28.12.2011, 22:20 | #21 | |
Czytam z zaciekawieniem i czekam na wisienkę na torcie bo Gruzja to mój plan na nadchodzacy sezon.
Cytat:
Jeśli jechaliście na GPS-a to najprawdopodobniej doprowadził Was do innej Kamciji niż ta nad morzem, bo generalnie Kamcija to nazwa rzeki więc wiosek o takiej nazwie pewnie jest wiecej. |
||
29.12.2011, 18:52 | #22 | |
Zarejestrowany: Sep 2009
Miasto: Kuźnica Kiedrzyńska /Czestochowa
Posty: 370
Motocykl: ADV 990, SXF 250
Online: 4 tygodni 1 dzień 2 godz 49 min 49 s
|
Cytat:
Wypatruję już od jakiegoś czasu na naszym zacnym forum jakiejkolwiek zajawki dotyczącej wyprawy na Gruzję. Jeśli nie masz kompletu to wal na
__________________
Cała nuta trwa dwa razy dłużej niż półnuta, ta z kolei dwa razy dłużej niż ćwierćnuta itd. |
|
08.01.2012, 17:56 | #23 |
Zarejestrowany: Sep 2011
Posty: 53
Motocykl: v-strom650, drz400e chce ATchyba
Online: 1 dzień 17 godz 35 min 42 s
|
kurde ja tez planuje gruzje na 2012 i nie mam z kim, myslalem o napisaniu watku na ten temat ale nie jestem pewien jak to moze zadzialac, tzn jechac daleko tak w ciemno nie znajac sie dobrze, nie zawsze mozna sobie przypasowac. hmm
|
09.01.2012, 01:40 | #24 | |
Na umawianie przyjdzie czas jak będą konkrety i moze nie w tym wątku coby koledze nie zaśmiecać...
Cytat:
Z perspektywy czasu i kilku wypraw w różnych składach doszedłem do wniosku, że podróżowanie solo ma prawie same zalety natomiast ideał to jeden sprawdzony kompan Ale się tymczasem off-top zrobił wiec już milczę i czekam na c.d. Mietus dajesz bo my tu ciekawi Waszych wrazeń z |
||
09.01.2012, 02:44 | #25 |
Zarejestrowany: Feb 2011
Miasto: Poznań i okolice
Posty: 42
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 dzień 8 godz 37 min 0
|
Fajna relacja. Dawaj dalej!
|
23.01.2012, 15:05 | #26 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
|
DZIEŃ VI 27.08.2011r 371km
06.30 desant z namiotu. Many jeszcze charczy więc Biorę ręcznik i idę całe 20 kroków do morza. Woda super choć wiatr przyniósł do brzegu jakąś sałatę, za to jest cieplejsza i bardziej słona (czyli wyporna) niż w Morzu Czarnym. Pławiłem się z przyjemnością. Niestety od morza dość porządnie dmucha. Kawa na śniadanie. Cholera wczoraj w nocy zeżarłem konserwę o subtelnej nazwie wojskowa i do tej pory chce mi się rzygać. Zwijamy się i po krótkiej penetracji portu ruszamy do Istambułu. Droga piękna, równa, po prawicy przez cały czas ciągnie się błękitno zielone morze. Widoki bajkowe. W brzuchu burczy więc zatrzymujemy się na śniadanie. 93.jpg 96.JPG Dopieszczony słońcem arbuz z przydrożnej ciężarówki smakuje rewelacyjnie. Docieramy do Istambułu . Miasto poraża mnie swoim ogromem i podnieca pięknem. Niestety ruch jest przerażający. Wszystkie zmysły naprężone, lewa na sprzęgle prawa na hamulcu, suniemy z prędkością żółwia błotnego. Jak się zrozumie filozofię tureckich kierowców można przeżyć choć łatwo nie jest. Sprawny klakson to podstawa. Jeszcze nie jechałem przez tak wielkie miasto, z obrzeżami ma chyba 90km długości. Docieramy do mostu nad cieśniną Bosfor. Jest potężny i przepiękny a widok z niego oszałamiający. Niestety zdjęcia musiałem robić tylko podczas jazdy i to z ukrycia bo most jest z obydwu stron pilnowany przez policję z długą bronią i wejście na piechotę na niego jest niemożliwe. Nie wiem czy to obawa przed terrorystami czy jest inny powód. W każdym bądź razie nielzja. Po minięciu mostu stajemy przed bramkami. Widocznie za przejazd się płaci. Zapalamy po fajeczce żeby się zorientować jak się płaci na bramkach gdy podjeżdża do nas autokton na skuterku. Obejrzał nas dokładnie i powiedział „motor no kesz” i pokazał żeby jechać za nim. Podjechaliśmy do bocznej wąskiej bramki, której szlaban był otwarty i bez przeszkód przejechaliśmy. Kurde, zdałem sobie sprawę – jestem w Azji. Po około pięciu godzinach przedostaliśmy się przez Istambuł. Choć piękny nie żałuję, że jest już za mną. 1418.JPG Ruch jak cholera, temperaturka podobnie. Tankujemy benzynkę po trzy dolki, ale niestety od ceny mocy nie przybywa. Jako, że Afryczka ma alergię na autostrady wybieramy drogę nr 100 i idziemy na Gebze. Od autostrady różni ją chyba tylko to, że są na niej skrzyżowania, a i oczywiście nie jest płatna. Suniemy wartko do przodu, ruch troszkę zelżał a po prawicy przez cały czas piękny lazur Morza Marmara i stojące na redzie majestatyczne statki. Są wielkie. Mijamy Izmit i uciekamy na 605 w kierunku Morza Czarnego. Ruch całkowicie się uspakaja a i temperaturka znośna, 27stoni ale powietrze mniej wilgotne i niestety wiaterek duje jak wściekły. Przez cały czas idziemy w złożeniu choć czasem tak dmuchnie, że brakuje nam pasa. Z Kandira uciekamy bokami na Karasu. Droga przepiękna przez góry, masę winkli i frajda z jazdy. Niestety trafiliśmy na porę sprowadzania bydła z pastwisk i musimy się przeciskać przez stada maszerującej wołowiny ale na szczęście krasule nie mają nam tego za złe i nie dążą do konfrontacji. Natrafiamy na piękną nadmorską drogę, całkiem jak u nas przed Euro, w budowie, ale tutaj jakoś nikt się tym nie przejmuje i ruch odbywa się prawie normalnie. Niestety jazda wypakowaną Afriką przez piaskową autostradę, lawirując między maszynami budowlanymi nie jest zbyt lajtowa to udaje się przebyć ją bez strat. Jak survival to survival pies się topi łańcuch pływa. 122.jpg Z jakiegoś szczytu widać po lewej majestatyczne, błękitne morze. Mordy się cieszą bo słoneczko zaczyna powoli kończyć dzienną wędrówkę a spać gdzieś trzeba. Zajeżdżamy do Yenimahatle. Przejeżdżamy przez most, tutaj do morza wpada jakaś rzeka. Skręcamy wzdłuż rzeki i kierujemy się do morza. Wioseczka sprawia wrażenie wyludnionej choć kiedyś musiała być jakimś ośrodkiem wypoczynkowym. Dojeżdżamy do miejsca gdzie ląd mówi dowidzenia. Po lewej jakaś parterowa knajpka, po prawej dom, którego życie chyli się do końca ale ma fajny ogród i trochę trawy. Z knajpki wychodzi do nas około trzydziestoletni jegomość. Tradycyjnie podnoszę prawą dłoń w geście powitania, odpowiada – jest dobrze. Zaczynam (w esperanto oczywiście) - słuchaj gdzie możemy rozłożyć namioty? - gdzie chcecie, i gestem zatacza szeroki krąg - słuchaj ale tu na plaży jest piach i szpilki nie będą trzymać Gestem pokazuje na ogród, zsiadam z Afri i idę za nim. Jeju Ameryka, trawka, krzesła ogrodowe i stolik a nad nimi winogronowe pnącza ze zwisającymi kiściami owoców i niski murek chroniący od silnego wiatru i bryzy z fal rozbitych o skalistą plażę a wszystko to 15m od morza. Kurde boska kraina. Pokazuję mu, że super. - ale ile to będzie kosztować? - jak to kosztować? Przecież jesteście moimi gośćmi – odpowiada. Pokonujemy parę schodków i wjeżdżamy do bajkowego ogrodu. W promieniach pięknego zachodu słońca rozkładamy obóz, wiatr duje jak cholera. Nasz dobrodziej z ciekawością przygląda się naszej krzątaninie i pokazuje, że podoba się mu nasz sprzęt. Gdy się rozłożyliśmy a przepocone ciuchy wietrzyły się tradycyjnie na sznurach pokazał nam gdzie jest toaleta, woda i zaprosił pod winogronowy dach na caj. 130.JPG Popijając caj jeszcze chwilę porozmawialiśmy często używając rąk aż nasz dobrodziej powiedział, że musi iść do restauracji. Zapytałem go czy ma „Bira, Efez” skinął głową i po chwili przyniósł cztery flaszki. Powiedział, żebyśmy wypili tu bo (wskazał na knajpkę) tam nie można, jest RAMAZAN wyjaśnił. Ramadan powiedziałem ale on znów powtórzył Ramazan i pozdrawiając nas odszedł z uśmiechem. Nie muszę Wam chyba opowiadać o smaku zimnego Browarka wlewanego do gardła po przejechaniu piaskowej autostrady, w cieniu winogrona, w promieniach zachodzącego słońca i łoskotu fal rozbijających się o skałki brzegowe. Wyciągnąłem mapę, rozłożyłem i rzekłam jak królewna mieszkająca za siedmioma górami i siedmioma dolinami „kurwa jak my jeszcze mamy daleko” ale już byłem zakochany w Turcji i niekoniecznie chciałem końca podróży. Zrobiło się ciemno i przyszedł do nas kucharz z knajpki naszego dobrodzieja, który jak się okazało przez dwa lata pracował w Moskwie przez co znał troszkę rosyjski i był przeszczęśliwy, że mógł z nami pogadać. Zaprosił nas do knajpki jak to powiedział na Efez i kolację. Mówię mu, że przecież jest Ramazan ale stwierdził, że już jest ciemno i Allach nie widzi. Ponieważ korzystamy z gościnności stwierdziłem, że wypadało by w rewanżu zostawić trochę kasy w knajpce więc ulegliśmy zaproszeniu. Knajpka była typowo rybna. Many zapodał sobie ogromną rybkę, mięsistą, świeżutką, prosto z kutra – widocznie była przednia bo zajadał się z uśmiechniętą gębą a ja, że rybki niekoniecznie to zdałem się na szefa kuchni i dostałem wyśmienite baranie kotleciki. Były przednie. Niebo w gębie, do tego ostre zielone papryczki i micha warzyw. Oczywiście w tureckim zwyczaju pieczywa do oporu. Zresztą pieczywo też mają przednie. Im bardziej po zmroku to w knajpce zaczynał się ruch a i miejscowi w napitkach też nie oszczędzali. Widocznie faktycznie po zmroku Allach nie patrzy. Posileni konkretnie i napełnieni Efesem do oporu, zadowoleni z życia wleźliśmy do namiotów. Obok nas fale rozbijały się o skalisty brzeg więc Morfeusz szybko otulił mnie swoimi skrzydłami. CDN.... Ostatnio edytowane przez Miętus : 24.01.2012 o 11:36 |
23.01.2012, 18:37 | #27 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
|
Zapakowałem już zdjęcia do Picassa choć jeszcze ich nie opisałem. Można wejść przez moją GALERIA: ZDJĘCIA pod awatarem. Zapraszam.
Obiecuję kontynuować relację ale rzadko jestem w domu, więc cierpliwości proszę. |
24.01.2012, 11:30 | #28 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
|
DZIEŃ VII 28.08.2011r PAUZA
Spało się super. Piętnaście metrów od nas wyjące morze. Ranek przywitał nas jak zwykle tutaj głosem z rakiety, który ma swój głęboki urok. Skąd się wziął głos z rakiety? Aby nie używać słów, które są powszechnie znane a mogły by być opacznie zrozumiane co czasem mogło by napytać nam pewnych kłopotów stosowaliśmy zamienniki, w tym wypadku meczet to rakieta, a wszędzie słyszalne modły, zresztą poprzez głośniki umieszczone na rakiecie w czterech stronach świata to oczywiście głos z rakiety. Około piątej naszego czasu (różnica w czasie to 2 godziny) wyłażę z namiotu, kurde, całe niebo pokryte ciemnymi kłębiastymi chmurami. Oj poczułem wilgoć w kościach. Usiadłem pod winogronem, zatabaczyłem i złapało mnie lenistwo, a może by tak trochę odpocząć i zostać w bajkowym ogrodzie do jutra? Many miał te same myśli więc decyzja zapadła – dzisiaj lenistwo! Można się przeprać i odpocząć a przy okazji zwiedzić okolicę i pogadać z ludźmi. Po godzinie chmury zobaczyły, że nie jedziemy i generalnie mamy je w dupie więc się rozeszły i wyszło słonysio. Znów praży więc poranna kawka i idziemy zwiedzać port rzeczny i okolicę. 152.JPG Miasteczko wygląda jakby lata świetlne minęły bezpowrotnie jakieś 30 lat temu. Wkoło pustymi oczodołami okien straszą opuszczone domy wypoczynkowe, a zamieszkane małe domki też nie przypominają tych z Majami. Życie toczy się leniwie a ludzi prawie nie widać. Parę osób w porcie ceruje nadwątlone sieci, stateczki też małe i szarpnięte zębem czasu ale rybołówstwo to tu chyba jedyne zajęcie. Zresztą ten widok całkowicie oddaje obraz tej sennej mieściny. 156.JPG Przechodzimy przez most. W oddali majaczy mała stacyjka benzynowa. Fajnie można zanabyć fajarki a i Efez jest na pewno. Zachodzimy na stację. W jednym pomieszczeniu jest sklepik a w drugim, chyba kasa benzynowa, siedzał pan w spodniach na kancik i białej lśniącej koszuli. Oczywiście zaszliśmy do sklepiku na co z niezadowoleniem pan coś tam zakrzyknął więc odkrzyknąłem żeby przyszedł do nas bo jak mu nie pokarzę czego chcę to nie zakuma. Coś tam zaburczał pod nosem ale przyszedł. Więc mu pokazałem, że chcę dwie paczki fajarek i cztery Efezy. Zapakował to wszystko do reklamówki powszechnie u nas zwanej zrywką. Many kulturalnie mu tłumaczy w esperanto: - Marian, daj drugą reklamówkę bo jedna to czterech browarów nie uniesie a ładunek jest mocno cenny Na co pan (po ubranku wnoszę, że to sam boss) mocno potrząsnął reklamówką z czterema browarkami pokazując głupim Polaczkom, że Turkisz reklamówka to nie jakieś barachło. Przy drugim szarpnięciu reklamówka zachowała się jak wszystkie reklamówki na całym świecie i browarki z wielkim hukiem wyrąbały się na wolność i dwa z nich eksplodowały przy spotkaniu z matką ziemią powodując fontannę białej piany, której znaczna część wylądowała na nienagannie wyprasowanych nogawkach i lśniących lakierkach. Many ze stoickim spokojem skomentował - Patrz chciał Afrykanera nauczyć pakowania browara, na co wkurwiony do bólu Boss cisnął rozerwaną zrywką, zakrzyczał coś na pracownika i zniknął w czeluści stacji paliw. Po chwili przybiegł już normalnie ubrany, widać pracownik, bez mrugnięcia zapakował browarki do dwóch reklamówek i z uśmieszkiem w kąciku ust (chyba nie lubił szefa) życzył nam miłego dnia. Tak to rozbawieni rozpoczęliśmy powrotny spacerek. Słoneczko było już wysoko i knajpki wzdłuż rzecznego nabrzeża zapełniły się panami leniwie popijającymi caj. Stwierdziliśmy, że teraz przyszedł czas na błogie pławienie się w wodach Morza Czarnego. Wyszliśmy na plażę. Jak okiem sięgnąć nikogo. Fajowo, idziemy walczyć z falami. Szybko się okazało, że tutejsze fale to nie nasze bałtyckie łaskotki. Nie było też miłego piaseczku a dość gruby żwirek. Wlazłem do morza ale tylko do kolan. Pierwsza fala już nauczyła mnie respektu gdy dość mocno we nie walnęła ale druga przemieszała mnie ze żwirkiem powodując dość pokaźne obtarcie prawej dolnej kończyny i zapakowała mi do majciochów ze dwa kilo drobnych kamyczków i trzy muszelki, a wlazłem tylko po kolana. 175.JPG Ale cóż tam, do boju. Zabawa była przednia choć stojąc nawet po kostki w wodzie potrafiło nieźle grzmotnąć o dno, ale jak przygoda to przygoda tylko to wysypywanie żwiru z gaci niezbyt miłe i tak w gębie troszkę słono. Po nierównej walce, bo w końcu jednak stwierdziliśmy, że morze wygrało idziemy poleżeć przed namiotem. Przyszedł nasz dobrodziej i poczęstował nas obiadkiem. 189.JPG Niebo w gębie. Słony kozi ser, słodki melon, ostre zielone papryczki, i soczyste pomidory. A do tego przepyszne tureckie pieczywo. Tłumaczę mu, że u nas na obiad najchętniej to kebab, frytki i bira na co on wymownie pokazuje na mój solidnych rozmiarów brzuszek i serdecznie się śmieje. Nie ma co, ma sporo racji. Po obiadku nasz przyjaciel powiedział, że ma robotę w knajpce a mu poszliśmy na długi spacer wzdłuż brzegu. Widać na nim morską siłę bo ślady po falach wchodzą nawet około kilometra w głąb lądu. Po powrocie nasz trochę ruskojęzyczny kucharz zaprosił nas na zupkę rybną. Smak ciekawy ale nie potrafię go opisać. Po zupce spożyliśmy jeszcze parę browarków i spać. Jutro trzeba się ruszyć choć żal opuszczać ten bajkowy ogród i naszych przyjaciół ale już czułem, że przestrzeń mnie woła. CDN.... |
25.01.2012, 18:08 | #29 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
|
DZIEŃ VIII 29.08.2011r 541km
Rano oczywiście budzi nas głos z rakiety. Niebo zaciągnięte. Zwijamy obóz, grzejemy Afryki, jeszcze pięć schodków i jesteśmy na drodze. Manemu przy wyjeździe strzelił wężyk od olejarki i konkretnie rzygnął olejem. Usłyszałem kilka mocnych polskich słów, na szczęście niezrozumiałych dla autoktonów, zresztą wokół nie było żywej duszy. Many niestety musiał wybebeszyć pół Afry i przez pół godziny machał kluczami ale dał radę. Ja w tym czasie żegnałem się z naszym cyplem. Przejeżdżamy przez jeszcze uśpione miasteczko i idziemy wzdłuż morza na EREGLI. Droga przepiękna. Masę winkli a po lewej przez cały czas błękit wody. 209.JPG Odbijamy na KARABUK. Droga prowadzi przez góry, zaczynają się strome podjazdy i konkretne zjazdy. Przejeżdżamy przez masę tuneli. Najdłuższy miał 4876m długości. Nie ma co, robi wrażenie. Stwierdzam, że Turcja jest bardzo rozwinięta gospodarczo i ma wspaniałą sieć drogową. Przebijamy się przez KARABUK. Niestety trasa prowadzi przez centrum. Ruch jak to w tureckich miastach czyli krótkimi skokami naprzód, dużo trąbić i komu się uda wcisnąć ten jedzie. Już się do tego przyzwyczaiłem i coraz mniej zaczyna mi to przeszkadzać. Niestety słońce pali i pot leje się po dupie. Docieramy wreszcie do SAFRANBOLU. Naczytałem się o tym miasteczku, że piękne, że stare, że zabytki Unesco więc koniecznie chciałem zażyć nieco kultury. Miało być zwiedzanie i obcowanie z dawną architekturą a tu… A KULTURA JEGO MAĆ!!! Najpierw jakiś cholerny objazd, potem walka z tubylczą samochodową dziczą i wściekłą temperaturą a na koniec parę takich sobie domków. I to niby, że takie to super? Starówka legnicka jest podobnie ładna, a chłodniej i mniejsza zadyma uliczna. Zdegustowani, jedziemy dalej na KASTAMONU. Z szacunku do czytających nie zacytuję co Many mówił o moim pomyśle zwiedzania zabytków Unesco. Droga raz lepsza, raz gorsza. Ciekawym sposobem utwardzania tureckiego asfaltu jest wysypywanie na roztapiającą się drogę luźnego żwiru. Przejeżdżające auta swoim ciężarem wgniatają ten grys w asfalt i droga jakoś się trzyma. Niestety nawierzchnia ta bardzo zżera nasze oponki i nie chciałbym sprawdzać jak się Afra trzyma na mokrych wystających kamyczkach. Na szczęście zapomniałem co to deszcz. Droga 765 z KASTAMONU do INEBLU to czysta motocyklowa bajka. Stwierdzam, że jest piękniejsza i dziksza niż Transsofgarska. Przejazd przez wysokie góry, ostre winkle, wielkie spady i podjazdy. Mosty, wiadukty i tunele. Czasem nawierzchnia piękna a czasem wygląda jakby ją sołtys zwinął na noc a pozostawił tylko rozrzucone kamole. Małe wioseczki i miasteczka zawieszone na skale. 235.JPG Raj motocyklowy. Byłem w niemym zachwycie widząc wieżowce strzelające w niebo wprost ze skały i na dodatek wszystkie były kolorowe. Tu nie ma szarych miast jak u nas. Nawet wielkie blokowiska są kolorowe i uśmiechnięte. Po trasie nad rowem napotykamy na białych szmatach napisy „KEBAB”. Kurde myślę sobie, wreszcie pojem prawdziwego tureckiego kebaba, który mi się marzył od dawna. Zajeżdżamy na plac, który od biedy można by nazwać parkingiem. Obok stoi rozpadająca się buda, znaczy dom, jakieś zdezelowane auto i bawiące się dzieci. Widok niezbyt zachęcający. Już mieliśmy się stamtąd zawijać gdy z chaty wyszedł mężczyzna i pozdrowił nas gestem dłoni. Odpowiedzieliśmy. Zagadnąłem KEBAB. Uśmiechnął się : Kebabi, salat? No dogadaliśmy się. Zaprowadził nas pod drzewo gdzie stał rozpadający się stół i gestem kazał czekać. Moja wygłodniała wyobraźnia już pokazywała mi talerz pełny pachnących pasków Doner Kebaba, bez frytek wprawdzie, bo mówił, że nie ma, ale z pieczywem a tureckie pyszne jest i micha salat też. Oj żołąd mi się zakręcił. Po chwili zajechała salat. Wielki talerz pokrojonych pomidorów, ogórków, zielona ostra papryczka, zielona pietruszka, cebulka mniam, mniam. Koszyk pieczywa. A pan powiedział, że kebabi już tuż, tuż. Po chwili widzę … niesie wielki dymiący talerz… stawia przed nami… o ku….. 232.JPG … może minę miałem debilną ale sam jestem sobie winien. Przecież kebab to baranina a ja właśnie dostałem michę parującej, gotowanej baraniny. Ale co tam w końcu to mięso. I zabraliśmy się z ochotą do ogryzania baranich kości a, fakt, mięsko zacne było. Pożarliśmy, zapaliliśmy. Przyszedł pan i zapytał czy jeszcze, odparliśmy, że wystarczy i zapłacimy. Pan rzekł 50 tureckich wariatów. Zwariował!!! Ale zaraz przypomniałem sobie, że ten naród to szanuje tego, który się targuje. Zakończyło się na 10 i paczce cukierków dla dzieci (warto je wozić ze sobą). Z pełnymi brzuchami dosiadamy Afryk i naprzód. Z pełnym brzuchem droga jakby weselsza. Wpadamy do INEBOLU. Tu góra spotyka się z morzem, widok cudowny. Przejazd przez centrum czyli targowisko nawet o tak późnej porze jest dość skomplikowany i wymaga sporej cierpliwości, bo bazarowe życie nie rozumie tego przejezdnego i nie zwraca na niego uwagi – czytaj każdy lezie jak chce i ma cię głęboko a tych lezących jest naprawdę mrowie. Na szczęście znów wpadamy na nadmorską ścieżkę. Po prawej góra, po lewej skarpa, czasem 20 czasem 40 metrów przepaści i błękit morza. Pięknie ale po dziewiętnastej miejscowego czasu jest już ciemno jak w dupie ale co tam. Zresztą trzeba szukać miejsca na obóz a tutaj jedyna płaska przestrzeń to droga. Na stacjach benzynowych próbuję złapać języka na temat campingu. Oczywiście w esperanto bo tureckiego jeszcze nie pojąłem a oni w innych językach nie bardzo. Pokazują, że dalej. Na szczęście to w naszym kierunku. Docieramy do ABANA. Ciemno. Przy trasie same hotele i domy wczasowe. Lud siedzi w kafejkach, pod parasolami i się bawi. Niestety hotel to nie nasz przedział cenowy. Wchodzę do jakiejś knajpki. Na szczęście właściciel trochę kumaty po germańsku. Wychodzi ze mną przed knajpkę i pokazuje 300m prosto w lewo i ścieżką cały czas aż dojedziemy do campingu. Jedziemy. Na ścieżce sporo piachu, zresztą obok słychać morze, więc przejazd po ciemnicy dostarcza sporo emocji. Po około półtora kilometra docieramy do campingu. Jakaś zamknięta knajpka, parę drewnianych bud, stary camper, karłowate drzewka i trochę trawy. Ale życia tu nie widać. Pusto, głucho, nikogo. Wracamy niepyszni do knajpki z miłym panem. Tłumaczę mu, że tam nie ma nikogo. Wsiada do auta i pokazuje żeby jechać za nim. Wracamy na camping. Miły pan obleciał wszystko, faktycznie nikogo. Wyciągnął telefon i dryń dryń, jak się okazało do właściciela. Po około 15 minutach przyjechał właściciel. Podziękowałem miłemu knajpiarzowi. Właściciel stwierdził a i owszem możemy się rozłożyć – 40 tureckich wariatów. Kurde przegięcie. - Many idź się targuj a ja rozkładam dom. Wrócił Many. - I jak? - 35 wariatów - Toś cholera utargował - 35 za spanie i dołożył sześć Efesów - No to co innego Dodatkowo pan campingowy przytargał jeszcze stolik i dwa krzesła. No dzień się ładnie kończy a obok dyskoteka i lecą miejscowe kawałki, nawet fajny folk, a od morza niesie szum fal. Jest też prysznic. Wprawdzie woda zimna ale można obmyć kurz z jajek. Kończę piwo wsłuchany w miejscową spokojną muzykę i idę spać. CDN.... |
27.01.2012, 11:37 | #30 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
|
DZIEŃ IX 30.08.2011r 398km
Budzi nas jak zawsze głos z rakiety, to już rytuał. Zupka, kawa, dom do wora, kibel oczywiście na narciarza i w drogę. Pogoda piękna choć to już norma. Droga prowadzi nas nad samym morzem ale przez góry. Lepszej nie mogłem sobie wymarzyć. Winkiel za winklem, z góry na dół i pod górę. Gaz, redukcja, złożenie, hampel, piętro w dół, złożenie – do temperatury już przywykłem, jest bosko. Droga wyboista i nierówna. Akurat na Afrykę. Widoki zapierają dech w piersiach. Często zamiast pobocza przepaść i morze, z drugiej skała. Niestety docieramy do odcinka świeżo i grubo posypanego grysem. Horror. Przy 20/h nosi przodem jak wściekłe, trzeba lekko przyśpieszyć ale i tak jest nie fajnie a hamowania praktycznie nie ma. Przy stromych podjazdach tył chodzi na boki. Po około 12km na szczęście grysowa trasa się kończy. Można znów rozkoszować się widokami a jest co podziwiać. Po drodze napotykamy parę remontowanych odcinków. Ktoś zabrał asfalt i zapomniał go oddać. 277.jpg Jest zabawa. Na szutrze kiwamy wszystko co jedzie, zresztą Mitasy E07 sprawdziły się na całej trasie. 120km robimy w 3,5 godziny. Na trasie spotykamy dwóch Szwajcarów na Burgmanach. Chłopaki do Turcji przylecieli samolotem ze sprzętem turystyczno motocyklowym, wypożyczyli dwa Burgmany i na kołach zwiedzają Turcję. Fajny pomysł. Jedziemy dłuższy czas razem. Chłopaki potrafią jeździć. Na winklach Afrą ciężko im było dotrzymać kroku. 266.jpg Wreszcie wjeżdżamy do SINOP. Jest to około 30 tysięczne miasteczko malowniczo rozłożone nad piękną zatoką. Część miasta okalają starożytne majestatyczne mury, fragmentami wchodzące wprost do morza. Przypominają one o dawnej świetności tego miejsca. Z trzech stron miasteczko otoczone jest przez morze. Jest ono bardzo urokliwe, gęsta stara zabudowa poprzecinana jest przez wąskie uliczki. W centrum spotykamy małżeństwo z Bułgarii, podróżujących na dwóch Yamahach. Pogadaliśmy chwilę, na szczęście znali ruski i zostawiłem ich z Mańkiem a sam zagłębiłem się w labirynt małych uliczek. Czas płynie tu jakoś spokojniej, nie ma normalnego tureckiego zgiełku. 293.jpg303.jpg Niestety czas ruszać chociaż tu z przyjemnością można by spędzić parę dni. Wyjeżdżamy z SINOP, Kierujemy się na GERZE. Powoli góry się wygładzają ale morze mamy przez czały czas po lewej. Ciągniemy przez cały czas 010 w kierunku Gruzji. Mijamy GERZE, ALACAM, w BAFRA robimy zakupy w Carfur. Ceny jak u nas tylko X2. Carfur jest to jedyna sieć marketów napotkanych przez nas w Turcji. Zresztą markety są tu bardzo rzadko a zakupy robi się w małych sklepikach. Pieczywo za to można dostać tylko w piekarniach, jest ich sporo, a browarek tylko w sklepach na, których widnieje reklama Efez i nie są one zbyt gęsto. Alkohol zresztą jest niemożliwie drogi. Many stwierdził, że gdyby nie browar to stać by nas było na hotele – e jak zwykle przesadza, zresztą bez hotelu da się zasnąć. Wjeżdżamy do SAMSUN. Miasto robi na mnie wrażenie, jest piękne. Trasa ciągnie się nad samym morzem. Trzy pasy w jednym kierunku a pomiędzy drogą a plażą wesołe miasteczka, place zabaw, baseny, korty , parki, parki rozrywki, zoo, jakieś festyny i cholera wie co jeszcze. Miasto żyje i się bawi. Żeby tak u nas. Docieramy do TERME i na obrzeżach udaje się nam znaleźć camping oczywiście nad samym morzem. Wjeżdżamy. Podchodzi jegomość. - Ile kosztuje? Popatrzył na nas -Polonia? - Tak - Dla Was na ziemi nic, bo na trawie to trzeba by zapłacić Wybieramy oczywiście na ziemi, a jakże. W koło masę aut i gromady grillujących autoktonów. Widać moda na grillowanie dotarła do nich niezbyt dawno i przyjeżdżają w takie miejsca na kolację całymi rodzinami. Na szczęście im głębiej w ciemność to zaczynają się rozjeżdżać i nastaje błoga cisza. 329.JPG |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Maramuresz - 100 kilometrów offu solo [Sierpień 2011] | bukowski | Trochę dalej | 21 | 08.01.2014 14:15 |
Bałkan trip, prawie solo. [Sierpień 2011] | majki | Trochę dalej | 129 | 18.01.2012 17:52 |
Albania/Czarnogóra 6-21 Sierpień 2011 | Jaca GDA | Umawianie i propozycje wyjazdów | 24 | 02.08.2011 22:59 |
ISLANDIA-sierpien 2011 | myku | Umawianie i propozycje wyjazdów | 18 | 30.03.2011 19:14 |
Maroko sierpień/wrzesień 2011 - wybiera się ktoś...? | Joseph | Umawianie i propozycje wyjazdów | 12 | 18.02.2011 21:01 |