Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06.01.2011, 18:41   #21
jagna
 
jagna's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
Domyślnie

Raniutko wyjeżdżamy z macedońskiego Ohridu na głodnego, punkt pierwszy to zakupy śniadaniowe. Najważniejsze – kawa w puszce, najlepiej z lodówki i jedziemy wzdłuż brzegu jeziora Ohrydzkiego. Dość mocno zagospodarowane turystycznie (aż żałujemy, że noc spędziliśmy w mieście). W końcu jest kawałek pustego, skręcamy w bok i mamy doskonałe miejsce na śniadanie w pięknych okolicznościach przyrody. Niestety kawa nie była już z lodówki...




Skałki wapienne pod wodą przypominały wręcz rafy koralowe…


Nasyceni jedziemy dalej wzdłuż brzegu, po prawej jezioro, po lewej górki (Park Narodowy Galičica), aż dojeżdżamy do jednego z najważniejszych zabytków w Macedonii – klasztoru (Monastyru) świętego Nauma. Z roku 905, zbudowany ponoć przez samego owego Nauma, obecnie prawosławny. To zdjęcie od strony jeziora, niestety nie moje:


a to już moje


atmosfera w środku fajna… Niestety św. Naum za dużego przebicia u góry chyba nie ma (albo za mała była moja świeczka), bo intencja nie spełniona do dziś


Do klasztoru statkami z Ohrydu przypływają spore ilości turystów, na szczęście my byliśmy w miarę wcześnie. Zaparkowaliśmy na jakimś polu pszenicy, czy czegoś podobnego, i chyba nawet niezbyt legalnie weszliśmy od tyłu, nie płacąc nic…

Z monastyru fajniutką krętą drogą przez górki nad następne jezioro, Prespańskie, na którym spotykają się granice Macedii, Albanii i Grecji.


Chyba jedyne zdjęcie, gdzie oboje jesteśmy na moto:


Przy okazji: Grecja nie uznaje nazwy „Macedonia” i mówi coś w stylu „Była Jugosławiańka Republika Macedonii”. Nad jeziorem Preszpańskiem sporo opuszczonych ośrodków wypoczynkowych, takich socjalistycznych w stylu…


Kolejne żywe żółwie (strasznie dużo jest rozjechanych...)


Przejeżdżamy u stóp masywu Baba (ponad 2300 m n.p.m.) i wracamy na główną drogę. Czas powoli wjeżdżać do Grecji, bo niektórzy chcą jeszcze dziś kupić bilet na prom w Salonikach, a jest już po południu. Przez Bitolę I Florinę wjeżdżamy z powrotem do UE. Ale tak naprawdę nadal jesteśmy w Macedonii, tyle, że greckiej. Krajobraz się zmienił, jest żółto i sucho. I pięknie!


A ta fotka to dla mnie kwintesencja północnej Grecji:


Jesteśmy głęboko wdzięczni, że na znakach są litery łacińskie, bo odcyfrowanie nazwy Θεσσαλονικη zajmuje zdecydowanie więcej czasu, niż rzut oka z jadącego motocykla. Ale z każdym dniem będzie lepiej i szybciej

Tuż przed Salonikami (albo jak kto woli Θεσσαλονικη ‘ami) decydujemy się na rozczłonkowanie, bo robi się późnawo. A&A jadą załatwiać bilety na Kretę (już nie do końca pamiętam, może mieli już nawet wsiadać na ten prom?), my na południe szukać noclegu. Jedziemy jakieś 50 km autostradą (raz każą płacić, raz nie, sama już nie wiem, to chyba zależało od widzimisię osoby na bramce) i zjeżdżamy w Katerini na wybrzeże, Olimpijskie zresztą. Szukamy noclegu. Jakoś nie widać szyldów „pokoje do wynajęcia”, kilka pensjonatów, jakie widzimy jest pełne. W końcu lipiec, morze, itd. Próbujemy na kempingu, ale cena zwala nas z nóg. I hałas też Jedziemy więc nieco dalej od brzegu, w końcu i tak nie zamierzamy leżeć na plaży, a nocleg tylko na jedną noc. Wjeżdżamy do Korinos, ale tuż też nic. W końcu w akcie desperacji zatrzymujemy się na głównej drodze i pytamy miejscowych siedzących w knajpce. Są bardzo mili, wykonują jeden telefon do szwagra kuzyna żony która wynajmuje apartamenty i już mamy gdzie spać. Żona kuzyna szwagra ma na nas czekać pod ratuszem. Czeka. Ale niestety słowa po angielsku nie zna, ale jedziemy za nią. Ma wolne studio: pokój z kuchnią i łazienką i klimatyzacją (to powoli niezbędny element wyposażenia…). Bardzo nam się podoba, cena znośna, patrzymy na mapę, jesteśmy w zasadzie u stóp Olimpu i zapada decyzja o dłuższym pobycie. Co prawda miejsc do spania tylko 3, ale jedną noc damy radę. Później będziemy już sami.
Za chwilę (to wioska i wieści o motocyklu z dalekiej Polski szybko się rozchodzą) przychodzi jeszcze bratowa tej żony kuzyna szwagra pana z knajpy, która jest Polką. I już mamy zapewnione cowieczorne miejscowe przysmaki i porządną grecką kawę…
Już po ciemku dojeżdżają A&A, mają jakieś kłopoty z biletami, ale ogólnie coś załatwili i jutro mają płynąć. A właścicielka przynosi jeszcze jakiś specyfik w sprayu na mrówki, który zaraz okaże się bardzo potrzebny, ale i tak nie uchronił Adama przed nocnym atakiem mrówek…

cdn (ale powoli wena twórcza mnie chyba opuszcza )

Ostatnio edytowane przez jagna : 06.01.2011 o 19:07
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08.01.2011, 15:45   #22
jagna
 
jagna's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
Domyślnie

Rano rozstajemy się z połową uczestników. Po śniadaniu my ruszamy w Masyw Olimpu, oni na prom do Salonik. Trochę się boimy tłumu turystów, ale okazuje się, że Olimp nie należy do punktów w programie wycieczek. Jedziemy kawałek autobaną (znowu machanie ręką, że mamy jechać, a nie płacić), zjeżdżamy na Litihoro i dalej już znaki na park narodowy Masyw Olimpu. Można dojechać asfaltem do ostatniego parkingu (ok. 2000 m n.p.m.) , a dalej już tylko szlaki piesze. Jest las i chłodno, nawet długi rękaw wskazany (ale sandały jak zwykle):


Olimp słynie ze szczytów osnutych mgłami, ale akurat nie trafiliśmy…


Trochę się pokręciliśmy dookoła, nawet ładne szuterki


Zwiedziliśmy jeden prawosławny monastyr (św. Dionizosa chyba)


i zjechaliśmy do Litohoro. mniej więcej 2 km niżej …. I tu już opał był standardowy, posiedzieliśmy trochę w cieniu i stwierdzamy, że w górach jednak lepiej.


No to szybka analiza mapy i jedziemy. Z mapami w zasadzie codziennie mamy jakiś problem. Na lokalnych skrzyżowaniach sytuacja wygląda najczęściej tak: mapa papierowa każe w prawo, GPS w lewo, a znaki prosto. Mapie papierowej przestajemy ufać pierwszej, jak tylko znajdujemy datę wydania (2000), no cóż, nowszej nie było w domowej bibliotece Ale mapy na Tom Toma niby aktualne… Jak już kompletnie nie wiemy co robić, to się pytamy. Ale konwersacja niestety dość często wygląda tak: „Excuse me, do you speak English?” „Yes, of course” „Could you tell us how to get to ….” “Eeeee…” I dalej po grecku…
Siedzimy w Litohoro i widzimy jakąś pięknie wijącą się lokalną drogę “ode wsi do wsi” przez cały Masyw Olimpu. Tylko czy asfaltowa? Na mapie papierowej nie ma ani tych wsi, ani tej drogi. Tankujemy, pytamy. Konwersacja jak wyżej. No nic, do odważnych świat należy. Początek fajny, winkielki asfaltowe pną się w górę. Nagle z krzaków wyskakuje jakiś gość w kamizelce i macha. Wygląda jak członek lokalnego OSP Pyta się po co i gdzie jedziemy (po angielsku) ale odpowiedzi najwyraźniej nie rozumie. A my nie wiemy o co chodzi. Droga nieprzejezdna? Pożar lasu? Usiłujemy się dowiedzieć, czy przejedziemy. A ten duka tylko „water, water” No chyba nie powódź, jak wszystko dookoła wyschnięte na wiór? W końcu, nie patrząc na dalsze machanie rękoma, jedziemy. I znowu winkielki piękne. Ludzi brak, raz na godzinę mija nas jakieś auto, pięknie jest. I do dziś nie wiem, o co z tą wodą chodziło :?






GPS pokazuje nagle drogę w bok, która składa się z samych serpentyn, takich 180˚, i kończy na szczycie. Oczka się kierowcy zaświecają, mi nieco mniej, bo jakoś wykończona powoli jestem tym upałem. Ale jedziemy. Asfalt jak wczoraj położony, żywej duszy (no dobra, konie były) fajny chłodny wiaterek.




Droga kończy się bramą z greckim napisem, czort wie co to było, z daleka widzimy tylko strażnika z długą bronią. Ośrodek wojskowy? Bardziej wyglądał na narciarski… W każdym razie wiatr, że głowę urywa, widoczki rewelacja.






Czas wracać po śladach. Jedziemy przez biedniutkie wioski, drewniane mosty nad wyschniętymi rzekami, mijamy stada kóz i ogólnie klimat fajny a wszystko to jakieś 50 km w bok od Wybrzeża Olimpijskiego z tłumami plażowiczów…
Zjeżdżamy z górek po zachodniej stronie, dobijamy do żółtej drogi, jakieś 100 km później do autobany (tym razem płacimy) i już jesteśmy w naszym Korinosie. Chcemy zjeść coś lokalnego w lokalnej knajpie, ale (jak to na południu) kucharz przychodzi na 20tą i na razie są dania odgrzewane wczorajsze Właścicielka ku lepszemu zrozumieniu przysyła kelnerkę-Ukrainkę i udaje nam się coś zamówić mimo braku menu Ja jak zwykle moją ukochaną horiatiki (czyli po prostu sałatkę grecką), P. kusi się na mięsko. Do rachunku dostajemy deser gratis – i tak już będzie za każdym razem.
Nasza sąsiadka Polka już czatuje na nasz powrót i ledwo bierzemy prysznic już zjawia się z kawą i arbuzem Jak twierdzi jest spragniona konwersacji po polsku. A my porządnej kawy Dostajemy taką jak w Turcji, gotowaną w rondelku, stawia na nogi w minutę. A ogólnie od jakiegoś czasu króluje tu frappe, czyli napój kawopodobny na bazie rozpuszczalnej neski. Ale na te upały – idealna, z lodem…
Słyszymy z oddali jakieś śpiewy – okazuje się, że to wesele. A konkretniej korowód weselny. Podziwiamy – pannę młodą, że nie mdleje w sukni w tym upale, a gości, że tańczą i grają…


Dobrze, że mamy nocleg w zwykle, "nieturystycznej" wsi. Gdzie indziej byśmy tego nie zobaczyli... A jakby ktoś chciał tak się zatrzymać, to proszę, telefon na powyższym zdjęciu
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08.01.2011, 16:53   #23
Tymon
majsterkowicz amator
 
Tymon's Avatar


Zarejestrowany: Aug 2008
Miasto: Galway/Wyrzysk
Posty: 2,262
Motocykl: XR650r & XRV750
Przebieg: ~50kkm+
Galeria: Zdjęcia
Tymon jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 4 tygodni 21 godz 6 min 18 s
Domyślnie

A może ten pan z krzaków prosił Was o wodę do picia

Świetna relacja!!!
__________________

-=TyMoN=-
_______________________________________
Moje spalanie:
Mój kanał YouTube
Moja "TwarzoKsiążka"
Tymon jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09.01.2011, 00:39   #24
jagna
 
jagna's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał TyMoN Zobacz post
A może ten pan z krzaków prosił Was o wodę do picia
Żeby nie było, że spragnionego nie napoiliśmy:
-sami nie mieliśmy wody
-pan miał w tych krzakach i wodę, i krzesełko i krótkofalówkę przy boku
-i naprawdę wyglądał jak strażak z OSP

A może on nas ostrzegał, że brakuje wody i mamy na siebie uważać
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09.01.2011, 15:06   #25
AdaM72
 
AdaM72's Avatar


Zarejestrowany: Aug 2008
Miasto: gdzie?
Posty: 131
Motocykl: ?? tak, to niewykluczone ale dokładnie to nie pamiętam
Przebieg: tak
Galeria: Zdjęcia
AdaM72 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 dni 6 godz 1 min 21 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał jagna Zobacz post
Żeby nie było, że spragnionego nie napoiliśmy:
-sami nie mieliśmy wody
-pan miał w tych krzakach i wodę, i krzesełko i krótkofalówkę przy boku
-i naprawdę wyglądał jak strażak z OSP

A może on nas ostrzegał, że brakuje wody i mamy na siebie uważać
Eeeee tam. Zgasić was chciał, bo się zanadto do jazdy paliliście hyyhyhyhyh.
A swoją drogą to Twoje zdjęcia przypomniały mi jeden widoczek z Krety (na którą notabene owym razem nie dotarliśmy, ale o tym będzie niechybnie w następnym odcinku przy okazji kolejnych bliskich spotkań trzeciego stopnia). A owóż i wzmiankowany widoczek:

Miłośnikom "szybkich szutrów" mogę szczerze polecić, bo:
a) ta droga jest szeroka (wystarczy porównać z wielkością widocznego na zdjęciu auta).
b) szuter ma genialną granulację - jak odkręcić to czuć bardzo przyjemne noszenie motocykla bokiem, ale wystarczy przymknąć (tylko z głową!) manetkę i koła wracają na normalną trajektorię okrężną. Wrażenia z jazdy, wskutek ogromnego poczucia panowania nad sytuacją, gwarantowane.
__________________
#8 W podpisach nie warto pisać byle czego. Tylko same mądrości.
#5 A jak się komu nudzi to niech sobie coś w Świątyni poczyta.
AdaM72 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11.01.2011, 17:00   #26
jagna
 
jagna's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
Domyślnie

Kolejny dzień spędzamy (wstyd się przyznać) jak typowi turyści w Grecji, czyli jedziemy do klasztorów w Meteorach. To jest coś, co warto zobaczyć, ładne i klimatyczne, tylko weźcie stamtąd te hordy turystów…
Mamy do przejechania koło 200 km, najpierw autobaną do Larissy i dalej krajową 6 prawie pod same klasztory.
Klasztorów było ponad 20, teraz chyba 6 jest „czynnych” czyli zamieszkałych przez mnichów lub mniszki, prawosławne oczywiście. Wszystkie można zwiedzać, ale w upał wymaga to pewnego samozaparcia.
Każdy klasztor znajduje się na szczycie góry i trzeba się na niego wdrapać. Ja odpadłam po drugim…






Nie pamiętam, ile kosztował wstęp, ale na pewno nie było to mało. Klasztory (a właściwie monastyry) pochodzą nawet z X w. i kiedyś były w zasadzie niedostępne z zewnątrz, mnisi byli wciągani w specjalnych koszach albo workach. Teraz do transportu mają windy…
Kobiety podczas zwiedzania obowiązkowo mają mieć długie spódnice. Ja oczywiście takowej nie posiadałam, więc dostałam taką płachtę z gumką, żeby wyglądać przyzwoicie…
A to jest to cholerstwo, od czego w Grecji i przyległościach odpadają wieczorami uszy, czyli cykada. Kamuflaż prawie doskonały


Same okoliczności przyrody też są fajne, takie piaskowcowe ostańce erozyjne.


Do trzeciego monastyru Przemek wszedł sam, ja widząc ilość schodów odmówiłam współpracy




Spotykamy na parkingu parę z Polski na chopperze, podziwiam, jak przejechali tyle km. W ogóle jakoś w Grecji mało spotkaliśmy zagranicznych turystów na moto, mimo szczytu sezonu.
Resztę klasztorów podziwiamy z daleka, zjeżdżamy do Kalambaki na obiad (ja jak zwykle horiatiki, w tym upale na nic konkretniejszego nie mam siły) i trochę się kręcimy dookoła po bocznych dróżkach.




I wracamy po śladach do Korinos. Znów wieczorne rozmowy rodaków, jutro zamierzamy zmienić region i znaleźć nocleg na Chalkidiki na kilka dni.
Wracamy w rozmowie do wczorajszego Olimpu i Polka się śmieje, że na Olimpie to nawet jej mąż nigdy nie był, który u jego stóp mieszka. Podobno Grecy docierają tylko tam, gdzie da się dojechać samochodem…
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11.01.2011, 21:53   #27
oskar_z
 
oskar_z's Avatar


Zarejestrowany: Dec 2009
Miasto: Zielona Góra
Posty: 216
Motocykl: 950 SE
oskar_z jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 4 dni 9 godz 36 min 30 s
Domyślnie

Bardzo ładnie, czekamy na c.d.
oskar_z jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 18.01.2011, 14:27   #28
jagna
 
jagna's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
Domyślnie

Rano, z pewnym małym żalem nawet, opuszczamy Korinos i ruszamy na północny wschód. W zasadzie, to zaczynamy już wracać, bo Korinos był naszym najbardziej wysuniętym na południe punktem noclegowym.
Jest niedziela, więc postanawiamy zatrzymać się na moment w Salonikach, które w normalny dzień są raczej nieprzejezdne. Pomysł był dobry, połowa Saloniczan jeszcze śpi…






Zabawnie wyglądają te starożytności wciśnięte między mniej lub bardziej współczesną zabudowę. Pewnie na tubylcach nie robią już żadnego wrażenia… Te skromne raczej ruinki to w zasadzie jedyny kawałek starożytnej Hellady, jaki mieliśmy okazję zobaczyć. No nic, trzeba się będzie wybrać jeszcze raz, przynajmniej jest solidny powód
Za Salonikami zjeżdżamy w dróżki coraz bardziej boczne i jak to zwykle bywa, coraz ładniejsze. Półwysep Chalcydycki składa się z trzech mniejszych półwyspów, więc gdziekolwiek się nie pojedzie, w końcu widać morze




Do każdego, najmniejszego miasteczka czy gospodarstwa prowadzi nowy , piękny asfalt. (Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć: chyba wiem, skąd wziął się Grekom ten ogromny deficyt budżetowy). Od czasu do czasu pytamy się o nocleg, ale nie wygląda to fajnie: albo przeraźliwie drogo, albo zajęte. No cóż. Lipiec.
Okolice są śliczne, zupełny brak hoteli i innych takich kombinatów, a turyści chyba głównie lokalni.
Urzeka nas miasteczko Pyrgadikia, położone na stromym brzegu i schodzące wprost do morza. Nad jedną frappe udało nam się spędzić chyba 1,5 godziny! Czas naprawdę zwalania w takich okolicznościach przyrody… Niestety jedyne pokoje, jakie znajdujemy w tej urzekającej mieścinie zdecydowanie nie są urzekające. Jedziemy dalej… Niestety kompletnie nie potrafię, nawet patrząc na mapę, odtworzyć którędy jechaliśmy. Pewnie głównie przed siebie… N-ty raz spotyka nas sytuacja: mapa w lewo, nawigacja w prawo, znaki prosto.

Po raz pierwszy w życiu przejeżdżam przez bród (wody może na 10 cm):


Nagle za zakrętem asfalt się gwałtownie kończy…plażą. Ostre hamowanie, stoimy przednim kołem w piachu. I patrzymy. Na jedną z piękniejszych plaż, jaką widziałam. Długa, piaszczysto – kamienista, gdzieniegdzie skałki i jeszcze bardziej gdzieniegdzie ludzie.
Pot spływający ciurkiem po plecach przywołuje nas do rzeczywistości. Jest południe, skwar, a my w pełnym „umundurowaniu”. To jednak nie najlepszy czas na plażowanie. Ale miejsce trzeba zapamiętać…
Na razie zawracamy. Ja zsiadam, P. manewruje. Dobrze, że zsiadłam, mogłam w ostatniej chwili złapać GSa łamiącego się w piaszczystym łuku Tym razem bez ofiar
Wracamy do góry, widzimy piękny pensjonat, próbujemy. Jakoś mało po grecku, wszystkie drzwi zamknięte. Ale przy drzwiach dzwonek, więc dzwonię. Jak już mam przycisk wduszony, to widzę pod spodem malutki napis: „fire alarm”. Jezu…. Szkoda, że nie mam przy sobie plastra, to bym tak zakleiła, a tak trzeba w końcu będzie puścić… Co za kretyn w takim miejscu montuje taki przycisk? Jezu, ale wyje… No to teraz trzeba się dyskretnie i szybko oddalić, nim przyjedzie straż pożarna….
Czuję się jak ostatnia idiotka… Jeszcze z kilometra słychać to wycie…


Tym razem asfalt kończy się nam w knajpianym ogródku przy plaży, rybki smażą na dworze na grillu, tłumy tubylców – znaczy się, że dobrze karmią. Ten adres też trzeba zapamiętać, bo o wolnym stoliku można tylko pomarzyć.
Próbujemy szczęścia na kolejnym półwyspie, Athos. Gdzieś w połowie drogi mija nas czarny GS na opolskich blachach. Coś jednak się nie możemy rozstać… Wiemy już, że Adam i Aga na Kretę jednak nie dotarli, ale nie sądziliśmy, że jeszcze na siebie wpadniemy. Trochę się wymieniamy informacjami, narzekamy na śliski asfalt (ja w moich zwykłych butach mogę się na nim regularnie ślizgać) i kolejny raz żegnamy. Tym razem po raz ostatni w Grecji


Zajeżdżamy do Ierissos, które położone jest na wschodnim wybrzeżu półwyspu Athos. Miejscowość ciut większa, takie polskie Międzyzdroje. Jak zwykle wszystkie pensjonaty zajęte… Powoli robi się niefajnie, bo już wczesny wieczór, ile można szukać. Ale widzę znajomy napis DOMATIA na pobliskim domu i postanawiam spróbować. Wygląda ładnie, właściciele siedzą na balkonie pod winogronem i piją frappe. Pokoje są. Cena do przyjęcia. Uff. A może frappe? O tak, tego nam było trzeba. Pokoje nawet dwa do wyboru, bierzemy ten ładniejszy, na trzy noce. Więcej już nie da rady, powoli trzeba wracać, urlop się kończy.
W pokoju gorąco strasznie (bo pod dachem bezpośrednio), ale klima jest. Jedziemy jeszcze tylko po jakieś żywieniowe zakupy (w Grecji bardzo podobała mi się idea sprzedawania wina w takich małych buteleczkach, jak w samolocie, 0,3 l chyba. Na jedną, mało pijącą Jagienkę na jeden wieczór – w sam raz). Późnym wieczorem okazuje się, że klima, owszem działa, ale nie chłodzi. Od sufitu bije taki żar, że nie ma mowy o spaniu, bo najmniejszy ruch powieką powoduje strugi potu. Idziemy na rozmowy dyplomatyczne. Pani się kaja, że nie miała pojęcia o usterce i zmieniamy pokój. Nieco brzydszy, ale jest chłodno…. P. coś tam mamrocze, że jak wróci do fabryki, to im gratis prześle wełnę do izolacji dachu…
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 24.01.2011, 22:20   #29
jagna
 
jagna's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
Domyślnie

Panie i Panowie, odcinek ostatni:

Następne dwa dni spędzamy w Ierissos, głównie na kręceniu się ”wkoło komina” i odpoczynku – czeka nas w końcu coś ponad 1900 km do domu. Jesteśmy na półwyspie Athos, więc chcemy skorzystać ze statków, które wzdłuż niego pływają. Na sam półwysep wjazdu nie ma, należy on do mnichów prawosławnych i żeby się tam dostać, trzeba być mężczyzną, najlepiej prawosławnym i mieć tysiące zezwoleń. Na półwysep w ogóle nie wpuszcza się kobiet (podobno nawet królowej angielskiej nie ulegli) ani żadnych zwierząt płci żeńskiej
Klasztory można zatem podziwiać wyłącznie ze statków. Statki odpływają z miejscowości położonej kilka km od Ierissos. Przemek wpada na „świetny” pomysł: tu wszyscy jeżdżą bez kasków, więc te kilka km do portu też tak zróbmy, przynajmniej nie będą nam się plątać kaski po statku. I do tego ubrał jeszcze sandały… (ja je noszę standartowo ) Po jakiś 2 km oboje mamy dość. Bez kasku to można jechać, ale tak max. 40 km/h. A P. stwierdza, że w stopy parzy… Cóż, uroki silnika typu boxer…
Jakoś się doturlaliśmy do portu, przejażdżka statkiem to ok. 1,5 h. Widoki dość ładne, ale z 10tym klasztorem z kolei robi się trochę nudnawo…






W porcie stoi takie ładne coś:


Wracamy do Ierissos i resztę dnia spędzamy w knajpkach i na plaży. W lokalnym supermarkecie (jest świetny, ponieważ posiada najważniejsze urządzenie w tym klimacie – dach nad parkingiem) nabywamy maty plażowe w cenie 2E/sztuka. Uda się je nawet dowieźć do Polski – mieszczą się pod tylnym kufrem. Mam je do dziś
Kolejnego dnia odwiedzamy plażę, która tak nam się spodobała 2 dni wcześniej. Jest tylko dla nas… Ponieważ jest to zatoczka w zatoce Morza Egejskiego, plaż w zasadzie nie ma. Woda ma pewnie prawie 30 stopni i chyba ze 2,3 godziny po prostu w niej leżymy. Jest świetnie.

To małe czarne w wodzie to ja

Kolejny punkt programu – restauracja, w której widzieliśmy tłumy lokalnych. Dziś tłumów nie ma:


ale jedzenia za bardzo też nie, właścicielka zaprasza na kolację. Ale nam się marzy obiad raczej… Dostajemy jakiś kawałek mięsa z grilla, konsystencji podeszwy mniej więcej. Na pocieszenie jak zwykle darmowy deser…
Robimy jeszcze pożegnalną rundkę po półwyspie Sitonia







i pod wieczór wracamy do Ierissos. Siedzimy na balkonie i powoli żegnamy się z Grecją. A Grecja … zaczyna za nami płakać. Żeby w lipcu w Grecji padał deszcz Co prawda przez jakieś 10 min, ale był.
Wieczorem zaczyna mnie wszystko boleć. Chyba jednak za długo leżeliśmy na tej plaży…

Rano szybkie pakowanie i ruszamy na północ. Chcemy dojechać w okolice Belgradu. Jedziemy przez Macedonię, nieco wolniej niż zakładaliśmy, bo ciągle są roboty drogowe. Tuż przed granicą serbską zaczyna padać i po raz pierwszy wciągamy na grzbiet kondomy. Czy my zawsze musimy wracać w deszczu
Przejście drogowe w Serbii niezbyt fajne, kolejki, remonty i bałagan. Szukamy kantoru, bo autostrady płatne, a podobno Euro nie przyjmują. Autostrady są głównie z nazwy i opłaty, sporo dziur i nierówności. Dookoła jakoś szaro i smutno, może dlatego, że pada…
Belgrad mijamy obwodnicą i powoli szukamy noclegu. W przewodniku bardzo polecają Park Narodowy Frushka Gora koło Nowego Sadu, postanawiamy więc trochę odbić w bok i poszukać jakiegoś pensjonatu. Ciągle leje, buty mi już przemokły, rękawiczki też. Jedziemy ok. 20 km lokalnymi krętymi dróżkami, pewnie byłoby ładnie, gdyby nie deszcze i zmrok… Dojeżdżamy do miejscowości Banja Vrdnik, gdzie widzimy kilka sanatoriów. Uliczka w bok i widzimy „apartmani”. Pokoje są. Właściciele widząc, jacy jesteśmy zmarznięci i mokrzy od razu biorą nas na werandę i częstują śliwowicą. Oj, przydała się… A dla GSa znalazło się miejsce w garażu. Jesteśmy w Vojwodinie, to chorwacka część Serbii. Trochę sobie gadamy mieszanką polsko-chorwacko-rosyjsko-niemiecką i nie zostaje nic innego jak pójść spać. Dostajemy jeszcze przenośmy kaloryfer. Jest zatem szansa na suche buty. Miejsce jest fajne, pewnie warto by spędzić tam kilka dni… Przez ten cholerny deszcz nie wyciągnęłam ani razu aparatu i zdjęć brak...

Następny dzień to ponad 1000 km do domu, trochę dużo, biorąc pod uwagę, że od Brna już drogi ,mniej główne. Ale meta w domu więc możemy jechać jak długo się da.
Rano od razu wdziewamy kondomy, choć nie pada. Niestety przydają się, choć na Węgrzech zaczyna się wypogadzać i w końcu żegnamy się z deszczem. Dalej to już w zasadzie tylko autobana, Budapeszt, Bratysława, Brno. Po drodze sporo wypadków, a więc i korków. Po raz pierwszy widzę, co zostaje z przyczepy campingowej po poważnej kolizji… Kilku „uprzejmych” Austriaków specjalnie zajeżdża drogę, żeby nie było motocyklistom za dobrze i musimy z pół godziny stać…
W Brnie koniec autostrad, zjeżdżamy na Liberec. Na drodze kupa objazdów (remonty) i wleczemy się jakimiś gminnymi momentami drogami. W Sudetach robi się zimno, ubieram się znowu w kondoma i dopiero jak zjeżdżamy w dół za Wałbrzychem, robi się cieplej.
W domu jesteśmy coś koło 2 w nocy i stwierdzamy, że to nie był dobry pomysł z tak długą trasą na raz. Z objazdami wyszło nam prawie 1300 km i 18 godzin w siodle. Padamy na twarze…

The End
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 24.01.2011, 23:27   #30
oskar_z
 
oskar_z's Avatar


Zarejestrowany: Dec 2009
Miasto: Zielona Góra
Posty: 216
Motocykl: 950 SE
oskar_z jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 4 dni 9 godz 36 min 30 s
Domyślnie

Planowałem w tym roku Norwegię ale po Twoich opisach i przez to co za oknem chyba w czerwcu będzie Czarnogóra
oskar_z jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Bałkany & Grecja 17-26.06 czy ktoś leci???? Pirania Umawianie i propozycje wyjazdów 0 06.06.2011 00:08
Gorąca Andalucia na mroźne wieczory [Wrzesień 2009] jagna Trochę dalej 46 11.02.2011 00:40


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:55.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.