03.12.2009, 20:52 | #1 |
Ajde Jano
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Rataje Słupskie
Posty: 6,205
Motocykl: Raczej nie będę miał AT
Galeria: Zdjęcia
Online: 9 miesiące 5 dni 3 godz 8 min 21 s
|
Tunezja, XII 2008 by Marekw
5.12.2008
Piątek rano godzina 10.00 , długo oczekiwany i odkładany wyjazd w końcu dochodzi do skutku. Pierwotny plan zakładał wyjazd w Listopadzie niestety teść zapadł na raka i wyjazd stanął pod znakiem zapytania, przebukowaliśmy prom o miesiąc i gdyby to było po powrocie z Tunezji powidzielibyśmy „insha'Allah”. Ponieważ Bóg w swej łaskawości zostawił teścia pośród żywych, pakujemy motocykl na przyczepkę i w drogę. Czasu mamy wystarczającą ilość aby spróbować jak wygada przejazd do Genui przez Słowację. Przebijamy się z domu w kierunku słynnej zakopianki. Co za szczęście że nie musimy z niej korzystać na co dzień. Po godzinie udaje nam się przebić do rozjazdu na Wadowice i od tej pory aż do granicy podróż przebiega bez zbytnich niespodzianek, jedyne co mąci moje myśli to odkrycie, że nie zabrałem dokumentów samochodu i przyczepy . Od granicy jedziemy w kierunku na Bratysławę i powoli odkrywam że od czasu moich dawnych wyjazdów do Szwajcarii , na tej drodze zbyt wiele się nie zmieniło. Przejazd przez Wiedeń szybko i sprawnie, pogoda jak na tą porę roku bardzo przyjazna. Wjeżdżamy w góry i w rejonie Klagenfurtu deszcz przechodzi w śnieg i autostrada zmienia się w nartostradę , po minięciu Villach przecieramy drogę jako jedyni , przy hamowaniu przyczepka zaczyna ślizgać się na boki co powoduje że z 60 zwalniam do 20. Italia wita nas solarkami i pługami śnieżnymi co powoduje wzrost prędkości do przelotowych 110. Zerkam na czas przybycia i wiem że do Genui pozostało 3 godziny drogi co oznacza że możemy iść spać w jakimś przydrożnym motelu. 6.12.2008 Po śniadaniu niespiesznie ruszamy dalej. Genua musi być ładnym miastem , w charakterze przypomina Split ze względu na położenie na zboczu stromo wchodzącym w morze. Niestety oznacza to, że w mieście jest ciasno, co będzie miało reperkusje na koszty wyjazdu, a miejsca do parkowania są małe i dosyć drogie. Pełni wiary że Italia to przecież Europa jedziemy do portu i z ufnością pytamy o parking i tutaj zaczynają się schody. Nie dość że każdy włoch jest dumny z tego że mówi po włosku i innego języka nie potrzebuje, to jeszcze port Genua nie bardzo dysponuje parkingiem. Po krótkiej chwili uzyskujemy informację że parking płatny jest przy Ponte Mille Duo. Do odpłynięcia jest jeszcze 7 godzin spokojnie ruszamy we wskazanym kierunku, oczywiście parkingu nie znajdujemy , zaczynają się poszukiwania na własną rękę , bo przecież jest niemożliwością abyśmy przez godzinę nie znaleźli miejsca na zostawieniu samochodu z przyczepą. Rzeczywistość jest brutalna, po godzinie wiem że znalezienie miejsca na postój graniczy wręcz z cudem. Kluczymy po całym mieście , już nawet jesteśmy zdecydowani na wyjazd z miasta i szukanie miejsca na obrzeżach, próba przebicia się poza miasto bocznymi dróżkami kończy się wysoko w górze na końcu wąskiej ślepej dróżki. Czasu coraz mniej i decydujemy się na powrót do portu, podejmujemy próby zostawienia auta w wolnych miejscach , jednakże ochrona skutecznie wybija nam te pomysły z głowy. Do odpłynięcia zostają już niecałe 2 godziny, tłumy Tunezyjczyków okupują wszystkie możliwe miejsca( okazuje się że w tym samym czasie będzie odpływał drugi prom linii tunezyjskiej) w desperacji udajemy się ponownie do Włocha który nam powiedział o parkingu. próbujemy mu wytłumaczyć że do odpłynięcia jest tylko półtorej godziny jak nie znajdziemy tego parkingu to prom odpłynie bez nas. Nie wiem co sprawiło że się ulitował nam nami, czy to że widział nas już chyba szósty raz jak krążymy bez celu, czy też wiedział jaki mają burdel, koniec końców załatwił nam pilota który prowadząc nas samochodem po około 700 metrach wskazał nam ciasny wjazd i rzeczywiście był tam garaż na kilkanaście samochodów. Pan powiedział ile to będzie kosztować ( w promocji po 10 euro za sztukę za dzień) i szybko rozpakowaliśmy motocykl , przebraliśmy się i ruszyliśmy do promu. Mała dygresja którą można nazwać zdobywaniem doświadczenia, gdybyśmy wiedzieli to wszystko wcześniej , to w motelu gdzie spaliśmy 300 km przed Genuą zostawilibyśmy całość na ogrodzonym parkingu za ułamek tej kwoty ,ale wtedy byliśmy szczęśliwi że jednak pojedziemy. Inna sprawa to check in,główna zasada, to brak informacji, na szczęście biura do załatwienia formalności wyjazdowych zlokalizowane przy promie. 15 minut przed terminem odpłynięcia wjeżdżamy na prom i po dalszych 15 jesteśmy w kabinie. 7.12.2008 Podróż promem to istna nuda zabita otwarciem sklepu z alkoholem i przerywana otwieraniem samoobsługowej restauracji. Chyba należymy do jedynych białych na pokładzie. Obsługa to malezyjczycy którzy spełniają wszystkie funkcje usługowe i mówią po angielsku , włosi obsługują kasy i mówią tylko po włosku co prowadzi do kuriozalnych sytuacji w których malezyjczycy pełnią rolę tłumaczy dla wyższej rasy. Dopłynięcie do portu zbiega się z przypłynięciem drugiego promu linii tunezyjskich , który widzieliśmy w Genui. Powoduje to zwiększona masę ludzi , ale sama odprawa abstrahując od ilości papierków , przebiega dosyć sprawnie , w porównaniu do Genui. Jedziemy do naszego zarezerwowanego hotelu jeszcze w Polsce przez internet za kwotę 80Euro. Na miejscu stwierdzamy że budynek hotelu to wieżowiec w centrum Tunisu i ma pięć gwiazdek i były to prawdziwe gwiazdki co w Tunezji nie jest takie oczywiste. Idziemy na krótki spacer ,takie było założenie, ruch jak na główne miasto raczej mały. Idąc w kierunku mediny poznajemy naszego pierwszego przyjaciela który postanawia pokazać nam medinę by night. Wchodząc widzimy pozamykane sklepy i zamarłe uliczki, ale nasz przyjaciel prze do przodu jak mały samochodzik , zatrzymując się od czasu do czasu wydając komendę „make a photo”. Beata zaczęła głośno mówić, że gość chyba ma coś z głową, ale dla mnie sprawiał wrażenie zakręconego. Po nieudanej próbie dobijania się do zamkniętej restauracji, stwierdził że tutaj jest koniec wycieczki i rozglądając się trochę ze strachu wydał komendę „giw mi samfink” . Ponieważ na promie wymyśliłem że kupimy papierosy na podarki, wyciągnąłem paczkę i spytałem, czy pali, był wyraźnie zdegustowany ale papierosy wziął. Jak się oddalił zaczęliśmy robić to co lubimy najbardziej czyli zaglądanie w różne zakamarki. Idąc jedną z uliczek spotkaliśmy grupkę miejscowych siedzących i palących swoje sziszę, którzy przyglądali się nam ze zdziwieniem i zainteresowaniem, jeden z nich w mundurze Policji zapytał czy szukamy wyjścia z mediny , był bardzo zdziwiony gdy powiedzeliśmy, że tylko zwiedzamy . Stwierdził, że lepiej dla nas abyśmy poszukali wyjścia i uprzejmie wskazali nam kierunek , jednocześnie odprowadzając nas kawałek, upewniając się że wychodzimy z mediny. Po przyjściu do hotelu przeczytaliśmy że medina wieczorem jest zamknięta i zdarzają się kradzieże .Dowiedzieliśmy się też że dzisiaj jest święto i dlatego wszystko jest zamknięte . 8.12.2008 Po królewskim śniadaniu pakujemy się na motocykl i ruszamy w kierunku Sousse z zamiarem objechania Cap Bon.Już pierwsze kilometry pokazują że nawigacja wg Tunisia auto v.11 jest mocno uproszczona, próby przebijania w kierunku drogi na Cap Bon, powoduje kluczenie w obrębie aglomeracji, znaki drogowe też nie ułatwiają sprawy, pomaga pytanie policji która jest bardzo usłużna i chętna do pomocy. Krajobraz wzdłuż wybrzeża jest podobny do rolniczego terenu gdzieś w beskidzie tylko zamiast drzew mamy palmy i oliwki. Dojeżdżamy do uzdrowiska które wygląda jak miasto duchów i wszędzie zarzynają barany. Okazuje się że trafiliśmy na największe święto muzułmanów http://dziedzictwo.ekai.pl/@@swieto_ofiarowania i nie dosyć że będzie trwać trzy dni to jeszcze w każdym miejscu będziemy mieli atrakcje w postaci szlachtowanych zwierząt. Z tego też powodu na statku były całe rodziny z dziećmi i całym dobytkiem , bo święto powinno spędzać się w rodzinie. Pogoda lekko pochmurna ale temperatura przyjazna, na przylądku Bon wychodzi nawet słońce i po rozmowie z miejscowym i spożyciu tunezyjskiej herbaty oglądamy panoramę przylądka skąd przy sprzyjających warunkach widać Sycylię (160 km) . Około 16 docieramy do miejscowości Sousse , która jest typową nadmorską miejscowością wypoczynkową z dzielnicą turystyczną wybudowaną w pobliżu. Znajdujemy miejsce w hotelu Abu Nawas który okres świetności ma za sobą , ale pokój jest czysty i w pobliżu medyny. Udajemy się na spacer z zamiarem zjedzenia jakiegoś posiłku. Oczywiście większość knajp jest pozamykana w pewnym miejscu zachęceni napisem „restaurant” wciągnięci do środka przez kelnera znaleźliśmy się w czymś co u nas nazwałbym knajpą gdzie miejscowi spożywali głównie piwo , a Beata była jedyną kobietą, co nigdy nie było powodem żadnych problemów. Szefuńcio zadowolony usadził na przy stoliku z dość zniszczonym blatem i aby nas uhonorować założył obrus. Ten obrus widział wiele i zniósł wiele i pewnie jeszcze nie jeden raz zostanie ktoś nim zaszczycony zanim zostanie wyrzucony , bo wypranie niewiele zmieni . Popatrzyliśmy na siebie i stwierdziliśmy jednomyślnie że blat lepiej wyglądał , nie chcieliśmy jednak robić panu przykrości, który z pewnością wyciągnął coś dla specjalnych gości. Zamówiliśmy zupę, kelner niepewny czy mają zapytał kucharza który z ciekawością i zainteresowaniem przyglądał nam się z zaplecza.Kucharz stwierdził że stworzenie czorby nie sprawi mu najmniejszego kłopotu na drugie wzięliśmy kuskus z jagnięciną oraz rybę z frytkami. Zupa tradycyjna czyli frik to coś ala pomidorowa z kuskusem . Kuskus z jagnięciną to też smaczna i pożywna potrawa , ciekawy jest sposób przyrządzania tych potraw bo w zasadzie i zupa i kuskus z jagnięciną to ta sama potrawa ugotowana w tym samym garnku. Różnica tkwi w wodnistości a mięso to mięso na którym zupa została ugotowana i mięso to jest podane z kuskusem i jarzynami z tej zupy i odpowiednio doprawione ostro do smaku harissą i wszędobylskim carry. Całość jest naprawdę smaczna a mięso jest miękkie i łatwe do zjedzenie. Ryba to niestety makrela i nawet dosyć zjadliwa ,ale usmażona na oliwie z carry nadaje całości specyficzny zapach , nawet bardzo szlachetna ryba Dorada podana w dobrej restauracji w Tunisie Chez Nous przez ten sam sposób przyrządzenia miała ten sam zapach, na szczęście smak był dużo lepszy. Na wszystko położona jest niepozorna zielona papryczka z blanszowana na głębokim tłuszczu. Na zakąskę podano świetne małe czarne oliwki, jedne z lepszych jakie jadłem, oraz fenkuł na przegryzkę , całość dopełniało niezłe miejscowe piwo Celtia . W hotelu śpimy z gromadą niemieckich emerytów przybyłych chyba jak do sanatorium 9.12.2008 Po wizycie w medynie i po kilku nieśmiałych próbach podjętych przez miejscowych sprzedawców(święto działa, większość zamknięta) siadamy w kawiarni i zamawiamy herbatę tunezyjską . W tej knajpce dostaliśmy jedną z lepiej podanych herbat w pięknym czajniczku i stosunkowo dużo bo starczyło na trzy literatki. Przez krótką chwilę kontemplowaliśmy życie codzienne w Sousse które oprócz plaż posiada też port morski co korzystnie wpływa na rozwój miasta . Wracamy do hotelu i pakujemy się na motor w dalszą drogę, celem jest wyspa Djerba. Pierwszym celem jest Ej Jem gdzie są ruiny rzymskiego amfiteatru, przez krótki czas zaczyna kropić . Jadąc przez miasteczka na jednym z licznych rond zaliczamy lekki uślizg wg mnie cały motocykl zaczyna sunąć bokiem na szczęście przy małej prędkości , ujęcie gazu powoduje uspokojenie sytuacji i od tego momentu zaczynam dużo ostrożniej jeździć po rondach na których zlokalizowany jest cały brud świata i nie wiadomo co jeszcze. W El Jem przysiadamy w knajpce przed amfiteatrem i kontemplujemy widok przed nami oraz spokojne życie mieszkańców i próbujemy kawy która nie wyróżnia się niczym szczególnym. Przejeżdżamy przez Sfax który jest dość dużym miastem w którym pomimo święta panuje dosyć duży ruch samochodowy , jest tutaj też medyna . Krajobraz zmienia się z gajów oliwnych na gaje palmowe a w drodze na Djerbę spotykamy wielbłądy i widzimy pierwsze pustynne krajobrazy. Prom na wyspę gratis i bez kolejki dla motocykla ,po 15 minut lądujemy na wyspie udając się do głównego miasta wyspy Houmt Souk. Wybieramy nocleg z przewodnika , hotel miał być tani i dobrze zarządzany z niezłą restauracją. Pomimo tego próbujemy znaleźć coś na mieście w efekcie wypijamy kawę i zjadamy ciastko obiadokolację jedząc w naszym hotelu. Restauracja zasługuje na wzmiankę ze względu na lodowatą atmosferę , jedynym źródłem ciepła były świeczki. W pokojach oczywiście tez nie grzeją ale są koce i jest czysto. Rano okazuje się że z dodatkowa atrakcją jest zimna woda. 10.12.2008 Wstajemy rano i po lodowatym prysznicu ruszamy na chwilę w miasto , według niejasnych zeznań może już być po święcie, małżonka ma w planie jakiś drobiazg dla siebie. Według przewodnika warto kupować w Poyasa . Udaje nam się odnaleźć sklep, ale życie dopiero się budzi , podobno około 10 ma być coś otwarte. Szukamy kafejki internetowej i po krótkiej chwili stajemy przed drzwiami , oczywiście zamkniętymi, ale pan kelner z kawiarni obok zaprasza na herbatę aby oczekiwać na otwarcie kafejki. Po spożyciu herbaty i kawy obserwując gadających facetów , rozumiemy że jest dalej święto i nikt nie pracuje i nie ma co czekać na internet , udajemy się do sklepu. Pierwsza obserwacja sprawia pozytywne wrażenie , nie jest się wciągniętym przez naganiacza do sklepu, na stołeczku wewnątrz siedzi sobie z boku kobieta która wygląda na cerbera pilnującego , nie wiadomo czego bardziej, dosyć przystojnego faceta wyglądającego na jej męża , czy też towaru na półkach. Właściciel z leniwym zainteresowaniem przygląda się co próbujemy zobaczyć i w pewnym momencie od niechcenia zaczyna wyciągać niepozorne pudełka w których ukrywa różne skarby . Aby lepiej oddać atmosferę miejsce trzeba sobie wyobrazić dosyć niepozorne wnętrze ze starymi meblami , nie najlepiej oświetlone , kobieta na stołeczku po prawej ubrana na czarno w czarnej chustce, za ladą dwóch facetów w stosie papierów, zawiniątek , reklamówek od czasu do czasu wchodzi jakiś miejscowy i próbuje przedać coś ze złota właścicielowi. Pierścionki z brylantami powciskane w jakieś reklamówki, no ogólnie chaos. Po dłuższej chwili i decyzji co chcemy zaczyna się targ, pan majstruje coś przy kalkulatorze i wynik wskazuje na 600 , ponieważ nie mam specjalnie odniesienia proponuje zważenie całości i podaję swoją cenę która wynika z ceny złota w Polsce ostatecznie dobijamy targu na poziomie 500 E za 22 gramy. Podobno można płacić kartą, jednakże okazuje się, że mam iść do bankomatu i wybrać pieniądze , wędrujemy tam razem bo panu w tym momencie już bardzo zależy na sprzedaży zwłaszcza że jesteśmy pierwszymi klientami. W pewnym momencie udaje mu się podglądnąć że dysponujemy też gotówką , od tej chwili transakcja główna dla nas , dla niego główną jeszcze nie jest. Rozprawiamy o rachunku certyfikacie gwarancji , w tym momencie pan mówi że jest żydem i nie może sobie pozwolić na niesolidność w interesie. Rzeczywiście na Dżerbie jest mała diaspora żydowska i jedna z synagog w getcie żydowskim jest celem pielgrzymek żydów. Po powrocie do sklepu pan postanawia pokazać specjalne rzeczy a szczególnie jakąś bransoletę zaczyna się kopanie po szufladach i światło dzienne raz po raz oglądają jakieś misterne cacka , niektóre są antykami jednakże do samego końca nie udało mu się odszukać tej specjalnej bransolety. Wracamy do hotelu i udajemy się w kierunku następnego punktu wycieczki Tatawin , które jest stolicą regionu słynącego z ksarów . Temperatura powietrza jest ponad 20 stopni co powoduje ze zaczynam rozmyślać o odpięciu podpinek. Jedziemy w kierunku miasteczka Zarzis które jest nadmorskim kurortem próbującym konkurować z Dżerbą , wyspę opuszczamy groblą łączącą nas ze stałym lądem. W Zarsis próbujemy znaleźć otwartą restaurację jednakże święto trwa dalej. Opuszczamy Zarzis kierując się na Medenine i wydawało mi się że powinniśmy przez to miasto przejechać. Kilkanaście kilometrów za Zarzis GPS nakazuje skręt w lewo co pokrywa się ze znakiem informującym że droga prowadzi do Tatawin. Droga jest prawie prosta i prowadzi przez pustynny krajobraz , po porównaniu z mapą orientuję się że kiedyś była to droga gruntowa prowadząca przez szot, jest naprawdę gorąco. Dojeżdżamy do Tatawin i postanawiamy podjechać jeszcze kawałek aby zobaczyć Chenini , autentyczną wioskę berberów w której dzisiaj żyje jeszcze około 400 osób. Na miejscu robimy parę fotek i wybieramy hotel z przewodnika o wdzięcznej nazwie Gazela, który ma tą zaletę że jest w nim ciepła woda i jest w centrum. Udajemy się w miasto które tętni życiem , są otwarte patiserie ale restauracje nie. Próbujemy tunezyjskiej specjalności czyli naleśnik zapiekany z jajkiem , tuńczykiem serem i harissą, knajpka jest pełna ludzi , niektórzy kupują je na wynos . Na zakończenie herbatka i rogi gazeli tutejsza specjalność czyli farsz migdałowo orzechowo słodki zawinięty w ciasto w rodzaju naszego chrustu(faworka) i usmażone w głębokim tłuszczu , całość na koniec ląduje chyba w miodzie. Słodkości to osobny temat, tunezyjczyczy je uwielbiają i spożywają w ogromnych ilościach. Spożywamy po dwa gule lekarstwa i kładziemy się spać . 11.12.2008 Wstajemy o poranku, widok za oknem jest zgoła odmienny od dnia wczorajszego , ale nikt nie obiecywał że będzie łatwo, jedziemy do roboty. Plan na dziś zakłada Ksar Ouled Soultane , Chenini i nocleg w Matmacie teoretycznie mając doświadczenia dnia poprzedniego liczę na to że drogi w stosunku do tego co narysowane na mapie mają podniesiony standard. Pierwsze kilometry potwierdzają moje przypuszczenia i do ksaru jedziemy wyasfaltowaną wąską dróżką prowadzeni przez GPS. Na miejscu zaczyna być zimno , temperatura około 10 stopni i mocny wiatr. Zwiedzamy ksar który jest obsługiwany przez dwójkę braci z których jeden sprzedaje herbatę a drugi swoje rysunki dodatkowo opowiadając historię ksaru czyli spichlerza dla pobliskiej wioski. Ruszamy w kierunku Chenini na spotkanie z umówionym mieszkańcem wioski który dorabia jako przewodnik . Pogoda zaczyna się robić paskudna nie dosyć że wieje i jest zimno to jeszcze zapowiada się deszcz. Zwiedzanie zajmuje około półtorej godziny , oglądamy między innymi jego domostwo, miejsce gdzie wytłacza się oliwę oraz panoramy wioski i terenu wokół. Po zakończeniu lądujemy w restauracji obsługującej turystów i jemy zestaw tunezyjski , jedyne co tutaj podają. Wychodzimy na zewnątrz i od tego czasu zaczynamy jechać w deszczu. Do miejscowości Beni Khedache droga jest ok , kilkanaście kilometrów za tą miejscowością gps nakazuje jazdę na Bayra , droga chyba będzie lepsza ale za rok. W dniu dzisiejszym była to glinianka na której nawet jazda na wprost powodowała uślizgi. Ponieważ komentarze zza pleców nie były przychylne a i u mnie rozsądek wziął górę , cofnąłem się do asfaltu i próbowałem jechać do następnego rozwidlenia w kierunku na Baten Radhouane. Na krzyżówce asfaltowo szutrowej pojawił się drogowskaz Matmata 47 natchnęło mnie nadzieją , deszczyk już tylko kropił a szuter wyglądał na szeroki i twardy. Obsługa potwierdziła że droga jest ok . Po 10 km dotarliśmy do rozwidlenia szerokiego w prawo wąskiego w lewo, gps nakazywał jazdę w lewo ale po kontroli wyglądało na to że obie drogi się łączą za parę kilometrów. Na tych rozstajach było też domostowo , ale mimo nalegań żony by się zapytać jak jest dalej nie skorzystałem z tej rady. Po kilku kilometrach względnie płaskiego terenu zaczęły się podjazdy na których nie wiem z jakiego powodu była tylko śliska glina. Mimo to uparcie próbowałem brnąć do przodu nakazując małżonce wędrówkę na piechotę aby nie słuchać jęków. Niestety za czwartym stromym podjazdem wcale nie wyglądało że koniec jest blisko , jedyną rozsądną decyzją było wrócić do rozstajów i zapytać czy ta dróżka w prawo jest inna. Gospodarz pozbawił mnie złudzeń mówiąc że droga jest trudna , zwłaszcza przy tej pogodzie. Musieliśmy zatoczyć koło mające 113 km aby dojechać do Matmaty w której wylądowaliśmy o zmroku. Szczęściem było że od Beni Khedache przestało padać i nawet wyszło słońce na chwilę. W Matmacie śpimy w hotelu klasy turystycznej w byłym domostwie troglodytów obudzeni w połowie nocy przez trójkę Brazylijczyków którzy prosto z Tunisu dojechali do Matmaty , aby o poranku zrobić sobie sesję zdjęciową w stroju księżniczki Lei i Luka Skywalkera . Domy te to dziura w ziemi gdzie od głównego korytarza rozchodzą się pokoje ,czyli takie mniejsze jaskinie, w środku jest nawet ciepło, ale wyjście do toalety w nocy to spore wyzwanie ze względu na temperaturę (2 stopnie) oraz przeciągi. cdmn
__________________
BMW Club Praha 001 1.Nigdy nie polemizuj z idiotą. Sprowadzi cię do swojego poziomu a później pokona doświadczeniem. 2.Czasami lepiej milczeć i sprawić wrażenie idioty, niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości. Ostatnio edytowane przez consigliero : 05.01.2018 o 22:37 |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Tunezja w lecie. | schneider | Umawianie i propozycje wyjazdów | 0 | 10.11.2012 23:43 |
Tunezja 2010 - inspiracja filmowa | ENDUROVOYAGER | Kwestie różne, ale podróżne. | 3 | 14.11.2010 10:08 |
Strefy Tunezja na 2010 rok | Adagiio | Umawianie i propozycje wyjazdów | 1 | 30.01.2010 20:26 |
Tunezja - co wiedzieć? | Zazigi | Przygotowania do wyjazdów | 12 | 29.10.2008 13:14 |