26.05.2017, 17:44 | #21 |
To teraz dla równowagi ja trochę pomarudzę
Ale zanim zacznę to powiem, że zazdroszczę wyprawy. A teraz do meritum; sam się zachwycasz pięknem krajobrazów a kamerę skierowałeś "pod nogi" i jak tu podziwiać piękno gór jak ich nie widać bo tylko szuter i szuter. |
|
26.05.2017, 18:54 | #22 | |
Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Kielce
Posty: 1,656
Motocykl: Dziczyzna
Przebieg: ustalam
Online: 4 miesiące 1 tydzień 3 dni 13 godz 54 min 39 s
|
Cytat:
Dzięki! |
|
27.05.2017, 08:42 | #23 |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
Czyta się, ogląda, jedzie, więc jeeeeeedziesz
P.S.Pirania: widać poszło mu w urodę |
27.05.2017, 10:08 | #24 |
Dobra koniec czułość, reszta face to face przy okazji odwiedzin Emka..
Piekniś, dawaj dalej!
__________________
Życie jest za krótkie żeby jeździć singem czy rzadówką.. |
|
27.05.2017, 14:27 | #25 |
Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Kielce
Posty: 1,656
Motocykl: Dziczyzna
Przebieg: ustalam
Online: 4 miesiące 1 tydzień 3 dni 13 godz 54 min 39 s
|
Dzień 3 - dla mnie chyba "naj" pod wieloma względami - szczególnie pod tzw. advenczer
Wstaliśmy około 8.00 i nieśpiesznie zaczęliśmy się pakować, śmiejąc się przy tym z naszego "adventure" w luksusowym domku, z pachnącą pościelą i ciepłą wodą Jeszcze nie wiemy, że dzisiejszy nocleg będzie zupełnie inny...oj INNY to za mało Plan jest taki - tniemy na Borse a później w góry. Planujemy spać dzisiaj nad jeziorkiem w górach na ponad 2000 m.n.p.m., nad którym był ostatnim razem Mateusz (wtedy zaj...li i oddali mu motka)...oj te nasze plany, to jak pisanie na plaży tuż obok morza... Do Borsy jakieś 90 km, głównie po asfaltach choć raz chcieliśmy zboczyć z asfaltów i dojechać górami ale śliskie błoto i koleiny na pół koła nas cofnęły. Generalnie droga do Borsy dla mnie to czas ekscytacji - dzisiaj na dziko w wysokich górach Maramures Czy mój subframe wytrzyma? W końcu się podobno łamie nawet pod własnym ciężarem a ja mam tam oprócz swoich 110 kg z przodu jakieś 35 kg z tyłu...no i felgi z gównolitu...takie tam rozterki i rozmyślania. W Borsie mieliśmy coś zjeść ale po pierwsze korki (robią drogę) i dzikie tłumy nas zniechęciły - a właściwie mnie, bo ja generalnie nie lubię ludzi Lecimy! I wjeżdżamy w góry - najpierw niewinnie - jadę asekuracyjnie bo w głowie komfortu brak i myśli: "subframe", "felgi", " duży ciężar bagażu". Jadę spięty...ale po parudziesięciu minutach zaczynam już o tym nie myśleć - wokół są tak piękne widoki, że aż w oczy parzą! Droga w górach FANTASTYCZNA! Zdaję sobie sprawę, że już trudno mi będzie cieszyć się "trudnym offem" wkoło komina po tym, czego doświadczam w górach Rumunii! Lecimy - jest około 12.00 - navi do jeziorka pokazuje 17,8 km więc będzie czas na rozbicie namiotów itp. DZIDA! Po drodze spotykamy tak ostry zjazd, że miałem wrażenie, że spokojnie mogę pompki na kierownicy robić Lecimy - im wyżej tym zimniej i piękniej! Po drodze mijamy jeszcze puste bacówki a jakieś 7 km od celu super wypasioną bacówkę, z krzyżem na frontowej ścianie - fantastycznie położoną tuż obok wodospadu Oczywiście wyskakuje do nas pies ale lecimy coraz wyżej...no ok - z tym "lecimy" to lekkie nadużycie - raczej wdrapujemy się. Raz czy dwa pomagając DR'ce wdrapać się w górę (BMW wdrapał się wszędzie sam - oprócz jednego miejsca, o którym za chwilę). Wysoko, ponad 1900 m...zaczynamy mijać śnieg ale i łąki krokusów, coraz więcej skał i kamoli ale i błota i wody...zaczyna być na prawdę trudno - to droga raczej dla liści albo chociaż motków bez tobołów. Jadę pierwszy, pokonuję kolejny podjazd i...qrwa - olbrzymia zaspa na drodze! Staję, rozkładam kosę i chcę zejść z motóra a ten nagle leci w lewo! Dobrze, że nawet z bagażem jest na tyle lekki, że utrzymałem go na nodze - myślę "ok, kosa się zapadła ale jak?". Próbuję jeszcze raz postawić ale leci...Ki czort?! Ok - już widzę - kosa pękła! no to zajebiście. Jestem w górach bez kosy i centralki...na szczęście kosa złamała się jakieś 5cm od podłoża więc podkładamy kamulca i moto stoi.Ale co dalej - jesteśmy jakiś 1 km od celu a jechać się nei da przez śnieg. Mateusz robi rekonesans na nogach i mówi, że damy radę, musimy podjechać tylko jakieś 800 m. Sprawdzam - włażę na zaspę - miejscami twardo ale miejscami zapadam się po kolana...mało tego - aby wjechać na zaspę trzeba pokonać stromy podjazd (śliski jak czort!) bez rozpędu, bo brak miejsca...jestem sceptyczny no ale ok, idą chmury burzowe więc jesteśmy w czarnej doopie, nie ma wyjścia. Mati mnie asekuruje - próbuję podjechać ale łapę uślizg w połowie podjazdu, muszę stanąć - oczywiście jak tak stromo i ślisko, że dociążony tył ciągnie w dół moto i przód łukiem leci w dół! Paciak - ale tak nieszczęśliwy, że noga zostaje mi pod rogalem skręcona tak, że poczułem naciągnięte stawy i kolanowy i kostkę do granic wytrzymałości! Zakupiione przed wyjazdem SIDI Crossfire II zwróciły się wielokrotnie w tym momencie - uratowały mi nogę i wiele kłopotów, bo jak miałbym wrócić? Druga sprawa i poważna lekcja - byłem tak uwięziony, że gdybym był sam to...nawet nie chcę myśleć Niby nie groźny paciak a konsekwencje mogły być straszne. Mati mówi, żebyśmy spróbowali jeszcze raz ale ja czuję nogę, tzn. czuję, że jest nadwyrężona, zmęczenie i opadająca adrenalina powodują, że mówię stanowcze NIE qrwa! No ok, ale co robimy? Proponuję, abyśmy lecieli do "wypasionej bacówki" - tam przenocujemy, bo poza tym burza idzie a jesteśmy 2000 m.n.p.m.. Lecimy w dół - jest trudniej zjechać niż podjechać - generalnie w tych górach pokonaliśmy 28 km w 4h. Dotarliśmy do bacówki, Mati pyta o nocleg - ok, możemy! Konstantin pokazuje nam spanie (izba z wielkim "łóżkiem"). Konstantin to około 30 letni gazda, który MIESZKA w tych górach! Najbliższa wioska to jakieś 2h jazdy na motocyklach enduro! Zasięg tylko przy oknie albo 2km od bacówki (sprawdziłem osobiście) Lekko zestresowani (na "posłaniu" widzimy ciemnie plamy (krew albo kał) - decydujemy się spać w śpiworach Mamy ćwiartkę bimbru i 6 piw - dzielimy się sprawiedliwie na trzech, łącznie z zupkami w proszku, pijemy kawę - nasz gospodarz tylko po rumuńsku, my ni w ząb ale jakoś na migi i dopowiadając sobie trochę pogadujemy. Widoki sa FANTASTYCZNE, klimat prawdziwie ADVENTURE! Około 2.30 "zamykamy" się w "sypialni" (zamknięcie polega na przekręceniu gwoździa wbitego w futrynę) i próbujemy usnąć i nie myśleć o zapachu stęchlizny, brązowych plamach, wilkach i o tym, że w sumie jesteśmy zdani na łaskę i niełaskę gospodarza...noc była dłuuuuga... Ostatnio edytowane przez mirkoslawski : 27.05.2017 o 15:21 |
28.05.2017, 07:38 | #26 |
Zarejestrowany: Nov 2016
Miasto: Pabianice
Posty: 39
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 3 dni 5 godz 30 min 7 s
|
Noooo pikna ta Romania
|
28.05.2017, 12:43 | #27 |
Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Kielce
Posty: 1,656
Motocykl: Dziczyzna
Przebieg: ustalam
Online: 4 miesiące 1 tydzień 3 dni 13 godz 54 min 39 s
|
Dzień 4. Pierwszy kryzys.
Budzimy się u Konstantina a właściwie wstajemy z "łoża", bo trudno było nam zasnąć, około 7.30. Krzątamy się, robię kawę (bo nie mamy nic na śniadanie), zbieramy rzeczy i decydujemy się dać po 20 lei (o ile dobrze pamiętam) za nocleg. Spakowani decydujemy się jechać do Borsy na stację zatankować i poszukać warsztatu - ja muszę zespawać stopkę boczną bo jazda bez możliwości odstawienia motocykla mało mi się uśmiecha... jedziemy w dół - piękny początek (choć jedziemy tą samą drogą), piękne widoki - ech Dojeżdżamy do stacji - Mateusz wykonuje telefony a ja zaczepiam gościa w Nissanie Patrolu i pytam, gdzie znajdę jakiś warsztat pokazując ułamaną "kosę". Ten mówi "Łan minet, faloł me" hmm - z jedenj strony super - z drugiej w Nissanie jest ich dwóch, wielkich łysych Rumunów...jadę - wołam Mateusza ale on gada przez telefon i widzę, że mu się nie spieszy więc jadę sam z duszą na ramieniu. Przebijamy się w kierunku Borsy, potem przez całe miasto (korki niemiłosierne) a ja mam w głowie różne myśli - gdzie ja właściwie jadę? Qrwa - to dwóch wielkich karków w Nissanie Patrolu z Wielkiej Brytanii i powoli wyjeżdżamy z miasta... Nagle zatrzymujemy się przed domem, jeden z "karków" wysiada, idzie do "garażu" i wychodzi z jakimś gościem, po czym żegna się ze mną mówiąc "good lak" niskim głosem i jedzie! Ja w szoku - idę a właściwie jadę do "garażu" za kolegom "karka" ale garaż okazuje się profesjonalnym warsztatem ślusarskim! Tokarki, frezarki, porządek jak w niejednym szpitalu! Goście DOTACZAJĄ na wymiar tuleje, szlifują, mierzą - po około 1h zrobione z dokładnością aptekarską! Pytam "Ile" - gość macha ramionami, pytam więc "50 Lay" - gość mało mi się na szyję z radości nie rzuca Pękł stereotyp, który miałem o Rumunach i Rumunii - to kraj pełen życzliwych ludzi! Dane nam będzie jeszcze jej zaznać i to już niedługo! Coś też zaczyna dziać się pomiędzy mną a Mateuszem - lekko mnie zirytowało, że puścił mnie samego, nawet nie próbując zatrzymać, nie mówię o jechanieu ze mną...inaczej miałem i mam zdefiniowane "wspólne podróżowanie" ale pewnie i Mateusz ma swój punkt widzenia i miał pewnie swoje ważne powody aby ze mną nie jechać. Ok - wracam na stację i dostaję lekką burę, że długo mnie nie było...przełykam to, co chcę powiedzieć i nie chcąc konfliktów zamykam temat - jedziemy dalej. Plan jest taki - jedziemy w kierunku wybrzeża i później Bułgarii (kolejny plan i kolejny napisany "na plaży, piaszczystej plaży"). jedziemy asfaltem - 30 km horroru! Qrwa - każdy samochód chciał nas zabić - jazda na zderzaku, wyprzedzanie na 4, wyprzedzanie w odległości żyletki to norma! Po 30 km postanawiam uciekać z tej drogi do piekła i skręcam w pierwszą boczną - uff, od razu ulga. Zatrzymujemy się na polnej drodze - Mateusz sprawdza moto, bo "coś mu skrzypi". SPrawdzamy koło a tam luz jak w gaciach XXXL na ascetyku! Jestem lekko zirytowany bo takie rzeczy robi się przed wyprawą, szykując moto...jesteśmy w doopie -bez łożysk, bez wymiarów, bez pomysłu...ok - zbieramy się w sobie i szybkie "planowanie" - tu WIELKIE dzięki dla Wojtekk za pomoc zdalną z szukaniem wymiarów łożysk! Jedziemy do miasta jakiegoś - Cluj-Napoca, wielkie miasto, KOROKI, UPAŁ, TŁUM. Tak je zapamiętam. Jedziemy na stację, szukamy jakiegoś serwisu/sklepu motocyklowego - generalnie lipa. Pracownik stacji gdzieś dzwoni i mamy czekać na przyjazd gościa, który ma pomóc - jest nadzieja! Czekamy około 30 minut - przyjeżdża rozklekotanym samochodem (słaby początek jak na mechanika) i daje namiar na "serwis". Jedziemy - jest około 17.40 - gość w "serwisie" mówi, że "dzisiaj nie - jutro". No ok - łożyska wydają się ogarnięte ale my nie mamy gdzie spać...w tym mieście same hotele, do których raczej nas nie wpuszczą a Mateusz ma koło, które zaczyna się kręcić w trajektorii 8... Kręcimy się na oślep i naszym oczom na parkingu ukazuje się Trampek i KTM 990 - podjeżdżamy, zagajamy! I to jest to - FANTASTYCZNI ludzie pomagają w parę sposobów: - szukają dla nas miejscówki na spanie, jadąc z nami 30 km poza miasto (miejscówka na dziko ale FANTASTYCZNA!) - mówią, że "serwis", w którym mamy naprawiać moto - stanowczo NIE - dają adres sklepów z łożyskami! Po raz kolejny Rumunii pokazują swoją życzliwość i bezinteresowność! Jedziemy na miejscówkę do spania - jest super ale późno - my nie mamy prowiantu za wiele, namioty nie rozbite a robi się noc... Mateusz nalega, abym pojechał po piwo - nie bardzo mi się to uśmiecha, biorąc pod uwagę brak obozowiska i to, że blisko sklepu nie widziałem... Jadę jednak, wq...ny, z naszymi nowymi przyjaciółmi, którzy prowadzą mnie do najbliższego sklepu...23 km od obozowiska!!!! 50 km żeby kupić piwo - no jestem zły!!! Po przyjeździe dodatkowo widzę, że namioty rozbite w niecce, na ścieżce wydeptanej przez zwierzęta i w taki sposób, że spałbym głową w dół... Zdenerwowanie na maksa - szybko przestawiam namiot z niecki i szlaku dzikiej zwierzyny na wzniesienie, zapraszam Mateusza obok, coby bezpieczniej no i coby spiąć ze sobą motocykle. Mateusz się nie odzywa... Ok - ja może fuknąłem na niego i całą tą sytuację ale powodów miałem dzisiejszego dnia sporo żeby się wq...ć. Dodatkowo myśl, że 2 dni w plecy i zamiast jechać, próbujemy usunąć "awarię"...życie. Generalnie pierwszy kryzys w podróży, tzw. kryzys "4 dnia" - ten przetrwamy ale będą kolejne...czy i z nimi sobie poradzimy? Przejechaliśmy 120 km + moje 50 po "piwo", w siodle około 5h (korki w mieście). Nocleg za free. Moja "nowa" kosa! Nasi nowi przyjaciele i okolica obozowiska W drodze "po piwo" Obozowisko |
28.05.2017, 14:28 | #28 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Bialystok I Akalice
Posty: 1,729
Motocykl: AT RD07a; XR600R
Online: 2 miesiące 1 tydzień 5 dni 11 godz 29 min 45 s
|
trzeba być asertywnym docierajcie się chłopcy
|
28.05.2017, 15:03 | #29 |
Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Kielce
Posty: 1,656
Motocykl: Dziczyzna
Przebieg: ustalam
Online: 4 miesiące 1 tydzień 3 dni 13 godz 54 min 39 s
|
Śluza - sytuacja "A" na wyprawie we dwóch to trochę co innego niż sytuacja "A" na wyprawie w grupie paru gości. Poza tym "życie to sztuka wyborów" generalnie myśmy go/je (wybory) dokonywali ciągle i nawet ostatni nasz wybór z perspektywy czasu wydaje mi się najrozsądniejszy, jakiego mogliśmy dokonać...ale nie wybiegajmy
EDIT: to wszystko, cała relacja jest moimi oczyma i rękoma widziana i pisana a więc wszystkie oceny i opinie są w 100 % subiektywne, czyli tylko moje. Ostatnio edytowane przez mirkoslawski : 28.05.2017 o 15:08 |
28.05.2017, 16:19 | #30 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Podlasie
Posty: 2,665
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 6 dni 21 godz 9 min 47 s
|
110kg? Przytyłeś?
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Prolog - "Życie to sztuka wyborów". | mirkoslawski | Trochę dalej | 9 | 25.05.2017 23:09 |
"Helpfl Staf", czyli technologia rejli w służbie Lejdis | ucek | Lejdis | 25 | 15.09.2010 21:52 |