17.01.2011, 18:02 | #21 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,967
Motocykl: RD07a/1190r
Online: 11 miesiące 6 dni 11 godz 37 min 25 s
|
|
17.01.2011, 18:08 | #22 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Germany
Posty: 5,924
Motocykl: CRF1000D+Cegla+Czelendz
Online: 4 miesiące 1 tydzień 5 dni 17 godz 40 min 35 s
|
Kudre Czosnek,pamitam ta czolowke.Jak bylem maly balem sie jej zawsze
|
17.01.2011, 19:58 | #23 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Katowice
Posty: 1,249
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 39 min 57 s
|
|
17.01.2011, 20:06 | #24 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Germany
Posty: 5,924
Motocykl: CRF1000D+Cegla+Czelendz
Online: 4 miesiące 1 tydzień 5 dni 17 godz 40 min 35 s
|
No powaznie,schizuje mnie ta czolowka.Nie zebym sie bal,ale jest taka jakas dziwna
|
17.01.2011, 20:10 | #25 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,967
Motocykl: RD07a/1190r
Online: 11 miesiące 6 dni 11 godz 37 min 25 s
|
Myku... Ja Cię serdecznie przepraszam za przywołanie demonów przeszłości
A, że dziwna, to wiesz, powstawała w złotych latach LSD Ostatnio edytowane przez czosnek : 17.01.2011 o 20:20 |
17.01.2011, 20:18 | #26 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Germany
Posty: 5,924
Motocykl: CRF1000D+Cegla+Czelendz
Online: 4 miesiące 1 tydzień 5 dni 17 godz 40 min 35 s
|
Ale jazda,musze sie napic.Jest tyle rzeczy,ktore siedza w glowie a na codzien sie nich nie pamieta
|
19.01.2011, 03:15 | #27 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: DW
Posty: 4,480
Motocykl: Pyr pyr
Przebieg: dowolny
Galeria: Zdjęcia
Online: 5 miesiące 17 godz 21 min 22 s
|
Następny dzień był nieco lepszy. Deszcz przestał padać. Wszyscy byli zadowoleni. Przepyszne śniadanie wykonane poprzez cudowne dłonie Zbycha było zbawienne. Może i lekki kac panoszył się w głowach, ale było to bez znaczenia.
Inżynier wyjechał wcześnie z miejsca zamieszkania. Nie błądził po mieście. Znał je nie od dziś. Niejednokrotnie siedział przy mapach i uczył się topografii miasta. Gdyby jednak nie udało mu się zostać inżynierem byłby dziś taksówkarzem. Niestety los splatał mu figla i dziś Wieczny jest inżynierem. Droga do daczy przebiegała mu płynnie i bez niespodzianek. Kilka minut po czasie pojawił się u Zbycha. Te kilka minut poświęcił na trening mięśni ud i ramion, gdy 20 metrów od celu fiknął efektownego kozła. Wieczny wie, że dbałość o tężyznę fizyczną jest bardzo ważna, przeto później nigdy się nie wahał rzucać sprzęta i go podnosić. Mimo siłowego treningu inżynier zdążył na poranną kawę. Smakowała wybornie. Kawa u Zbycha jest zawsze wyborna, bo tylko on sam wybiera ją w specjalnie wyselekcjonowanych punktach sprzedaży. Kilka minut po godzinie 11.00 cała szóstka śmiałków opuszczała gościnne progi daczy. Za kilka godzin spotkają się na granicy z pozostałą piątką. Pierwsze 100km Zbychu prowadził swoimi terenami. Lasy, rzeki, wioski, szutry i wszystko to co było najpiękniejsze. Tak, Zbychu znał swoje okolice bez dwóch zdań. Mimo, że sześć sprzętów to już prawie tłok, droga przebiegała błyskawicznie. Każdy wiedział co robić i robił to. Koło w koło, na zakładkę. Zewnętrzny obserwator mógłby pomyśleć, że to kolumna rządowa z vipami. Pierwszy włączał kierunek, wszyscy włączali kierunek. Pierwszy kręcił manetą, wszyscy kręcili manetą. Pierwszy wyprzedzał na trzeciego, na podwójnej, wszyscy robili to samo. Rychu pomyślał, że to dobrze wróży na przyszłość. Mimo, że wszyscy jeszcze razem nie jechali to jechali tak jakby już jechali. Po 2 godzinach jazdy pora na kawkę. Zbychu zjechał na znaną sobie tylko stację, która zawierała w sobie bar bistro. Większość skusiła się na hot-doga, ale nie Rychu. Rychu wie, że posiłki to ważna rzecz dlatego zjadł zupę. Dobra zupa nie jest zła, pomyślał. Sprawne ubieranie i już wszyscy lecą dalej. Następny cel to Krościenko. Przygraniczne miasteczko, na granicy dwóch państw. To tam spotkają się z pozostałymi. Tymczasem pozostali po upojnej nocy w Deptulowym garażu cisnęła drogą wschód-zachód na wschód. Kac był u nich o niebo większy. Zapewne przyczyniły się do tego szlachetne trunki, które to przyjmowali bez posiłku. Cały przygotowany posiłek zeżarł pies, z którym to Deptul dzieli garaż. Noc upłynęła na wspólnych zabawach z przystojnym labradorem oraz spożywaniu zacnych trunków. Cala ekipa zatrzymywała się co kilkadziesiąt kilometrów, aby uzupełniać fosfor, wapń, potas i sód które to wypłukał im labrador. W niewielkiej miejscowości z kościołem centralnie ustawionym na rynku podróżnicy tracą szyk. Część pojechała w lewo, część w prawo, część do przodu, a część do tyłu. Niestety życie pokazało, że do tyłu nie warto jechać. Regionalna grupa pościgowa zaopatrzona w pistolety parabellum i kamerę vhs uwieczniła poczynania Andrzeja i Calgona. Nakręcili tyle materiału, że był bywystarczający dla tvn-pirat na 2 miesiące. Ponieważ suma wybryków była znaczna, panowie załączyli blue lights i sygnały akustyczne. Andrzej chwilę pomyślał, ale stwierdził – po co? – i się zatrzymał. Calgon natomiast ze względu na osłabiony słuch przez lata słuchania Iron Maiden nie dosłyszał sygnałów wzywających do zatrzymania. Tak naprawdę to je słyszał, ale hołduje tezie, że „hajs nie gra roli”. Niestety tym razem zaopatrzony był tylko w wypukłą Vizę, więc hajs grał rolę. Był to pierwszy i ostatni raz na wyjeździe kiedy Calgonowi hajs grał rolę. Wyciągnął nauczkę z zaistniałej sytuacji i błędu więcej nie powtórzył. Panowie po krótkim seansie filmowym zubożeli Andrzeja o 5 stów, 10 punktów i spokojnie ruszyli w pościg za Calgonem. To było ich miasto, więc znali wszystkie skróty i objazdy. Calgon grzał całą mocą, tak przynajmniej mu się wydawało, więc po kilkunastu kilometrach gonitwa się zakończyła. Parabellum poszły w ruch, dobrze, że Calgon miał zbroję bo zapewne kolba od AK-47 by go przebiła. Calgon, uśmiechnął się szeroko i rzekł – panowie, bez napinki. Opowiadał o trudach nocy, labradorze, kiepskim żarciu i długiej nocy. Panowie zapewne mieli dość wypełniania skomplikowanych dokumentów więc potraktowali Calgona tak samo jak Andrzeja. Wszyscy stracili ochotę na obiad więc pojechali w kierunku granicy. W tym czasie po zsynchronizowaniu zegarków grupa1, dojechała do granicy. Rychu był już na kilku granicach więc wiedział jak to się robi. Zdjął kask, aby uzmysłowić celnikowi, że lata świetności są już za nim, podszedł i zmęczonym głosem rzekł. - Gorąco, prawda. - Do kolejki, odpowiedział szorstko zielony pan. - A jak ładna koleżanka koło pana. - Nie słyszał pan co powiedział kolega, powiedziała koleżanka. - Ale….. - Zaraz zamknę szlaban i w ogóle nie pojedziecie. Tak, Rychu był na wielu granicach i wiedział jak to się robi. Wszyscy stanęli w długiej kolejce. Po chwili dojechała grupa2 i również stanęła w kolejce. Był to czas na dokonanie przemyśleń życiowych i analizy własnego jestestwa. Podczas godziny oczekiwania, Bajrasz się otworzył i stwierdził, że pragnie aby kraj do którego jedziemy rozwinął się gospodarczo i dlatego przemyca 5 sztang cienkich mentolów. Rychu się ucieszył bo lubi palić cienkie mentole. Po dojechaniu do bardzo ważnego pana w białej koszuli podróżnicy zapytali o cel przyjazdu. Zbychu jako najstarszy rzekł, że tranzyt. - Tranzyt? Zapytała biała koszula. - Tak, tranzyt. - Którędy wyjedziecie?, zapytał pan w ojczystym języku. Tu Zbychu podał nazwę miejscowości, której nikt z obecnych nie znał. Ba, nie znał jej nawet ważny urzędnik. Mapa została rozłożona i Zbychu tłumaczył gdzie jadą. - Nasz kraj nie ma takiej granicy, stwierdził pan. -Przepraszam pana, powiedziała pani, której już zapewne znudziło się czekanie w kolejce. Tak?, rzekł Zbychu. - Tam na tablicy jest wzór jak wypełnić dokument. Tu wszyscy jadą turystycznie do hotelu Lwów we Lwowie. 30 minut zajęło wypełnienie tych niezwykle skomplikowanych dokumentów. Ważny pan w okienku bardzo się ucieszył, że wszyscy jadą do Lwowa i mogli oni jechać dalej. Po kilku kilometrach postój się na stacji benzynowej. Cena lokalnego paliwa była kusząca. Tu też urodził się szatański plan jak dojechać do pierwszego noclegu w miejscowości Sambor. Ponieważ kilometrów było niewiele więc nic nie stało na przeszkodzie aby skierować się na szutry. Zupełnie bez znaczenia było, że GPS nie widzi drogi. Wszak to nie była amatorska grupa. Ogień, ogień i jeszcze raz ogień. Błoto rozpryskiwało się na wszystkie strony. Widać, że wszyscy właśnie tego potrzebowali. Dwa dni w deszczu po asfalcie wyzwoliły zwierzęta. Niestety musiały to byś lekko niewidome zwierzęta bo nie widziały na poboczach kilku domów, oraz domowników zdziwionych sytuacją. GPS nie kłamał. Po kilkunastu kilometrach droga się skończyła, jakimś ogromnym lasem bagnem i diabli wiedzą czym jeszcze. Kiełbasa pojechał na zwiad, ale wrócił z niewesołą miną. Rychu się rozejrzał. - Gdzie Andrzej? - Został z tyłu, chyba się wywrócił. Padła odpowiedź. Decyzja podjęta i wszyscy wracają. Andrzej stał kilometr dalej z urwanym mocowaniem klamki sprzęgła do kierownicy. - To ja już pojadę do domu, rzekł. - Bez napinki, coś wymyślimy. 14 km w terenie i do domu, myślał Andrzej. Dlaczego ja? Trytytki, pasy ściągające, taśma i sprzęgło działa. Wielka radość zapanowała wśród uczestników. Nie trwała ona jednak długo. Po chwili na powrotnej drodze pojawili się krzepcy i muskularni mężczyźni z kosami i pałami w dłoniach. Zapewne znali oni lepiej drogę i wiedzieli, że motomaniacy będą niebawem wracać. Sytuacja był nieciekawa, więc jedynym rozwiązaniem była maneta. Nawet krewki gość nie chce się spotkać z rozpędzonym sprzętem, więc przejechali bez trudu. We wstecznych lusterkach widzieli tylko wygrażanie pięściami. Niebawem Andrzej po raz drugi traci przyczepność i tym razem łamie klamkę hamulca. Moto w górę i można lecieć dalej. Robi się późno więc wszyscy zerkają na GPS. Koniec zabawy, trzeba dojechać do miasta. Nowa trasa na monitorze, ale pod kołami dalej szuter. I dalej ogień. Po kilkunastu minutach są w Starym Samborze. Zatrzymują się aby zaczekać na resztę. W tym czasie Bajrasz z Andrzejem zamykają kolumnę. Na poboczu kilka domów i opadający pył po poprzednikach. Spojrzenia lokalesów nie wróżą nic dobrego. Na domiar złego, Bajrasz postanawia się rozprawić z psem. Zawija go na koło i odrzuca na bok. Pies, zapewne lekko zadziwiony ucieka na pobocze. Dla tubylców było już za wiele. Zaczynają kłaść się na drodze celem utworzenia 'żywej blokady'. W oczach Bajrasza i Andrzeja ostatkiem rozsądku dostrzegają przerażenie i w ostatniej chwili uginają nogi. Udało się, przejechaliśmy, pomyślał Andrzej. Kątem oka w lusterku dojrzał tylko jak do pasa rozebrani osiłkowie pakują się do Łady. W rękach, pały, siekiery i karabiny. Maneta i ogień. Po kilkuset metrach Bajrasz się zatrzymuje. Diagnoza – pompa. Dlaczego teraz, pomyślał, widząc się z siekierą w plecach. Na szczęście Łada była równie dojrzała co jego sprzęt i również nie odpaliła. Szybka wymiana pompy z zapasu i doganiają resztę w Starym Samborze. Ponieważ wrażeń już było dość, a i teren spalony, wariaci dalej pojechali asfaltem do Sambora. Tam na rynku stał najdroższy hotel w mieście. Rychu spał już w niejednym hotelu i wiedział co trzeba zrobić. Portier w dresie jak zobaczył 11 ubłoconych motocyklistów od razu stwierdził, że nie ma miejsc. Rychu zażądał spotkania z menadżerem. Krępa pani, która okazała się być menadżerem potwierdziła słowa pana w dresiku. Rychu się obejrzał, wszyscy na niego liczyli. Musiał coś zrobić. - Maminka, zaryczał, padając kobiecie do stóp. Rychu wiedział jak to się robi. Po chwili, w trzech pokojach na materacach i łóżkach grupa została zakwaterowana. Jeszcze tylko superbezpieczny parking na tyłach hotelu i wszyscy mogli pójść…..na miasto. Mimo późnej pory nikomu w głowie nie było spanie. Na lokalnym deptaku wiele niewiast kusiło swoimi wdziękami. Trzeba przyznać, że wdzięku miały wiele, toteż co poniektórzy grzeszyli w myślach. W rzeczywistości oddali się jednak ulubionym zajęciom. Ostatnio edytowane przez 7Greg : 19.01.2011 o 14:32 |
19.01.2011, 09:38 | #28 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Reykjavik
Posty: 685
Motocykl: tyż Honda ale mała siostra królowej
Przebieg: jest
Online: 1 miesiąc 3 dni 3 godz 35 min 20 s
|
Ehhh..narracja trzyma w napięciu...powinnam teraz pracowac a nie siedziec przed lapkiem i czytac...
|
19.01.2011, 10:58 | #29 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Katowice
Posty: 1,249
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 39 min 57 s
|
Czesław nie jest Labradorem. Czesław jest Golden Retrieverem ale garaż jest garażem
|
19.01.2011, 15:09 | #30 |
Common Rejli
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,736
Motocykl: R650GS Adventure & LC6 750 Adventure
Przebieg: dupa
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 1 dzień 5 godz 39 min 17 s
|
Piękna, nowa, tylna opona w tej RD04. No ale nie uprzedzajmy faktów .
__________________
BRW 1991 I tak wszyscy skończymy na mineralnym. | Powroty są do dupy. | Trzy furie afrykańskie: pompa, moduł, regulator. Czy jakoś tak... | Pieprzyć owiewki . I stelaże. NIE SPRZEDAM! |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Historia pewnego pomysłu czyli zapraszamy na Letni Zlot FAT 2013 | Mat | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 53 | 19.04.2013 09:15 |