20.07.2016, 12:05 | #21 |
kris2k
dajesz, dajesz dalej. Się czyta. Napisz proszę co to za assistance i na jaki czas za 60 zł na 400 km lawety Też chce takie. |
|
20.07.2016, 12:23 | #22 | |
Zarejestrowany: Dec 2010
Miasto: Zgierz
Posty: 1,377
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: duży :)
Online: 2 miesiące 3 tygodni 1 dzień 6 godz 25 min 18 s
|
Cytat:
Sądzę ze lepszej oferty nie znajdziesz: https://assistance-motocyklowe.pl/bmwklub/
__________________
GS über alles!!! |
|
20.07.2016, 12:35 | #23 | |
Ajde Jano
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Rataje Słupskie
Posty: 6,229
Motocykl: Raczej nie będę miał AT
Galeria: Zdjęcia
Online: 9 miesiące 6 dni 1 godz 26 min 53 s
|
Cytat:
Wysłane z mojego Nexus 6 przy użyciu Tapatalka
__________________
BMW Club Praha 001 1.Nigdy nie polemizuj z idiotą. Sprowadzi cię do swojego poziomu a później pokona doświadczeniem. 2.Czasami lepiej milczeć i sprawić wrażenie idioty, niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości. |
|
20.07.2016, 13:47 | #24 |
Zarejestrowany: Feb 2012
Posty: 158
Motocykl: GS 1100
Online: 1 miesiąc 5 dni 5 godz 29 min 21 s
|
Borys, żonę mam już co prawda wychowaną, ale młodsza dziedziczka ma 9 miesięcy a mimo to udało mi się z domu wyrwać. Więc nie przejmuj się, wszystko można pogodzić.
Navaja, ubezpieczenie brałem w Warcie, Moto Assistance wariant Podróżnik 15, na dwa tygodnie dokładnie 60zł. Działa w całej Europie, masz holowanie do 400km do najbliższego warsztatu bez względu na odległość od miejsca zamieszkania, pojazd zastępczy, hotel 3gwiazdki na czas trwania naprawy, chyba do 3dni o ile dobrze pamiętam. Sprawdź sobie dokładnie w OWU. |
20.07.2016, 17:02 | #25 |
Tank
Dziękuję ale w tym przypadku trzeba być "znajomym Piaska" albo "mieć paszport Polsatu". To nie dla mnie. kris2k sprawdziłem i to ubezpieczenie jest tylko dla wybrańcow gdyż musisz mieć OC wykupione w Warcie. Dla posiadaczy OC u innych ubezpieczycieli nie ma. Szkoda. OC w Warcie 170 zł, w PZU 104 zł. Zielona karta w Warcie też coś tam kosztuje, w PZU za free. Nie kalkuluje się. Ok ale wątek nie o tym. Pisz Pan dalej. |
|
20.07.2016, 18:10 | #26 |
Zarejestrowany: Dec 2010
Miasto: Zgierz
Posty: 1,377
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: duży :)
Online: 2 miesiące 3 tygodni 1 dzień 6 godz 25 min 18 s
|
Nie trzeba byc członkiem klubu BMW KPM. Członkowie klubu mają tylko większą zniżkę. Wiem co mówię, bo sam bralem udział w negocjowaniu tej oferty.
__________________
GS über alles!!! |
20.07.2016, 18:57 | #27 |
Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Zabrze
Posty: 918
Motocykl: Yama XT614Z Terefere, Husq. TE610ie
Przebieg: x14tys
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 2 dni 6 godz 7 min 23 s
|
I dodatkowo Warta wyłącza niektóre kraje z ZK - zdaje się, że w Turcji musieliśmy dla jednego jegomościa dokupić ZK mimo, że moto jechało w busie.
|
20.07.2016, 19:32 | #28 |
Zarejestrowany: Feb 2012
Posty: 158
Motocykl: GS 1100
Online: 1 miesiąc 5 dni 5 godz 29 min 21 s
|
No ja akurat mam wszystko w Warcie, samochody, moto, chałupę, więc może i dlatego.
Ja za OC składkę za GS-a na rok zapłaciłem 80zł przy pełnych zniżkach. Ubezpieczałem pod koniec maja jakoś. Zielona Karta za darmo. Tyle formalności, jadę dalej Dzień trzeci Spałem jak zabity. Napięcie zniknęło bezpowrotnie. Dziś już nawet nie byłem zły na budzik nastawiony tradycyjnie na 7-mą. Zszedłem do restauracji, jak prawdziwy europejczyk, na poranną kawę. 3,50, do przełknięcia. Następnie niespiesznie się spakowałem, zdałem klucze od pokoju wraz z pilotem od klimatyzacji i ruszyłem w kierunku zarysowujących się na horyzoncie gór. Krajowa jedynka którą przyszło mi jechać nie urzekała. Bardzo duży ruch, w dodatku sporo remontowanych odcinków. I to czasami takich z zerwanym asfaltem na odcinku kilku kilometrów z ruchem wahadłowym jednym pasem. Za to pogoda dopisywała. Humor również. Dojechałem do pierwszego pasma górskiego Zaczęły się pierwsze górskie zakręty. Jednak z uwagi na duży ruch zbyt dużej frajdy z tego nie było. Po drodze jedna z napotkanych miejscowości wzbudziła spore zainteresowanie. Była to miejscowość niespotykana chyba nigdzie indziej w której to chyba wszyscy najbogatsi rumuńscy cyganie postanowili postawić swoje pałace. Jeden większy od drugiego, przepych i bizancjum. Jednak jak to u romów, zero poczucia estetyki, ma być po prostu na bogato. Dużo i drogo. Ma walić po oczach i pokazywać: patrzcie na co nas stać, i to nie jest nasze ostatnie słowo! Fotek nie robiłem bo uznałem że to tak jakby fotografować czyjąś niepełnosprawność, po prostu nie wypada. Pogłoski o kraju pełnym kwater jednak okazały się nieprzesadzone. Gdybym tak wczoraj przejechał jeszcze kilkanaście kilometrów z pewnością znalazłbym jakiś nocleg. To chyba najbardziej w Rumunii rozpowszechniona dziedzina działalności gospodarczej: kto ma jakiś większy dom, przerabia go na pensjonat, kto nie ma - stawia. Załapałem też jak to się po ichniemu nazywa: pensiunea. Teraz już wiedziałem czego szukać. Rumuńscy kierowcy jeżdżą, jakby to powiedzieć, z dużą fantazją. Oczywiście nie generalizuję, ale spotykałem się dość często z wyprzedzaniem na zasadzie ,,a co tam, zdążę, albo ten z przeciwka zjedzieâ. Udało mi się zobaczyć pościg policyjny w wydaniu rumuńskim, nie wiem co za auto gonili ale robili to Dacią. Słysząc o tym jakie mandaty rozdaje rumuńska policja i jak to łatwo stracić prawo jazdy zastanawiam się jaki procent rumuńskich kierowców już nie posiada uprawnień. Na drodze oczywiście dominują rodzime Dacie, ale równie łatwo spotkać wóz konny co i najnowsze Lamborghini. BMW X5 to chyba drugi po wszelkich odmianach Dacii ulubiony samochód w tym kraju. Dojeżdżam wreszcie do następnego dużego miasta - Kluj Napoki. Po drogowskazach przejeżdżam miasto kierując się na Sebes. Ale, jak to mam w zwyczaju, gubię się. Znów nawigacja okazuje się niezastąpiona. To był najlepszy zakup na tą wyprawę, naprawdę nie wiem jak bym sobie bez niej dał radę. Za wskazówkami z ekranu zawracam i za chwilę już jestem na właściwej drodze. Trasa robi się coraz bardziej przyjemna, ruch trochę maleje. Kilometry mijają szybko. Staję na kawę w knajpce na bardzo klimatycznym ryneczku w miejscowości Aiud. Stąd już blisko, bardzo blisko do pierwszego celu - Sebes czyli start na Transalpinę. Dojeżdżam do wspomnianego Sebes i kieruję się na stację. Paliwa w baku co prawda jeszcze mam, ale to ponoć dość długa trasa a nie wiem czy po drodze jakąś stację spotkam. Nauczkę mam po Bieszczadach gdzie to, jeżdżąc jeszcze poprzednim motocyklem z nędznym zasięgiem ok. 200km, raz już szukałem stacji na oparach. I choć plan na dziś przewidywał tylko dotarcie na miejsce, a sam atak na dzień jutrzejszy, znów było zbyt wcześnie aby kończyć dzień. Tak więc ze stacji obieram kierunek na widoczne na horyzoncie góry, myśląc naiwnie że tam właśnie znajduje się droga z moich snów. Niestety, okazuje się po raz kolejny że byłem w błędzie. Tam akurat dookoła są góry, w którą stronę człowiek by się nie udał, a mój wrodzony GPS znów spłatał mi figla. Zawracam, wspomagany oczywiście nawigacją, i trafiam wreszcie na właściwy szlak. Staję jeszcze w przydrożnym sklepiku zakupić jakiś zimny napój i ruszam na podbój. Stanu w którym się znajdowałem wjeżdżając na tę drogę nie sposób opisać słowami. Wszechogarniająca euforia, adrenalina aż buzowała. Czułem że teraz nawet gdyby Gustaw odmówił współpracy wniósłbym go na plecach. Nic nie było w stanie ani mnie powstrzymać, ani zepsuć mi humoru. Po kilku kilometrach docieram do pierwszej zapory, trzeba zrobić kilka fotek Jadąc dalej ukazuje się jakaś przydrożna knajpa. Wypadałoby coś zjeść. Zarządzam postój na popas. Po posiłku ruszam dalej. Droga przyjemna, zakręt za zakrętem, choć przyznam szczerze że oczekiwałem większych serpentyn. Jka na razie ta Transalpina wydaje mi się przereklamowana, takie drogi to i w Polsce można znaleźć. Dojeżdżam do drugiej tamy gdzie spotykam kolegę z Rumunii jadącego na Hondzie PanEuropean. Kolega zna angielski więc zamieniamy kilka słów. Okazuje się że jest z Kluj Napoki, wyskoczył sobie na jeden dzień, a na Transalpinie jest pierwszy raz w życiu. Swoją Hondę zaś podobnie jak ja Gustawa ma od niecałych dwóch miesięcy. Jedziemy dalej aż do kolejnej tamy. Tutaj już większy lokalny folklor, stragany i te sprawy. Pytam się nowego kolegi czy to już najwyższy punkt trasy. Jako iż sam nie wie zasięga informacji u pani sprzedającej sery. Okazuje się że do przełęczy Urdele jeszcze sporo drogi zostało, będzie ona dopiero przed Novaci, i że tam dopiero zaczną się prawdziwe serpentyny. Brzmi obiecująco. Spotykam też dwóch kolegów z Polski, jeden na GS-ie 1200, drugi na 1150RT. Przyjechali samochodem z motocyklami na pace. Wczoraj byli na Transfogaraskiej ale jej nie przejechali, ponoć wydarzył się jakiś wypadek i była zamknięta. Jest też dwóch Czechów na Yamahach XT660, z nimi gadam dłuższą chwilę bo to bardzo pozytywnie zakręceni goście. Częstują mnie nawet serem. Czas jednak ruszać dalej, szczególnie że w oddali dokładnie w kierunku w którym zmierzam zawisła złowrogo ciężka, czarna chmura. Montuję jeszcze i uruchamiam kamerkę, jak wszystko u mnie, budżetowego Overmaxa, bo wypadałoby przecież nagrać z tej drogi marzeń jakiś filmik. Dalsza droga z każdym kilometrem przysparzała coraz więcej frajdy, zakręty zaczęły się zagęszczać i robić coraz bardziej ciasne. Ale najlepsze i tak było dopiero przede mną. Tylko ciągle podążam w stronę czarnej chmury. Czasem trzeba przystanąć na fotkę: Przed wjazdem na przełęcz stanąłem w przydrożnej bacówce. Czarna chmura znajdowała się teraz dosłownie na wyciągnięcie ręki. Zaczęło padać, więc pomimo iż nazbyt głodny nie byłem, postanowiłem sprawdzić co też ci górale w tych swoich kotłach nad ogniskiem przyrządzają. Na stole wylądowało to: wystrój knajpy pełen folkloru Deszcz jak nagle przyszedł, tak nagle ustał. Choć chmura wisiała nadal. Czas przypuścić atak na szczyt. Jednak widoki są takie że nie sposób się co chwilę nie zatrzymać aby je uwiecznić: I teraz dopiero zaczęła się zabawa. Agrafki 180stopni, jedna za drugą, w dodatku pod dużym nachyleniem. Czysta adrenalina. Niestety na sam szczyt wjeżdżam już w chmurze, widoczność spada do jakichś 10 metrów, trzymam się za samochodem jadącym, jak wszyscy zresztą, na awaryjnych. Nie trwa to długo, za przełęczą zatrzymuję się na kolejną sesję zdjęciową: Piękne te góry, oj piękne! Dalej juz zjazd do Novaci, serpentyny się jeszcze nie kończą nie kończą. Przed Novaci zatrzymuję się zapytać o nocleg. Pokój wolny jest, cena - 80lei. Trochę drogo, zobaczymy dalej. A dalej nagle robi się wielki korek. Objeżdzam go. Droga zwężona do jednego pasa, wokół pełno policji, kierują ruchem. Okazuje się że właśnie dziś i jutro odbywa się tu jakiś rajd i zamykają drogę. Na szczęście przepuszczają zjeżdżających z trasy. W samym Novaci na pierwszej napotkanej kwaterze już cena bardziej znośna, 60lei. Biorę pokój a Gustaw odpoczywa na podwórku. Niestety, okazało się że moja budżetowa kamerka spłatała mi figla i nie włączyła się po wyjeździe z bacówki czyli na najfajniejszym odcinku trasy. Nie będzie więc filmiku z jazdy w chmurach. Jestem wściekły. Jutro trzeba będzie to naprawić. Transalpino, szykuj się, powrócę! Dzisiejszy dzień dostarczył mnóstwa wrażeń. Nie było cienia przesady w opisach tej trasy. Jest zjawiskowa. Kto był - wie oczym piszę, kto nie był - musi koniecznie to naprawić bo żaden opis nie odda tego czego człowiek doświadcza pokonując ją. Jeden z wielkich celów osiągnięty. Nie wiem czym Transfogaraska mnie zaskoczy, ale nie spodziewam się już cudów po dzisiejszym dniu. Moja rada dla jadących tam po raz pierwszy - Transalpinę na pewno lepiej zaczynać od północy czyli od Sebes. Jadąc z południa, z Novaci, najlepszy odcinek czyli przełęcz Urdele pokonacie już na samym początku i dalej może nie będzie wiało nudą, ale nie będzie już efektu WOW. Przejechane 421,5km. Pięknych kilometrów. I mapka: https://goo.gl/maps/vwe5DUTKsMN2 Oraz moja mało udana produkcja filmowa: https://www.youtube.com/watch?v=Pp7trBWS8wk Ostatnio edytowane przez kris2k : 23.07.2016 o 18:32 Powód: Odstępy między zdjęciami |
21.07.2016, 12:06 | #29 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Wroclaw
Posty: 2,392
Motocykl: RD04
Przebieg: 40.000
Online: 3 miesiące 2 dni 45 min 49 s
|
ach ten piękny dziewiczy,niemalże entuzjam... Pisz kolego czytamy.Mimo ,że było już kilka relacji z podobnej trasy zawsze miło się czyta czyjeś indywidualne odczucia!
__________________
Agent 0,7 |
22.07.2016, 12:52 | #30 |
Zarejestrowany: Feb 2012
Posty: 158
Motocykl: GS 1100
Online: 1 miesiąc 5 dni 5 godz 29 min 21 s
|
Choćbys miał być jedynym czytającym, będę pisał dalej. Mobilizujesz mnie Dzięki
Dzień czwarty Tego dnia nic nie zapowiadało apokalipsy która to miała się wydarzyć. Ale po kolei. Wstałem jeszcze przed budzikiem. Ha! Dziś byłem od Ciebie szybszy, znienawidzony brzęczyku. Dość szybko się ogarnąłem i o 8 byłem gotów do wyjazdu. Od Rumuńskich rowerzystów którzy nocowali w tym samym miejscu dowiedziałem się że dziś od 9 Transalpina ma być zamknięta z powodu odbywającego się rajdu. Spoko, jeszcze zdążę. Zapytałem tylko jeszcze gdzie znajduje się najbliższa stacja i w drogę. Jako że stacja nie wzbudziła mojego zaufania, postanowiłem poszukać następnej. Jednak po kilku kilometrach odpuściłem dalsze poszukiwania, czas biegł nieubłaganie i w końcu nie zdążę przed zamknięciem Transalpiny. Wróciłem więc na stację, zatankowałem, i skierowałem się w wiadomym kierunku. Plan na dziś był prosty: przejazd Transalpiną w drugą stronę. Już w Novaci policja blokuje boczne drogi. Dość szybko docieram do miejsca gdzie wczoraj omijałem zajęty pas przez uczestników rajdu. Niestety, droga okazuje się już zamknięta. Pytam policjanta czy i o której będzie otwarta. Pokazuje mi na swoim zegarku że o 12-tej. I dopiero gdy spojrzałem na zegarek policjanta oświeciło mnie : no tak, przecież w Rumunii mamy godzinę do przodu. Czyli teraz jest już przed 10-tą. Wyciągam swoją niezawodną nawigację i analizuję: szybka zmiana planów, robię nawrót i jadę na drogę która już w Polsce rzuciła mi się w oczy przy przeglądaniu rumuńskich dróg na google maps. Jadę na Petroszany, a następnie drogą 7A w kierunku Transalpiny. Jak dotrę to akurat powinni trasę otworzyć. Wracam do Novaci i pytam policjantów blokujących boczną drogę czy ta w kierunku na Petroszany jest otwarta. Jest. Wskazują mi jeszcze gdzie skręcić aby nie robić koła na Targu Jiu i nie pchać się na krajówkę. To mi pasuje. Ruszam i jadę przez rumuńskie wioski. Droga jest bardzo przyjemna, żadnego tłoku, dzieci przy drodze machają, wszystkie bez wyjątku. Żadnych faków czy rzucania kamieniami. Wprawia mnie to w dobry nastrój. W jednej z wiosek startują do mnie dwa bezpańskie psy - podnoszę tylko w górę prawą nogę i dodaję lekko gazu. Szybko rezygnują z pościgu. Tak dojeżdżam do głównej drogi na Petroszany. Odbijam w prawo, przejeżdżam przez jakieś miasteczko, i za miasteczkiem nagle droga zaczyna pięknieć. Staję na przydrożnym parkingu na którym zauważam sporo zaparkowanych samochodów. Tu chyba jest coś ciekawego. Nie myliłem się - jest mostek nad rzeką z którego rozpościera się niczego sobie krajobraz: Spoglądam jeszcze na mapę w moim super telefonie i już wiem że właśnie przejeżdżam przez park narodowy Defileul Jiului. Przynajmniej tak było na mapie Droga dość kręta, z jednej strony płynie sobie rzeka, z drugiej góry. Jedzie się w cieniu, co akurat dziś jest bardzo przyjemne bo słońce grzeje dość mocno, pomimo że do południa jeszcze trochę czasu zostało. Z czystym sumieniem polecam tą drogę każdemu kto tam będzie, jest po prostu piękna, i do jazdy, i krajobrazowo. Po drodze mijam jakiś monastyr, ale nie zatrzymuję się. Nie przyjechałem tutaj tym razem na zwiedzanie zabytków. W takich to pięknych okolicznościach przyrody docieram do Petroszan. Odbijam na 7A i po kilku kilometrach zaczyna się odcinek szutrowy: Staję na foto aby uwiecznić fajny kamyk: i w tym momencie zaczyna mnie dość ostro boleć brzuch. Pakuję się na Gustawa i ruszam. Nie ujechałem chyba nawet 100 metrów gdy zaczął się akt pierwszy dzisiejszej tragedii. Zapewne wszyscy znacie ten stan gdy zwieracze wysyłają do mózgu informację: ,,odmawiamy współpracyâ. I taka informacja właśnie dotarła. Nie wiem jakim cudem zdążyłem zatrzymać Gustawa, zrzucić kask i dosłownie skoczyć w bok drogi. Jak na złość ten bok drogi okazał się w dodatku mocno stromy. Ale nie pozycja teraz była najważniejsza a to że dosłownie w ostatniej sekundzie zdążyłem. Udało mi się też nie sturlać w dół bo nawet nie miałbym jak zadzwonić po ten helikopter na który bilet jeszcze w kraju wykupiłem. Jeśli w ogóle byłbym w stanie jeszcze jakikolwiek telefon wykonać. Nie wiem co by było gdybym akurat przez jakieś miasto czy wioskę przejeżdżał, nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. Spocony jak górnik po szychcie pakuję się ponownie na motocykl. I choć szuterek bardzo fajny, to już nie sprawia mi przyjemności. Jadę bo jadę, brzuch cały czas boli. Raz mocniej, raz słabiej, ale ciągle nie daje o sobie zapomnieć. Dojeżdżam do skrzyżowania z Transalpiną i odbijam w prawo. Mój umysł zaprząta teraz jedna myśl: co będzie jak nastąpi akt drugi? Tu już nie ma gdzie w bok drogi zeskoczyć. To znaczy można, ale będzie to prawdopodobnie ostatni skok mojego nędznego żywota. Ale co poradzić, jechać trzeba. Pogoda dziś dopisuje. Piękne słońce. Jeszcze raz pokonuję znane mi już, cudowne zakręty. Tym razem upewniłem się że kamerka działa. Droga mija dość szybko i przy ciągle pięknej pogodzie wjeżdżam na przełęcz Urdele. Nawet na samej przełęczy dziś nie jest chłodno, choć zazwyczaj różnica temperatur jest odczuwalna. Parkuję Gustawa i idę rozprostować kości oraz zobaczyć co oferują okoliczni straganiarze. Trzeba przecież jakieś pamiątki dla moich dziewczyn zanabyć. Tak, wiem że to i tak w większości chińszczyzna, ale czy to dla dzieciaków ma jakiekolwiek znaczenie? Pamiątki muszą być i koniec, choć pewnie jak zwykle szybko wylądują na dnie szafy. Idę jeszcze zrobić kilka fotek: Jeszcze tylko upewniam się że kamerka jest włączona i czas na zjazd do Novaci. Droga, pomimo że jechałem nią już wczoraj, nie przestaje zachwycać. Jeszcze po drodze, już nie zsiadając z motocykla, staję na foto: [img][https://lh5.googleusercontent.com/-K...47_Pro%2B1.jpg[img] Dojeżdżam do miejsca w którym odbywał się dzisiejszy rajd. Poznaję po smrodzie spalonej gumy oraz czarnych smugach na każdym zakręcie. Wokół na i za barierkami pełno kibiców. Moje myśli znów krążą wokół jednego tematu: oby tylko nie teraz!!! Na drodze pojawia się policyjna blokada. Przede mną jedzie samochód z tubylcem. Coś rozmawia z policjantami, ci machają ręką i każą mu jechać. Podłączam się i ja. Za chwilę druga blokada, już nie policyjna, ale organizatorów rajdu. Tu dyskusja pomiędzy kierowcą a organizatorem trwa dłuższą chwilę, porozumiewa się z kimś przez krótkofalówkę, wreszcie podchodzi drugi z organizatorów, i usłyszawszy od kierowcy że policja puściła, każe jechać. Przejeżdżamy przez park maszyn, niektóre naprawdę wypasione rajdówki, sporo też seryjnych samochodów sportowych, i perełka: McLaren F1. Po przejechaniu parku maszyn już normalna droga do Novaci. Dojeżdżając do miasta zastanawiam się czy jest sens kontynuować dzisiaj jazdę. A może wziąć pokój na kolejną noc i przeczekać armagedon? Z drugiej strony, zeświruję cały dzień na kwaterze. Poza tym pogoda taka piękna, a jak się jutro popsuje? Będę sobie w brodę pluł. A co tam, co ma być to będzie. Jadę. Dam radę. Ból brzucha mnie nie pokona. Ledwie wyjechałem z miasta, oczywiście nie w tym kierunku w którym powinienem co się okaże niebawem, następuje akt drugi tragedii. Jak na złość jadę przez jakąś gęsto zabudowaną wieś. Przekraczam chyba wszystkie przepisy drogowe jakie zostały wymyślone. Na szczęście chociaż ruch zerowy. Ale nie ma gdzie zeskoczyć, dom przy domu. Za nią zaczyna się następna. Oczy już wychodzą mi z orbit. Czuję jak cały puchnę. Nie wiem ile jechałem, nie w głowie mi było patrzenie na licznik, ale gdyby przy drodze stał jakiś patrol, policjant zapewne podarłby moje prawko na strzępy. Mimo że to plastik. Z tym że najpierw musiałby mnie dogonić bo na pewno bym się nie zatrzymał. Wreszcie dostrzegam jakąś rzeczkę, mostek, a przed mostkiem mocno stromy zjazd po luźnych kamieniach. To nieważne. Ważne że za zjazdem są jakieś krzaki. Wpadam w nie wyboistą ścieżką. Jak na złość jacyś tubylcy okupują rzeczkę. Jezusiczku kochany, czemu mi to robisz!!! Pędzę dalej na oślep ścieżką, na którą w normalnych warunkach nie odważyłbym się zjechać, szczególnie samemu tyle kilometrów od domu. Nie myślę w ogóle o tym że trzeba będzie nią wrócić. Po prawej jakiś ogrodzony sad. Ogrodzenie się kończy. Zsiadam praktycznie w biegu, zdążyłem jedynie rozstawić stopkę boczną, Gustaw zgasł. Nie wyłączyłem zapłonu, nie zabrałem kluczyków. Już nie było chwili do stracenia. Gdyby Gustaw upadł pewnie bym nawet tego nie zauważył. Zdążyłem, ale uwierzcie, był to naprawdę ostatni moment. Wracając dopiero dotarło do mnie gdzie się zapuściłem. Z samym zawróceniem był problem, z wyjazdem nie mniejszy. Ostatni odcinek to praktycznie brak drogi. A ja w terenie to asem nie jestem niestety. Jakoś udało mi się wytoczyć z powrotem na drogę. Jako że nie wiem gdzie jestem i czy jadę w dobrym kierunku, w ruch idzie nawigacja. Oczywiście, muszę zawrócić. Znów dojeżdżam na obrzeża Novaci, i skręcam tym razem już w dobrym kierunku. Jadę z zamiarem dostania się jak najbliżej kolejnego punktu mojej wielkiej wyprawy czyli Transfogaraskiej. Żar już leje się z nieba. Staję w jakiejś wiosce na mini stacji benzynowej, Nie, nie po paliwo. To mam. Staję po lekarstwo. Cola jest dobra na wszystko. A taka z lodówki najlepsza. Leczy, orzeźwia i gasi pragnienie. Po drodze widzę w jakiejś knajpie kilka motocykli na polskich blachach. Nie staję bo dziś nie pogaduchy mi w głowie. Po drodze ekipa dogania mnie. Pozdrawiamy się. Jadę z nimi jakiś czas. Dojeżdżamy razem do Ramnicu Valcea. To miasto na drodze Sybin-Pitesti. Czyli, w moim mniemaniu, w samym sercu Transfogaraskiej. Tak, wiem, pojechałem kompletnie nieprzygotowany. I co ja na to poradzę? Już tak mam. Przekonany byłem że trasa Transfogaraska to droga łącząca Sybin z Pitesti. Odbijam więc w kierunku Sybin. Wjeżdżam na stację zatankować. Pytam pani kasjerki czy jestem na dobrej drodze, ale jakoś ciężko się nam dogadać. Jadę dalej i coś mi się nie widzi aby to była Transfogaraska. Przecież to jakaś normalna krajówka jest. Ruch okropny, upał nie maleje, na dodatek korek. Jadę środkiem. No tak, wypadek. Jakiś gość wjechał Peugeotem w przydrożny betonowy słupek. Bryka skasowana doszczętnie. Widzę po prawej duży parking. Staję zasięgnąć języka. Pytam pewnego jegomościa gdzie ta Transfogaraska, bo że to nie ta na której się znajduję to się już zorientowałem. Jako że niezbyt idzie nam rozmowa, wyciągam nawigację, odpalam i dopiero pokazuje mi skąd i dokąd ta trasa przebiega. Teraz to nawet na nawigacji widać jak na dłoni, ta właściwa jest pięknie pokręcona, ta którą ja jadę jakoś nie bardzo. Jestem na siebie zły za swoją gamoniowatość. Mogłem przecież odbić z Ramnicu Valcea na Curtea De Arges, to był rzut beretem, i byłbym u stóp Transfogaraskiej. A tak nawijam niepotrzebnie kilometry i robię niezłe koło. Normalnie przyjąłbym to z uśmiechem i jechał sobie spokojnie dalej, ale nie dziś. Dziś już miałem dość. Toczę się wiec w tym korku dalej w kierunku na Sybin, czasem się nawet uda coś wyprzedzić. Już nie zrobiem błędu i na parkingu wbiłem w nawigację jako punkt docelowy Cortisoarę. Nie mam chęci się już dzisiaj gubić. Do Sybin nie dojeżdżam bo nawigacja każe mi skręcić. Jadę więc wedle jej wskazówek. I dobrze robię, bo sprowadza mnie z krajówki na boczne drogi przez kolejne wioski. Po pewnym czasie wyjeżdżam znów na krajówkę tym razem na Braszów, i za jakieś 10km już skręcam na Cortisoarę. Przede mną znów góry: Teraz tylko znaleźć nocleg. W pierwszym miejscu niepowodzenie, nie ma wolnych miejsc, już zakwaterowała się jakaś grupa motocyklistów. Ale to nic, tutaj kwater pod dostatkiem. Przy drugim podejściu strzał w dziesiątkę, jest wolny pokój, za 50lei. Gustaw na podwórko a ja do pokoju. W samą porę bo właśnie zaczynał się kolejny akt dzisiejszej tragedii. Ale teraz jestem już spokojny. Nie muszę szukać krzaków. I tak Cola zadziałała zadziwiająco dobrze, bo choć bólu brzucha nie ukoiła, to przynajmniej powstrzymała armagedon co pozwoliło dojechać do celu już bez gorączkowego poszukiwania krzaczorów. Po odświeżeniu się idę szukać sklepu. Trzeba zakupić nową porcję lekarstwa i przydałoby się jakieś pieczywo. Dziś jeszcze nic nie jadłem. Sklep znalazłem, pieczywa niestety w nim nie stwierdzono. Trudno. Dziś na kolację będą kabanosy z Polski i na ciepło rosół z torebki. Też ojczysty. Zapoznaję dwóch nowych kolegów z ich małżonkami, gości tego samego pensjonatu. Okazują się być strażnikami granicznymi. Gadamy do zmroku. Zmęczenie gdzieś odeszło, choć na ostatnich kilometrach dzisiejszego dnia byłem już naprawdę zdrowo padnięty. I gdy tak sobie wesoło biesiadujemy, podjeżdża 9-cioosobowa grupa Serbów na motocyklach. Właśnie zjechali z Transfogarskiej. No to już wiem że szybo spać nie pójdę. Nawet mi nie żal że finałowego meczu Euro nie obejrzę. Spędziliśmy na wspólnych pogaduchach pół nocy. Przejechane 422km. Ciężkie kilometry. I mapka: https://goo.gl/maps/e1aRzotDtNs Filmiki dorzucę niebawem Ostatnio edytowane przez kris2k : 23.07.2016 o 18:27 Powód: Odstępy między zdjęciami |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
24-27.05.2016r Karpaty UA a może MD | Lewy997 | Umawianie i propozycje wyjazdów | 2 | 17.05.2016 22:48 |