|
Imprezy forum AT i zloty ogólne Imprezy forum AT i zloty ogólne. Spotkania użytkowników naszego forum. Mają one charakter otwarty: obecność AT wskazana, ale nie jest wymogiem. Piszemy również o imprezach motocyklowych, na które wybierają się nasi forumowicze. |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
05.06.2010, 17:06 | #21 |
Mam przerąbane :)
Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: WTA
Posty: 1,656
Motocykl: RD07a
Przebieg: stoi
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 14 godz 55 min 9 s
|
Rejli?
Gdzieś jeszcze było jak z tego komina wędzarnię zrobili na kobaję.
__________________
Motto nr 1: Uważać na mokre pieńki i siekiery |
07.06.2010, 09:47 | #22 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Z tego co zauważyłem, ale oczywiscie mogę się mylić, bo obserwacje mam dość pobierzne, gość ma skłonności do nadużywania tej technologi
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
07.06.2010, 11:46 | #23 | |
Mam przerąbane :)
Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: WTA
Posty: 1,656
Motocykl: RD07a
Przebieg: stoi
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 14 godz 55 min 9 s
|
Cytat:
Wiadomo - Super Tenere
__________________
Motto nr 1: Uważać na mokre pieńki i siekiery |
|
07.06.2010, 11:53 | #24 | |
Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
|
Cytat:
PS: jak już w poziomie to chyba podcisnieniem w dół? Zeby to zbierajace paliwko miało się gdzie wylać? Wywal to.
__________________
pozdrawiam, podos AT2003, RD07A ------------------ Moje dogmaty 0. O chorobach Afryki: (klik) 1. O Mikuni: Wywal to. 2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!! 3. O goretexie: Tylko GORE-TEX 4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów 5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu. 6. Lista im. podoska Załącznik 10655 7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem. 8. O KN: Wywal to. 9. O nowej Afripedii: (klik) |
|
07.06.2010, 12:00 | #25 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Są jakieś nienaruszalne dogmaty. Tego byłem pewny. Dostrzegam jednak w tej pompie pewien potencjał.
1. Taką mam bo kupiłem razem z moturem. 2 Dało się naprawić bez potrzeby posiadania zapasowych części. Tak nawiasem mówiąc zastanawiałem się po co jest ta druga membrana po tej "ślepej" stonie. Właściwie nic nie wnosi bo ta przestrzeń i tak jest zamknięta. Doszedłem do wniosku że to może w awaryjnej sytuacji słuzyć jako zapas.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
07.06.2010, 12:27 | #26 |
Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
|
To jest zapas, młotku
__________________
pozdrawiam, podos AT2003, RD07A ------------------ Moje dogmaty 0. O chorobach Afryki: (klik) 1. O Mikuni: Wywal to. 2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!! 3. O goretexie: Tylko GORE-TEX 4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów 5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu. 6. Lista im. podoska Załącznik 10655 7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem. 8. O KN: Wywal to. 9. O nowej Afripedii: (klik) |
10.06.2010, 02:58 | #27 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Africa is too heavy
W nocy śpię raczej źle. Budzę się kilkakrotnie. Nie wiem czy to kwestia niewielkiej dziupli w której przyszło mi tę noc spędzić, zmęczenia czy czort wie czego. Kolejne przebudzenia są jak slajdy przeźroczy. Budzę się. Jest ciemno jak w d..... Dla mieszczucha pędzącego swój żywot w bloku jest to wystarczający stan to poczucia niepokoju. U mnie żeby nie wiem co przez zasłonięte zasłony czy zaciągnięte rolety zawsze widać jakieś światło z ulicznych latarni czy sąsiednich domów. Tu czarne nic. Nawet przez otwarte okno widać równie czarne nic. Hotel znajduje się na szczycie wzniesienia niecały kilometr od szosy. Słychać jak w górach z oddali silniki jadących ciężarówek. No dobra to chyba oznacza, że nadal żyję. Zasypiam. Za jakiś czas znowu się budzę. Jak było ciemno tak nadal jest. Nic się nie zmieniło. Za to nie słychać ciężarówek. Właściwie nic nie słychać. Absolutnie nic. To też jest mi zupełnie obcy stan. W mieście, w dzień czy w nocy, zawsze coś słychać. A to samochody z ulicy, a to sąsiad drze koty z żoną, a to wentylator. Jednym słowem zawsze coś. A tu nic, zupełna cisza. Takich przebudzeń zaliczam kilka. Aż wreszcie zaczyna się za oknem rozjaśniać. No to chociaż widać gdzie jest okno. Rano wstaje wymięty i jakiś zupełnie nie w sosie. Zbieram i pakuje manele. Nie jest to specjalnie trudne z racji wielkości pomieszczenia . Właściwie nie ruszając się z miejsca zbieram wszystko co suszyło się porozwalane po całym pokoju. Po prostu wszystko jest w zasięgu ręki. Schodzę na dół na śniadanie. Raczej wydaje mi się, że powinienem dostać śniadanie. Dla miejscowych jest to druciak, albo podobnie. Mi to się kojarzy, głównie ze zmywakiem. Ściany i sufit knajpy są wybite pociemniałym drewnem. W połączeniu z małymi oknami i słabym oświetleniem sprawia dość smętne wrażenie. Czuje się jak w norze albo w piwnicy. Z kelnero-recepcjonistą ustalam, iż wyjdę sobie na dwór. Tam jest zdecydowanie lepiej. Świeci słoneczko i jest ciepło. Po wczorajszej burzy nie ma śladu. Wygląda na to, że była na sucho. Błyskało się na ostro, ale deszczu nie było. Siadam sobie przy stoliku. Wygląda jakby tęsknił za malowaniem. Inne nie są lepsze. Zjawia się kelner i przynosi poduszki na krzesło i obrus. Teraz wygląda to już dużo lepiej. Jedynie zapalenie ucha nie daje za wygraną. Kończą mi się przeciwbólowe. Właściwie czuje się jakbym wczoraj za dużo wypił. Przyznam się, że miałem taki zamiar. Ale po zakwaterowaniu się w dziupli już nic mi się nie chciało. Wygląda na to, że nikt nie powiedział w centrum dowodzenia kacem, że nic nie piłem. Ustalamy zakres drciaka. Będzie to omlet z serem i duża kawa z mlekiem. Po dłuższym czasie dostaje w zasadzie to co zamawiałem. Duża kawa jest nieznacznie większa od espesso. Z czego nie jestem zachwycony. Dla mnie duża to jest w kubku i przynajmniej jedna czwarta to mleko. Może dla smakoszy jest to świętokractwem ale mi taka smakuje najbardziej. Oczy mówią mi, że po tym omlecie będę głodny. Jednak w ogóle mi nie wchodzi. Słony jakiś? Ewidentnie mi nie idzie. Zostawiam w połowie, rozliczam się i dzida. Przy dojeździe szutrówką do trasy mam ochotę śmignąć jeszcze w dół i w górę po tych zawijaskach kanionu. Dziiiiiiida. Sprawdzam jak da się pozycjonować zakazy. W nocy 30 i 40 wyglądały jakby należało je respektować. Za dnia czuje się jak donskij kozak. Sześć w porywach do siedmiu dyszek na trzydziestce daje radę. Jakby i nawierzchnia wydaje się lepsza niż w nocy. Za jednym z zakrętów drętwieje i odruchowo ciągnę hamulce. Biały radiowóz z jakąś maszyną na trójnogu. Widzę coś jakby obiektyw. Radar , fotoradar , czort wie co. Jeśli fotoradar to jeszcze nie jest tak źle. Ale jak stoją za dwa kilosy jak Słowacy? To będzie ciepło. Nikt mnie nie zatrzymuje. Wręcz wygląda jakbym ich w ogóle nie interesował. Dojeżdżam do miejsca gdzie łączy się oba kierunki, w tą i z powrotem. Zawijam i długa pod górę. I tyle. Od szczytu w dół na drugą stronę biegnie już zwykła droga. Nie ma dwóch pasów w jedną stronę. Ciężarówki wolno sunące w dół trzeba wyprzedzać w miejscach gdzie coś widać. Choćby na kilka metrów. A droga jest pokręcona. Na dole jest już płasko. Kieruje się na Sabac i Valijewo. Mijane miejscowości zwłaszcza te mniejsze budzą pewne skojarzenia z Maroko. Otuż podobnie jak tam handel odbywa się głównie na ulicy. Przejeżdżasz przez centrum wioski a tam wszelkie towary są porozstawiane na ulicy jakby na wielkim straganie. Chyba w Sabac uwagę przykuwa ogromny zakład przemysłowy nad rzeką. Nie mam pojęcia co to, ale jest wielkie. Docieram do Valijewa. Na stacji, gdy chcę płacić kartą, gość wpada w panikę. Na szczęście mam kasę i nie ma problemu. Chyba jakoś u nas takich stacji bez terminala się już nie spotyka. Znowu jestem w górach. W okolicy kamieniołomu zatrzymuje się w gospodzie na kawkę. IMG_3935.jpg Właściwie to już jestem blisko celu. Gospoda wygląda jakby była zupełnie w środku niczego. Nie widać jakiejś wsi czy osiedla, jedynie kamieniołom. Jakoś nie wpadłem wcześniej aby sobie wydrukować zaproszenie, abym wiedział dokąd jadę. Pamiętam, że za jakąś wsią Razana ma być most. Przed mostem w lewo w tę kotlinę. Nawet była jakaś nazwa miejscowości. Ale jak się nazywała ni cholery nie pamiętam. Jest następna gospoda, most a pomiędzy nimi droga w lewo. Mamy cię. Jadę już tą drogą. Widać drogowskaz i dwie nazwy. Jedna z nich Skakavici. Tak, to na pewno ta. Jadę dalej. Tu już są drogowskazy jakby z nazwiskami właścicieli zagród. Na jednym z nich kartka z napisem Kotlina. No to jesteśmy na miejscu. Przejeżdżam przez rzeczkę i wygląda na to, że jestem na miejscu. Dwa duże namioty. W jednym widzę stoły i ławki. Spora scena z zadaszeniem zrobionym plandekami. Na środku tego nieduży placyk z wielkimi parasolami. Pod nimi bar, stoły i krzesła. IMG_3958.jpg Nie ma ani pół motoru. Czyżbym był pierwszy? Siedzi ze trzech gości. Witam się. Na początek proponują piwo. Gadamy chwil kilka. Jako że nie ma jeszcze Parysa postanawiam pokręcić się po okolicy. Pytam obszernego jegomościa gdzie warto sobie pojechać. Ręką pokazuje cel. Divcibare - mówi - to piękne miejsce. Z góry zobaczysz całą Serbie. Jak tam dojechać ? Wrócisz tą drogą którą przyjechałeś. Potem skręcisz w prawo pojedziesz kilka kilometrów i znowu w prawo. Czy to nie jest dookoła? Tak, ale innej drogi nie ma. A nie dałoby się tak na wprost? Spojrzał na mnie - tam nie ma drogi. Może dałoby się pojechać, ale ja nie znam czy i gdzie jest, a poza tym Africa is too heavy. To był ryzykowny argument. Powiedzieć polakowi, że się nie da ...... to jak wywołać wojnę. Ja nie dam rady ? Na górce stał jeden namiot. Rozstawiłem swój obok. Odpiąłem kufer z manelami i dalej na rozpoznanie okolicy. Właściwie to nie byłem pewien czy chcę na to Divcibare i przede wszystkim czy jestem wstanie rozpoznać który to. Kierunek obrany właściwie. W górę. Będzie dobrze. Kilka dróżek kończy się zagrodami, ale przy kolejnej zauważam czerwone kółko z białą kropką w środku. Coś jak u nas początek szlaku. Znaki pojawiają się co jakiś czas. IMG_3936.jpg Dobra nasza. W prawdzie ścieżka nie jest za bogata i na drogę już nie wygląda, ale jest oznakowana i z pewnością gdzieś prowadzi. Chwilami jest ostro i kamieniście. Jedynka zdecydowanie się nie wykręca. Za to kamienie są zdecydowanie mniejsze od tych na Tarcu. Szybko nabieram wysokości i widoki są coraz fajniejsze. Na kołach mam najzwyklejsze szosówki. Nie ma błota więc bez oporów dają radę. Zresztą po wyjeździe do Rumuni na E 09 nie wyobrażam sobie 1300 kilometrów na klockach. Wibracje i hałas nie były najprzyjemniejsze. Owszem jak robisz 100 kilometrów można tego nie zauważyć. Jak jedziesz pół dnia ma to zupełnie inne znaczenie. Z tamtego wyjazdu pamiętam, że nawet jak kładłem się do łóżka, to dupa nadal drżała mi jak zimne nóżki wyjęte z lodówki. Szosówki rządzą i basta. Nadal będę się trzymał zdania, że lepiej walczyć 100 kilometrów i przewracać się na jedynce, niż jechać w napięciu pięćset kilosów i zaliczyć szlifa przy setce. Koniec końców jestem już naprawdę wysoko i czuje się dumny z mojego osiągnięcia. W głowie cały czas słyszę jak mantre "Africa is too heavy". Jeszcze kawałek lasku i na polanie wyłaniają się malutkie domki. Coś jak nasze altanki działkowe. W zasadzie jest ich coraz więcej. W pewnym momencie dociera do mnie, że jadę najzwyklejszą szutróweczką wśród działek. Dojeżdżam do asfaltu....no skończyło się adventure. Asfaltem jadę jeszcze trochę w górę. Jest przy drodze placyk. Na placyku daszek z ławeczkami. Rzeczywiście widać stąd jakby całą Serbie. IMG_3940.jpg Czy całą, czy nie, nie ma znaczenia. Widok zarąbisty. Zjeżdżam w dół docieram do drogi z Valijeva którą koło południa przyjechałem. Na skrzyżowaniu są knajpki. Zjadłbym coś. Nie udaje się dogadać. Ale nie widzę, żeby ktoś tu jadł. Nie ma karty dań i nie widać kucharza. Zapinam jedyne i zjeżdżam w dół do Kosjericia. Zjadam pleskawice. Koło knajpy stoi ogromny kocioł. Jak potem powiedział mi Parys 10 tys litrów żurku gotowano w nim dla pobicia rekordu do Księgi Guinessa. Wykonawcą kociołka był ....Kepo, organizator imprezy w Kotlinie. IMG_3956.jpg Wracam do Kotliny. Jest już trochę motorów. Spotykam Parysa. Właściwie to dopiero go poznaję, bo wcześniej na oczy gościa nie widziałem. Mówi, że Mecenas z Maćkiem wyjechali razem z nim z Belgradu, ale do tej pory ich nie ma. IMG_3946.jpg Podjeżdża stary z naszego punktu widzenia niemal zabytkowy beczkowóz. Tutaj takie auta nie są rzadkością. Po prostu są i już. Pytam Czy jest jakaś opłata na koszta, składka czy coś w tym stylu? Płacisz za to co kupisz w barze. Rozpoczynamy integrację z lokalesami. Właściwie to ja zaczynam. Parys czuje się jak wśród swoich. Na piwo mam focha. U nas też jest. Gdzieś już widziałem nazwę Jelen Piwo. Chłopaki mnie poprawiają, że to nie Jelen tylko Lav. Rzeczywiście parasole i szklanki noszą logo Lav. Żartuję sobie, że już wiem co mieli na myśli the Beatles śpiewając " all You need is Lav" Robi się wesoło. Piwa nie chcesz, a rakija? Rakija co innego. Właśnie dowiaduje się, że w sklepie się jej nie kupuje, bo; droga, bo śmierdzi i jest syfiasta. Ciekawe u nas takimi przymiotnikami określa się kiepski bimber. Ta, którą degustujemy jest w półtoralitrowej butelce po wodzie "kniaź jakiś tam". W ogóle jak się dowiaduje, Serbowie sporo rzeczy robią sami. Własne warzywka z domowego ogródka, własna rakija i takie tam. Rakije popija się z takich malutkich flakoników. Wygląda to ciekawie. Popija się małymi łyczkami jakby degustowało się każdy malutki łyczek. Nie ma komend do dna i takich tam. W ogóle, odnoszę wrażenie, że w postępowaniu Serbów nie ma napinki. Wszystko na spoko i pomału jakby naczelnym hasłem było smakowanie chwili. Chwilami wydaje mi się, że ciągle gadają o mnie . Nieustannie słyszę polako i polako. Później dowiem się , że wcale nie chodziło o mnie. Polako znaczy tyle co nasze spoko, pomału. Gadamy sobie o tym i o tamtym. Zjawiają się coraz nowi uczestnicy. Serbowie, Bośniacy, Chorwaci. Nawet pojawia się LC8 w wersji czoper. Z lampeczkami i spacerówkami. Na dobrą sprawę to przy dłuższej jeździe może to być jakaś opcja na zmianę pozycji. IMG_3957.jpg Kapela na scenie rżnie na ostro. Są chłopaki, Przyjechali.... Samochodem - motocykliści. Zaczyna padać. Udaję się do namiotu. Zasypiam błogo przy starych kawałkach Claptona lecących ze sceny. Impreza trwała chyba jeszcze długo.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
14.06.2010, 22:49 | #28 |
Mam przerąbane :)
Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: WTA
Posty: 1,656
Motocykl: RD07a
Przebieg: stoi
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 14 godz 55 min 9 s
|
Łoj mistrzu teraz dopiero mi się udało ogarnąć ten temat.
Kurde nie wiem czy ja bym był... nie - ja wiem że bym nie był na pewno w stanie tak tego wszystkiego opisać jak ty. A merytorycznie to popatrz kolego - taki niby krótki wyjazd a tyle się działo. I przestroga, tudzież przypomnienie dla wszystkich jadących przez Serbię, niezbędnik podróżnika wymaga zapasowej CZAPKI Może kiedyś jak będę miał chwilkę to napiszę o co chodzi ale wory opadają bez kitu
__________________
Motto nr 1: Uważać na mokre pieńki i siekiery |
15.06.2010, 00:01 | #29 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Rano zaraz po otwarciu oczu słyszę głos Mecenasa. Właściwie to wstali tylko oni. A może wcale się nie kładli. Chłopaki mają rozstawiony stolik, krzesełka i ekspresik do kawy. Wszystko jest. No ale ich kufer ma nieco większą pojemność od mojego. No mają prawie wszystko, bo mleka do kawy nie mają. Chociaż Parys miał pewne pomysły na załatwienie mleka. Niby śpi biedactwo, ale wszystko ma pod kontrolą. Mimo, że przeciwbólowe skończyły mi się wczoraj, ucho mi nie doskwiera, tak jak wcześniej. Wygląda na to, że wczorajsza rakija działa lepiej niż piguły. No i pewnie mniej obciąża wątrobę. W końcu produkt naturalny a nie jakaś tam synteza chemiczna. Z namiotu wyczołguje się Parys. Wczoraj namawiał nas na kwatery. Ponoć mieliśmy domek zupełnie blisko. Ale jakoś nie było tych domów widać. I tak zostaliśmy przy namiotach. Czuje się zupełnie jak na wakacjach. Powoli wypełzają na świat i inne postaci. Za sceną jest łazienka. Z prysznice i wanną. Skalna wanna pod wodospadem ponoć ma ze cztery metry głębokości.
IMG_4090.jpg Nie sprawdzałem. Woda miała z 5 stopni. Co jednak nie odbiera miejscu wyjątkowego uroku. Zjadamy śniadanko pijemy kawkę. Powoli zjeżdżają się koledzy którzy spali po agroturystykach. Są do wyboru cztery trasy. Jedna asfaltowa, jedna offroad i taka pół na pół. Jadę z Parysem. On wybrał pół na pół. Traska taka lajtowa, jak się później okazało 300 kilometrów. Nasza grupa jest iście międzynarodowa. IMG_4077.jpg Jadą Chorwaci, Bośniacy, Serbowie i my. Pierwszy kawałek wiedzie asfaltem do nieodległego Kosjericia. Przewodnik doprowadza nas do czegoś na kształt knajpko sklepo piekarni. Są tam stoliki i to co się kupi można sobie zjeść na miejscu. Tak na wszelki wypadek gdybyśmy jeszcze druciaka czyli śniadania nie jedli. Sam zabiera część wycieczki na tankowanie. Siedzimy sobie i popijamy kefirek w oczekiwaniu na resztę wycieczki, a na dworzu albo polu, jak mawiają na południu, zaczyna sobie padać deszczyk. Wracają po paru chwilach. Jedziemy ostro w górę. Droga coraz węższa aż, za ostatnimi zabudowaniami zmienia się w szutrówkę. IMG_3975.jpg Jako że pada, drogą zaczynają pływać małe potoczki. Na jednym z takich rozmoczonych maziowych potoczków wykłada się Parys. Jedziemy przez laski, górki i chmurki. Widoczki super, nic dodać nic ująć. Nie pytajcie mnie gdzie to było - nie mam zielonego pojęcia którędy, a co gorsza do kąd jedziemy. Wszystko jest ok puki widzę jadącego przede mną. IMG_3983.jpg Zatrzymuje się od czasu do czasu żeby sobie cyknąć jakieś zdjęcie. Po jednej z takich przerw na rozwidleniu jadę w prawo. Wydawała mi się jakby to powiedzieć - główniejsza. Jeśli w ogóle o czymś takim można tu mówić. Po jakiś czasie badając tropy, niczym indianie, odkrywam, że źle jadę. Postanawiam zawrócić. Wkrótce doganiam wycieczkę. Dojeżdżamy do jakiegoś asfaltu. Przerwa. Stajemy sobie pod wiatką autobusową, aby schronić się przed deszczem. IMG_3992.jpg Dla żartu pytam o której autobus? Robi się wesoło. Dalej jadąc asfaltem zjeżdżamy jakimiś serpentynami w dół. Tamą przejeżdżamy na przeciwległe wzgórze. IMG_4006.jpg Nie będę się powtarzał; widoki zarąbiste. Szkoda, że pada. Przejeżdżamy koło jakiegoś niedużego lotniska. Obok baza pojazdów wojskowych. Wjeżdżamy w las i gubimy drogę. Przez jakiś czas próbujemy odnaleźć właściwy kierunek. Zjeżdżamy z góry i wyjeżdżamy z lasu. Przed nami rozległa dolina z widokiem na góry w oddali. IMG_4016.jpg Prujemy na szagę doliną. Wysoka trawa i niewidoczne w niej kamienie. Jedno jest pewne droga to nie jest, bunkrów nie widać, ale jest zarąbiście. W sumie jakby były bunkry to może już Albania ? W końcu znajdujemy jakąś dróżkę i próbujemy nią jechać. Śliska glina z kałużami. W pewnym miejscu nie da się ominąć kałuż. No co? Wyciągam aparat. Może się uda zrobić jakieś fajne zdjęcie. A miejscówka wypaśna. Koleina która wygląda na płytszą i mniejszą kryje w sobie sporą dziurę. IMG_4019.jpg No zdjęcie wychodzi jak trzeba. Przynajmniej mi się tak wydaje. IMG_4034.jpg Jeszcze przeprawa przez okalające rzeczkę bagienko i jesteśmy po drugiej stronie doliny. Zaczynają się te śmieszne małe domki. Wygląda to na takie lokalne letniska. Potem robi się coraz ludniej. Stragany z pamiątkami, budki z hamburami i colą, autobusy. Kucyki, Quady i bryczki. Słowem taki kurortowy folklor. To chyba Zlatibor. Fajnie zobaczyłem jakąś tablicę przynajmniej wiem gdzie jestem. Drogą byłoby z 70 kilosów. Ile zrobiliśmy, a tym bardziej którędy nie mam pojęcia. Jedziemy w dół równą asfaltówką. Krętą i szeroką, malina. Nad dużym jeziorem a raczej zalewem spotykamy wycieczkę asfaltową. IMG_4042.jpg Knajpeczka z widokiem na zalew. Wygląda słońce. Robi sie milutko. Zupka rybna, kawka, pogaduchy. Zwijamy się i jedziemy dalej. Ujechaliśmy kilkaset metrów, znowu pada. Ujeżdżamy jakąś leśną drogę, śliska glina daje się we znaki. Nawet widoki w górach są jakby słabsze. Może to mi się jakby mniej chce rozglądać i podziwiać. IMG_4054.jpg Wysiaduje bajorko w spodniach. Zachęcony całkiem fajnym porankiem nie wpinam żadnych membran, podpinek i tym podobnych. Jedno jest oki. W butach mam sucho. IMG_3987.jpg W końcu zapada decyzja omijamy kawałek ponoć najfajniejszej drogi i wracamy. Ponoć mieliśmy jechać szczytem jakiejś dłuższej górki/połoniny. Właściwie to nawet nie wiem ile ujechaliśmy. Może sto, może sto pięćdziesiąt kilometrów. Dwieście to chyba nie, ale nie upierałbym się. Kepo mówił coś, że trasa ma 300 /400 km. Wracamy krętą asfaltówką. W innych okolicznościach przyrody można by ją uznać za raj. Tu co chwila przepływają błotno-piaskowe strumyki. Parę razy cukier mi skoczył przy uślizgach. I te barierki wysokości krawężnika nad ostrą skarpą. A czasem zupełny ich brak. Do tego jeszcze te mokre gacie. Miało być pięknie a wyszło jak zwykle. Dojeżdżamy do jakiegoś miasteczka. Przewodnik trochę odkręcił. Nie wszyscy załapali się na zmianę świateł. Jedziemy rozglądając się na wszystkie strony i węsząc w powietrzu spaliny. W jakiejś wąskiej uliczce migają sylwetki motorów. W lewo i dzida jest coś jakby pod prąd. Na szczęście bez strat, ale za to z sukcesem zameldowaliśmy się tuż obok przewodnika, na centralnym bulwarze, tuż przy knajpkowym ogródku. Rozsiadamy się pod parasolami kryjącymi nas przed deszczem. IMG_4067.jpg No, najlepszy kawałek offu przed nami. Kawusia ciasteczko no i co więcej nam trzeba. Nawet deszcz nam przestał przeszkadzać. Twardym trza być nie miętkim ;-). Poduszeczki miętkie, kawusia pachnąca. Normalnie hardkor chłopaki ;-). Posiedzim, pogwarzym, tatuarze pokarzym...... czas płynie a deszcz przechodzi. Dalej wracamy już asfaltem. Po drodze z wierzchu obsychamy. Wewnątrz nadal mokro. Na miejsce docieramy z ostatnimi promieniami słońca. IMG_4089.jpg Dla polepszenia humorów dowiadujemy sie że tu cały czas słonko świeciło i nic nie padało. Potem to już wiadomo co..... Orkiestra gra. IMG_4039.jpg Rakija. All you need is Lav.* IMG_4095.jpg Sporo po nas dociera ekipa offrołdowa. Ale wiadomo oni mieli tylko 150 kilosków. IMG_4113.jpg Impra kipi. IMG_4153.jpg Jednym słowem, jak mówił Parys "żurka na maksa". Nawet nie wiem jak i kiedy dotarłem do namiotu, a było naprawdę ostro pod górę. * Lav - marka lokalnego piwa
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne Ostatnio edytowane przez felkowski : 15.06.2010 o 00:07 |
07.07.2010, 01:16 | #30 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Wstaję rano. Choć to tylko mi się tak wydaje. Menelasy już dają w długą. No oni mają kawał drogi tą swoja landaryną. Jakoś mi się udziela klimat miejsca. Czuję się jak na wakacjach. Zero pośpiechu. Zbieram się powoli. Jak już się spakowałem, Parys namawia mnie na gulasz. No dobra niech będzie. Trza spróbować miejscowych specjałów. Parę minut nie zrobi różnicy. No dobra gdzie ten gulasz? Spoko facet. Dopiero ogień rozpalamy. Będzie jakoś po południu.
IMG_4170.jpg Postanawiam przelecieć się po okolicy Kotliny. A okolica pikna i jest na co popatrzeć. Latam jakimiś polnymi drogami. Właściwie to mam mapę okolicy, ale głęboko gdzieś w kufrze. Latam tak na chybił trafił. W pewnym momęcie orientuje się, że jestem już na rezerwie. Jakoś to mi nieszczególnie pasuje do latania po lesie. Zabawa się zkończyła. Od razu zaczynam kombinować gdzie jest najbliższa stacja. Jest jeden mały problem. Nie bardzo wiem gdzie jestem. Trzeba dojechać do jakieś miejscowości. Jest. Git teraz już tylko do Kosjericia. IMG_4175.jpg Nie bardzo pamiętam kiedy przełaczałem na rezerwe. Właściwie to nie przełączyłem na on po tankowaniu. Teraz wiem, że nic nie wiem. Serpentynkami w dół zjeżdżam na zgaszonym silniku. Tak dla oszczędności. Dzieju byłby ze mnie dumny ;-). Po drodze strzelam sobie fotkę z Tomosem. A co. Wie ktoś co to takiego ? IMG_4189.jpg IMG_4190.jpg Ze stacji jadę do Kotliny. Tu luz na całego. Cała ekipa siedzi sobie pod drzewkami w cieniu. Popijają chłodne piwko. W kociołkach gotuje się gulasz. Mistrz ceremonii co chwila dosypuje coś pachnącego do kociołków. Powiem tak, patrząc na to co się dzieje na ogniskach robię się głodny. Coraz bardziej głodny. Masakrycznie głodny. Zwłaszcza, że to wszystko jeszcze wygląda na już gotowe. Co jakiś czas szefu wędruje do wybranej przez siebie osoby z łyżką i daje zkosztować. Mniam, Mniam. Kolana już mam mokre od śliny. Wreszcie pada na mnie. No mówie, że chyba jeszcze coś, ale nie zdążyłem wyłowić co. 'Trzeba jeszcze pogotować' i miesza hohelką - nie daje się nabrać na ten prostacki numer. IMG_4191.jpg Częstują mnie rakiją. Kurde, że też ja muszę jechać. Przy okazji nawiązuje się rozmowa o rakiji. Jakoś ta wczorajsza była inna od przedwczorajszej. Pytam o co chodzi. W odpowiedzi dostaję wykład czym się różni rakija od perepeczenicy. Otóż ta druga jest destylowana dwa razy. A potem albo zlewana do drewnianych beczek, albo wrzuca się do niej szczapę drewna. Od której nabiera smaku i zapachu. Na koniec wykładu dostaje dużego 1.5 litrowego peta. Z podsumowaniem wykładu. Dobry alkochol robi się w domu. W sklepie sprzedają gówna. Śmierdzi, nie smakuje i głowa po nim boli. Ta była dobra, tylko jakoś mało jej było. Chyba muszę znowu tam pojechać. IMG_4204.jpg Wreszcie gulasz wchodzi na stół. Doprawia się to jedną małą suszoną papryczką wielkości paznokcia. Jedną !!!! Takie małe, ja wezmę choć dwie. Rozkruszam w paluszkach jak wszyscy. Kawałek dostaje się pod paznokieć. O ja pierdziu. Jeszcze języka nie umoczyłem a już piecze. Na razie w palce. Ale gulasz w piteczkę. Czas ruszać. Postanawiam pojechać wzdłuż Driny. Trochę dookoła ale może będzie ładnie. Boban z Bośni ofiaruje się, że mnie przeprowadzi przez góry. Ruszamy. Do Kosjericia asfaltem. Tuż za, wjeżdżamy w jakieś wioski. Zaraz po tym asfalt się kończy. Zapitalamy serpentynkami szutruweczką. Ledwo łapię z przewodnikiem kontakt wzrokowy. Nie dość, że gość pogina jak autostradą to jeszcze ten pył. W otwartym kasku po krótkiej jeździe za Bobanem zgrzyta mi piach w zębach a oczy ledwo co widzą. Na szczycie zatrzymujemy się. Boban zakłada buciory, ja kondona. Ledwo to zrobiliśmy wali deszcz. Po kilku chwilach przynajmniej się już nie kurzy. IMG_4206.jpg Zjeżdżamy w dół jeszcze trochę kluczenia po wioskach i jesteśmy znowu na asfalcie. W dolinie Driny. IMG_4211.jpg Rzeka oddziela Bośnie od Serbii. Widoki maliina. Zrobiłbym kilka zdjęć, ale niestety nie mogę się zatrzymać bo Gość zapitala jak przeciąg. Jadę tak za nim zastanawiając się jakby tu się urwać. W końcu sam się zatrzymuje. Żegnamy się. IMG_4207.jpg Ja dalej wzdłuż rzeki, on przez granicę na moście. Rzeka wygląda na dość wysoki stan a prąd nieźle pruje. Z czasem wygląda jakby łagodniała. W końcu staje się leniwym szerokim zalewem. Zatrzymuje się na stacji. Nie żebym tankował. Coś mi z powietrzem nie bardzo grało. Dopompowaełm. Wdaję się w rozmowe z panem z Zastawy. Nie takiej jakie spotykamy (coraz rzadziej) tylko takiej normalnej ciężarówki. Nie widywałem takich u nas. Wielkością i kształtem przypomina mitsubishi canter lub coś w tym stylu. Pan ze stacji przylatuje ze sprajem i ściereczką. Rzuca się z tym na szybę. Trochę mi głupio i próbuje się bronić. Pan jednak nie daje za wygraną. Mówi, że pewnie daleko jadę i niedobrze jest mieć brudną szybę. Za tamą żegnam Drine. Od razu robi się płasko i znikają góry. Zaczynają się smutne nudne i nurzące przeloty. Wkurzam się na kondona bo mam mokro w gaciach. Ściągam dziada i przypinam ekspandorem do gmoli. Jako, że już nie pada. Mam go w nosie. Zaczynam nabierać przekonania, że to za jego sprawą mam mokro w siedzeniu. Zaczyna zmierzchać. Robi się coraz chłodniej. Jako, że wcześniej przemokłem robi się średnio miło. Wpinam membrany i podpinkę. Ciekawe, że rękawiczki które dostałem od Sambora, takie cienkie, ultra letnie z jakiegoś dziwnego materiału nie puściły wody. Jest to o tyle interesujące, że wcale na takie nie wyglądały. Kondon wręcz przeciwnie. Uwex z podszewką a dupa mokra. Robi się już ciemno jak docieram do Fruszkiej Hory. Bardzo polecam ten kawałek drogi. Jest super. Nocowałem tu w tamtą stronę. Jak poprzednio zaczyna walić piorunami. Docieram do Nowego Sadu. tu zaczyna już padać. Jadąc za drogowskazami wydaje mi się że błąkam się po całym mieście. Mam nadzieje, że jakimś cudownym zrządzeniem losu trafię na ten czoperowski klub w którym można się przespać. Niestety jak Hubert mi o nim opowiadał nie wpadłem na pomysł żeby Go zapytać gdzie on jest i jak do niego trafić. IMG_4214.jpgIMG_4221.jpg Szuram dalej na Szeged. Deszcz już wali konkretnie. Jest mi wszystko jedno. Postanawiam jechać ichnia autostradą. Właściwie z autostradą ma to tyle wspólnego, że trzeba za to płacić. Jest tu zwykła jednopasmowa droga. Nic nie widzę. Jest ciemno. Wizjer zalany wodą i słabo co widać. Właściwie sytuację ratują tylko światła samochodów jadących z przeciwka. Co chwila niebo rozjaśnia się od błyskawic. Są to chwile kiedy widać drogę. Deszcz bębni o kask jakby to był blaszany dach przystanku PKS. Zazwyczaj wkładam rękawiczki mankietami na kurtkę. Te zaś nie mają mankietów i wciągnąłem je w rękawy. Zazwyczaj podczas deszczu woda z kurtki wpływa do rękawiczek i te mam mokre. Tym razem zrobiłem odwrotnie. I miałem odwrotnie. Rękawiczki suche. W rękawach zaś bagno. Mijam wielki motel ze stacja benzynową. Jako że mam już dość jazdy i jest grubo po dziesiątej postanawiam zbastować. Zawijam i wjeżdżam pod hotel. Parking fajny z daszkami. To mi pasuje. Zastanawia mnie tylko że wszystkie okna w hotelu są ciemne. Wchodzę przez drzwi do środka. Marmurki wielkie przestrzenie i tylko knajpa otwarta. Dalej zamknięte. W środku ni żywego ducha. Nawet w knajpie nikogo. A w nosie. Po około dwudziestu kilometrach podobnie wielki hotel. Sytuacja identyczna. IMG_4230.jpg Tuż przed północą docieram do Horgoszy. Ostatnie miasteczko przed granicą. tu kiedyś nocowałem w malutkim hoteliku. Trafiam bez pudła. Jest tuż przy stacji kolejowej. Nocleg 10 euro ze śniadaniem. Ciepły prysznic. Wszystkie ciuchy rozwalam po pokoju do suszenia. Uf jak milutko sucha pościel i mięciutkie łóżeczko. Więcej nie pamiętam.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Why Serbia? Why not ?!!! | Lewar | Trochę dalej | 78 | 18.05.2023 22:04 |
Serbia kempingi | A.Twin | Przygotowania do wyjazdów | 9 | 29.08.2011 10:41 |
Moto zloty i imprezy serbia 2009 | PARYS | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 67 | 18.06.2010 11:53 |
Serbia - od BG Dunajem na południe na pohybel! | PARYS | Trochę dalej | 6 | 12.06.2009 11:00 |