|
28.01.2024, 16:43 | #1 | |
Zarejestrowany: May 2013
Posty: 1,328
Motocykl: xtz660 Ténére/XR650R
Online: 2 miesiące 2 tygodni 2 dni 14 godz 40 min 18 s
|
Przyznam ze szału na mnie nie zrobiło. tym bardziej ze to trzy godziny siedzenia dupskiem. Jasne ze można wyjść na brzeg wyprostować nogi i niby ładnie.. ale monotonnie. Byłbym po tym spływie skłonny powiedzieć" fajnie, odrobione i kajaków już styknie". Ale znaleźliśmy w opuszczonym domu z lat 60tych składany kajak i DeDeRowski silniczek do niego. W takiej konfiguracji kajakowaniu dam jeszcze szanse
Cytat:
|
|
22.01.2024, 13:48 | #2 |
Super okolice, mosty w Stańczykach tez można blisko odwiedzić. Dawno nie byłem nad Wigierskim, ale chętnie odwiedzę ponownie jak tylko czas pozwoli.
|
|
29.01.2024, 09:12 | #3 |
Jak to było z tym 9 krotnym użyciem sprzęgła ?
takie długie proste były ?
__________________
Stary nick: Raviking GSM 505044743 Żądam przywrócenia formuły "starego" Forum AfricaTwin...... |
|
30.01.2024, 10:40 | #4 |
Zarejestrowany: Oct 2018
Miasto: Warszawa
Posty: 442
Motocykl: Yamaha Radian&WR250F
Online: 1 tydzień 3 dni 11 godz 33 s
|
|
30.01.2024, 11:27 | #5 |
Zarejestrowany: Oct 2018
Miasto: Warszawa
Posty: 442
Motocykl: Yamaha Radian&WR250F
Online: 1 tydzień 3 dni 11 godz 33 s
|
A zatem ostatni kawałek drogi do domu.
0.jpg Po drodze mamy zaplanowane kilka atrakcji. Pierwsza to Pan Tadeusz i jego drewniane ptaszki w miejscowości Trzcianne. Pana Tadeusza znalazłam w książce i uznałam, że bez drewnianego ptaszka nie ma co wracać do domu. Jeśli chcecie go znaleźć, to jest to normalny dom, a my Pana Tadeusza zastaliśmy akurat na podwórku, na które weszłam nieśmiało, bo nie wiedziałam czy to tak wypada się komuś pakować bez uprzedzenia... Na szczęście nie zostaliśmy wygonieni i zaprowadzono nas do piwnicy. Jak to szło z tym niechodzeniem z obcymi ludźmi do piwnicy? 1.jpg A w piwnicy same cuda 2.jpg 3.jpg 4.jpg 5.jpg Po długich zachwytach i rozważaniach odjeżdżamy z mysikrólikiem, rudzikiem i bobrem. 6.jpg Punkt drugi to Tykocin. Akurat przybywamy o takiej porze, że do następnego wejścia jest 40 minut. Maciek zamawia sobie kawę, a ja kupuję białasa, którego miałam na liście atrakcji do zaliczenia na Podlasiu, choć planowany był w innym miejscu. No ok. Taki cebularz. Ale jak mówicie, że specjalny, podlaski, to kimże ja jestem, żeby to kwestionować W międzyczasie doczytujemy też, że zamek w Tykocinie to nie jest stary, tylko odbudowany niedawno i odpuszczamy czekanie. Choć szacun, że komuś się chciało współcześnie zamek stawiać (nie, wy gnoje od zamku w Stobnicy, Wam się należy dożywocie w kamieniołomach, a nie szacun!) Za to następna atrakcja nie rozczarowuje. Ruiny browaru Glogera są schowane w krzakach, przez które trzeba się przedrzeć, ale miejsce super. Warto zachować czujność, żeby nie stanąć na czymś, co się może zarwać Jest dom mieszkalny i obok rzeczony browar. Fajne. Dla mnie się to podoba! Mam nadzieję, że jeszcze trochę postoi zanim ktoś to postanowi zniszczyć do reszty albo ogrodzić płotem. 7.jpg 8.jpg 9.jpg 10.jpg 11.jpg 12.jpg 13.jpg 13a.jpg 14.jpg 15.jpg 16.jpg 17.jpg 18.jpg 19.jpg 20.jpg 21.jpg 22.jpg 23.jpg 24.jpg 25.jpg 26.jpg 27.jpg 28.jpg 29.jpg 30.jpg 31.jpg 32.jpg 33.jpg 34.jpg W każdym razie za nami jakieś 100km i koniec atrakcji. Do domu jeszcze jakieś 250km i brak perspektyw na pole namiotowe. Rozważamy co robić i, choć przyszło mi to z trudem, zgodziłam się na nocleg na dziko gdzieś nad Bugiem. Że generalnie jedziemy do domu i jak znajdziemy ładne miejsce, to tam się rozbijamy z namiotem. Plan jest, no to jedziemy. I tak sobie jedziemy i w sumie jedzie się całkiem spoko. Wypatrywanie odpowiedniego miejsca spadło na Maćka, więc tak czekam na sygnał od niego. A on nic. Zatrzymuję nas w końcu na chwilę i mówię, że według mapy to nam się zaraz ten Bug skończy, a miejsce na nocleg nie zostało wybrane. Człowiek na Świni mówi, że dobra tam, jedziemy, pomyśli się później. Zatrzymujemy się na chwilę w lesie pod Wyszkowem i rozważamy opcje. Ostatecznie uznajemy, że dobra, ciśniemy do domu. Najwyżej końcówkę ogarniemy asfaltem (wszakże tym razem Zebra nie zgubiła ogona z tablicą i światłami, więc policja na asfalcie nam nie straszna ). Trochę inne nastawienie ma Świnka, która stawia opór przy odpaleniu, ale po długich walkach udaje się ją namówić do dalszej współpracy i wracamy na szlak. Stresik jest, bo kończy nam się zapas prądu. Nasze obydwa telefonu lecą na oparach i niestety zapasowe wiaderko z prądem też wyschło. Ale póki co lecimy. Oprócz prądu kończy się też benzyna, więc o 20.18 meldujemy się na Orlenie. Korzystamy z możliwości podładowania urządzeń i w efekcie schodzi nam się tam 40 minut (ta googlowa oś czasu to świetna sprawa ). Jest 13 lipca, dzień długi, ale i tak powoli zaczyna się kończyć. Zaznaczam więc na mapie miejsce na wysokości Wołomina, w którym będziemy podejmować ostateczną decyzję - czy dalej terenem czy wbijamy na asfalt. Jest bardzo malowniczo, zaczynają wychodzić mgły, wieczór przyjemny, jedzie się dobrze, jesteśmy na szlaku, który znamy, bo wiele razy już nim jechaliśmy. Rzut beretem od domu. Zatrzymuję się w wyznaczonym miejscu i sugeruję, że mimo wszystko może już asfalt. Asfaltem to 38km. Trzy kwadranse i ukochujemy kotki. Sugestia zostaje jednak odrzucona, a faktem jest, że jakoś bardzo się przy niej nie upieram. Ustalamy, że dojedziemy do Rembertowa, to jakieś 15km dobrze nam znanej trasy. I stamtąd już asfalt (bo inaczej się nie da). Tam jest taka śmieszna droga, która jest zawsze wysypana różnego rodzaju tłuczniem. W sensie są tam różne śmieci, całe cegły, całe bloczki betonowe, pół umywalki... no wszystko. Myślałam zawsze, że ktoś to wysypuje, żeby tę drogę utwardzić, ale później dowiem się, że nie, to rolnik, który tą drogą wywozi gnojówkę na pole wywala śmieci, żeby nikt oprócz niego tamtędy nie jeździł. Ale ale! Nie wyprzedzajmy faktów! Więc jedziemy tą śmieciodrogą, za którą jest już normalna ładna gruntówka. Ładne mgły, ładna droga, ładnie się jedzie - choć niezbyt szybko, bo zmęczenie, wieczór i w ogóle, są krzaki, więc mogą wybiegać zające. Przejechaliśmy tak dokładnie kilometr od miejsca, w którym podejmowaliśmy decyzję, kiedy nagle słyszę dziwny dźwięk. Szybkie zerknięcie w lusterko, Maćka nie ma, no to się zatrzymuję, odwracam, no leży. Normalna sprawa. Enduro często leży i zaraz się podnosi. Tyle tylko, że to enduro się akurat nie podnosi. Tryb panika aktywowany. Biegnę i widzę jak leży, jak dziwnie ma głowę, tryb panika przechodzi płynnie w tryb histeria. Jak dobiegłam zaczął się lekko ruszać i coś tam mamrotać, więc szybki nawrót do motocykla, przy którym zostawiłam telefon. Kurwa, jak źle biega się w butach enduro. 112 i biegiem z powrotem do człowieka z wypadku. Tak, wypadek był, potrzebna karetka. A Ty nie wstawaj! "Alleefszszystkowposzszszątku... dajmichwwwilę... nietszszebakaretky... zrassspojedziemydodooomu..." Trzeba i przestań się ruszać! Tłumaczę Pani ze 112 gdzie jesteśmy. Maciek w tym czasie jakimś cudem dał radę ściągnąć kask i podczołgać się do leżącego motorka, żeby się o niego oprzeć. Za chwilę dzwoni straż pożarna. Raz jeszcze mówię gdzie jesteśmy - na szczęście jest to droga gruntowa na przedłużeniu drogi "normalnej", która ma swoją nazwę i w ogóle, więc jestem w stanie wytłumaczyć. Zaraz po straży dzwoni pogotowie - tłumacze to samo. Za chwilę policja - a nie, nie, panów nie potrzeba, ale dzięki za troskę W międzyczasie Maciek pyta mnie skąd przyjechaliśmy. No ok, mój motocykl stoi przodem w jedną stronę, jego motocykl leży przodem w drugą stronę, można się zamotać. To mówię, że stamtąd. Nie nie. Skąd przyjechaliśmy, gdzie byliśmy. Stres nie pomaga w zrozumieniu pytania, więc próbując zgadnąć o co chodzi mówię, że ostatnio to byliśmy na stacji benzynowej. Nie. Dlaczego my tu jesteśmy. No, wracamy z urlopu na Podlasiu. Aha. Tak? I długo byliśmy? Prawie 2 tygodnie. Aha. No aha... dziękuję... wskazówka na skali histerii wywaliło mi już kompletnie. Ku mojemu zaskoczeniu za chwilkę pojawia się cywilna terenówka ze strażakiem - też cywilnym. Mam wrażenie, że od czasu wypadku nie minęło nawet 10 minut, a on już jest! I dobrze, bo może mnie wesprzeć w trudnym zadaniu powstrzymywania Maćka przed wstawaniem. Za chwilę docierają jeszcze 2 wozy strażackie na bombach. Rany, jacy to są mili ludzie! Maciek od razu dostaje kołnierz, żeby głową nie ruszał. Robią krótki wywiad, boli bark, była utrata pamięci, i zasadniczo zajmują się zagadywaniem nas, trzymaniem Maćka, żeby nie wstał i ogólnie byciem miłymi ludźmi. W międzyczasie zapadła już noc, więc mgły i światła wozów robią naprawdę ładne widoczki. Trochę problem, bo znowu kończy nam się prąd, obydwoje mamy po dosłownie kilka procent baterii. Maciek próbuje sobie przypomnieć jak się nazywa "ten kolega od ikserki", bo ktoś będzie musiał zabrać motocykl. Ale jak się nie pamięta, że się właśnie było na urlopie, to ciężko przypomnieć sobie takie detale jak imię. W końcu sobie przypomina i dzwoni, ale kolega też na urlopie. A jak się nazywa ten drugi kolega od ikserki? Drugi kolega (dzięki Lucky Luke!) oferuje pomoc busem i że w ogóle dawać znać czy ma po nas jechać, czy po mnie ma jechać, czy dam radę wrócić. Uznajemy, że dam radę wrócić i że póki co spoko. Z najmilszymi strażakami świata już w międzyczasie ustaliłam, że oni tę Świnkę z tobołami PRZEPCHNĄ KILOMETR PO ŚMIECIODRODZE, żeby ją przechować u siebie w remizie. W ogóle to tych strażaków jest chyba kilkanaście osób, sytuacja nie wymaga już żadnego działania z ich strony, więc po prostu zajmują się rozładowywaniem sytuacji i łagodzeniem stresu - w sumie to głównie mojego, bo psychicznie chyba trzymałam się znacznie gorzej niż faktyczna ofiara wypadku. Opowiadają różne historyjki, żarciki. Tylko żarciki na temat poziomu lekarzy w wołomińskim szpitalu, do którego ma trafić Maciek, kwituję, że jednak jeszcze troszkę na to za wcześnie Jeden, który też jeździ w offie, opowiada, jak kiedyś jego kolega na quadzie wpadł do rowu i połamał żebra i przyjechała policja i kazała mu dmuchać w alkomat. I nie dali sobie przetłumaczyć, że połamane żebra i branie głębokiego wdechu nie za bardzo do siebie pasują. W końcu dzwoni też pani z pogotowia. "Karetka nie może was znaleźć". "No nie wiem jak dokładniej wytłumaczyć dojazd, strażacy już są, powinno być nawet światła widać z daleka..." "Nie, proszę pani, proszę mi nic nie tłumaczyć, proszę wyjść po karetkę. Karetka stoi w Grabiach". "Ale w Nowych czy Starych?" Jebnięcie słuchawką. Problem, że jesteśmy dokładnie w połowie drogi między miejscowościami Grabie Stare i Grabie Nowe. Jak mam wyjść po karetkę? Dokąd? W którą stronę? Jak się do tej pory starałam trzymać dzielnie, tak ta prukwa z pogotowia rozbiła mnie kompletnie. Strażak z terenówki mówi, że spokojnie, on pojedzie po karetkę. Ja tymczasem zaczynam ryczeć, na co Pani Strażaczka pyta czy mnie przytulić. Mówię, że tak. Pani Strażaczka jest o ponad głowę ode mnie niższa i ogólnie malutka nawet w stroju strażackim, więc w sumie to ją po prostu wchłaniam i zalewam łzami. A sprawa z karetką wyglądała tak - relacja strażaka, z którym rozmawiałam kilka dni później, wersja skrócona. Znalazł karetkę od strony tej śmieciodrogi i mówi, żeby pojechali za nim. A ci z mordą do niego, że oni taką drogą jechać nie będą. Ale pojedziemy od drugiej strony, tam jest normalna droga gruntowa. A JAK ROZWALIMY ZAWIESZENIE W KARETCE, TO ZAPŁACISZ? Tam jest lepsza droga. ALECOŚTAMCOŚTAM. Czy mam rozumieć, że odmawiacie udzielenia pomocy i mam zadzwonić na centralę, żeby przysłali inny zespół? No dobra. Spróbujemy pojechać. I dojechali. Z pomocą strażaków wpakowali Maćka na nosze i do karetki. Tam poczuł się od razu lepiej i nastrój jakoś się nawet poprawił. Czy miało to coś wspólnego z podaną natychmiast morfiną? Niczego nie możemy wykluczyć! Jeszcze w przebłysku rozsądku podrzucam jednej z ratowniczek ładowarkę do telefonu, żeby nasza ofiara mogła podładować telefon i żeby był z nią kontakt. I pojechali. Dochodzi godzina 23. Wozy strażackie też udają się na zasłużony odpoczynek. Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie 35.jpg Kilku strażaków wyrusza w pieszą podróż ze Świnką. Zostaję ja i człowiek z terenówki. Upewnia się czy na pewno dam radę dojechać. Mówię, że raczej tak. Pakujemy mu do bagażnika to, co zostało na drodze (plecak, kask, jakieś kawałki odpadnięte od motocykla) i każe jechać za sobą, odprowadzi mnie na drogę do Warszawy. Przez gruntówkę jedziemy powoli, a głęboki piach i stres zdecydowanie nie pomagają w jeździe Udaje nam się wydostać na asfalt gdzie zaraz pojawia się przed nami karetka. Czy ona stoi? CZY ONA STOI?! DLACZEGO ONA STOI?! Przecież karetki z ofiarami zatrzymują się jak się dzieje coś złego! A nie,ok, tylko wolno jadę, bo dziury w asfalcie. Całą drogę do domu muszę gadać do siebie na głos, bo inaczej zaraz stres powoduje, że zaczynam ryczeć. Więc mam ponad 30 km jazdy z gadaniem w kółko "Odstawić motocykl pod garaż. Iść do domu po pilota od bramy. Napisać do Łukasza, że wszystko w porządku. Napisać do mamy, że wróciłam wcześniej i że nie musi rano przychodzić do kotków (ale tak, żeby się nie zorientowała, że stało się coś złego). Pójść wsadzić motocykl do garażu." I tak w kółko. Fajna zabawa. Nie polecam Do domu dotarłam przed północą, ale realizacja tak dokładnie opracowanego planu zajmuje mi kolejne 2 godziny, gdyż stres. W międzyczasie dostaję meldunek ze szpitala, że wypis o 8 rano. No to budzik na 6, okładam się kojącymi kotkami i próbuję coś pospać. Rano informacja, żeby jeszcze nie jechać, bo musi poczekać na obchód. Po obchodzie o 8 będzie wiadomo czy wypis czy nie. Ok. W międzyczasie zaczynam kombinować skąd wziąć człowieka z samochodem, żeby pacjenta dostarczyć do domu. Szef mówi, że spoko, ale musimy przed 12, bo po 12 wyjeżdża na urlop. Z Wołomina informacje szczątkowe i niekonkretne. Jeszcze nie wiadomo. Jeszcze nie przyjeżdżać. Czy mam jechać motocyklem i zawieźć wygodne rzeczy, bo zostaje w szpitalu? Czy załatwiać auto, żeby go odebrać? Nie wiadomo. W końcu koło 10.30 uznaję, że tak nie może być, że on tam sam siedzi, pakuję jakieś dresy, trampki i wsiadam na Radiana. A dalej kilka romantycznych godzin na wołomińskim SORze. Szpital w remoncie, więc w ogóle nie było łatwo go znaleźć. Ale jest. Leży sobie na łóżku na korytarzu ze złamanym obojczykiem i po wstrząśnieniu mózgu. Nadal w butach enduro, bo pracownicy szpitala są od ratowania życia, a nie od dbania, żeby pacjenci nie spędzali kilkunastu godzin w plastikowych butach do kolan. O swoich wrażeniach może sam napisze, ja tam spędziłam jakieś 4 i pół godziny i w zupełności mi wystarczyło Jakiś pacjent przywiązany do łóżka drze się bez przerwy. Ogólnie ludzie bardzo sympatyczni. Czy kompetentni? No nie wiem, chociaż nie mam też za bardzo porównania. Miał dostać ortezę. Lekarz, który miał ją dobrać, gdzież zaginął. W końcu jakaś pani (salowa? pielęgniarka? w każdym razie na pewno nie lekarka) powiedziała mi, żebym może poszła do innego skrzydła do sklepiku rehabilitacyjnego, bo sklepik zamykają o 15 xD To poszłam, akurat nikogo nie było, postałam pod drzwiami. W końcu przyszła pani i wszystko mi wyjaśniła z tą ortezą. Skracając historię - pożyczyliśmy wózek i zawiozłam pacjenta do sklepiku, gdzie pani mu założyła ortezę, choć to duże słowo, gdyż był to taki pająk przeciwko garbieniu się. Udało się załatwić wypis, nawet płytę ze zdjęciem RTG wydębiłam od nich, spakowałam motocyklowe bambetle zdjęte z ofiary wypadku, które ledwo udało mi się upchnąć na kanapie Radiana, ofierze zamówiłam ubera do domu, dowiozłam go na tym wózku na parking (ej, wiecie jak trudne jest prowadzenie wózka inwalidzkiego?!) i akurat udało się tak zgrać, że zostawiłam motocykl w garażu i spotkaliśmy się pod blokiem. 36_131647_1_2.jpg Ja jeszcze z bezcennym towarzystwem Lucky Luke'a i jego busa zaliczam łikendową wycieczkę do remizy strażackiej celem odebrania motorka i przekazania flaszki i bomboniery. Nadal nie mogę wyjść z podziwu jacy to super ludzie. I można by pomyśleć, że tu się kończy historia, ale dalej było jeszcze weselej - czyli zderzenie człowieka z NFZ, wersja skrócona mocno xD Maciek dostał skierowanie na wizytę kontrolną u ortopedy, która ma się odbyć tydzień po wypadku. W związku z tym różne szpitale miały do zaoferowania terminy na: listopad, październik i wrzesień. Gdzieś po drodze Maciek się dowiedział, że obowiązek przyjęcia na wizytę po tygodniu ma szpital, w którym był na SORze. Więc jeśli mnie pamięć nie myli szpital w Wołominie oferował październik. Owszem. Mają obowiązek go przyjąć - ale na SORze, a nie tak normalnie na umówioną wizytę xD Czyli pan przyjedzie, posiedzi sobie kilka albo kilkanaście godzin i zobaczymy co da się zrobić. Odpuściliśmy. Po drodze wizyta u lekarza POZ po zwolnienie (dał na tydzień, wszak obojczyki dość szybko się zrastają xD), bo SOR nie wypisuje L4. Więc jak się nie udało zapisać do ortopedy, to po tygodniu poszedł znowu do POZ, tym razem inny lekarz, więc dał dłuższe zwolnienie, a przy okazji strzelili mu drugą fotkę obojczyka. I dał najśmieszniejsze skierowanie świata: 37.jpg Lekarką nie jestem, ale wyszło mi, że po tygodniu kawałki kości są ustawione gorzej, niż bezpośrednio po wypadku. Zdjęcie z SORu 38.jpg Zdjęcie po tygodniu: 39.jpg zresztą nic dziwnego, bo pacjent niewspółpracujący i ciągle macha tą ręką... No to panika. Gdzieś tam po znajomościach wysyłałam zdjęcia i wszyscy mówią, że wygląda dobrze. Ale jak niby dobrze, jak się kości rozjechały?! Zaciągnęłam go na ostry dyżur ortopedyczny w szpitalu prywatnym. Kupa kasy, a lekarz też mówi, że jest ślicznie, nie trzeba drutować. O tyle dobrze, że przynajmniej uzasadnił swoje zdanie oraz pokazał jak prawidłowo mam mu zakładać pająka. W międzyczasie udało się załatwić wizytę u ortopedy. Lekarka też mówi, że jest spoko, że tak ma wyglądać. I tak na każdej kolejnej kontroli. Nadal im nie wierzę, ale nie będę dyskutować przecież... Efekt? Kości się owszem, zrosły, ale w taki sposób, że aktualnie w obojczyku jest wystający haczyk. Dzienki, spaniały NFZ! 40.jpg A co się wydarzyło na drodze gruntowej między Grabiami Nowymi a Grabiami Starymi? Nie wiadomo. Ślady na motorku wskazują, że on nie poleciał bokiem, ale dachował przywalając w ziemię lampą i dopiero potem przytarł kierownicą - zegary zostały wyrwane, radiator połamany, a przecież to wszystko jest schowane za lampą. Moja wersja jest taka, że musiał przednim kołem przydzwonić w coś, co wystawało z ziemi i spowodowało natychmiastowe zatrzymanie przodu. Profesjonalna rekonstrukcja zdarzeń: Wydaje mi się, że na drodze widać było ślad po wyrwanym czymś i łuk, który mógł narysować tył motorka. Strażacy też mówili, że coś podobnego widzieli i zgadywali podobnie do mnie, ale potem postawili tam wóz strażacki, więc nawet gdybym miała do tego wtedy głowę, to już nie było jak sprawdzić. Na pewno żadna linka, pręt - bo nic w szprychach nie zostało. Być może kiedyś agenci Mulder i Scully zajmą się tematem. No wiem. To był długi odcinek Ostatnio edytowane przez Novy : 10.02.2024 o 00:20 Powód: Obróciłem zdjęcia |
30.01.2024, 12:56 | #6 |
Ło matko współczuję, niezła jazda.
__________________
kto smaruje ten jedzie |
|
30.01.2024, 15:08 | #7 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 345
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 2 godz 55 min 2 s
|
Finał okazał się iście zaskakujący... niestety
Lubię Cię czytać (i oglądać też), lecz takiego zakończenia się nie spodziewałem. Najgorsze to, że było już tak blisko domu. Mam nadzieję, że wszystko wróciło do normy, a kolec w obojczyku nie doskwiera! Żeby zakończyć optymistycznie powiem, że opis wycieczki świetny, zaś - trzymający w napięciu finał - mistrzowski! Zwłaszcza te emocje okraszone humorem! A tak na marginesie: słabo pojechać na urlop i go potem nie pamietać |
30.01.2024, 22:45 | #8 |
Wiem,jak cięzko prowadzi się wózek,woziłem teściową....
Prince Twardy jest ,Daje radę Morfina.... fajna sprawa Zdrufka życzę a w tych otwartych kadziach słaba fermentacja fota do kalendarza
__________________
Stary nick: Raviking GSM 505044743 Żądam przywrócenia formuły "starego" Forum AfricaTwin...... |
|
31.01.2024, 11:46 | #9 |
Zarejestrowany: Oct 2018
Miasto: Warszawa
Posty: 442
Motocykl: Yamaha Radian&WR250F
Online: 1 tydzień 3 dni 11 godz 33 s
|
Dlatego jakaś kiepska lura im wyszła
A w ogóle jeszcze anegdotka, o której zapomniałam. Wczoraj wprawdzie mówiłam Maćkowi, żeby dodał to do swojej opowieści, ale okazało się, że nie pamiętał, że coś takiego miało miejsce, czyli poszło z autopilota. Zanim przyjechali strażacy i zanim doczołgał się do motorka, to wprawdzie nie pamiętał ostatnich dwóch tygodni, ale pamiętał, żeby mi powiedzieć, że mam zakręcić kranik I strażacy się później martwili, że czuć benzynę i czy się nie wylewa z leżącego motocykla, a ja mogłam ich zgodnie z prawdą uspokoić, że nie, trochę poleciało na początku, ale teraz już kranik zakręcony |
31.01.2024, 11:57 | #10 |
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
|
Jak widać są rzeczy ważne i ważniejsze
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Trochę dalej ale krótko - czyli Stella Alpina A.D. 2023 | luk2asz | Trochę dalej | 89 | 07.07.2024 06:23 |
Niedźwiedzie, szerszenie i muchy, czyli MOTO POŁUDNIE 2023 | Mech&Ścioła | Trochę dalej | 75 | 04.07.2023 09:56 |
Prostownik czyli Podlasie ładuje baterie | mirkoslawski | Polska | 9 | 15.10.2021 09:38 |
Biesy, Podlasie i Mazury czyli jak (nie)pojechałem na Bałkany. | mirkoslawski | Polska | 10 | 27.06.2020 06:12 |
Dziczyzna wraca na Podlasie czyli z Kielc prawie do Rosji ;) | mirkoslawski | Polska | 7 | 12.11.2019 15:03 |