11.01.2013, 19:47 | #21 |
Kurczę pieczone - ale foróm nas rozpieszcza w ten wredny styczeń: Cynciowa Rumunia, Louis i Bułgaria, Hans i Cleo no i jeszcze Johen ze swoim flukcojgiem z błocka.
jiiiiihhhhaaaaa! super, że piszecie wszyscy. dzieki!
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa |
|
11.01.2013, 20:33 | #22 | |
Cytat:
Mam nadzieję, że nam trochę poopowiadasz przy ognisku o tej "wycieczce"!? |
||
11.01.2013, 21:32 | #23 |
Zarejestrowany: Nov 2011
Posty: 1,343
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 22 godz 57 min 46 s
|
afrykańska... ależ to słowo wyjątkowo nie pasuje dziś - ani upalnie, ani czarno, ani pustynnie, afri żadnej w garażu nie uświadczysz... ale skoro wszyscy jesteśmy czarnuchami... może być. Przy ognisku albo czymś mocniejszym posłuchamy z zapartym tchem i będziemy się później chełpić, że wiemy, co było dalej, a jakże!
Hippisi... Dobre... Tu wprawdzie na Słowenii, już w drodze powrotnej. Hippis pełną parą [to niebieskie duże w tle], na dodatek z psem. Obaliliśmy wspólnie flaszkę wina wieczór wcześniej Chciałam mu strzelić fotę, ale współmotorzystka mnie powstrzymała DSC06184 (Medium).JPG |
11.01.2013, 23:07 | #24 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Wroclaw
Posty: 2,392
Motocykl: RD04
Przebieg: 40.000
Online: 3 miesiące 2 dni 40 min 31 s
|
No to masz Pan refleks jeszcze lepszy jak ja.
Pisz pisz chłopie. Czyta się.
__________________
Agent 0,7 |
12.01.2013, 00:35 | #25 |
Zarejestrowany: Jun 2012
Miasto: Wrocław
Posty: 44
Motocykl: KTM 640 Adv/Honda Transalp 650
Online: 1 tydzień 23 godz 41 min 2 s
|
|
12.01.2013, 13:34 | #26 |
Zarejestrowany: Apr 2009
Miasto: Monschau / Radoszewice
Posty: 1,684
Motocykl: RD07
Przebieg: 42000
Online: 2 miesiące 2 tygodni 4 dni 2 godz 32 min 34 s
|
Super, że jest opis wyprawy z plecaczkiem. W tym roku mam plan tam z żoną zawitać. Pisz dalej
|
14.01.2013, 23:39 | #27 |
Zarejestrowany: May 2010
Miasto: Kędzierzyn-Koźle
Posty: 636
Motocykl: PD06 prawie Africa
Przebieg: 68000
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 dni 11 godz 4 min 15 s
|
Noc była cicha i spokojna a kolejny ranek zapowiadał znowu pyszną pogodę. Trzeba się zbierać. Kawka, śniadanko i wioooo.
W planie tego dnia między innymi Transalpina. Poprzedniego dnia napotkany na szlaku Rumun zalecił nam nieco inny dojazd do Transalpiny. Co prawda nie przejedziemy całej, ale dojazdówka ma być tego warta. Po za tym, ominiemy ewentualny śnieg w najgorszym odcinku. Z uwagi, że jadę z plecaczkiem, potraktowałem dobre rady poważnie. Jak się później okazało (z relacji Calgona) wybór był słuszny. Cofamy się więc do Calan i tu skręcamy na północ drogą 686, później 66 do Petrosani i Malowniczą drogą 7A w kierunku Transalpiny. Droga 7A okazała się bajkowa o tej porze roku. Prowadzi wąwozem, wzdłuż malowniczej rzeczki. Po obydwu stronach drogi spływa woda z szybko topniejącego śniegu zalegającego górskie szczyty. Tworzyły się w ten sposób dziesiątki wodospadów i strumieni zasilając rzeczkę płynącą wzdłuż naszej drogi. Niestety, przy najfajniejszych wodnych kaskadach słońce z uporem maniaka świeciło centralnie w obiektyw. Na samą Transalpinę wbiliśmy się mniej więcej w połowie jej wysokości, kierując się na północ. Bajkowe zakręty i zawijasy skutecznie ograniczały mi możliwości rozkoszowania się widokami. W wyższych partiach pojawił się na poboczach śnieg co wykrzywiło mi usta na kształt banana, a mojej pani wręcz przeciwnie. Przy końcu transalpiny obowiązkowy postój na fajeczkę. I wymianę wrażeń na gorąco. W momencie gdy rozprowadzałem substancje smoliste po wewnętrznej powierzchni płuc usłyszałem znajome dźwięki. Początkowo delikatne odgłosy, zbliżały się nieuchronnie z każdą sekundą. Gdy zwizualizowały się dźwięki ujrzałem sporą grupę afryczek i innych demonów na dwóch kołach. Dodatkowo białe tablice rejestracyjne ozdobione były znajomym PL. Zarzuciłem rogala na twarz a ręce wystrzeliły w powietrze. Na nic. Przeszli jak burza ciągnąc za sobą aromat spalin. Podjeżdżamy jeszcze kawałek do najbliższej miejscowości i znajdujemy mały wiejski bar. Oczywiście zamawiamy ciorbę. W menu są trzy różne zupki, dogadujemy się na migi i wybieramy flaczki i cuś jeszcze. Po chwili otrzymujemy - ciorba niespodzianka. Ja dostaję coś co wygląda jak zupa mleczna ale po poruszeniu zawartości wypływają flaczki – bingo! Flaczki na mleku z czosnkiem i masłem! Mnie bardzo smakowało. Ala dostała coś badziej w „naszym” stylu. Zupka – witojcie wszyscy razem. Ech, trzeba jechać dalej. Kierunek północ, gdyż pora opuścić Transylwanię. Kierunek Sebes, Alba Julia, Aiud. Tu krótki postój na kawkę i zwiedzanie. Dalej na północ w kierunku Parku Turzii Obrazek który mnie poruszył. Dwoje staruszków uprawia pole radłem ciągniętym przez krowy. Powoli zaczynamy rozglądać się za miejscem na namiot. Naokoło jednak zaczęło robić się płasko a odkryta przestrzeń nie zachęcała do biwakowania. Kierunek górki. Po jakimś czasie docieramy do górek ale tu z kolei wzdłuż drogi ciągle jakieś chałupy. Przebijamy się przez wioskę i skręcamy w jakąś boczną drużkę która prowadzi w stronę szczytu. Za ostatnimi zabudowaniami robi się coraz ostrzej w górę. Ostatnie 200-300m pokonuję już bez pasażera i jestem na szczycie. Dla mnie bajka. Nie ma strumienia (jak to na szczycie) ale widoki na okolicę przednie. Szczyt to kawałeczek trawki, kujące krzaki i skały. Ten kawałeczek trawki to jakieś 2m na 3m, akurat na moto i namiot. Po chwili dociera moja druga połówka więc nabieram dumnego wyrazu twarzy demonstrując naszą nową chwilową posiadłość. - Ocipiałeś ! Usłyszałem i chyba nie była to pochwała. TU chcesz spać?! Jak postawisz namiot to nie będzie już gdzie butów postawić. Raczej nie było sensu szukać argumentów za. Ten wyraz twarzy mojej pani mówił, że system się zawiesił i żadne komendy nie dotrą do centrum obliczeniowego. Jedziemy dalej, a słońce powoli żegna podróżników, zerkając tylko czasem na nas z pomiędzy wzgórz. Po chwili dolatujemy do jakiejś rzeczki i kierujemy się wzdłuż jej brzegu. Niestety wokół brzegu albo chaszcze albo namioty tubylców. Jest weekend i chyba wszystko ruszyło na biwaki. W końcu znajdujemy nad samym brzegiem wielką polanę i kilka namiotów. Wymiana spojrzeń i jest zgoda na integrację. Rozglądamy się chwilę i znajdujemy miejsce nad samą wodą obok pary w średnim wieku. Jest gdzie schłodzić piwko. Pytamy czy możemy w pobliżu i oczywiście nie ma żadnego problemu. Po chwili nasz dom stoi. Jakieś 100m dalej rozbita jest grupa znacznie młodszych przedstawicieli społeczeństwa tego pięknego kraju. (widać ich obóz na fotce.) Chłopaki przywieźli ze sobą piłę mechaniczną i naśladując dźwięki KTM-a przygotowują opał na ognisko. Po pół godzinie KTM gaśnie i robi się przyjemnie cicho. Po następnej KTM znów rusza zagłuszając nasze myśli. Naiwnie myśleliśmy, że chłopaki chcą naciąć sobie jeszcze nieco drzewa. Nie ta bajka. Tym razem okazuje się, że ten KTM to agregat prądotwórczy. Po chwili pojawia się kolejne auto a młodzieżą. Tym razem jednak, z bagażnika wyciągają wieżę stereo i dwie dupne kolumny. Zaczęło się. Na pierwszy ogień poszła cała dyskografia Modern Talking. Później, było jeszcze gorzej. Czujecie disco polo po rumuńsku? Trwało to gdzieś do drugiej, trzeciej w nocy i powodowało u mnie spazmatyczny śmiech a u mojej Pani maksymalne natężenie wkur....nia. Następnego ranka moja Pani zapewniała mnie, że już nigdy nie będzie oprotestowywała moich decyzji noclegowych i ja, i tylko ja będę wybierał miejsce noclegowe. Warto było cierpieć w nocy aby rano mieć taaaką satysfakcję. J Tego dnia w 10 godzin i 317km.
__________________
Wlóczęga: człowiek, który nazwałby się turystą, gdyby miał pieniądze.. [ Julian Tuwim ] |
15.01.2013, 08:44 | #28 |
Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Wrocław
Posty: 194
Motocykl: RD07a
Przebieg: 59000
Online: 6 dni 17 godz 6 min 23 s
|
trzeba przyznać, że młodzież tam zorganizowana jest, nie ma co :P u nas to tylko carałdio napiera aż bateria w aucie zdechnie :P (np. w Chrewcie, nad Soliną )
|
15.01.2013, 22:29 | #29 |
Zarejestrowany: May 2010
Miasto: Kędzierzyn-Koźle
Posty: 636
Motocykl: PD06 prawie Africa
Przebieg: 68000
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 dni 11 godz 4 min 15 s
|
Wstajemy, tradycyjnie śniadanko, kawka, fajka i na koń. Pozostała nam trzy dni wolnego, trzeba się streszczać. Jadymy: Turda, Cluj Napoca, Dej.
Za Dej odbijamy z główniejszych dróg kierując się centralnie na półnonc. Nawigacja idzie na bok walimy na azymut i troszkę wg mapy. Od rana jechało się szybko, teraz jedzie się znacznie przyjemniej. Ala uwielbia stare drewniane chałupki, stąd taki a nie inny klimat zdjęć. Wreszcie kończy się asfalt i wbijamy na fantastyczne serpentyny szutrowe. Droga ze zdjęć jest tylko częściowo na mapie ale oboje jesteśmy zachwyceni. Raz w prawo z rzadka prosto znów w prawo w lewo I wszystkie fotki z biodra. Czasem dobrze mieć plecaczka J Szkoda, że znów asfalt. Pojawiają się rzeźbione bramy domostw, a to znak, że docieramy do Bukowiny Maramuresz. Zwiedzamy pierwsze monastery Barsana fantastyczne miejsce z dużym zespołem klasztornym Zrobiło się późno i dzisiaj już niewiele zobaczymy więc po zwiedzaniu wracamy do Barsany w poszukiwaniu łóżka i prysznica. Przed miasteczkiem nic nie trafiliśmy więc wjeżdżamy do centrum. Kręcimy się po uliczkach i węszymy. W pewnym momencie widzę gościa który z uśmiecham na twarzy macha do mnie, a nad jego głową wisi dumnie napis HOTEL. Podjeżdżamy. Gość zaprasza do środka gdzie z recepcjonistką dogadujemy cenę i bierzemy pokój. Po formalnościach recepcjonistka przedstawia gościa jako właściciela hotelu a ten zaraz zagaduje i proponuje że zaprowadzi mnie z motocyklem na zaplecze hotelu gdzie bezpiecznie mogę go zostawić. Tym sposobem po chwili drałuje przede mną chodnikiem naokoło hotelu. Po powrocie do holu wymieniliśmy jeszcze kilka uprzejmości i dopiero wówczas się zorientowałem. Mój gospodarz był niewidomy. Nie nosił okularów ani laski. Rozkład hotelu i terenu wokół znał perfekcyjnie. Gdy ktoś go pozdrawiał, odwracał się i odpowiadał z uśmiechem. Rozmowę prowadził tak, że to on zadawał pytania, a gdy ja coś wtrąciłem, recepcjonistka zaraz wyjaśniała temat. Genialny facet. Jestem do tej pory pełen podziwu jego umiejętności i pogody ducha, która wyrażała się promiennym uśmiechem. Po zainstalowaniu w pokoju i szybkim prysznicu, ruszyliśmy na miasto, na romantyczną kawkę i lodzika. Tym sposobem zakończył się kolejny dzionek. Rankiem, to dopiero się zaczęło! Ale o tem, potem Tego dnia 10 godz. 266km.
__________________
Wlóczęga: człowiek, który nazwałby się turystą, gdyby miał pieniądze.. [ Julian Tuwim ] |
16.01.2013, 20:50 | #30 |
Zarejestrowany: May 2010
Miasto: Kędzierzyn-Koźle
Posty: 636
Motocykl: PD06 prawie Africa
Przebieg: 68000
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 dni 11 godz 4 min 15 s
|
Pomimo, że nikt tego nie czyta, będę kontynuował.
Spałem jeszcze jak borsuk, gdy poprzez majaki senne usłyszałem okrutny harmider na korytarzu. Po chwili wszystko ucichło. W momencie gdy moja świadomość znów zaczynała odchodzić w niebyt, ktoś zaczął szarpać klamkę naszego pokoju. Przebudziłem się na dobre ale kołdra nie chciała mnie wypuścić. Znowu cisza. Po jakiejś chwili szarpanie za klamkę powtórzyło się. No K...#$%*&, co jest! Ale mi się nie chce wstawać! Cisza. No, ucichło, jeszcze pół godziny lenistwa. Gdy tylko dokończyłem tę myśl – jeb, dup, i cisza. Zabrzmiało to jakby ktoś z kopa zaatakował nasze drzwi. Tego już mi wystarczyło. Wciągnąłem gatki, przekręciłem klucz i otworzyłem drzwi. Do środka wpadła waliza, a druga stała na moim progu. Wychyliłem się, ale na korytarzu nie było nikogo prócz tobołów walających się pod drzwiami różnych pokoi. Kopniakiem przesunąłem walizy zalegające na moim progu, a że kopniak był wyjątkowo celny, poleciały na przeciwległą ścianę korytarza. Wróciłem do pokoju ale spanka to chyba już nie będzie. Zapodałem po jednej kropli wody na każde oko, bo dżentelmen nie wychodzi z pokoju bez toalety. Wciągnąłem szmaty i wybrałem się przywitać z moim rumakiem. Już na korytarzu doszły mnie odgłosy jak z karczmy w godzinach szczytu. Doszedłem do końca korytarza, skręciłem w prawo, potem w prawo, jeszcze raz w prawo, przez dziedzińczyk.... . Ach kurde to nie ten fim. Więc, gdy doszedłem do końca korytarza i spojrzałem na hol główny, ... ale jaja. W holu stało ze czterdziestu rabinów. Gęsto, chłop przy chłopie i wszyscy na raz do siebie mówili. Wszyscy jak dwie krople wody. Długie czarne szaty (chałat) przepasane długim pasem, czarne buty, na głowie czarny kapelusz lub jarmółka. Wszyscy mieli długie brody i wystające spod nakrycia głowy kręcone pejsy. Musiałem się przez nich jakoś przebić do wyjścia. Raz kozie śmierć, idę. Doszedłem do ludzkiej ściany, chrząknołem, rzekłem I’m sorry i chcę ruszać... . Na nic. Jak by mnie nie było. Nikt na mnie nie spojrzał. Nawet nie przestali rozmawiać. Trzeba wprowadzić wariant B. Prawa noga poszła do przodu, pierwszego złapałem (delikatnie) za bary i przesunąłem. Teraz lewa noga. Następny został potraktowany barkiem i dalej do przodu. Potem łokieć i znowu noga. Jak we śnie. Chyba byłem przezroczysty, i rzadki jak powietrze. Nikt na mnie nie spojrzał, nie przestawał mówić do swoich słuchaczy. Wyglądało to tak naturalnie jakby wichura spychała ich z miejsca na które po chwili wracali. Cała ta masa ludzka rozstępowała się pod wpływem moich kuksańców, a gdy przeszedłem, zstępowała się ponownie. Miałem ruchy kota z nadwagą i po krótkiej chwili byłem po drugiej stronie. Odwróciłem się i z tej strony wyglądało to kłębowisko tak samo jak z tamtej. Macie fart, pomyślałem, że nie mam zbroi crosowej na sobie. Wyjrzałem przed hotel. Na uliczce stały dwa autokary blokując całkowicie przejazd. Rumuni na daremnie trąbili z obu stron zablokowanej ulicy. Po chwili i tak zawracali szukając objazdu. Przed bocznym bagażnikiem autokaru leżały dwa worki z rozsypanym ziarnem i stało kilku żydów kłócąc się z kierowcą. Wzruszyłem ramionami i poszedłem na zaplecze hotelu do mojego mustanga. Pooglądałem, pomacałem, przesmarowałem łańcuch i ruszyłem z powrotem do pokoju. W holu było już nieco luźniej, a że miałem już wprawę w pokonywaniu takich przeszkód, poszło mi w miarę sprawnie. Pani moja była już gotowa na śniadanko które mieliśmy w cenie, więc nie tracąc czasu ruszamy oboje przez coraz luźniejszy hol do restauracji. Tu znowu zonk ?! Sala wygląda nieco inaczej niż wczoraj. Na środku stoi wielki stół (poskładany z mniejszych, restauracyjnych), naokoło krzesła, w tym niektóre zajęte przez nowych gości w kapeluszach. Pod ścianą obok kuchni jest kilka stołów na których stoją parujące podgrzewacze i nie ma żadnych innych miejsc do siedzenia. Obsługi nigdzie nie widać, więc wbijam centralnie pod podgrzewacze. Podnoszę pokrywkę – trochę wody i trzy marchewki. Drugą i na plecach czuję uderzenie wzroku panów siedzących przy stole. Jednak nie jestem przezroczysty. Zauważyli mnie. W drugim też były jakieś jarzyny w wodzie. Już wiedziałem, że tu nie dla mnie to koszerne jedzonko. Z kuchni wychyliła się jakaś młoda dziewoja z obsługi. Mrugnęła do mnie porozumiewawczo śmiejąc się pod nosem. Mrugnięcie należało odwzajemnić, co uczyniłem, i co nie uszło uwadze mojej drugiej połówki. Panienka podeszła i poprosiła nas wyjątkowo, do baru obok hotelu na śniadanie. Klimaty w barze zdecydowanie bardziej nam pasowały. Śniadanko było dobre, zresztą tak jak kawa i ciacho. W sumie zeszło nam ze czterdzieści minut. Pora ruszać do pokoju, pakować się i w drogę. Wychodzimy i kierując się do pokoju przechodzimy przez pusty już hol. Dobrze, że się za bardzo nie napędziliśmy bo przed klatką ABSy zagrały. Tym razem ludzki mur zablokował klatkę schodową. Dodatkowo mur był w trakcie modłów, więc cały zwrócony w stronę Jerozolimy. My byliśmy jeszcze dalej od Jeruzalem więc teraz mogliśmy podziwiać ich z tyłu. Z ich strony widok na Jerozolime kończył się schodami i kawałkiem muru z niedużym lustrem. Modlitwa do lustra (z mojego punktu widzenia) wyglądała dość dziwnie. Innego przejścia nie było, więc starając się jak najmniej przeszkadzać, prześlizgnęliśmy się do schodów i do swojego pokoju. Szybkie pakowanie i co teraz? Jak przejdziemy z kuframi, kaskami, workiem i namiotem przez „ich świątynię”. Co robić? Głęboki oddech i jak gdyby nigdy nic ruszamy. Panowie jednak skupieni na modlitwie znowu nas nie zauważali więc poszło gładko. Z uwagi na szacunek dla ludzi i ich religii odpuściłem sobie robienie zdjęć. Dlatego pozwalam sobie zamieścić kilka fotek z internetu. Oczywiście dla oddania klimatu i moich emocji. Na dole szybkie objuczenie rumaka i w drogę...... cdn.
__________________
Wlóczęga: człowiek, który nazwałby się turystą, gdyby miał pieniądze.. [ Julian Tuwim ] |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
RUMUNIA - na długi weekend majowy | Miras Sc | Umawianie i propozycje wyjazdów | 0 | 26.04.2013 12:21 |
majowy weekend 28.04-06.05 | diesel | Umawianie i propozycje wyjazdów | 1 | 25.04.2012 09:44 |
Rosja na weekend majowy..? | rambo | Kwestie różne, ale podróżne. | 13 | 10.05.2011 16:39 |