11.01.2013, 11:46 | #21 |
Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Chwałowice/Wrocław
Posty: 457
Motocykl: RD07
Przebieg: 99 000
Online: 1 miesiąc 6 dni 22 godz 11 min 52 s
|
Ciekawy wyjazd i relacja elegancka fajnie sie czyta i ogląda, czekam na więcej !
|
11.01.2013, 11:55 | #22 |
Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: Bielsko - Biała
Posty: 1,364
Motocykl: dr650se
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 1 godz 20 min 44 s
|
To co piszesz jest bardzo piękne i pouczające zarazem.
__________________
...i zapytała mnie góra "dokąd tak pędzisz samotny wilku?" "Szukam tego co najważniejsze" odpowiedziałem "Dlaczego więc się tak spieszysz?" Na to pytanie nie znalazłem odpowiedzi. |
11.01.2013, 12:07 | #23 |
świeżym warto być:)
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: DWR
Posty: 1,242
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 10 godz 58 min 39 s
|
Jak takie fajne pisanie jest na ADV, to chyba poproszę Holana o odblokowanie mi konta
__________________
pozdrawiam Pan Bajrasz |
11.01.2013, 16:48 | #25 |
mistrzu
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 1,956
Motocykl: RD03
Przebieg: ?
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 4 tygodni 1 dzień 5 godz 28 min 4 s
|
W życiu nie czytałem lepiej napisanego tekstu !!!!! Aż chce się czytać!! To się nazywa dowcipne i lekkie pióro! Nie wspomnę o zawartości merytorycznej - Bułgaria - temat ciekawy i "dostępny" !!!! Dawaj dalej - nie chce mi się logować na kolejne forum.
ps. Właśnie sobie uświadomiłem że również z kwiatów preferuje kalafiora...
__________________
Enduro i ADV Ostatnio edytowane przez motormaniak : 11.01.2013 o 16:51 |
11.01.2013, 17:20 | #26 |
Zarejestrowany: Dec 2009
Miasto: Międzyzdroje
Posty: 598
Motocykl: CRF1000L
Online: 2 miesiące 3 tygodni 5 dni 22 godz 42 min 22 s
|
Gdy w milczeniu zwijaliśmy biwak, nieoczekiwanie pojawił się właściciel sąsiadującego z lasem pola. Owemu ziemianinowi towarzyszył pełnoletni syn wyposażony w równie dojrzałego konia. Można rzec, że “z kopyta” zabrali się do pracy, chyba orki. Głównodowodzący gdy tylko nas ujrzał natychmiast przydreptał i się przywitał. Zaczęliśmy coś kurtuazyjnie stękać po rosyjsku. Ex wyraził uznanie dla ciężkiej pracy, którego adresatem powinien być w zasadzie koń, ja pochwaliłem piękno okolicy, a Bartek.. no własnie. Nie chcę nadużywać tego motywu, ale uwierz Drogi Czytaczu, że tak właśnie było. On spytał o niedźwiedzie. Rolnik się uśmiechnął i i stwierdził że tu nie ma. Prawie wcale. Rzadko. Przestały się tu kręcić odkąd wilki zaczęły biegać watahami. Barta ta odpowiedź nie do końca usatysfakcjonowała. Niebo przybrało barwę moich kolan gdy jeszcze jeździłem bez ochraniaczy. Spytaliśmy górala czy będzie padać. Zerknął na ołowiane sklepienie, zmarszczył czoło, po czym wydał werdykt, że do obiadu padać nie będzie. No i dobrze. W drogę. Po jakiejś godzinie jazdy w całkowitej samotności (pomnożonej przez nas czterech), z przeciwka zaczęły nas mijać przeróżne pojazdy. Zdumiewająca była jednak frekwencja jak na leśną górska drogę. Przeważały oczywiście Iże w barwach wojsk ONZ. Chyba wracały te wszystkie, które rano mnie doprowadziły do łez. Te same, poznałem po damach z koszykami. Przemknęło też kilku przedstawicieli mniejszości motoryzacyjnych, kilka Jaw i jedna ETZ-tka. Nie zabrakło również aut, wychodzi na to że terenowych. VW Polo, stara łada, Audi itd. Powagi temu żwawemu konduktowi dodawał jeden Kamaz z drewnem. Oczywiście wszyscy znowu jechali w jednym kierunku. Przeciwnym do tego porannego. O co chodzi? Czy tu gdzieś są światła regulujące ten ruch? Czy może umownie w daną stronę jeździ się jedynie w godzinę parzystą, a z powrotem odwrotnie? Stanęliśmy na rozdrożu dróg u podnóża wzgórza. Dopiero teraz dotarło do nas co się dzieje. Słychać było kanonadę grzmotów. Od strony brudno-czarnych chmur zmierzających w naszym kierunku. Oni wszyscy uciekają z gór przed burzą. Wracają z jakiegoś targu. W tym momencie tuż obok nas przemknął gość na motocyklu z wyłączonym silnikiem. Usłyszeliśmy go w ostatniej chwili, bo mu błotnik zabrzęczał. Trzeba uważać. Dziesięć metrów za nami zapiął bieg, puścił klamkę sprzęgła i zapalił “na pych”, choć go nikt nie pchał. Kolejnego Iża już wypatrzyliśmy z wyprzedzeniem. Powoziło dwóch junaków. Stosowali tę samą technikę jazdy jak i odpalania. Za chwilę przetoczyły się kolejne motocykle. Żaden nie miał włączonego silnika. Przestawiliśmy motocykle z drogi, bo robiło się niebezpiecznie. Najwyraźniej jest obowiązujacy styl jazdy w tym terenie. To są góry. Mają tu sporo zjazdów, więc w ten sposób usiłują zaoszczędzić paliwo. Przy okazji zrozumiałem, dlaczego tak dobrze sobie radzą na tych drogach. Oni te drogi znają na pamieć. Każdy garb, korzeń, głaz, bruzdę. Mogą jechać nocą bez świateł. I pewnie jeżdżą. Lunęło tak nagle i tak mocno, że porzuciliśmy motocykle i wbiegliśmy się schować do lasu. Dosyć idiotycznie, bo do iglastego. Kiedyś spałem w samym śpiworze podczas deszczu w takim lesie. Generalnie jest tak, ze jak pada to na człowieka i tak leci. A jak przestanie padać, to dalej leci, z igieł. No ale co tam, teraz to nie był egzamin z logiki tylko próba uniknięcia utonięcia.
__________________
Louis, motocyklista niedoskonały. |
11.01.2013, 17:26 | #27 |
Zarejestrowany: Dec 2009
Miasto: Międzyzdroje
Posty: 598
Motocykl: CRF1000L
Online: 2 miesiące 3 tygodni 5 dni 22 godz 42 min 22 s
|
Góral obiecał, że do obiadu nie będzie padać, albo się chłop pomylił albo wyjątkowo wcześnie jada obiady. Lało jednak zdrowo. Drogą ze wzniesienia zaczęło spływać jasne błoto. Może to nie były ukraińskie krowie ścieżki ale dla Krzysztofa z pewnością będzie to wyzwanie. Padało długo i nie zamierzało przestać. Wstrzeliliśmy się jednak w jakąś promocję kiedy nieco zelżało i ruszyliśmy w bałkańską wilgoć. Deszcz traktował nas interwałowo, zwykle lał solidnie, niewiele widzieliśmy i to nie było fajne, czasem jednak nieco odpuszczał i mogliśmy ocenić jego skutki i to nie było fajne jeszcze bardziej. Droga była pokryta kałużami, nierzadko wielkości Zalewu Szczecińskiego (na szczęście podobnej głębokości) kryjącymi wszelkie pułapki urozmaiconego turystycznie dna. Musieliśmy rozciągnąć szyk, bo nasze reakcje na przeszkody były opóźnione. Skutkowało to tym, że coraz częściej traciliśmy ze sobą kontakt wzrokowy i w końcu wszyscy oprócz Exa który prowadził, wjechaliśmy w niewłaściwą drogę. W sofcie TwoNav, na którym operujemy jest opcja Amigos, dzięki której można na bieżąco na mapie śledzić pozycję swoich kolegów ale wymaga to transferu danych z sieci komórkowych, a roaming tani nie jest. Szkoda. Zorientowaliśmy się w pomyłce w miarę szybko ale musieliśmy nadrobić kilka kilometrów po paskudnym terenie. Krzysztof radził sobie nadzwyczajnie dobrze ale kosztowało go to sporo sił wiec po ponownym spotkaniu z Exem, odpoczęliśmy kilka minut. Dłuższy postój w tym deszczu nie miał sensu. Ruszylismy dalej. Po ok. 200 m DRZ-ta Krzyśka zatańczyła w koleinie z błotem wyrzucając go na pobocze. Trochę jeszcze walczył by nie uderzyć w drzewa i w końcu upadł w jakiejś przesiece z małym leśnym duktem. Nie wyglądało to groźnie ale gdy podjechałem zwijał się z bólu. Po chwili jednak, nie bez trudu podniósł się i stwierdził, ze złamał obojczyk. Nie wiem skąd on to wiedział, bo w swoim ponad półwiecznym życiu niczego sobie jeszcze nie złamał. Wrócił Ex z Bartkiem. Krzysiek zdjął zbroję i ubrania. Nie było wątpliwości pod skórą sterczał mu ostry wierzchołek złamanego obojczyka. Na szybko zrobiliśmy mu temblak z ochraniacza na kolano. Sytuacja zrobiła sie nieciekawa, nie wiedzieliśmy czy nie ma jakiś obrażeń wewnętrznych, czy żadna z tętnic nie została uszkodzona odłamkami kości. Byliśmy w górach bez możliwości zwiezienia poszkodowanego na dół, bo każdy ruch nasilał tylko jego ból. Transport na motocyklu odpadał. Najbardziej opanowany z nas wszystkich okazał się... Krzysiek. Rzeczowo oświadczył, że trzeba zorganizować jakieś legowisko i podparcie pod nogi, bo najprawdopodobniej za chwilę zemdleje, a że nigdy nie rzuca słów na wiatr, niezwłocznie osunął się na ziemię. Na szczęście przytomności nie stracił. Pod plecy wcisnęliśmy mu dodatkową kurtkę, a pod nogi rogala, który ma te zaletę że można go odpiąć w 5 sekund (uwaga: lokowanie produktu). W ruch idzie apteczka. Środki przeciwbólowe i odwieczny dylemat którą stroną folii ratunkowej owinąć delikwenta. W domu i na szkoleniach, to każdy wie ale w wypadku wypadku, to już takie oczywiste nie jest. Na ratunek ratującym przychodzi instrukcja obsługi obsługi koca ratunkowego. Sytuacja w miare opanowana. Leży wygodnie złoty cukiereczek. Nie ma rady, trzeba szukać pomocy. Szwagry ruszają z taką misją, ja zostaję z Krzyśkiem. Rozpinam pomiędzy drzewami tropik od namiotu, konstruując prowizoryczne zadaszenie. Żałuję, że mój namiot nie ma opcji rozstawienia samego tropiku, byłoby i szybciej i sprawniej. Dosyć szybko wrócił Ex z Bartkiem, za nimi ślizgał się w błocie VW Polo(!). Chłopaki znaleźli w lesie drwali, a Ci natychmiast zgodzili się pomóc. Jest dobrze. Złamas już w aucie. Zawiozą go do lekarza w swojej wsi. Godzina jazdy samochodem stąd. Motocyklem 20 minut. No właśnie, tradycyjnie, co z motocyklem? Tradycyjnie nie ma problemu. Szef ekipy drwali nim wróci. W domu też ma Suzuki. Biga. Oczywiście, jakżeby inaczej.
__________________
Louis, motocyklista niedoskonały. |
11.01.2013, 18:57 | #28 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Gdańsk Olszynka
Posty: 483
Motocykl: RD07
Online: 3 miesiące 3 tygodni 3 dni 11 godz 39 min 48 s
|
Super relacja! Zazdraszczam wyjazdu z całego serca, no może z wyjątkiem złamanego obojczyka...
Powiedz, jak Ci się spisywała Aventura, bo widzę, zwłaszcza na ostatnim zdjęciu, że z nią jechałeś. Bardzo interesuje mnie kwestia zasilania, bo spotkałem się z info, że gniazdo mini usb nie wytrzymuje trudów jazdy na motocyklu. Choć może lepiej temat TwoNav rozwiniemy w wątku temu poświęconemu. |
11.01.2013, 19:28 | #29 | |
Zarejestrowany: Dec 2009
Miasto: Międzyzdroje
Posty: 598
Motocykl: CRF1000L
Online: 2 miesiące 3 tygodni 5 dni 22 godz 42 min 22 s
|
Cytat:
__________________
Louis, motocyklista niedoskonały. |
|
11.01.2013, 19:32 | #30 |
Zarejestrowany: Dec 2009
Miasto: Międzyzdroje
Posty: 598
Motocykl: CRF1000L
Online: 2 miesiące 3 tygodni 5 dni 22 godz 42 min 22 s
|
Polo mozolnie posuwa się naprzód. Jest dobrze, przestaje padać, wychodzi słońce. Ruszamy motocyklami przodem za najwazniejszym z drwali. Pewnie byśmy go nie dogonili bo zna teren bardzo dobrze, na szczęście ogranicza go strój. Zwalnia na kałużach oszczędzając swoje mokasyny. Po ok 30 min. dojeżdzamy do wsi. Pustawo. Parkujemy na placu w samym środku osady przed jakimś barem, może gospodą. Przed budynkiem siedzi miejscowa starszyzna i popija.. kawę(?!). Nagle plac zaludnia się. Wszyscy idą nas zobaczyć. Dzieciaki oblepiaja dosłownie motocykle. Starsi też. Pierwszy raz coś takiego mnie spotyka, gdy pochylony przy motocyklu podnoszę głowę, nie widzę nieba. Chyba zlazła tu cała wieś, a raczej połowa. Nie ma ani jednej kobiety, ani jednej dziewczynki. Gdy zwiedzający nieco się się rozstąpili wszystko stało się jasne. W dali, dumnie lśniła w słońcu wieża meczetu. To muzułmanie ale nie Turcy, których sporo jest w Bułgarii. Efekt 600 letniego panowania Turcji na tych terenach. Skoro to są bułgarscy muzułmanie, to muszą być Pomacy. Plemię wyklęte. Mieszkają prawie wyłącznie w górach w dość hermetycznych społecznościach. Trudne warunki życia a także ciągłe prześladowania sprawiły, że mógł tylko przetrać lud niezwykle silny, dlatego przykładają dużą wagę do zasad nie tylko religijnych ale również swoich własnych, pielęgnowanych w tej społeczności od stuleci. Kiedy Turcy podbili Bułgarów, Pomacy przeszli na islam. To geneza ostracyzmu jakiego do dziś doświadczają. Zarzucano im, że przeszli na wiarę wroga z wyrachowania. Jako mahometanie zostali zwolnieni z podatku od niewiernych, mogli nabywać ziemię i dostąpili kilku pomniejszych przywilejów. Górale odpierali te zarzuty twierdząc, że wyznawali islam jeszcze zanim przyszli Turcy. Faktycznie, gdy najeźdźcy odeszli, oni nie wyparli się tej wiary, kłując w oczy islamem resztę bułgarskiego narodu i jednocześnie zadając kłam powszechnej opinii o nieszczerości swojego wyznania. Represje dotykały Pomaków nawet ze strony władz komunistycznych, teoretycznie ateistycznych. Jeszcze w połowie lat 80-tych ubiegłego wieku, dochodziło na tym tle do zabójstw. Zakazano noszenia muzłmańskich strojów i używania tradycyjnych imion, zmieniono nazwy miejscowości. O dziwo na przekór wszystkim tym szykanom, społeczność Pomakow od II wojny światowej wzrosła czterokorotnie. Mimo, że cześć z nich, która mieszkała na wschodzie Bułgarii, jak wielu Bułgarów, wyemigrowała do Turcji. Jest to chyba jedyny przypadek powszechnej emigracji członków UE do sąsiedniego państwa będącego poza strukturami Unii. Natomiast mieszkańcy Zachodnich Rodopów pozostali nieugięci w swej wierze i tradycjach. Stanowią swoisty bastion pomackiego ludu. Od 20 lat mogą znów cieszyć się wolnością wyznania. Według niektórych agencji rządowych cieszą się aż za bardzo. Od wielu lat Pomacy są w kręgu zainteresowań m.in. wywiadu amerykańskiego. Pomacy są świadomi, że ich swoboda jest iluzoryczna, a przyszłość niepewna. Ich dzieci uczą się obowiązkowo kilku języków, bułgarskiego, tureckiego, greckiego i na wszelki wypadek... angielskiego. Z baru wyniesiono na zewnątrz krzesła dla nas. Kilku miejscowych zwolniło nam swój stolik. Stół i krzesła ustawiono na takim niby trasie przed budynkiem. Siedzimy na tym cokole jak małpy w ZOO. Teraz wszyscy mogą się nam dokładnie przyjrzeć, nie przedzierając się przed tłum innych ciekawskich. Dziwne uczucie, monitoring kilkudziesięciu oczu. Niezręcznie nawet nos wytrzeć. Ja to nawet uśmiechnąć się nie mogę, bo nie każdy może to za uśmiech odebrać. Niezręczność sytuacji przerywa “restaurator”. Proponuje kawę. Oczywiście chętnie przystajemy na tę propozycję, zawsze to jakaś odmiana w tej małpiej ekspozycji. Do tłumu miejscowych ciągle docierają kolejni. Ci którzy byli już tu wcześniej informują nowoprzybyłych co zaszło. Że Polacy, że górach, że jeden bęc i kuku, że go wiozą... I tak w kółko. Jest kawa. Podana w filiżankach tak małych jakby to była degustacja w Tesco. Nie jestem amatorem kawy ale w życiu lepszej nie piłem. Gęsta, słodka i aromatyczna. Taka tradycyjna po turecku, nie parzona, a w zasadzie gotowana razem z cukrem w malutkim rondelku. Niezwykłe doświadczenie. Chcemy zapłacić. Nasza inicjatywa spotyka się kategoryczną odmową graniczącą z niesmakiem. “Wy nie klienci, wy goście”, słyszymy. No dobra, nie będziemy się o to szarpać i tak mają przewagę liczebną i nieustannie napływające posiłki. Na plac wjeżdża Polo z Krzysztofem na pokładzie. Cała uwaga tłumu skupia się teraz na nim. Możemy w końcu wytrzeć nosy.
__________________
Louis, motocyklista niedoskonały. |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Relacja z podróży dookoła świata MXT 2012-2013 | mirek | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 1 | 05.05.2014 11:09 |
Szkocja 2012 - tam podobno pada deszcz... - relacja | Tymon | Trochę dalej | 132 | 11.04.2014 13:20 |