15.06.2017, 15:42 | #21 |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
|
15.06.2017, 17:17 | #22 |
Vee, w weekend 24-25 jest organizowane coroczne spotkanie motocyklistów na terenie bunkra i więzienia Dobrowo. W tym czasie bunkier jest dostępny i można go zwiedzać. Motocykliści wjeżdżają rówież na teren więźnia. Ty temat raczej znasz bo gospodarzem imprezy jest Wiola z grupy koszalin, może ktoś inny będzie miał ochotę i skorzysta.
Również czekam na dalszy ciąg foto relacji. |
|
15.06.2017, 18:00 | #23 |
BRAAP BRAAP
Zarejestrowany: Nov 2015
Miasto: ZK
Posty: 160
Motocykl: DL650AL4; XT660z
Przebieg: rosnący
Online: 1 tydzień 2 dni 10 godz 2 min 43 s
|
@Jagna
Zgadza się. Nie niszczyć i zagospodarować. Gdyby pomyślano o tym dużo wcześniej, nie okazałoby się nagle, po dziesiątkach lat, że na odrestaurowanie zabytku i spłacenie zadłużenia potrzeba grubych milionów... @motomysz Jasna sprawa, że znam temat, tylko tak się nieszczęśliwie w tym roku składa, że w tym czasie będę w podróży służbowej. |
15.06.2017, 18:03 | #24 |
Zarejestrowany: Sep 2014
Miasto: Lublin
Posty: 2,306
Motocykl: LC8-950ADV,EXC 450, ROAD KING EVO
Online: 2 miesiące 2 tygodni 1 dzień 23 godz 8 min 25 s
|
Świetna relacja ! Przygotowanie historyczne też imponuje. Możesz konkurować z Wołoszańskim. Czekam na ciąg dalszy.
|
15.06.2017, 20:00 | #25 | |
BRAAP BRAAP
Zarejestrowany: Nov 2015
Miasto: ZK
Posty: 160
Motocykl: DL650AL4; XT660z
Przebieg: rosnący
Online: 1 tydzień 2 dni 10 godz 2 min 43 s
|
Cytat:
Swoją drogą, to właśnie od jego książki "Ten okrutny wiek" zaczęła się moja przygoda z literaturą faktu i historyczną, która trwa do dziś. |
|
16.06.2017, 12:35 | #26 |
BRAAP BRAAP
Zarejestrowany: Nov 2015
Miasto: ZK
Posty: 160
Motocykl: DL650AL4; XT660z
Przebieg: rosnący
Online: 1 tydzień 2 dni 10 godz 2 min 43 s
|
Droga cz.3 Zatrzymuję się na chwilę w centrum Sadkowa pod obeliskiem, który głosi "NIE RZUCIM ZIEMI SKĄD NASZ RÓD", a poniżej data 17 III 1945r. Poprawiam nakolanniki, bo zaczęły mnie uwierać. Naraz słyszę okrzyk, zaciągający wyrazy i ucinający ich końcówki: "Pjjęękn maszzziiyna! Napraffd pikna maszinnna!" Podnoszę się z pozycji "upuściłem mydło pod prysznicem", rozglądam się i nikogo nie widzę. W końcu wyglądam nieśmiało zza obelisku. Nieopodal pomnika znajduje się mały sklepik. W drzwiach stoi pucołowata kobieta w fartuchu. Na murku, obok roweru siedzi starszy pan z piwerkiem, którym wykonuje znaczący, dobrze znany gest. "Dziękuję uprzejmie!" odkrzykuję wykonując żartobliwy salut. Na tym kończy sie nasza wyszukana konwersacja. Wstukuję w Garmina kolejny waypoint, sadzam tyłek na piękną maszinu i odjeżdżając macham do starszego pana. A co. Pozytywny wizerunek motocyklisty powinien być widoczny na każdym szczeblu drabiny społecznej. Dla odmiany - asfaltem dojeżdżam do Osówka przez Trzebiec i Wicewo. Zjeżdżam z głównej drogi w kierunku rzeki Parsęta. Na jej brzegu znajduję ruiny poniemieckiego młyna z 1930 roku oraz zniszczoną kładkę nad wodą. Informacji na jego temat nie mam żadnych. Na sąsiedniej działce buduje się nowoczesny dom z bali, ale nikogo tam nie zastałem, żeby podpytać. Stan z grubsza widać na zdjęciach. Po bliższych oględzinach wychodzą szczegóły. Brak elementów napędowych, w tym przekładni i wałów młyna, część betonowej konstrukcji się zawaliła, podłoga jest zapadnięta, ze środka czuć wilgocią i stęchlizną. Obraz nędzy i rozpaczy. Pomyśleć, że budynek ten ponad 80 lat temu był nowiutki, zadbany i sprawny. Rzut beretem od Osówka znajduje się kolejna wioska - Tychówko. Trochę przez przypadek wpadam na kolejne ruiny - tym razem kościoła. Był to kościół po ewangelicki pod wezwaniem Św. Józefa. Wybudowano go w 1739r. ze środków fundacji - a jakże - von Kleista. Obecnie grozi zawaleniem. Dach podparto belkami, wewnątrz znaleźć można resztki wyposażenia. Cały teren jest zarośnięty. Krzaki i inne chwasty mam do piersi. Od radu widać, że miejsce jest rajem dla okolicznych kotów. Przechodzące drogą kobiety z siatkami patrzą na mnie nieprzyjaźnie, jakbym popełnił jakiś gruby nietakt. Rozmawiając ze sobą odchodzą w górę ulicy. Ze strzępków, które do mnie docierają, słyszę jak jedna z nich mówi, że brała w tym kościele ślub. Cóż, świątynia kiedyś wyglądała całkiem ładnie (zdjęcie z 2001 roku): Źródło: http://www.kosciolydrewniane.pl/ ; fot. Ilona Szukała Nie namyślając się wiele dłużej ruszam na trakt. W Bolkowie, przed sklepem, zjeżdżam z asfaltu i gruntówką wśród pól cisnę w stronę Łośnicy i Ostrego Bardo. W głowie tym razem przygrywa mi muzyka G. Zamfira: W Ostrym Bardzie przelatuję przez zdezelowany PGR. Dalej wpadam na kolejną polną drogę podłej jakości, która szybko zaczyna ginąć w gąszczu. Zaczynam się przedzierać. Jedyne co wiem, to że podążam z grubsza w stronę Połczyna Zdroju. W pewnym momencie łapię się na myśli, żeby zawrócić, bo sytuacja robi się ździebko niewygodna. Turlam się w asyście komarów wielkości dobrze nażartego szerszenia... Po dłuższej chwili, kilku soczystych "ku***ch" i jednej prawie-żałosnej-glebie na błocie - wyjeżdżam na solidną szutrówkę, która towarzyszy mi do samego Połczyna. Moje trudy zostają nagrodzone ponieważ w prześwitach między drzewami widzę to... "To" wydaje mi się jakimś rezerwatem. Tak właściwie - chyba nie powinno mnie tu być. Ale skoro już się zatrzymałem - warto wyciągnąć się na trawie, skonsumować kanapeczkę i dać odpocząć kończynom. Zagryzając chleb z wędliną, z fascynacją obserwuję swoisty taniec ptaków nad wodą. Dalej droga jest już prosta. Wpadam do Połczyna i jadę do sklepu, żeby uzupełnić zapasy wody. Słoneczko całą drogę przygrzewa solidnie. Wyjeżdżając z miasta na jedną z bocznych dróg mijam najpierw wieżę przeciwpożarową, a następnie jezioro Kłokowskie. Asfaltem dolatuję do skrzyżowania z drogą nr 173. W moje oczy rzuca się coś dziwnego. Jadę więc sprawdzić o co chodzi. Zjeżdżam na ugór, od drugiej strony mam lepszy widok. Oto jest: Radiowo-Telwizyjny Ośrodek Nadawczy Toporzyk, w skrócie RTON Toporzyk. Wieża ma wysokość 75m n.p.t., a jej podstawa znajduje się na wysokości 205m n.p.m. Do maja 2013 roku nadawano stąd programy analogowe. Obecnie transmisja odbywa się cyfrowo. Programy telewizyjne: Polsat i TVP Info/Szczecin oraz radiowe: RMF FM, Polskie Radio, Radio Maryja oraz Eska Szczecinek. Nie mam przy sobie odbiornika, za który sumiennie płacę abonament RT, więc niepocieszony ruszam w drogę. Dojeżdżam do Gawrońca, gdzie odnajduję pałac z XIXw., który miał być ruiną, a okazuje się częścią funkcjonującego gospodarstwa rolnego. Co więcej wygląda całkiem nieźle. No powiem Wam, że jestem POZYTYWNIE ZASKOCZONY tym faktem. Tak poza nawiasem, strzelam, że przy jego budowie także korzystano z głębokiej kieszeni Herr von Kleista. Za to przy odrestaurowywaniu wykorzystano fundusze UE, o czym świadczy tabliczka na jednej ze ścian. Oby tylko pałac nie skończył jak ten w Dobrowie, obciążony hipoteką i długami... Robię chwilę przerwy, żeby nanieść moje obserwacje na mój zgrubny plan podróży. Jadę dalej asfaltem i docieram w rejon Złocieńca. Krótki przystanek przy punkcie czerpania wody nad jeziorem Siecino. Wykonuje szybki telefon do kolegi - Miotaczatruskawek. Wcześniej kontaktowaliśmy się przez forum VStromClubPolska i umówiliśmy się z grubsza na wspólną jazdę. Miotacz bardzo mi pomógł z planowaniem podróży. I jak się okaże dalej, jego wkład wciąż będzie bardzo duży. Umawiamy się na pogadankę dzisiejszego wieczoru. Przy okazji odbieram smsa od Mara, który z przyczyn osobistych nie mógł mi towarzyszyć w czasie tego wypadu. Okazuje się, że będzie jutro w okolicach Drawska, żeby się z nami spotkać. Ekstra - sobota zapowiada się nieźle. Będzie nas trzech. A jak powszechnie wiadomo: "Takich trzech, jak nas dwóch, nie ma ani jednego..." Podążam dalej w stronę Złocieńca. Na rozdrożu przed miastem wita mnie Zajączek Złocieniaszek. Płaskorzeźba niegdyś spełniała rolę drogowskazu. Na obu uszach zająca figurował napis "FALKENBURG". Ten żartobliwy drogowskaz oznaczał, że obie drogi rozdroża zaprowadzą podróżnego do Złocieńca. Obecnie zając jest jednym z symboli miasta. Wybieram jedną z dróg i faktycznie - trafiam do miasta. cdn. Ostatnio edytowane przez Vee : 24.06.2017 o 16:42 |
17.06.2017, 11:37 | #27 |
BRAAP BRAAP
Zarejestrowany: Nov 2015
Miasto: ZK
Posty: 160
Motocykl: DL650AL4; XT660z
Przebieg: rosnący
Online: 1 tydzień 2 dni 10 godz 2 min 43 s
|
Droga cz.4 Jestem blisko mety, ale po drodze zbaczam jeszcze na trochę z głównej drogi. Kieruję się wzdłuż torów bocznicy kolejowej na tereny należące do 2 Brygady Zmechanizowanej Legionów im. Marszałka Józefa Piłsudzkiego. Nad koronami drzew majaczą dwie wieże. Chciałbym Wam przytoczyć pewne fakty na temat tego miejsca. Gdybyśmy przenieśli się wstecz, do 24 kwietnia 1936roku, znaleźlibyśmy się w niemieckim Falkenburgu (dziś Złocieńcu), nad jeziorem Krossinsee. Źródło: www.flickr.com W tamtym dniu z pewnością panował podniosły nastrój. Sam Führer przyjechał do miasta. Pojawił się, aby osobiście dokonać uroczystego otwarcia nowego ośrodka Ordensburg. "Czym jest Ordensburg?" - zapytacie. Cóż, był to ośrodek szkoleniowy partii DAP. Utworzony, by edukować w nim młodzież niemiecką, w duchu nazistowskiej ideologii. W jej murach miały wykształcić się silne ciała i błyskotliwe umysły przyszłych elit III Rzeszy. Młodym pisana była świetlana przyszłość. Mieli w przyszłości zarządzać nowymi ziemiami, gdy tylko Niemcy zaczną rozszerzać Lebensraum. Źródło: www.zlocieniec.pl Program nauczania był doskonale przemyślany i zgodny z linią partii. Adepci mieli uczęszczać na zajęcia z nauki o rasach prowadzone przez biologów i fizjologów światowej klasy oraz dokładnie przyswajać wykłady z historii. Kadra ośrodka miała ukształtować ich światopogląd przez nauczanie filozofii, sztuki i kultury. Mieli stać się doskonałymi zarządcami dzięki naukom społecznym i gospodarczym. Wiedza wojskowa była równie ważnym aspektem kształcenia, co dogłębne studiowanie ideologii. No i zaprawa fizyczna. W zdrowym ciele zdrowy duch. Wymagania stawiane przyszłym Ordensjunkrom były bardzo wysokie. Doskonały stan zdrowia, udokumentowana płodność, brak obciążenia chorobami genetycznymi, wiek między 23 a 26 lat, więcej niż 160cm wzrostu, narodowość i obywatelstwo niemieckie, pochodzenie aryjskie, uregulowany stosunek do służby wojskowej i aktywne członkowstwo w DAP. Byle kogo nie przyjmowali. "Spytacie dlaczego budowlę nazwano "twierdzą zakonną" (Ordensburg)?" Niemcy lubowali się w nawiązywaniu do dumnej tradycji germańskiej. Zabudowania Ordensburgów swoim monumentalizmem nawiązywały do czasów średniowiecznych. Gotowe prowadzić obronę okrężną niczym dawne zamki zakonu krzyżackiego. Grube mury wykonane ze znakomitych Falkenburgskich cegieł. Nie toporne lecz mocne. Elementy dekoracyjne z drewna i piaskowca. Teren doskonale przemyślany i samowystarczalny. Tak, użyłem liczby mnogiej w odniesieniu do Ordensburgów. Istnieją jeszcze dwa obiekty, oprócz tego w Złocieńcu. Vogelsang w Eifel, w Nadrenii Północnej oraz Sonthofen w południowej Bawarii. Wodzowi jednak było mało i w planach były kolejne dwa: jeden w Marienburgu (Malborku), drugi w Kazimierzu nad Wisłą (Kazimierz Dolny). Ciekawe wydarzenie miało miejsce, gdy rozpoczynano budowę ośrodka złocienieckiego, kładąc kamień węgielny. 22 kwietnia 1934 roku w fundamentach wieży ciśnień (wyburzona zaraz po zakończeniu wojny) umieszczono metalową puszkę. Źródło: www.zlocieniec.pl Była to swoista kapsuła czasu. Planowano, że za kilkaset lat, kolejne już pokolenie 1000-letniej Rzeszy otworzy ją i znajdzie dokumenty, pieczęcie, monety i banknoty - oraz uwaga - gazety i film z obchodów 600-lecia Falkenburgu. Wydobyli ją jednak 6 września 2016roku Polacy. Bardzo interesująca jest para wielkich wież, górujących nad okolicą. Mają po 50 metrów wysokości i wykonano tylko dwie z czterech zaplanowanych. Ośrodek, mimo uroczystego otwarcia, nie został tak naprawdę ukończony. Ogromna inwestycja wymagała dużej ilości czasu i niewyobrażalnej ilości Reichsmarek. Źródło: www.battlefieldsww2.com "W jakim celu powstały wieże?" Co do tego nie było klarownej koncepcji. Miały wyznaczać skrajne narożniki gigantycznej hali sportowej lub placu apelowego, lub tzw. "Domu Wiedzy". Jak to u nazistów - budynki mające służyć "wielkiej sprawie" musiały mieć odpowiedni rozmach, chociaż, tak naprawdę, na samym początku, do celów szkolenia "elit" planowano wybudować zaledwie skromne baraki. Ośrodki były osobistą inicjatywą Herr Adolfa. Historię Ordensburga można by ciągnąć i ciągnąć, bo temat byłego ośrodka NSDAP jest rozbudowany i wielowątkowy. Historia potoczyła się tak jak się potoczyła. Wybuch wojny pokrzyżował plany partii nazistowskiej i Ordensburgi zdążyły naprodukować niecałe dwa tysiące fanatyków. Wraz z rozpoczęciem Blitzkriegu zostali oni powołani do różnych jednostek bojowych. Jeszcze w 1943 roku naziści próbowali przywrócić złocieniecki ośrodek do życia, szkoląc inwalidów wojennych. Jednakże był to już czas, kiedy "fala zmieniała swój kierunek"... W 1945 teren Ordenburga przejęła i obsadziła Armia Czerwona. Obecnie znajduje się w niej Jednostka Wojskowa 1696 czyli 2 Brygada Zmechanizowana. Teren jest, poza nielicznymi wyjątkami, zamknięty. Wieże poniemieckiego obiektu można podziwiać zza płota. Jest jednak duży plus takiego stanu rzeczy. Dzięki temu, że jest to teren wojskowy, obiekt nie jest dewastowany i dalej trwa wśród nas. Odpalam Yamaszkę i przemykam przez Złocieniec w kierunku Stawna. Niedługo potem dojeżdżam do agroturystyki "U Dworusów". Rozpakowuję swoje graty w przydzielonym pokoju i raz dwa pożeram obiad. "Co by tu jeszcze porobić?" Miotacza oczekuję w okolicach 20, a jest po 17. Hmm... Mam jeszcze trochę czasu, żeby objechać najbliższą okolicę. Teraz już na lekko, wyskakuję ze Stawna na jedną z polnych dróg. Robi się przyjemnie ciepło. Słońce powoli przymierza się do przeskoku za horyzont. Zatrzymuję się nad jeziorem. Myślę o wrażeniach dzisiejszego dnia. Jestem zadowolony, że udało mi się zrealizować swoją pierwszą "poważną" trasę offroadową. Czas płynie powoli, więc postanawiam odnaleźć geodezyjny środek powiatu Drawskiego. Podobno jest to jakiś kamienny obelisk... Zobaczymy. Startuję Tenerkę i ruszam na poszukiwania. Droga prowadzi mnie przez las. Zmęczenie po całym dniu daje o sobie znać. Podejmuję bezsensowną decyzję o pokonaniu błotnistego odcinka górą koleiny. Dojeżdżam do połowy, motocykl leci na lewy bok, a ja nawet nie wiem kiedy ląduję w parterze, witając się serdecznie z glebą, jak ze starym, dobrym znajomym. Adrenalinka skacze, raz dwa zbieram się z desek i ślizgając się w błotnistej mazi stawiam Kozę do pionu. Połowa problemu z głowy. Tylko, że motocykl stoi w poprzek drogi, każde koło znajduje się w innej koleinie, a osłona silnika zapiera się o jej szczyt. Łapię oddech... Jak na akcję w pojedynkę - SNAFU. Ale myślę sobie: "Najważniejsze - motor w pionie. Teraz na spokojnie wyprowadzić go na kawałek suchego. Nie ma co się śpieszyć". Moje rozmyślania przerywają kolejne dywizjony komarów, które nadciągają z każdej strony. No teraz to się dopiero zrobił FUBAR. Komary mam w kasku, pod zbroją, w butach. W gaciach też by się pewnie jakieś znalazły, ale raczej martwe na amen. Każda sekunda zwłoki to dodatkowe ukąszenia. Sprężam się i w końcu ląduję wypruty poza "akwenem" razem z motocyklem. Myślę, że jak na pierwsze grzebanie się z błotka poszło całkiem nieźle. "No to dawajcie ten Dakar..." - kpię z siebie w duchu ruszając dalej. Nie odjeżdżam daleko , bo okazuje się, że dosłownie kawałek w pole, jest poszukiwane przez mnie miejsce. No nieźle. Zatrzymuję się pod drewnianą wieżą triangulacyjną i obchodzę teren. Uwagę zwraca granitowy prostopadłościan zwany centroidem. To on wyznacza środek Powiatu Drawskiego. Jest opisany z każdej widocznej strony. Na samej górze widnieje róża wiatrów wyznaczająca kierunki świata. Na ścianie od południa widnieje zarys powiatu i zaznaczona na nim lokalizacja wsi Stawno. Od północy widać herb powiatu. Od wschodu naniesiono napis: "WIELOFUNKCYJNY PUNKT OSNOWY GEODEZYJNEJ ŚRODEK POWIATU DRAWSKIEGO". Od zachodu umieszczono dokładną lokalizację w systemie PL-2000. Oprócz obelisku umieszczono tutaj liczne przykłady sposobów oznaczania osnowy geodezyjnej, wykorzystywanej do pomiarów. Słupki, znaki, poboczniki itd. Mógłbym tutaj o tym napisać rozprawę naukową... Tylko po co? Jest tutaj coś znacznie bardziej ciekawego - wspomniana wcześniej drewniana wieża. Na wysokości 5 metrów podest, do którego prowadzą bardzo strome schody o 21 stopniach. Niewiele myśląc pakuję się na górę, przysiadam sobie na podłodze i... ...zresztą zobaczcie sami... zrozumiecie. Gorący i męczący dzień odszedł w niepamięć. Jest ciepły wieczór. Delikatny wiatr muska zboża, które cicho szumi i lekko faluje. Nad okolicznymi stawami unoszą się ptaki. Słychać odległe odgłosy żerowania. Wystawiam twarz do zachodzącego słońca i chłonę aurę tego miejsca. Nie słychać samochodów, w zasięgu wzroku nie widać żadnego człowieka. 10 kilometrów nad ziemią dostojnie sunie odrzutowiec, pozostawiając białą smugę na błękitnym niebie. Mój umysł sam się oczyszcza, osiągam wewnętrzny spokój. Tracę poczucie czasu. Jeśli istnieje gdzieś raj, to mój jest właśnie tu i teraz. Na szczycie tej wieży. Czuję, że żyję. Nadszedł też moment, w którym znalazłem miejsce, w które całkowicie wpisuje się sens tekstu i muzyka Jose Gonzalesa: Od razu zdradzę Wam, że każdy następny dzień będę kończył na tej właśnie wieży... --- Powoli zbieram się z powrotem na nocleg. Dojeżdżam na miejsce. Szybka przepierka rzeczy i czekając na Miotacza walę się na trochę do wyra, żeby przekimać pozostały czas. Odczuwam zmęczenie po całym dniu jazdy. Około 21 słyszę zbliżającą się Beemę. Jest małe powitanko i w końcu poznajemy się osobiście. Okazuje się, że Miotacz przywiózł jednego Żubra. Reszta stada uciekła z siatki w czasie jazdy. Rozsiadamy się w pokoju i do północy czas przelatuje nam na rozmowie o Poligonie Drawskim i okolicach. Jego wiedza na temat tego rejonu jest ogromna. W końcu decyzja -czas spać. Jutro też jest dzień... Koniec dnia pierwszego
Ostatnio edytowane przez Vee : 24.06.2017 o 16:51 |
17.06.2017, 14:53 | #28 |
Zarejestrowany: Jan 2013
Miasto: Złotów
Posty: 433
Motocykl: DR 650 SE
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 2 dni 21 godz 58 min 54 s
|
Moje rejony więc te historie są mi dobrze znane fajne masz podejście do tematu, bardzo rzeczowe. Nie trzeba wcale daleko jechać żeby odkrywać ciekawe miejsca.
Chylę czoła i czekam na więcej Wysłane z mojego E2105 przy użyciu Tapatalka |
18.06.2017, 08:06 | #29 |
BRAAP BRAAP
Zarejestrowany: Nov 2015
Miasto: ZK
Posty: 160
Motocykl: DL650AL4; XT660z
Przebieg: rosnący
Online: 1 tydzień 2 dni 10 godz 2 min 43 s
|
@dżony - Dziękuję za dobre słowo. Masz rację, często latając dosłownie "wokół komina" można natknąć się na ślady ciekawych historii.
_____________________________ D+1 (10.06.2017 - sobota) - Dziczenie cz.1 --- Notka od autora: Ponieważ komisyjną większością 2/3 głosów zdecydowaliśmy, że nie będziemy straszyć czytelników naszym kaprawym licem, w tym odcinku, nasze miejsca zajmie gwiazdorska obsada. Występują: ...Futurama Fry jako Mar... ...Yao Ming jako Miotacztruskawek... ...Barrack Obama jako ja... --- Budzę się około 5 rano. Za oknem ciężkie chmury. Nie zdążyłem zczołgać się z wyra, a już zaczęło padać. Chwilę później to już leje konkretnie. "Chyba jakieś jaja..." - opieram głowę o futrynę. Miotacz pochrapuje w najlepsze, więc biorę bardzo ciekawą monografię, którą przywiózł ze sobą. Wczytuję się w temat o niemieckich przygotowaniach do utworzenia poligonu lotniczego. Ilość szczegółów w opracowaniu poraża. Dowiaduję się o wioskach i wioseczkach, które poświęcono, by wygospodarować teren dla ćwiczeń wojskowych. Wszystko tu jest: kto, gdzie, jak, po co... O 9 schodzimy na śniadanie. Konwersacja toczy się dalej w towarzystwie muzyki z gramofonu. Po posiłku Miotacz zaczyna się pakować, a ja dzwonię do Mara. Wstępnie byliśmy umówieni w Drawsku, ale okazuje się, że Mar dotarł już do Złocieńca. Deszczu nie widział na oczy. To dobrze wróży... Spotykamy się w komplecie pod agroturystyką i ruszamy w trasę. Dzisiaj Miotacz robi za przewodnika. I to jakiego! Zaczynamy asfaltem. Przez Lubieszewo, Linowo i Gudowo udajemy się do Drawska Pomorskiego. Asfalt wije się pośród pól. Jest dosyć rześko. Trochę pluję sobie w brodę, że nie wziąłem ze sobą porządnej kurtki. Ale z każdym kilometrem robi się lepiej. Wjeżdżamy do Drawska. Kierunek - czołgi przy ulicy Obrońców Westerplatte. Wcześniej znajdował się tu pomnik cesarza pruskiego Wilhelma I. Obecny monument powstał w 1946roku, w miejscu spoczynku 53 żołnierzy Armii Czerwonej, którzy oddali życie w trakcie walk o ziemię drawską. Nie jest do końca pewne, czy ciała przed przebudową ekshumowano, czy wciąż znajdują się pod cokołem. Miejsce kojarzy mi się z piękną "Balladą o spalonym czołgu" A. Waligórskiego. ...a gdy ustąpił strach i mrok I wojna ścichła wokół, Wywindowano stary czołg Na granitowy cokół. I stanął czołg u miasta bram Jak pomnik i jak bastion, I tylko wiatr mu w lufie grał, Tocząc ziarenka piasku. W całym kraju są podmiejskie drogi, Nad drogami zielone pagórki, I zielone trzydziestki czwórki, W których śpią spopielałe załogi. Zielona górka - to nie step Z lejami od granatów! W zetlałej lufie wiatru szept, A może i nie wiatru? W szczelinach strzelnic - oczy gwiazd, A może czyjeś inne? Czasami drga stalowy właz, Zarosły dzikim winem. W całym kraju są podmiejskie drogi, Nad drogami zielone pagórki, I zielone trzydziestki czwórki, W których śpią spopielałe załogi. ...więc słysząc blach pogiętych głos Dźwięczący w nocnej głuszy, Myślę, że kiedy każe los - Czołg znowu z miejsca ruszy, I pomknie przez wystrzałów blask Jak wtedy, z brzegów Wołgi... ...to dobrze, że z nowymi wraz - Czuwają stare czołgi! W całym kraju są podmiejskie drogi, Nad drogami zielone pagórki, I zielone trzydziestki czwórki, W których śpią spopielałe załogi... Obecną formę pomnik zawdzięcza przebudowie z 1970r. Na cokole można odnaleźć czerwoną gwiazdę, napis: "ŻOŁNIERZOM ARMII CZERWONEJ POLEGŁYM W 1945 ROKU W WALKACH O WYZWOLENIE ZIEMI DRAWSKIEJ - MIESZKAŃCY DRAWSKA", oraz wytarte i zniszczone płaskorzeźby. Stoimy jeszcze trochę pod pomnikiem rozmawiając o tym i o tamtym. Nasza obecność przyciąga podejrzanego jegomościa, który stara się wysępić od nas trochę grosza. Przynajmniej jest szczery, mówiąc, że chce na piwo, a nie na przykład, na bilet do domu... Szybko znajduje sobie kolejną ofiarę, a my spokojnie wsiadamy na maszyny i lecimy zatankować. Z pełnymi bakami kierujemy się jeszcze kawałek asfaltem do "piaskownicy". Po drodze mijamy pozostałości linii wąskotorówki. Zatrzymujemy się pod "górką"... Jak widzę ten stromy podjazd i głęboki piach to nogi trochę mi miękną. Widzę niepokój w oczach Mara, ale on jak zawsze nadrabia szczerym uśmiechem. "I ja mam tam podjechać? Ja? 200-kilowym klocem? Po płaskim jeszcze jako tako pojadę i się nie zabiję, ale tu?" - mówię, ale słowa więzną w kasku. Miotacz albo nic sobie nie robi z mojego pier*olenia, albo zwyczajnie nie słyszy. Wrzuca dwójkę i faja - z gracją owłosionej, męskiej baletnicy raz dwa podjeżdża pod górę. Mamy z Marem nietęgie miny. Po chwili Miotacz wraca. Wybiera najbardziej stromy zjazd i zsuwa się na dół jakby nigdy nic. "No nie no, tego już za wiele... Już my mu pokażemy..." ...i spękani chwiejnie jedziemy w stronę "oślej łączki", czyli mniej stromego podjazdu z drugiej strony górki. Miotacz już tam na nas czeka. Zaczynam pierwszy, Mar za mną. Jedyna, obroty na 6k i jadziem... czy raczej toczym się i grzebiem w tempie spacerowym do góry. Pojechałem może kilkanaście metrów i Tereska strzela focha! Ni z tego, ni z owego gubi jałowe obroty. Bez ciągłego operowania gazem gaśnie. Ale o co chodzi? Motocykl dławi się kilka razy. Zaczyna mnie to poważnie wku*wiać, a droga przede mną daleka. I kopię się, i odpycham, i chwieję... Miotacz lata sobie jakby nigdy nic tam i z powrotem i udziela nam, dwóm niedzielnym offroadowcom, rad. Sunę powoli do przodu niczym T34/85 pod zaporowym ogniem artylerii wroga. Motocykl znowu gaśnie. Korzystając z przerwy oglądam się i widzę, że na początku podjazdu Mar wraz ze swoim V-Stromem sprawdzają co słychać na poziomie gruntu. Miotacz leci w dół pomóc postawić motocykl do pionu, po czym Mar wycofuje się na trybuny, wyciąga popkorn z kolą i zaczyna oglądać cyrk w moim wykonaniu. --- W środkowej części podjazdu zaczynam jak najczulej rozmawiać z moją Tereską: Ja: No ku*wa, dlaczego ty ciągle gaśniesz głupia pi*do?! O co ci chodzi?! <odpalam z gazem> Tereska: Braaap, Braaap. J: No dawaj ku*wa na górę! Bez pier*olenia! T: Braaaaaap, Brap... <gaśnie> J: Kuuuuu*wi syn... <odpalam, nie zdążyłem ruszyć, gaśnie> J:... W końcu Tereska proponuje: T: Ty, słuchaj. Jesteśmy w połowie drogi, może krótki odpoczynek? Leżycho? Bajabongo? Kokodżambo? J: Skoro nalegasz... Po chwili całuję glebę i wypluwam piach. Spróbujcie podyskutować z babą o wadze ponad 200kg... Tereska wyleguje się w najlepsze, a ja czekam na bratnią pomoc od towarzysza obywatela... tfuuu... na pomoc Miotacza. Kawaleria nadciąga szybko i stawiamy Yamaszkę, a Miotacz udziela znamienitej rady: M: Dwója i gaz! J: Ok. Odpalam, wrzucam dwóję, gaz w opór, strzelam ze sprzęgła i czuję ze motor jedzie... ...w dół, zamiast do przodu. Druga próba - idzie głębiej. Okej, plan B. Kładziemy motocykl na bok. Miotacz zasypuje i przyklepuje miejsce po tylnym kole. Kolejne podejście - ni cholery. W końcu mówię do niego: "Ty spróbuj". Miotacz dosiada Tenerki, odpala, standardowo dwója, faja do odciny i... jedzie jak rowerem po sklepu do bułki... Po krótkiej chwili jest już na szczycie. Zamykam rozdziawioną gębę i lecę sprintem pod górę. "Trzeba się jeszcze sporo podszkolić" myślę sobie. Oto jesteśmy na górze, niczym Edmund Hillary i Tenzing Norgay. Chwila na podziwianie widoków i wracamy na dół do Mara. Oczywiście za zjazd Miotacz i ja dostalibyśmy punkty za styl ze skrajnych krańców skali... Jurorzy się wypowiedzieli. Kobiety oceniały zjazd Miotacza, a faceci mój. Kurde... przynajmniej w tą stronę nie wyglebiłem. Na dole pochylamy się nad przypadłością Teresy. Najprostsze rozwiązanie - podkręcić śrubę obrotów. Tia... najprostsze... Ja się pytam co za frajer umieścił tą śrubę w okolicy zajeb*ście gorącego kolektora wydechowego... Przysmażam sobie knykcie najpierw jednej, potem drugiej dłoni. Później Mar użycza nam szczypiec z zestawu narzędziowego V-Stroma, Miotacz kręci śrubą, ja trzymam gaz. Wspólnymi siłami udało nam się zaradzić problemowi i Tenerka przestaje się buntować. Hura! Opuszczamy piaskownicę. Publicznie oświadczam, że obie moje nogi i oba koła mojego motocykla niedługo postaną ponownie na szczycie tej górki. I zrobią to w lepszym stylu niż opisany... Lecimy na południowy zachód asfaltem. Po kilku kilometrach odbijamy w prawo i dalej jedziemy lasem wzdłuż rzeki Brzeźnicka Węgorza. Jest ona niezbyt długa, ale o zróżnicowanym charakterze. W swoim górnym biegu bardzo przypomina rwący, górski potok. Koryto rzeki prowadzi przez liczne wąwozy. Do końca XIX w. była ona dopływem rzeki Drawy. W pierwszej połowie XXw., w okolicach dzisiejszej krajowej 20-ki, przekopano kanał, który umożliwił rozbudowę wielu siłowni wodnych. Kierujemy się na ruiny młyna. Dojazd robi się coraz bardziej wymagający. Pojawia się błoto i koleiny. Tenerka i Beta Miotacza mają założone kostki, więc jedzie się całkiem pewnie. Z kolei Mar ma u siebie Scouty, które, jak się okaże później, "troszkę" się ślizgają. Opony, nie opony, trzeba Marowi przyznać, że radzi sobie bardzo dobrze. Podjeżdżamy do brzegu rzeki, która odgradza nas od ruin. Jest tutaj bród, którym można przejechać na drugą stronę, ale decydujemy się pokonać przeszkodę z buta. Miotacz jest niepocieszony i mówi, ze "przejechała tędy nawet dziewczyna ze skręconym kolanem". Tak Miotacz, wiem, że spękaliśmy... Tekst ten powróci potem jeszcze parę razy w ciągu dnia. Docieramy do kompleksu Młyn Ginawski, zwanego potocznie Kołatka. Był on wyposażony w dwie siłownie wodne, jedna zasilana z przekroczonej przez nas rzeki Brzeźnicka Węgorza, druga z jeziora Dubie. Młyn przetrwał wojnę w dobrym stanie. Legenda głosi, że jego późniejsze spłonięcie wiąże się z dramatyczną miłością. Szczegółów nie znam. Miejsce ma magiczną aurę. Zarośnięte, kamienne ruiny, leśna głusza i szum rzeki. Wracamy do motocykli i ruszamy w stronę opuszczonej wsi Brzeźnica na poszukiwanie kolejnych przygód... cdn. Ostatnio edytowane przez Vee : 24.06.2017 o 18:15 |
19.06.2017, 10:51 | #30 |
BRAAP BRAAP
Zarejestrowany: Nov 2015
Miasto: ZK
Posty: 160
Motocykl: DL650AL4; XT660z
Przebieg: rosnący
Online: 1 tydzień 2 dni 10 godz 2 min 43 s
|
D+1 cz.2 Co ciekawego może być w, kolejnej z rzędu, wsi? - pomyślicie. Ano, ta jest wyjątkowa bo "opuszczona". Ostatni mieszkaniec zmarł ponoć w zeszłym roku. W sieci znalazłem niewiele informacji na temat tej konkretnej Brzeźnicy (miejscowości o tej nazwie jest więcej). Zapomnijcie o dojeździe do niej drogą asfaltową. Ta, na zdjęciu, jest najlepszą na jaką traficie. Kierujemy się na poniemiecki, zabytkowy kościół z XIXw. Po drodze mijamy trochę domostw i zardzewiałego sprzętu rolniczego. Na wlocie wita nas kombajn Bizon. Zatrzymujemy się po przeciwnej stronie wioski i zwiedzamy okolice świątyni, położonej na wzgórzu. Drzwi zamknięte na głucho, więc pozostaje rzut okiem do środka, przez jedno z okien. Wyposażenie pozostawiono samemu sobie. Wewnątrz znajduje się drewniany ołtarz barokowy, drewniana ambona i chór. W bezpośrednim sąsiedztwie kościoła znajdują się resztki cmentarza ze zniszczonymi i zaniedbanymi grobami z lat 1865-1937. Kościółek jest murowany, jedna ze ścian ma konstrukcję szachulcową. Powoli zaczyna nadgryzać ją ząb czasu. Od zachodu do murowanej konstrukcji przylega drewniana dzwonnica na planie kwadratu. Widać, że nikt się tym obiektem nie zajmuje. Drewno zaczyna gnić. Prędzej, niż później wieża się obali. Z tego co się dowiedzieliśmy od Miotacza - miejscowy proboszcz nie widzi sensu dalszego utrzymywania parafii, no bo nie ma "dla kogo"... A może, Panie Proboszcz, warto się pochylić nad tematem i zachować zabytek dla przyszłych pokoleń? Instytucja kościoła przez to nie zbiednieje. - takie moje luźne przemyślenie. Wsiadamy na maszyny i jedziemy dalej. We wiosce odbijamy w lewo, pod wiadukt kolejowy. Ruszamy w stronę kolejnego młyna z XIXw., wybudowanego na Brzeźnickiej Węgorzy, we wsi Węgorsko. Młyn stoi przy moście, zaraz na obrzeżach. Jest własnością prywatną i widać, że jest całkiem dobrze zachowany (brawo!). Na zewnątrz, pod zadaszeniem można obejrzeć wodną turbinę Francisa, która w dawnych czasach go napędzała. Obecnie kanał nie jest zalany wodą. Istnieje też ciekawa legenda odnośnie jego przedwojennego właściciela. Podobno, aby uniknąć powołania do wojska, wykopał on tunel prowadzący z budynku pod pobliski kurhan i tam ukrywał się aż do zakończenia wojny. Znając historię, wcale mu się nie dziwię... Chwila kontemplacji, łyczek herbaty i ruszamy dalej na poszukiwania "Berlinki". "Berlinka" czyli Reichsautobahn - mająca połączyć stolicę Rzeszy - Berlin z Królewcem w Prusach Wschodnich. Do realizacji projektu Fritza Todta, ówczesnego Generalnego Inspektora Dróg Niemieckich, przystąpiono już w 1933roku budując odcinki z Berlina do Szczecina oraz z Elbląga do Królewca. Wtedy też, w sferze planów pojawia się wątek Pojezierza Drawskiego. Nitka autostrady miała prowadzić wzdłuż Chociwla, Złocieńca, Barwic, Szczecinka - rozwidlając się na dwa odcinki: północny przechodzący koło Miastka i Bytowa w stronę Kościerzyny i Wolnego Miasta Gdańsk, oraz południowy ze Szczecinka w stronę Człuchowa i Chojnic. Źródło: www.berlinka.pcp.pl Jedna z pretensji hitlerowskiej Rzeszy w stronę Rzeczypospolitej Polskiej, będąca przyczynkiem dla wybuchu wojny, to żądanie dotyczące wydzielenia "korytarza" właśnie pod "eksterytorialną" autostradę. Jej budowa trwała także po rozpoczęciu wojny i przejęciu terenów Pomorza. Do pracy zmuszano więźniów i jeńców z licznych hitlerowskich obozów. Źródło: www.berlinka.pcp.pl W momencie kapitulacji hitlerowskich Niemiec "Berlinka" liczyła sobie 3896km. Po wojnie sporo odcinków zostało zmodernizowanych i jako odcinki polskich dróg krajowych, ekspresowych i autostrad funkcjonują do dziś. Odcinek na obszarze Pojezierza Drawskiego nigdy nie został ukończony. Etap budowy zakończył się na robotach ziemnych. W wielu miejscach widać pozostałości nasypów i wiaduktów. Zresztą, nie musicie mi wierzyć na słowo. Rzućcie okiem na obraz Pomorza Zachodniego z satelity. Na pewno dopatrzycie się pewnych charakterystycznych linii. Jak na dłoni widać planowany przebieg autostrady. Obecnie wzdłuż nitki ciągną się ścieżki i drogi gruntowe. W okolicach Brzeźniaka, trafiamy na zarośnięte nasypy przygotowywane pod nawierzchnię. Widać, że drzewa na tym obszarze są mniej więcej w jednym wieku. Wiele elementów otoczenia charakteryzuje się liniami prostymi wytyczonymi przez inżynierów ponad 70 lat temu. A jak wiadomo idealna linia prosta samoistnie w naturze nie występuje. Miotacz prowadzi nas dalej, ku kolejnej ciekawostce. Objeżdżamy jezioro Przytoń i błotno-piaszczystymi drogami polnymi kierujemy się na bardziej namacalny dowód powstającej niedaleko autostrady. Okolica jest bardzo urokliwa. Turlamy się do przodu. Błotko robi się całkiem śliskie. W pewnym momencie Mar zalicza niegroźnego paciaka. Miotacz raz dwa zawraca Beemę i jedzie z pomocą. Ponieważ moje zawracanie trwałoby za długo, zostawiam Kozę na drodze i lecę z buta, z odsieczą, ale chłopaki już sobie poradzili. I w dobrych humorach lecą dalej. Mijamy Przytonek i kolejną błotnistą dróżką docieramy pod pozostałości po wiadukcie autostradowym. A właściwie to nie pozostałości tylko "fundamentu". Gruby, niemiecki beton trwa dzielnie wśród wspaniałej zieleni okolicznej roślinności. Oglądając go z bliska, uświadamiam sobie, że dotykam obiektu, który przeżył już pokolenie swoich twórców i z pewnością przeżyje i nasze. Kawałeczek dalej zjeżdżamy w wysoką trawę, pod opuszczone gospodarstwo. Na ziemi czają się różne niebezpieczeństwa, bo wokół wala się pełno śmiecia pochodzącego ze zniszczonych budynków - jakieś belki, deski itd. Szczęśliwie nie łapiemy żadnych "akcesoriów" w opony. Gospodarstwo jest w opłakanym stanie. Podłoga w domu zapadła się. Pomieszczenie na prawo od wejścia wygląda jakby ktoś odpalił ładunek burzący. Zastanawiam się kto tu mieszkał, jak żył. Jak liczną miał rodzinę i czy siadali wspólnie do wieczerzy. No i w końcu, czemu odszedł zostawiając swój dom i gospodarstwo na pastwę wandali i otaczającej przyrody... Opuszczamy ten postapokaliptyczny klimat i szutrówką jedziemy w stronę asfaltu. Na jednym z łuków udaje mi się w końcu zrobić krótkiego, bo krótkiego, ale wciąż powerslide'a. Nie przypadkowo, tylko intencyjnie. Co nie zmienia faktu, że jak tylko tylne koło zaczęło wyjeżdżać na zewnątrz toru jazdy, o mały włos nie narobiłem w gacie... Wyjeżdżamy na wzniesienie, z którego roztacza się piękna panorama na okoliczne lasy i jezioro Przytoń. W czasie jedzenia batoników proteinowych, kontemplujemy otaczającą przyrodę i rozmawiamy o motocyklach. Nie ma to jak pożyteczne spędzanie czasu. W końcu nadchodzi czas pożegnania z cudownym widokiem. Zjeżdżamy w dół zbocza, do asfaltowej jezdni, którą lecimy spokojnie w stronę Węgorzyna, a stamtąd dalej lokalną 151 w stronę Bonina. Po drodze ponownie odbijamy nad Brzeźnicką Węgorzę, żeby zobaczyć, a jakże, kolejny młyn. Zatrzymujemy się nad brzegiem kanału. Słychać szum wody, słońce niemrawo przebija się przez gęste listowie. W lesie powietrze jest parne, nad brzegiem rzeki chłodne i świeże. Po zejściu kawałek w dół rzeki, ukazuje się taki oto urzekający widok. Nie wiedzieć czemu, akurat w tym miejscu naszła mnie ochota, żeby popływać ... Z budowli pozostał, można powiedzieć, fundament. Stojąc na górze można dopatrzeć się miejsca, gdzie posadowiony był prawdopodobnie napęd młyna. W górę rzeki jej koryto rozdziela się na dwoje. Jeden kanał prowadzi przez resztki młyna, a w drugim zainstalowano takie komory (?) spiętrzające (?). Nie wiem czemu ma to służyć, ale wydaje mi się, że ma ułatwić (?) wędrówkę ryb (?) w górę rzeki (?). A może ktoś ma inny pomysł co to może być i do czego służy? Wykonujemy szybki przeskok w okolice Łobza. Zjeżdżamy głębiej w las. Nisko wiszące gałęzie smagają po kasku. Zostawiamy maszyny na przecince i dalej z buta schodzimy w stronę strumienia ślizgając się po mokrej ściółce. Tuż obok jego koryta znajduje się najprawdziwsze źródło. Woda samoistnie wybija spod ziemi. Piasek faluje, tworząc fantazyjne kształty w wodzie. Robimy eksperyment. Na zewnętrznych obszarach źródła wbijamy kij w dno. Wchodzi może na 10cm. Za to w środkowej części chowa się, bez oporu na dobry metr. Jeśli zastanawiacie się czy woda jest zdatna do picia, a może, czy ma jakieś magiczne właściwości - z pytaniami zwracajcie się do Mara, bo to on spróbował wody z tajemniczego źródełka. Powie Wam czy stał się piękny czy kaprawy. Udajemy się w dalszą drogę. Zjeżdżamy na polną drogę w okolicach Przyborza. Zwiedzamy jeden z lepiej zachowanych, poniemieckich cmentarzy. Wciąż uchowało się tu wiele oryginalnych, metalowych krzyży. Zarośla sięgają do piersi. Życie to ulotna sprawa. Dzisiaj jest, jutro nie ma... Kawałek dalej zajeżdżamy w najbardziej malownicze miejsce tego dnia - wzgórze lotniarzy - niesamowity punkt widokowy na dolinę Regi. Napawamy się roztaczającą się panoramą. Myślę sobie, że bardzo chciałbym kiedyś rozbić namiot w tym miejscu... Przychodzi czas na pamiątkową fotkę. I jedziemy dalej... ...drogą... ...lasem... ...wśród pól. Czas płynie szybko. Po drodze mijamy miejsce pamięci kampanii Wału Pomorskiego oraz kolejny młyn wodny umiejscowiony na Starej Redze w miejscowości Tarnowo. Dojeżdżamy do Rynowa, gdzie czeka na nas bardzo smutny widok. Z pięknego XIX-wiecznego pałacu wybudowanego przez Paula Albrechta von Brocke pozostały gruzy. Historia smutna i tragiczna. Zespół pałacowy wyszedł z wojny obronną ręką, a na tym obszarze w 1945 roku doszło do zażartych potyczek z fanatycznym 10 Korpusem SS. Nie zniszczyli go Niemcy, nie zniszczyli Rosjanie. Ba, nie zniszczyła go także powojenna nacjonalizacja. Poddał się, gdy nadszedł czas wolnej Polski. Ale po kolei... W 1945roku pałac, jak większość tego typu zabudowań włączono do PGRu. Mieścił się tutaj Klub Wiejski, gdzie w latach 70tych odbywały się potańcówki. Na piętrze lokowano pracowników gospodarstwa oraz młodzież, która przyjeżdżała do pomocy w ramach "czynu społecznego". Odbywały się tutaj posiedzenia partyjne. Włodarze poprzedniego ustroju ogołocili go ze wszystkiego co przedstawiało wartość - meble, obrazy, żyrandole, fortepian. Po transformacji ustrojowej zabudowania wystawiono na aukcji Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Zainteresowany zakupem był hrabia Kroppow, szwagier Von Borcke. Jednak pałac sprzedano w 1996roku za symboliczną kwotę stowarzyszeniu, które zamierzało utworzyć w obiekcie "dom starców dla polonii amerykańskiej". Temat ucichł, inwestor wyjechał, pałac pozostał i zaczął niszczeć. Gdy wandale zorientowali się, że obiekt jest niezabezpieczony i pozbawiony dozoru rozpoczął się szaber na szeroką skalę. Parkiet, boazeria, belki, okna, drzwi i inne wyposażenie - wszystko wyrywano i wynoszono. Właściciel nie zrobił nic, gmina nie zrobiła nic, konserwator zabytków nie zrobił nic, państwo nie zrobiło nic... Budowla systematycznie popadała w ruinę. W maju 2007 gwałtowna burza przechodząca nad tym obszarem dopełniła dzieła... Pokłosie: Po tym wydarzeniu właściciel się odnalazł i to co pozostało z pałacu jest do wzięcia od ręki. Trzeba mieć tupet... Przy pałacu natykamy się na kolejnego dziwnego typa, który opowiada coś o jakichś "motorach" i "stawianiu na koło we wiosce", ale dość szybko się zmywa, bo jak twierdzi "baba łeb mu urwie jak się spóźni na obiad". Cóż... Odchodząc od ruin w stronę drogi, natykamy się na pomnik pamięci 4 Dywizji Piechoty, która po krwawych walkach pozostałościami X Korpusu Armijnego SS, 4 marca 1945roku wyzwoliła wieś, a do 8 marca, w kooperacji z innymi jednostkami, zlikwidowała tzw. "Kocioł Świdwiński" biorąc do niewoli około 9000 żołnierzy nieprzyjaciela. Nasza wspólna jazda powoli się kończy. Zbliża się pora obiadu, więc obieramy kierunek na Drawsko Pomorskie. Po drodze mijamy się z bardzo ładną Afryczką RD07/A, która niestety nie ustawiła się dogodnie w kadrze. W mieście żegnamy się z Miotaczem i dziękujemy sobie za wspólnie spędzony dzień. Miotacz ucieka do domu, a my z Marem podążamy do Stawna na obiadokolację. Po posiłku, kawka i leżing. Potem jedziemy jeszcze na wieżę pośród pól. Siedzimy na górze rozmawiając i kontemplując widoki. Po polnej drodze przemyka enduro-cross podnosząc tumany kurzu... Mar także szykuje się do powrotu do domu. Żegnamy się w Drawsku Pomorskim, obiecując sobie kolejne spotkanie. Ja także zjeżdżam na bazę. Odprowadzają mnie promienie zachodzącego słońca. Jest przyjemnie ciepło, a cienie zaczynają się wydłużać. To był dobry dzień! Koniec dnia drugiego
Ostatnio edytowane przez Vee : 24.06.2017 o 18:31 |
Tags |
drawsko , offroad , relacja , tenere , xt660z |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
XVII zlot ADV - POJEZIERZE DRAWSKIE - Zaproszenie! | ex1 | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 13 | 17.04.2017 23:09 |
XVII zlot ADV - POJEZIERZE DRAWSKIE - przygotowania (ŁOWCY NIEWYGÓD) | ex1 | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 44 | 06.04.2017 11:00 |
Wyprawa motocyklowa po Afryce zachodniej „Przez Wagadugu” – Spotkanie 23 Kwietnia 2015 | pekos1988 | Trochę dalej | 0 | 20.04.2015 21:32 |
Z Polski na Kolski :) | Ronin | Trochę dalej | 58 | 27.06.2012 18:22 |
Polski Dakkar 11-12.06.11 | AmberBamber | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 5 | 23.06.2011 11:15 |