje się jak słoń. Zwalam wszystko żeby dobrać się do narzędzi. Pierwsza diagnoza to woda na wysokim napięciu. Sciąganie zbiornika, chusteczki suszenie wszyskiego. Próby na luzie wypadają obiecująco. Składam wszystko do kupy. Jazda. Pod obciążeniem nic się nie zmieniło. Jesli nie woda to co? Wszyscy mówią o pompach paliwa. Może pompa. Może jak zatankuje będzie zasilany opadowo. To też nie pomaga. Może szarpanie powoduje za luźny łańcuch? Choć nie ma sensacji, podciągam drania i smaruję ile się da. Nic nie pomaga. Cały czas coś szarpie. Nie mam pojęcia o co biega. Po jeździe od parkingu do parkingu kończą mi się pomysły. Daję za wygraną. Jak jadę spokojnie setką to jakoś równo ciągnie. Mam nową taktykę jadę dokąd da radę. Jak się sypnie do końca to przynajmniej się wyjaśni gdzie boli. Docieram do Słoweni. Jakby samo przeszło? Słowenia mija niepostrzeżenie. Tuż przed granicą Policja zgarnia jakiegoś stopersa. Próbował złapać okazję stojąc na rondzie. Myk i jestem w Austrii. Tu nudna, przewidywalna autostrada. Nic się nie dzieje. Nawet deszcz przestał padać i przesycha. Dwa razy nawet wyjżało słońce. Czy aby ja napewno na północ jadę? Na wieczór docieram do Wiednia. Pomyliłem zjazdy. Tych estakad jest tu tyle, że można jeździć dwa tygodnie bez powtórek. W końcu trafiam na swoją drogę. Nudy, nic się nie dzieje. Tylko kilometry lecą. Brno obiad o 22. noc.jpg Czechy przeleciały bez sensacji. Cieszyn i już własne śmieci. Koleiny i objazdy. Ciepło znowu nie jest. Ale cóż grzeje mnie myśl, że jeszcze kilka godzin i w domu. Mgła, nie jest dobrze, zwłąszcza jak chcesz szybko. Dobrze wybrałem drogę na krakowskiej we mgle miałbym cieplej. Na katowickiej nic z przeciwka przynajmniej na mnie nie wjedzie. Jadę na światła. Jak widzę coś z przodu, to wiem gdzie droga prowadzi, wtedy doginam. Jak nie ma żadnego kontaktu wtedy muszę zwolnić. W sumie taktyka się sprawdza. Gdzieś przy drodzę widzę jakiś termometr 2.5 stopnia ? Jak to możliwe, zima przyszła? Od razu mną telepie. Nie mam co założyć, bo już wszystko mam na sobie. W okolicy Nadarzyna doganiam Tira gość włącza awaryjne. Heble. Korek o trzeciej nad ranem ? W przeciwną stronę był na kilka km bo ciężarówka się wywróciła na bok. Wychylam się przed Tira i nic. O co mu chodziło? W ostatniej chwili dostrzegam coś przed kołem. Za późno żeby cokolwiek zrobić. Coś leży na połowę szerokości pasa. Walę z impetem, lecę w górę, spadam na koła. Dopiero dociera do mnie co się stało. Coś się komuś wysypało z samochodu. Tirowiec usłyszał pewnie na radyjku i ostrzegał. Dzieki chłopie. Pewnie, gdyby nie to ostrzeżenie, nie spisałbym tego wszystkiego. Swoją drogą Africa znosła to dzielnie. Koło musze tylko troszeczkę wycentrować bo lekko bije. Przejechałem dziś przeszło tysiąc czterysta kilometrów i rozwałić się trzydzieści przed celem ..... Jeszcze raz dzieki za ostrzeżenie.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne Ostatnio edytowane przez felkowski : 01.03.2010 o 18:41 |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Prezentacja zdjęć i filmiku z wyjazdu Syberian Express 13.01.2012 Chełm | majo | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 14 | 01.03.2012 00:51 |
Syberian Express 2009 | majo | Trochę dalej | 153 | 05.02.2010 13:17 |