|
Imprezy forum AT i zloty ogólne Imprezy forum AT i zloty ogólne. Spotkania użytkowników naszego forum. Mają one charakter otwarty: obecność AT wskazana, ale nie jest wymogiem. Piszemy również o imprezach motocyklowych, na które wybierają się nasi forumowicze. |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
28.12.2010, 22:43 | #21 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Gdy pojawia się ta druga
Pozostali członkowie ekipy zakupili etz 250. W porównaniu z moją 251 to krążowniki. Model 251 powstał poprzez obkurczenie detali 250 na ramie mniejszego sprzętu o pojemności 150. Po odkryciu tej wieści zaczynam rozumieć czemu czuję się dziwnie obejmując kolanami uszy. Nic dziwnego skoro jadę wierzchem na kocie...
Wszyscy zaczęliśmy się rozglądać za gratami na wsiaki słuczajny. Pięć tysięcy kilometrów dwudziesto paro letnią etezetką to nie zabawa. Wszystko może być potrzebne. Tłok, cylinder, sprzęgło, przerywacz, dętki..... Po spisaniu najpotrzebniejszych gratów włosy stanęły dęba. Co chwilę każdy jeszcze dopisywał jakąś pozycję do listy. Przecież jeszcze musimy zabrać jakieś ciuchy, żarcie, namioty, śpiwory i sprzęt biwakowy. Zapiski podzieliliśmy przez trzy. Wyszło nam, że niezłą opcją byłby żuk jadący za nami z gratami. No ale nie mamy budżetu jak McGregor i Borman. Rozpoczęliśmy polowanie na graty. No kurcze nie daje się tego zamówić z katalogu z wysyłką. Sklepy z tego typu galanterią już powoli odchodzą w niepamięć. Może by zakupić całą na części? Tymczasem druga etka przyszła do mnie sama. Jak zwykle mieląc jęzorem o złombolu padło na właściwy grunt. - Felek a chcesz 250? - No jak nie jak tak. - Stoi dwa lata w szklarni. Teściu chce ją na złom wywieźć. - A zbiornik mocno zardzewiały ? - E no taki gupi to ja nie jestem. Zalałem na pełno. -Dawno? - Ze trzy lata już stoi. - Dobra biorę. Przyjechałem obejrzeć cudo. Zbiornik był już pusty. Jak na złom użytkowy, nie na chodzie cena okazała się mało atrakcyjna. Posiadała jednak coś czego nie posiadały inne zwłoki w tej cenie. Była zarejestrowana i miała dokumenty. Przywieziona padaka stanęła w garażu. Według opinii sprzedającego należy się jej remont. Ktoś kiedyś oferował jego zrobienie za osiem stówek. Ciekawe ile wody w Wiśle upłynęło od tamtego czasu? W niedzielę zrobiłem wycieczkę 251. Taki spontan wokół komina. W krótkiej koszulce i trampkach. Z lekką modyfikacją, w trakcie, wyszło 180 kilometrów. W drodze powrotnej po kolejnych usprawnieniach i regulacjach osiągała już setkę. Nieźle jak na zatarty motor ze świecą sklejoną distalem. W dodatku nie wymieniona od co najmniej dziesięciu lat. Co na to podręczniki serwisowe? Do domu wróciłem późnym wieczorem. Normalny człowiek rozebrałby się, wykąpał i poszedł spać. Postanowiłem skorzystać z tego schematu. Rozebrałem i wyczyściłem gaźnik w świeżo nabytej 250. Stary numer z wierceniem kranika. Parę regulacji. Odgruzowanie zardzewiałego na maxa mechanizmu sprzęgła. Pięć litrów mieszanki. Akumulator z samochodu podpięty kablami. Raz, dwa, trzy i chodzi. Ja pierdziu! Chodzi! Po kilku chwilach słyszę jakieś głośne dup, nad głową. Chyba ktoś spadł z łóżka. Garaż mam na parterze mieszkalnego bloku. Rzut oka na zegarek 3:12. Teraz dopiero zobaczyłem jakąś gęstą mgłę w garażu. To chyba obłoki z oleju. Teraz chyba naprawdę pojadę już do domu. Dzień drugi Teraz trzeba pozałatwiać przeglądy, rejestracje, ubezpieczenia. Przegląd przeszedł bez bólu. Natomiast z rejestracją już były problemy. Pani z okienka przyjęła wszystkie kwity i kazała zgłosić się za cztery godziny. Luzik. No po jakiś czasie jednak luzik już nie był taki oczywisty. Zadzwoniła pani i kazała mi zrobić kolejny przegląd. Tym razem rozszerzony o badanie pojemności i masy własnej i DMC pojazdu. - Zaraz, zaraz, ale to nie jest nowy motor, tylko używany. Już był rejestrowany. Ja dostarczyłem do urzędu wszystkie wymagane dokumenty. Również świeżo wykonany przegląd techniczny. - odpowiadam pani nieco poirytowany. - Ale ja nie mam wszystkich danych. - Skoro Pani nie ma to dlaczego ja mam za nimi chodzić. - Bo motor jest stary, a ja nie mam takiego w tabelkach. - To skoro Pani nie ma w tabelkach, to ja mam latac po jakiś tam przeglądach? I za to jeszcze płacić? Niech Pani se poszuka w innych tabelkach. -Albo w internecie - woła pan z za moich pleców. - Inaczej nie zarejestruje i koniec. Bardzo mnie to wkurzyło tym bardziej, że kilka tygodni temu rejestrowałem 251 i nie było żadnych problemów. - Wie pani co w okienku nr 1 jest dowód od drugiego podobnego sprzętu i tam powinno być wszystko. Może Pani sobie zobaczyć co i jak. - Nic to mnie nie obchodzi. Orzesz ty, widzę, że niewiele da się pogadać po dobroci. Zasadzam kosę na sztorc i nastroszony jak nosorożec szarżuję na urząd. Najpierw odbieram stały dowód od 251 z którą jak się okazuje nie było najmniejszego problemu. Idę po papiery do 250. Pani uparta twierdzi, że mam robić przegląd. Żądam rozmowy z naczelnikiem. O dziwo przychodzi. Pani wyjaśnia swoje stanowisko. Ja swoje. Akcentuje, że skoro urząd ma wadliwe tabele to dlaczego ja mam to załatwiać i jeszcze za to płacić. Zwłaszcza, że wczoraj już raz za przegląd zapłaciłem. Jako argument koronny wyciągam właśnie odebrany dowód z okienka nr 1. Naczelnik kapituluje. - Pani Krysiu pani spisze z tamtego. Czwartek - miesiąc do startu. Właśnie wracam etką (250) z grila z przyjaciółmi. Miejsce było nie lada -motocyklowe. Na terenie dawnej Warszawskiej Fabryki Motocykli. Wcześniej Centralne Warsztaty Samochodowe na Mińskiej. Kolebka przedwojennej polskiej motoryzacji. Kawał historii. Dziś jedynie Warsztat Ryżego Konia i Motogumozmieniarnia - Huberta odnosi się do tradycji. Reszta z motocyklami czy motoryzacją nie ma nic wspólnego. Wracając jeszcze wstąpiłem do motocyklowego Baru na Bema. Jadę sobie spokojnie jak wiejski listonosz. Aż tu nagle z nienacka coś zaczęło huczeć i się zrypało. Motor zgasł. Mimo prób odpalenia nic nie dało rady. O rzesz kurcze. To samo miejsce gdzie 251 umarła z powodu zapchanego kranika. Tym razem jest gorzej. Motor nie żywy. Organizuje jakąś pomoc. Tym razem sam nie dam rady. Po kilkudziesięciu minutach przybywa Piotrek. Nie ma ze sobą linki. Próbujemy. Łapię ręką za uchwyt pasażera u Pitera i próbujemy improwizować hol. Mam wyrzuty sumienia bo nie mam na ręku czerwonej wstążeczki wymaganej przepisami. Właściwie to nie wiadomo czy rękę kierowcy należy uznać za hol miękki? A może to już podchodzi pod sztywny. Opanowując przyspieszenia i zwalnianie udaje nam się dociągnąć do garażu. Obaj robiliśmy takie holowanie pierwszy raz. Kiedyś ciągnąłem motor na pasku od spodni, ale za rękę jeszcze nigdy. Nie byłbym sobą gdybym choć nie spróbował zobaczyć co się stało. Liczyłem na uszczelkę pod głowicą. Niestety prawda była dużo gorsza. Wybuchł silnik. No nie będzie łatwo. Kapitalka jak nic. Będzie z tym trochę roboty. Do startu trzy tygodnie a po wybuchu huk roboty. We czwartek nie udało mi się zdjąć cylindra. Trzeba wyjąć silnik z ramy. No może dałoby się coś wykombinować, ale się poddałem. Z silnika leje się olej na wszystkie możliwe strony. Nie będę kombinował. Wyrzucam cały. Przy okazji zajrzy się tu i tam. W piątek tuż przed północą silnik leży na stole rozebrany na kawałki. Oglądam cylinder. Po wybuchu wszystko się może zdarzyć. Na szczęście nie jest aż tak źle. Będzie jeszcze żył. W sobotę wiozę cylinder do szlifierza. Patrzy, cmoka, drapie się po głowie. Drugi szlif może wyda. Na środę. W poniedziałek zabieram się za moją rozbabraną masakrę. Do północy wszystko jest usmarowane tyfusem. Stół i podłoga w garażu. Spodnie, koszulka i ja cały. Za to silnik i przyległości są w miarę czyste. No niestety moi poprzednicy nie popisali się zbytnią kulturą techniczną. Połówki silnika i dekle które powinny być składane na styk bez uszczelek, szczelne to nie będą już nigdy. Nie otwiera się takich rzeczy wbijając między nie śrubokręta. Sprzęgła nie da się zdjąć. Gwint na zabieraku służący do ściągania ze stożka wału w większości nie istnieje. To co się dawało próbowałem zeszlifować wiertarką dentystyczną. Ale szło słabo. Koniec końców postanowiłem zarzucić temat. Wtorek Motur na pakę i wiozę do spawacza. Przy rozbiórce silnika okazało się, że rama jest pęknięta. Dobrze, że teraz to znalazłem. Na Węgrzech albo w Rumuni miałbym się z pyszna szukając spawaczesku czy jak on tam się nazywa. Przy okazji wyprostowałem to wieśniackie zadarcie zadupka z lampą patrzącą na księżyc. Potem jeszcze na myjnie. Opitolę to wodą pod ciśnieniem, to nie uwalę się jak wczoraj. Jeszcze naprawiam tulejkami powyrywane gwinty w karterze. Środa. Odbieram od szlifierza cylinder. Zgadnijcie; gdzie spędzam uroczy wieczór? Dziś przed północą jestem już w łóżeczku. Silnik poskładany siedzi w moturze. Mało tego odpalony i gada. Jutro jeszcze podpięcie napędu i kosmetyka. Zostaną mi jeszcze trzy tematy. Elektryka, jakaś improwizacja bagażnika i docieranie. Zdjęcie trochę nie wyszło. Musiałem uciekać z garażu bo dym w oczy szczypał. Jutro cdn. Czwartek Odwiedzając mą samotnie gdzie zamierzałem spędzić kolejny upojny wieczór z mą etezetą odkryłem dwie rzeczy. Właściwie tę drugą odkryłem już wczoraj. Ale o tym za chwilę. Pierwsza; Spora i to całkiem spora, plama oleju pod silnikiem . Łożesz ty. Zaklął felek w narzeczu warcholskim. Pewnie nie udało się zakleić odpowiednio właściwie podziabanych karterów silnika edzi. O ja smutna pipa. Nie udało mi się tego dokonać. Niedługo po tym jak się pogodziłem z tym, iż muszę wyciągać silnik i rozbierać go od nowa nadjechał Wader z Januszem. Trochę pogadaliśmy. W trakcie rozmowy wpadłem na jeden zacny, choć szatański, pomysł. Sprawdzę skąd aby cieknie. UUUUU z pod korka. Pewnie uszczelka zmechrana i nie trzyma. Położę Edzie na boku o spróbuję uszczelkę naprawić. Zamiast położyć zaczołem sprawdzać co i jak. Nie jestem cham nie przerwałem konwersacji ani na chwilę. U trakcie wizji lokalnej okazało się, iż uszczelka owszem nie trzyma. Gdyż albowiem korek jest nie dokręcony, a jedynie załapany paluszkami. A olej sobie kap, kap robi z koreczka. Druga sprawa; Zarąbali mi łańcuch. Warcholstwo. Nie udało mi się składać edzi dalej gdyż albowiem bo ponieważ nie miałem łańcucha. Dzida do roboty zajrzeć do furgona i łańcuch przywieźć. We furgonie łańcucha nie było. Jasne położyłem go w celu odsączenia wody na myjni. Niestety nie znalazłem tam mojego łańcucha. Normalnie dziadostwo. Dwa dni nie uleżał na myjni. Ktoś najnormalniej w świecie go zajumał. Po co ? Nie wiem. Przecież bez spinki nie da rady ozdobić czyjegoś owłosionego torsu. Dzwoni telefon. - Felek o której będziesz? W słuchawce brzmi głos sąsiada. Piotruś to przesympatyczny gość choć Gieesiarz. Normalnie nie miałem siły mu odmówić. Zanabyłem w lokalnym sklepie atrybuty odwiedzin sąsiada i udałem się z wizytą na grilowanego na balkonie łosia. Może to był łosoś. W każdym razie jakoś tak podobnie. Po tym miałem się udać niechybnie do garażu. Łańcuch jakiś założyć i zakończyć elektrykę. Niestety, Piotruś haniebnie i podstępnie mnie wykończył. Zasnąłem na jego kanapie. Ale nie chrapałem. Wiem tylko, że przed zaśnięciem dzwonił Miron/Mirelka. Proponował, że zwiążemy gieesiarza sznurkiem od snopowiązałki. Niestety Miron ze sznurkiem się nie pojawił. Wobec tego mogłem jedynie Piotra połechtać słownie. Wiesz Piotrek ja też posiadam niemiecki motor. Nie widzę różnicy. Więc po co przepłacać. No dobra. Piątek też mi jakoś nieszczególnie z sukcesami poszedł. Przytargałem z domu łańcuch. Już chyba z dziesięć lat po szafach go upychałem. Przyda się. Wyglądał na pierwszy rzut oka prawie okej. No na pierwszy rzut. Przy próbach założenia nie wyszło już tak dobrze . Wszystko wskazywało na to, że rozmiar pasuje. Tylko jest za krótki, jakieś dwa ogniwa. Trochę się zajeżyłem. Potem przyjechał Grzesiek z kolesiem. No i zaczęły się gadki o wszystkim. Robota stanęła. Koniec końców wylądowaliśmy w domu. I roboty nic nie popchnąłem do przodu. Znowu wylądowałem u sąsiada gieesiarza. Piątek wieczór trzeba było odfajkować pod znakiem kontaktów towarzyskich. Za to w sobotę rano Grzesiek obiecał kupić łańcuch, a ja zobowiązałem się zrobić mu łożysko w kole. Kurcze nie jemu jednemu to chyba obiecałem. No cóż wyjąć łożysko i włożyć wydaje się sprawą prostą. Jak zwykle proste rzeczy się nieco komplikują. W tym przypadku łożysko jest w kawałkach. Te kawałki trzeba wydłubać. Co prostem nie jest. Koniec końców łożysko załatwione. Grzesiek przywiózł łańcuch. Identyczny jak ten co miałem. Czyżbym miał inne zębatki. Pan w sklepie zapewniał, że wszystkie etezetki miały identyczny łańcuch. Przyglądam się wszystkiemu co się da. Jassssne. Regulacja naciągu nie jest ustawiona do końca. Teraz dopiero okazuje się ze wczoraj miałem dobry łańcuch. Tylko zapału i wnikliwości nie starczyło. Trudno. Po złożeniu wszystkiego odpalam i ruszam na jazdy. Nuda panie. Nic się nie dzieje. Żadnych wybuchów, zacierów, czy innych komplikacji. Do wieczora zrobiłem około sto kilosków. Około bo wysiadł mi szybkościomierz. Teraz oba zegary mam martwe. Obrotomierz nie działał od początku. Koledzy umawiali się na jakieś latanie offrołdem, a potem miało być ognicho, kiełbaski i takie tam różne. Co tak będę jeździł sam, jak ta smutna pipa. Podłączę się pod to ognisko, gdy oni będą się w tym ofrołdzie taplać po osie. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Tyle, że w miejscu gdzie się umawiali już nikogo nie było. Telefon do Artuditu, sprawcy zamieszania. - Co jest kierownik? Sterczę tu jak smutna pipa i nikogo nie ma? -Felek my się tam zmawialiśmy dwie godziny temu. - No dobra a gdzie do licha teraz jesteście? - Wiesz pycimy ofrołdem. Hardkor jest. Tu padło dość szczegółowe wytyczenie trasy dojazdowej do aktualnej pozycji. Zapiąłem jedyne i winę. Dopadam do miejsca gdzie należało opuścić asfaltowe szlaki. Wpadam na szutrowe dróżki. Spoko, dalej już mi nie trzeba tłumaczyć. Leśne ścieżki są tak zryte kostkowymi ofrołdowymi oponami, że żadne tłumaczenie nie jest mi potrzebne. Dziduje śladem zrytej ścieżki. Wypadam z lasu na polankę. No chłopaki ful profeska. Mucios enduros, kaski i zbroje. Takie jak mieli rycerze tylko z zrobione z plastiku. Opony jak na księżyc. Po dodaniu odpowiedniej ilości gazu na jedynce ryją glebę jak pług jednoskibowy. W sumie jakby ruszyć głową to niezłą kapustę dało by się zarobić. Wykop pod kabel czy pod rurę w kilka minut można by taki wykopać, że hej. Łopatą to robota na dwie dniówki. I ja w to towarzycho wypadam z lasu na Etezecie. Nie dość, że skok zawieszenia i prześwit urąga wszelkim standardom ofrołdu to jeszcze ja.... No co ja ? No wyglądam jak wiejski motocyklista. W tiszercie, dzinsach i trampeczkach spiętych trytytką zamiast sznurowadeł. Żadnych cyborgowych kolanek, pancernych buzerów, kasków enduro. No co mam powiedzieć jestem wiejskim motocyklistą i już. Za to w błocie dawałem radę za nimi nawet na dwudziestoletnich szosowych oponach Pneumant. Koniec końców ogniska nie było bo ofiik ujeżdżaliśmy do końca i zbierało się na ostrą pompę. Postanowiłem się urwać z dalszej imprezy i zdążyć do domu zaim te ciężkie ołowiane chmury zmaterializują się ulewnym deszczem. Zanim jednak dojechałem do domu troszkę zmieniłem plany. Jurek z Olą w tygodniu zapraszali mnie na sobotę na ognisko. Czemu nie. Teraz mogę się wyżywać towarzysko. - Halo Olka ? Podobno urządzacie jakieś upalanie offrołdem. - Przybywaj - Właśnie przybyłem ćwiartką w dwusuwie. Co wy na to ? - Witamy w gronie KaTeMowców. No dobra już otwieram. - Felek czymś ty qwa przyjechał
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne Ostatnio edytowane przez felkowski : 29.12.2010 o 04:12 |
28.12.2010, 23:11 | #22 |
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Tarnowskie Góry
Posty: 278
Motocykl: RD07
Przebieg: 67000
Online: 1 miesiąc 3 dni 12 godz 55 min 40 s
|
świetny tekst.
czekam na ciąg dalszy |
29.12.2010, 22:03 | #23 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
jazda na etezecie to najlepsza jazda na świecie
Właściwie to od remontu zrobiłem ze sto kilometrów. Potem jeszcze trochę, ale urwała się linka od szybkościomierza. Czyli nie wiem ile jeszcze. Chyba czas na jakieś pierwsze wrażenia. Taki długodystansowy test, jak robią w gazetach. Właściwie to nie wiem co porównywać. Pewnie każdy robi po swojemu, według własnego zdania i upodobania. Potem drukują to w gazetach jako super obiektywne porównania. A my gupie ludzie to czytamy i kręcimy nosami albo z podziwem albo z pogardą. Właściwie to nie bardzo wiem jak odróżnić jedno kręcenie od drugiego. Może mi ktoś podpowie.... Dosiad. 250 w porównaniu do 251 to krążownik. Za to siedzenie w jednej jak i drugiej jest osadzone masakrycznie nisko. Ot taka maszyna dla niziołków z drużyny pierścienia. Na co dzień siedzenie mam dobre piętnaście centymetrów wyżej i gdy siadam na Etke to mam nieustające wrażenie, że zaczepiam kolanami o uszy. Jak mi kto będzie się podśmiewał, że mam plastusiowe, to ja przynajmniej mam alibii. A wy ? Kierownica też jakby trochę wąska. Co w ruchu miejskim może być uznane za zaletę. Przyspieszenie. Ze startu, to za bardzo nie ma o czym pogadać. Dołu to, to nie ma za trzy grosze. Zwłaszcza jak porównamy z czterosuwem. Ogólnie dostępne najsłabsze czterotaktowe japońce mają przynajmniej ze dwa i pół raza więcej koni. No cóż etezeta ma silnik z pralki. Choć nie wiem czy te współczesne nie mają więcej mocy. Widzieliście jak się rozkręca trójfazowy silnik przełączany do rozruchu na gwiazda trójkąt? Jeśli tak, to wszystko jasne. Jeśli nie to musicie sobie przypomnieć Lokomotywę Tuwima. Najpierw powoli jak żółw ociężale ruszyła maszyna..... Tak jest z etką. Zapinamy jedyne. Puszczamy sprzęgło i właściwie przez chwile nic się nie dzieje. Ruszamy z prędkością hulajnogi. Potem dopiero po kilku chwilach zaczyna ożywać. Metoda na to jest jedna. Oglądaliście wyścigi formuły1. Tak właśnie trzeba startować. Na chwilę przed zapaleniem zielonego wkręcamy silnik na jakieś dwadzieścia tysięcy obrotów i mordujemy tak maszynkę do zapalenia zielonego. Strzelamy ze sprzęgła i o ile nie zastartujemy do pionu to na światłach nie ma mocnych. Jeśli o tym zapomnimy można ścigać się tylko z autobusami. Ale ci zwykle oszukują i ruszają z falstartem.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
29.12.2010, 23:18 | #24 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Tyle wrażeń na raz i nie wiem czy choć połowę zapamiętałem. Teraz po kilku dniach spróbuje odtworzyć co i jak było.
Wstaje rano nakręcony jak atom w cyklotronie. Zaczynam się pakować. Wszystko idzie jak trzeba. To znaczy wcześniej miałem plan aby zrobić listę; co mam zabrać. Miałem. Jakoś nie wyszło. Teraz pakuje się jak zawsze. Najpierw wybieram tylko to co najbardziej potrzebuję. Potem okazuje się, że to za mało. Dorzucam jak leci. Żeby przekonać się, że to się nie zmieści. Potem odwalam jakieś rzeczy. Jak zawsze, okazuje się, że połowę rzeczy wziąłem zupełnie niepotrzebnie, a iluś tam rzeczy zapomniałem. No cóż nikt nie jest doskonały. Zaraz, zaraz a ja ?. Mniejsza o większość. Dwie puszki makreli, dwie tuńczyka. Oczkowa 21 i 18. Pięć litrów oleju do benzyny. Trzy tiszerty, sweterek na dopchanie. No dobra, jeansy też się przydadzą. Nie będę paradował w motocyklowych pancernikach po bulwarach Istambułu. Przerywacz i zimeringi do lag. Zabytkowa świeca made in GDR. Tri pary gaci i serbski kapelusik. O kurde zapomniałbym śpiwora. Łańcuch napędowy i materac dmuchany. A i pompka, nie będę przecież dmuchał go ustami, bo umrę na astmę. Kurde, aparat, bo lubię robić zdjęcia. Specjalnie kupiłem z myślą o wyjeździe. Stary poległ na poprzedniej wyprawie. Nie zdążyłem przeczytać instrukcji obsługi, ale jakoś to będzie. Zresztą kto by przeczytał taką grubą księgę. Chyba jest większa od samego aparatu. Dzwoni telefon. - Nie wpadłbyś na chwile do roboty? - No spadaj, na urlopie jestem. - Ciężka sprawa jest........ - No dobra, ale tylko na chwileczkę.... Błąd. Jak się ma miękkie serce, trza mieć twardą dupę. Już widzę, że nie zdążę do Sękocina na czas. Na szczęście udaje się opędzić sprawę dość szybko. Wpadam do garażu zamieniam teleporter na ETZetkę. Jeszcze zabieram litr oleju do amortyzatorów i suwmiarkę. A, jeszcze ściągacz do sprzęgła. Właściwie nie wiem na co mi on i tak nie zdejemę sprzęgła bo jest przyspawane do wału. Może się chłopakom przyda. Co by tu jeszcze ......? Próbnik elektryczny. Nie wiadomo na co, ale dużo miejsca nie zajmie. No dobra jeszcze latarka. Zapinam jedyne i winę. Wypadam na trasę toruńską. Byle tylko minąć to miejsce gdzie już tyle razy stawałem. To tylko pół kilometra od garażu. Udało się. Nie będzie źle. Dojeżdżam do domu po kufer z gratami. W domu nie chce zapalić. Trochę się spociłem męcząc kopniak. W końcu się udało. To też przyjmuje za dobrą wróżbę. Jak są problemy na początku to potem ich będzie mniej.... Wracam na toruńską. Gość w wielkiej ciężarówie spycha mnie na ścianę ekranu. Ło żesz ty smutny pacanie ..... Uszedłem z życiem. Znowu dobry znak. Dopadam do krzyżówki z Krakowską. Jakie to cudowne poruszać się moturem, a nie stać w korku samochodem. Zanim zmieniają się światła jestem w pierwszym rzędzie. Raz, dwa, trzy Etezeta zanim się nakręci trochę mija - w porównaniu do japonii oczywiście. Ale wśród puszek i tak jestem pierwszy. Na jednym ze świateł podłącza się gostek na japońskim plastiku. Zmierzył mnie od góry do dołu zapiął ze szczękiem trybów jedyne. Zapaliło się zielone i......został z tyłu. Na drugich światłach to samo. Jak nakręcić Mzete powyżej trzech i pół tysięcy obrotów to udaje się nią ruszyć nie najgorzej. Mimo, że japońskie czterosuwy ciągną z dołu jak Roventy, to Gostek najwyraźniej nie ogarnia tej R jedyny. Po szóstych batach z pod świateł już się do mnie uśmiecha. Chyba zeszło mu ciśnienie. Po dziesiątych już jesteśmy kumplami. No cóż takie życie. Na szacunek trzeba sobie zasłużyć. Za to ja czuje się jak Mad Max. Faceci to dzieci .... A czym różni się mężczyzna od chłopaka Ceną zabawek. Znaczy ja w tym duecie jestem chłopakiem. Trudno ocenić wiek po samych oczach i nosie, ale faceci w moim wieku rzadko latają takimi maszynami jak R1. Ostateczne starcie przed tablicą Sękocin. Nie szybkością, a sprytem załatwiam kolegę po raz kolejny. Machamy sobie na pożegnanie jak starzy kumple. Podjeżdżam do Mirelki i Mazurka. W sumie to nie jestem jakoś masakrycznie spóźniony. Za to chłopaki ... no cóż. Mirelka jeszcze grzebie w elektryce, Mazurek się pakuje. Luzik ja mam czas. Jeszcze zbieram autografy na drogę. od Tomka Kędziora, Magdy i od Pana Dyrektora. Krzyśka spotkanego onegdaj na przełęczy Cumtu w Rumunii. Z jakimś godzinnym opóźnieniem ruszamy. W chwili gdy wyjeżdżamy na drogę zaczyna padać. Ale cicho być. Znowu dobra wróżba. Jak się wypada to potem nie będzie. Na dojazdówce znowu starcie z Tirowcem. Spycha mnie na pobocze. Wprost w objęcia przydrożnej grzybiarki.... Cicho być. Nie takie rzeczy się widziało. Byle bazyliszek nie jest w stanie mnie w kamień zmienić. Napieramy na Katowice. Z grubsza udaje się utrzymywać prędkość w okolicy 90 na godzinę. A przynajmniej wtedy tak mi się to wydaje. Po konsultacji z Mironem okazuje się że to raptem 80 według GPS. Ale puki tego nie wiem, czuję się jak 'Rider of The Storm" jakieś 50 kilometrów od Sękocina zatrzymuje nas korek. Mijamy go poboczem. Na przedzie stoi Pan posterunkowy i nie puszcza nikogo. -Może pojedziemy sobie bokiem ? - Nie można - A rowem -Też nie można Brzmi groźnie. Panowie elektrycy przeciągają kable zerwane przez coś tam. Właściwie nie wiem przez co, ale po kilkunastu minutach ruszamy dalej. Jedzie się fajnie gdyby nie stada ciężarówek. Jadą podobną prędkością co my. Doganiając takiego Tira z tyłu wydaje się nam, że wciągniemy gościa nosem. Do czasu, aż nie zrównujemy się z nim. Wtedy podmuch powietrza z frontu zatrzymuje nas w miejscu. Wszystko dobrze gdy się udaje. Z jednym takim pod Piotrkowem się nie udało. W trakcie gdy właśnie wydawało mi się, że gostka wciągnę i pokonam.... Pokonał mnie zacier. Silnik zatarł się i basta. Chwile leciałem na luzie i gdy już wydawało się, że najgorsze mam za sobą spróbowałem odpalić i .... zatarłem po raz drugi. Jeszcze trochę lotu na luzie i udało się zapalić. Tankujemy zbiorniki i brzuchy. Lekkie korekty ustawień i dalej w drogę. Wpadamy do Częstochowy. Przerwa na coś ciepłego, bo upał zelżał. Chwilę po nas wjeżdża na stacje kilka motorów. Wyprzedzały nas po drodze. Jeden gostek zapycha sztukę. Złapał kapcia. Coś tam kombinują. Wyglądają na słabo kumatych. Na stacji widziałem pianki. Mówię im, że są pianki i żeby taką wbić jak wyciągną gwoździa. Kupili piankę, ale mówią, że nie mogą znaleźć gwoździa. Kurcze jak nie mogą. Idę zobaczyć sam. Co ja nie dam rady No i nie znajduje gwoździa. Za to znajduje przetarte na wylot płótno. No czegoś takiego to jeszcze nie widziałem. Ruszać w drogę na czymś takim Jedziemy dalej. Wyjeżdżamy z Częstochowy, ale nie ma Mazurka. Czekamy, ale go nadal nie ma. Mijają nas pierwsze złombolowe auta. Miron wraca po Michała. Ja czekam na widocznym miejscu, żeby nie przeleciał w międzyczasie. Wrócił do stacji i z powrotem, ale Go nie było. Normalnie się zgubił. Czekamy, dzwonimy, ale nic. Po jakimś czasie decydujemy się jechać dalej. Ujechaliśmy już trochę. Dzwoni. Okazuje się, że jest w Będzinie. Sporo przed nami. Nie dość, że się zgubił. Zostawił nas. Myśmy go szukali. To się jeszcze rzuca. - Łoch żesz ty smutny pacanie. Nie jesteś już naszym kolegą. Według niego to my wszyscy jesteśmy sieroty i to myśmy się zgubili. On nie. Temu panu już dziękujemy. Lecimy dalej. Do Katowic dopadamy o zmroku. Odnajdujemy cegielnie w której jest Czekin. Uścisk dłoni z kierownictwem. Bardzo się cieszą, że jedziemy motorami. Dostajemy numery startowe i naklejki rajdowe. Udajemy się do akademika na nocleg. Na miejscu spanie odwleka się nieco w czasie. Inni rajdowcy też tu mają spać. Czas na integracje między załogową.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
30.12.2010, 13:18 | #26 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Raczyce/Wrocław
Posty: 2,015
Motocykl: RD04
Przebieg: 3 ....
Online: 1 miesiąc 21 godz 53 min 22 s
|
a ten to rzeczony zacier to co jest i jak się objawia i jak mija - jak wystygnie ?
__________________
AKTUALNIE SZUKAM PRACY!!! ale nadaję się tylko na szefa |
30.12.2010, 14:55 | #27 |
Common Rejli
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,736
Motocykl: R650GS Adventure & LC6 750 Adventure
Przebieg: dupa
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 1 dzień 5 godz 39 min 17 s
|
Zacier? Zacier!
ŸŸŸ!
__________________
BRW 1991 I tak wszyscy skończymy na mineralnym. | Powroty są do dupy. | Trzy furie afrykańskie: pompa, moduł, regulator. Czy jakoś tak... | Pieprzyć owiewki . I stelaże. NIE SPRZEDAM! |
30.12.2010, 16:03 | #28 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Katowice, Sosnowiec, Душанбе
Posty: 226
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 3 dni 10 godz 40 min 52 s
|
zacier?
+ + = dobre po wychłodzeniu...
__________________
|
30.12.2010, 20:15 | #29 |
gsm: 512242193
Zarejestrowany: Jul 2006
Miasto: Rzuchów
Posty: 5,248
Motocykl: RD11a
Galeria: Zdjęcia
Online: 4 miesiące 3 tygodni 2 dni 12 godz 37 min 34 s
|
zacier -tłok potrafi spuchnąć i łapie do cylindra jak stygnie to puscza czasami pomaga bogatsza mieszanka w olej bo puchnie w wyniku zerwania filmu olejowego co powoduje zawsze zwiększenie temperatury płaszcza tłoka
a jesli zacier to chyba odpad atomowy jest bardziej zany |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Uwagi do Pamiętnika | dr Madeyski | Pamiętnik | 10 | 10.03.2021 18:45 |