08.04.2018, 10:49 | #21 |
Jochen i jak? Odjeżdżają jakies busy z Levocy ?
Na fotce wygląda ,że to Ty miałbyś jechać busem
__________________
Stary nick: Raviking GSM 505044743 Żądam przywrócenia formuły "starego" Forum AfricaTwin...... |
|
10.04.2018, 12:11 | #22 |
Kierowca bombowca
|
Słońce przygrzewało coraz mocniej z każdą minutą, co zwiastowało kolejny, tropikalny dzień. Jak dla mnie, bomba – w lecie ma być ciepło, w końcu po to lato jest, a niestety patrząc na czerwone jarzębiny i pojawiające się tu i ówdzie na drzewach żółte liście coraz mocniej czułem oddech jesieni na placach. A jesienią jak wiadomo, w naszej strefie klimatycznej bywa dosyć syfnie, zimno, mokro i błotniście. A do tego dni szybko stają się coraz krótsze i w konsekwencji bardzo szybko zaczynam tęsknić za słońcem. Toteż z zasady nigdy nie marudzę, gdy jest gorąco.
Fajnie się jechało, w lusterku widziałem ślepia Afryki Maura i zastanawiałem się, czy moja teoria się sprawdzi. Zakładała ona, że z każdym kilometrem pęd powietrza będzie wydmuchiwać niepotrzebne myśli spod beretek moich towarzyszy, oraz że gdy dotrzemy do zamku, w powietrzu zapanuje zgoda, love, peace and understanding. Ano, zobaczymy… Wioski pojawiały się i znikały, jedna podobna do drugiej. Tylko jedna z nich zasłużyła na to, aby ją wymienić z nazwy, a mianowicie niejakie Fricovce. Bynajmniej nie za walory architektoniczne, lub estetyczne, tylko za wspaniale działające szczekaczki, co w obecnych czasach stanowi już prawdziwą rzadkość. Szczekaczki są jeszcze prawie wszędzie, ale stają się smutnym, powoli ulegającym degradacji reliktem komunistycznej przeszłości. Młodzieży wychowanej na hamburgerach, coca-coli i telewizji z pierdyliardem kanałów tematycznych wyjaśniam, że szczekaczka to zjawisko występujące dawniej nagminnie w Czechosłowacji, a polegające na umieszczaniu w każdej miejscowości dużej, małej i malutkiej megafonów na słupach, tak co kilkadziesiąt metrów mniej więcej. Z tychże megafonów przez cały czas nadawano propagandowe hasła i komunikaty, przetykane muzyką motywującą naród do wytężonego wysiłku w budowaniu socjalistycznego raju. Muzyka była zazwyczaj ludowa (bo lud pracujący miast i wsi to prawdziwa sól ziemi), albo marszowa. Przed treściami emitowanymi ze szczekaczek praktycznie nie dało się uciec – każda wiocha była nimi tak nasycona, że amatorzy ciszy i spokoju musieli chyba uciekać głęboko w las, albo hen, na pola, no ale tam budzili z kolei podejrzenia robotniczego kolektywu jako jednostki aspołeczne. Zawsze gdy jako mały dzieciak przejeżdżałem z rodzicami przez Czechosłowację zastanawiałem się jak mieszkańcy są w stanie wytrzymać ten nieustanny jazgot, ale chyba podobnie jak ludzie mieszkający w pobliżu lotniska, albo ruchliwej kolejowej trakcji w pewnym momencie po prostu przestawali go słyszeć. W większości słowackich wiosek i miasteczek megafony na słupach są wciąż widoczne, ale tylko we Fricovcach działały sobie w najlepsze. W prawdzie nie nadawano już treści propagandowych, tylko program jakiejś stacji radiowej o charakterze disco-polo (lub raczej slovak-disco), ale klimat był. Zrobiłem szybką fotkę telefonem dla udokumentowania faktu, bo kto wie jak długo te relikty się jeszcze zachowają… 4. Fricovce szczekaczki.JPG Szczekaczka w swojej pełnej szczekaczkowej krasie Za Fricovcami droga wspięła się na wzgórza pięknymi serpentynami, z których dało się już zobaczyć pierwszy cel – Spiski zamek. Dla mnie jest to jeden z najpiękniejszych słowackich zamków, prawdziwy gigant. Mimo, że mocno zrujnowany, wciąż zajmuje cały szczyt naprawdę dużego pagórka i dominuje nad całą okolicą, oraz leżącym poniżej miasteczkiem Spisske Podhradie. Historią sięga w głębokie średniowiecze, do XI i XII wieku i powstał jako węgierska twierdza graniczna. W jego murach urodził się jeden z węgierskich królów, był zamieszkany do 1948 roku, po czym został uznany za narodowy pomnik kultury i przekształcony w obiekt muzealny. Wszystkich wybierających się na Słowację, albo dokądś przez Słowację gorąco zachęcam do odwiedzenia tego miejsca. Naprawdę warto. 5. Spissky Hrad.JPG Pierwszy widok zamku z serpentyn 6. Serpentyny.JPG Szybkie foty 7. Spissky Hrad.JPG Zamek się zbliża 8. Spissky Hrad.JPG Romeo i Julia... 9. Spissky Hrad.JPG Dookoła zamku można łazić godzinami 10. Spissky Hrad.JPG Zobaczone, odhaczone, ruszamy dalej Warto również zatrzymać się pod wzgórzem zamkowym, w miasteczku Spisske Podhradie. Jedynym godnym uwagi obiektem jest tam średniowieczna Spiska Kapituła, czyli dawna siedziba biskupów Spiszu. XIII wieczna katedra św. Marcina po kilku przebudowach jest całkiem harmonijną mieszanką stylów romańskiego i gotyckiego, a na zewnątrz posiada parę elementów renesansowych. W środku znajduje się parę gotyckich drewnianych ołtarzy, w tym jeden autorstwa Wita Stwosza, z tych Stwoszów, of kors. Tego samego, który wyrzezał słynny ołtarz w kościele mariackim w Krakowie. Zarówno Kapituła, jak i górujący nad nią zamek znajdują się na liście światowego dziedzictwa Unesco. 11. Spisska Kapitula.JPG Brama Kapituły 12. Spisska Kapitula.JPG Katedra św. Marcina 13. Spisska Kapitula.JPG Zegar słoneczny na wieży 14. Spisska Kapitula.JPG Mury obronne Kapituły 14.5. Pożegnanie.JPG Rozstania czas...
__________________
AT RD07A, '98, HRC |
11.04.2018, 12:49 | #23 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Reykjavik
Posty: 685
Motocykl: tyż Honda ale mała siostra królowej
Przebieg: jest
Online: 1 miesiąc 3 dni 3 godz 35 min 20 s
|
Swietna relacja Johen...pisz Wasc dalej
Jako rzekles 8 lat temu bodajze- Afryka to pojazd jednoosobowy , przeto we dwoje na Afryce to o jednego za wiele heh |
12.04.2018, 15:34 | #24 |
Kierowca bombowca
|
Dzięki Duniu...
Kolejna ciekawa miejscówka znajdowała się już w odległości kilku kilometrów. Było to zabytkowe miasteczko Levoca, które w historycznych zapisach pojawia się już w XIII wieku. Niegdyś posiadało całkiem spore znaczenie z racji położenia na szlaku handlowym prowadzącym z Węgier, przez Spisz do Krakowa. Mocną pozycję utrzymało całkiem długo pomimo gwałtownych wojen husyckich w XV wieku i wielkich pożarów w XVI. Dopiero w drugiej połowie XIX wieku, po poprowadzeniu linii kolejowej omijającej Levocę, popadła ona w senną stagnację. Dzięki temu jednak charakter miasta nie uległ zmianie i do dziś zachowała się zabytkowa starówka, za sprawą której Levoca wylądowała na liście światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Przez chwilę kusiło mnie, żeby się tam poszwędać i porobić zdjęcia, ale drgające od żaru powietrze skutecznie wybiło mi ten pomysł z głowy, znacznie przyjemniej się jednak siedziało na motocyklu w rozpiętej kurtce czując gorące wprawdzie, ale jakieś podmuchy. Obiecałem sobie wrócić w bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody i przejechawszy przez miasteczko wyskoczyłem na główną drogę, odkręciłem manetę co by mocniej dmuchało i potoczyłem się dalej. Fajnie się jechało równym, szybkim tempem – to był ten moment, gdy zacząłem odczuwać pełną satysfakcję z faktu bycia w drodze. Nieważne dokąd, nieważne gdzie jedzenie i spanie, bez dopiętego na ostatni guzik planu, po prostu byle być w ruchu i się przemieszczać wsłuchując w basowe gaworzenie silnika Afry, kodując tylko przesuwający się obok krajobraz. W takich właśnie chwilach odkrywa się, że do szczęścia człowiekowi naprawdę niewiele potrzeba. Z lewej strony mignęło mi kolejne malownicze miasteczko, Spiska Nowa Wieś, ale było stanowczo za gorąco na zwiedzanie. Innym razem. Przegapiłem moment, gdy mogłem zrobić ładne zdjęcie, a szukać zawrotki na autostradzie i nadkładać drogi mi się nie chciało. Miało być bez spiny, więc nie ma co rozdzierać szat z byle powodu – mañana, albo domani, jak kto woli. Toczyłem się więc dalej przed siebie z prawej strony mając rosnące powoli zbocza Tatr, wyjątkowo oglądane z drugiej niż zwykle strony. Na chwilę przystanąłem na jakimś parkingu przydrożnym, żeby wypić parę łyków wody i zagryźć batonikiem i dalej w drogę… 14.9. Tatry.jpg AT i Tatry od tyłu Gdy dojeżdżałem do Liptowskiego Mikulasza przypomniałem sobie o okolicznej wiosce Liptovsky Hradok (Liptowski Gródek), gdzie chyba był ładny zameczek. Zjechałem z autostrady, przecisnąłem się przez korek tworzący się przed remontowanym mostem i po chwili rzeczywiście stanąłem pod rzeczonym zamkiem. Jest to mały zamek pochodzący z początku XIV wieku, dodatkowo chroniony przed atakiem fosą, przechodzący w ciągu swojej długiej historii z rąk do rąk. Na początku XVIII, wieku w trakcie powstania Rakoczego został ostrzelany przez artylerię przy okazji toczącej się bitwy i uszkodzony. Został jednak na szczęście naprawiony, trafił do rąk cesarskich, a obecnie jest własnością prywatną. Teraz mieści się w nim hotel (taki z tych droższych) i winiarnia. 15. Liptovsky Hradok.JPG Liptovsky Hradok z fosą 16. Liptovsky Hradok.JPG Hotel nie na moją kieszeń...
__________________
AT RD07A, '98, HRC |
13.04.2018, 13:01 | #25 |
Kierowca bombowca
|
Po krótkim postoju dalej w drogę. Teraz prosto do Ružomberoka, a właściwie do małej wioski Likava ok. 5 km na północ od miasta, nad którą góruje zamek o tej samej (o dziwo) nazwie. Zbudowany na początku XIV wieku jako twierdza pilnująca ważnego szlaku handlowego z Węgier do Polski, popadł w ruinę na początku XVIII wieku w trakcie walk wywołanych powstaniem Rakoczego przeciwko Habsburgom.
17. Hrad Likava.JPG Zamek Likava widziany z głównej drogi Wielokrotnie obok niego przejeżdżałem w drodze na, albo z nart zimą (w samym Ružomberoku jest całkiem fajny ski-park z gondolkami i nartostradą, a w pobliżu nieodległego Liptowskiego Mikulasza znajduje się dolina Jasna i znany narciarzom Chopok), lub latem po drodze na, albo z Węgier. Nigdy nie było czasu, żeby się zatrzymać i zwiedzić zamek, dlatego też uznałem, że ta chwila właśnie teraz wreszcie nadeszła. Zjechawszy z głównej drogi zagłębiłem się w likavskich uliczkach szukając sposobu na zaparkowanie jak najbliżej zamku. Niestety powtórzyła się sytuacja znana mi już z Kapušan, czyli dróżka kończąca się obok jakichś chałup u podstawy zamkowego wzgórza i konieczność dymania pod górę w ukropie. I to nie jakiś tam krótki spacerek, tylko szmat drogi. W owym czasie byłem już całkiem wyluzowany jeśli chodzi o bezpieczeństwo bambetli na motocyklu. Stwierdziłem, że nie przewożę gaci ze złota, ani innych precjozów, więc nawet jeśli mnie okradną, to drastycznie przez to nie zubożeję. A piękne widoki z zamkowej wieży na pewno mi wynagrodzą wszelki trud i straty materialno-moralne. Zahaczyłem zatem kask o tylny stelaż, kurtkę przypiąłem ekspanderami do torby na kanapie, aparat wziąłem w garść i zacząłem się mozolnie wspinać pod górę. No i nastąpiła powtórka z rozrywki – krok za krokiem, najpierw za wioskę, potem przez teren budowy autostrady pod filarami estakady, która będzie biegła na wysokości ok. 20 metrów nad ziemią, potem do lasu łapiąc każdy skrawek cienia… Każde kilka metrów okupione litrami potu. I pod górę. Ale nieważne – widoki na pewno będą spektakularne. No i niestety nie były ani trochę. Gdy się wreszcie doczołgałem do zamku, okazało się że krata wejściowa jest zamknięta na cztery spusty (zgadnijcie dlaczego? Ano, szykujemy się do renowacji oczywiście!). Co gorsza samego zamku nawet nie ma za bardzo jak obejść dookoła, bo stoi na sporej, ukrytej w lesie skale o pionowych ścianach. Najlepsze obecnie miejsce widokowe, to punkt przy drodze głównej, z którego zrobiłem poprzednie zdjęcie. W wyniku poniesionego zatem trudu pooglądałem sobie tylko słowackie krzaki, drzewa i trawę. A że flora u naszych południowych sąsiadów nie różni się od naszej nadwiślańskiej, to specjalnie odkrywcze i pouczające doświadczenie toto raczej nie było. 18. Hrad Likava.JPG Zbliżam się do zamkowej bramy, a tu zonk! 19. Hrad Likava.JPG Jedyny sensowny widok spod zamku Obróciwszy się na pięcie i podkuliwszy ogon, mając poczucie porażki wypisane na twarzy ruszyłem w dół. W tą stronę szło się łatwiej, pomagała grawitacja, która poprzednio rzucała mi kłody pod nogi. Na szczęście moja wiara w uczciwość słowackiego człowieka mnie i tym razem nie zawiodła – Afryka grzecznie czekała pod krzakiem, pod którym ją zostawiłem, a z dobytku nie brakowało niczego.
__________________
AT RD07A, '98, HRC |
18.05.2018, 15:50 | #26 |
Kierowca bombowca
|
Słońce powoli przesuwało się po niebie zalewając ziemię żarem, wchodząc w fazę popołudnia, a spod kół Afry umykały kolejne kilometry. Krajobraz powoli przesuwał się w tył z prawej i lewej, a ja nauczony wczorajszym doświadczeniem powtarzałem sobie jak mantrę, że zanim zapadnie zmrok muszę mieć miejscówkę na noc. Z moich obliczeń wynikało, że powinna się ona znaleźć w Martinie, albo w nieodległej Žilinie . Na razie miałem jednak jeszcze parę godzin luzu.
Powoli odzywało się ssanie w żołądku, bo śniadanie z Maurem w Presovie to już było odległe wspomnienie. Po jakimś czasie ssanie wzrosło do takiego poziomu, że zacząłem się obawiać całkowitego zassania mojej skromnej osoby, więc zatrzymałem się na pierwszej niewyjściowej stacji benzynowej, jaka się nawinęła, znalazłem mały skrawek cienia za pakamerą stróża, położyłem się na betonie i zjadłem bułkę z szynką zrobioną przezornie rano, popijając mineralką. Uff – od razu lepiej, możemy cisnąć dalej. Przypomniałem sobie wtedy, że na papierowej mapie widziałem w tej okolicy obrazek z zamkiem, więc sprawdziłem, wklepałem nazwę do GPSa i zeskoczyłem z głównej drogi zagłębiając się między porośnięte lasem wzgórza. Fajna, boczna droga którejtamś kolejności odśnieżania, a na szczycie jednego z większych pagórków mała tabliczka ze strzałką i napisem „Hrad Sklabina”. Ku memu zadowoleniu strzałka wskazywała na wąską leśną ścieżkę prowadzącą gdzieś w wyższe rejony lasu. A zatem namiastka offa, czegóż chcieć więcej? Po ok. kilometrowej jeździe ścieżką, na nachylonej w kierunku południa dużej polanie ukazały się pozostałości zamku. Pomimo, że z samego zamku nie zostało wiele, warto tam podjechać będąc w okolicy, bo jest to bardzo malownicze miejsce. Sam zamek ma dość długą historię – wiadomo, że istniał już w połowie XIII wieku, pierwszą przebudowę przeszedł w 1309 roku, a kolejną na początku XV wieku. Częściowo spalony podczas wojen husyckich, został odbudowany i powiększony. Od XVIII w. zaczął popadać w ruinę i ten stan trwa do dziś. W zabudowaniach na podzamczu można kupić jakieś suweniry i coś zjeść, a za wstęp na teren zamku nie są pobierane żadne opłaty. Chodząc po pozostałościach murów, widać jednak, że w czasach swojej świetności był naprawdę duży i że zajmował wielką powierzchnię. 20. Hrad Sklabina.JPG Pod zamkiem 21. Hrad Sklabina.JPG Wejść, czy wjechać...oto jest pytanie! 22. Hrad Sklabina.JPG Pozostałości wieży ostatniej obrony 23. Hrad Sklabina.JPG Zachwaszczony teren zamku 24. Hrad Sklabina.JPG Podgrodzie 24.5 Hrad Sklabina.jpg A tak zamek wyglądał w latach dawnej chwały Na Sklabinie mój plan zamkowy na ten dzień się praktycznie kończył. Najpierw przez las, a potem bocznymi dróżkami wróciłem na główną drogę i ruszyłem do Martina. Jako osoba przezorna, gdy wjeżdżając do miasta zobaczyłem przy drodze z prawej strony pensjonato-karczmę z grubych drewnianych bali o zaskakującej nazwie „U Martina”, bez zastanowienia zatrzymałem się i zapytałem o możliwość noclegu. Sympatyczne dziewczę za ladą recepcji rozwiało moje obawy i w prosty sposób stałem się oto dumnym posiadaczem klucza do pokoju na pierwszym piętrze. Za 20 jurków, więc akceptowalnie biorąc pod uwagę całkiem przyzwoity standard. Jako, że pora nie była całkiem późna i słońce jeszcze przyświecało, stwierdziłem że można by w zasadzie zakończyć dzień zamkiem Strečno odległym o ok. 15 km w kierunku na Žilinę. Zostawiłem manele w pokoju i spokojny o swój nocny byt, z lekkim sercem ruszyłem przed siebie. Daleko nie zajechałem – wyjazd z Martina był totalnie zakorkowany z powodu popołudniowego szczytu, rozbudowy drogi i wiaduktu, oraz jakiejś stłuczki. Totalna masakra, nawet motocyklem nie dało się nic zwojować, bo wszędzie były wykopy i betonowe ograniczniki. Stało wszystko, samochody, motocykle, skutery...A powoli obniżające się na niebie słońce dalej ostro grzało. Po ok. 20 minutach stania, w trakcie którego pokonałem może 2 metry machnąłem ręką i uznałem, że to znak dany mi odgórnie, iż czas na browara. Wymotałem się z korka, zawróciłem do kwaterki, wskoczyłem w krótkie gacie i koszulkę, oraz zakończyłem dzień najlepszym specjałem zarówno Słowackiej, jak i Czeskiej kuchni, czyli smażonym serem z frytkami i sosem tatarskim, oraz zimnym wywarem z szyszek chmielowych. 25. Martin.JPG Na to czekałem od rana... 26. Martin.JPG Słowackie specjały
__________________
AT RD07A, '98, HRC |
03.08.2018, 12:39 | #27 |
Kierowca bombowca
|
Co się zaczęło, to wypada skończyć. Teraz już bez nadmiernego rozwodzenia się, w skrócie.
Rano, zanim upał zawitał na dobre szybka pobudka, wymeldowanie z zajazdu i kilkunastokilometrowy dojazd do zamku Strečno. Tym razem poszło jak z płatka, jedyny problem, to fakt że z głównej drogi zamek, który jest bardzo okazały słabo widać, bo droga przebiega tuż pod skałą, na której został wybudowany. Żeby móc go lepiej zobaczyć, trzeba się przeprawić przez rzekę Wag na drugi brzeg i cofnąć ok. 2 km szutrową ścieżką. Opcje przeprawy są dwie: albo legalnie promem linowym, który co jakiś czas przewozi pojazdy, albo nie za bardzo legalnie kładką dla pieszych. Miałem tego dnia w planach jeszcze kilka fajnych miejscówek, więc czekanie aż prom łaskawie mnie przewiezie na drugi brzeg, a potem z powrotem nie za bardzo wchodziło w rachubę. Cennego czasu mało. Pozostała więc kładka. Wyczaiłem moment, kiedy akurat nikt nie szedł, bo jest wąska i ciężko by się było z kimkolwiek minąć, pozwijałem się na podjeździe i hajda! Długa i przed siebie. Poszło jak z płatka – była to słuszna polityka, nikt się nie przyczepił, a widoki uzasadniły ryzyko. Kilka fotek i z powrotem ta sama procedura. Pozostało zobaczyć zamek z bliska, bo jest tego wart. Na parkingu słodkie dziewczę pobierające opłaty pozwoliło mi zbunkrować kask i kurtkę w budce, więc mogłem się wspiąć na wzgórze zamkowe na lekko, w koszulce. A na dodatek machnęło zgrabną rączką i nie pobrało ode mnie opłaty za parking, nakazując tylko postawić Afrę przy samej budce. W to mi graj! Po wspięciu się na wzgórze, zapłaciłem kilka jurków za wstęp i musiałem chwilę odczekać – zwiedzanie Strečna odbywa się tylko w grupach z przewodnikiem, grupa się gromadzi, po czym przychodzi koleś, albo koleżanka i zaczyna się spacerek. Sam zamek pochodzi z początku XIV wieku, wielokrotnie przechodził z rąk do rąk możnych rodów, należał też w XV wieku do rodziny króla Zygmunta Luksemburczyka. W XVII wieku po jednym z powstań spalony, spokojnie sobie popadał w ruinę do lat 70-tych XX wieku, kiedy został poddany renowacji. 1. Strecno.JPG Zamek widziany zza rzeki 2. Strecno.JPG Jeszcze jedno ujęcie 3. Strecno.JPG Kładka dla pieszych 3.5. Strecno.JPG Kładka i prom 4. Strecno.JPG Tu wiadomo o co chodzi 5. Strecno.JPG Zamek widziany z kładki 6. Strecno.JPG Uff...wreszcie brama wejściowa.. 7. Strecno.JPG Dolina rzeki Wag z murów 8. Strecno.JPG Widok na okolicę 9. Strecno.JPG Gotyckie sklepienie zamkowej kaplicy
__________________
AT RD07A, '98, HRC |
03.08.2018, 12:42 | #28 |
Kierowca bombowca
|
Po zaliczeniu Strečna pokulałem się dalej w kierunku zachodnim już w pełnym upale. Wioski i miasteczka przesuwały się w tył, w okolicy Žiliny widziałem jakiś XVII wieczny zamek, ale nie zwalił mnie z nóg, więc nie traciłem na niego czasu.
W pewnym momencie na jednym z mijanych wzgórz zauważyłem ruiny wznoszące się ponad linię lasu. Był to XIII wieczny zamek Lietava – przez chwilę zastanawiałem się czy do niego nie podejść, ale upał i konieczność co najmniej godzinnego zasuwania z buta pod górę, a potem w odwrotnym kierunku wydawały się mocno średnim pomysłem. Już to parę razy przerabiałem w poprzednich dniach i jako istota rozumna postanowiłem wyciągnąć wnioski i nie popełniać tych samych błędów. Zostanie na przyszłość, o innej porze roku i w innych okolicznościach przyrody. 10. Hrad Lietava.JPG Lietava 11. Hrad Lietava.JPG
__________________
AT RD07A, '98, HRC |
03.08.2018, 12:48 | #29 |
Kierowca bombowca
|
A kolejny postój to był już zamek przez duże „Z”.
Bojnice, jeden z najbardziej znanych słowackich zamków. Kawał budowli i historii, widać go już z bardzo daleka jak dominuje nad leżącym poniżej miasteczkiem. W formie drewnianej istniał już w 1113 roku, potem stopniowo przebudowywany i rozbudowywany w formie kamiennej, po II wojnie światowej przeszedł na własność państwa (konfiskata – odebrano go znanemu producentowi butów Bata), w 1950 roku uległ pożarowi, odbudowany i odnowiony został przekształcony na muzeum. Wygląda jak żywcem przeniesiony z nad Loary, często obecnie „gra” w filmach historycznych. 12. Bojnice.JPG Bojnice - widok z otaczającego parku 13. Bojnice.JPG Detal zamku głównego 14. Bojnice.JPG 15. Bojnice.JPG Bojnice - Słowacja, czy Dolina Loary..? 16 Bojnice.JPG Było cholernie gorąco, więc machnąłem ręką i zostawiłem bagaż, kurtkę i kask na motocyklu w miasteczku. Wiara w uczciwość człowieka słowackiego kolejny raz się opłaciła
__________________
AT RD07A, '98, HRC |
03.08.2018, 14:01 | #30 |
Kierowca bombowca
|
Po opuszczeniu Bojnic było trochę pod górkę – uparłem się, żeby zobaczyć zamek Uhrovec, na papierowej mapie jego sylwetka była narysowana na pagórku przy głównej drodze, więc wbiłem w GPS nazwę wioski, w której miał się znajdować i jazda przed siebie.
Zbliżając się do celu wypatrywałem charakterystycznej budowli, bo zamki mają to do siebie, że wznosiło się je zazwyczaj na wzgórzach, żeby wróg miał pod górkę, więc najczęściej widać je z daleka. A tu nic – GPS mówi, że dojechałem do celu i dupa. Pomyślałem, że pewnie wystąpiła jakaś mała niedokładność mapy, na pewno wystarczy zatoczyć krąg po okolicy i się zameczek sam znajdzie. W końcu wielką kupę gruzu z wieżami i murami nie tak łatwo schować. Kręciłem się i kręciłem i oprócz zawrotów głowy niczego nie znalazłem. Trzeba było zatem ugryźć problem z innej strony: rozejrzawszy się po okolicy zobaczyłem, że na prawo wznosi się spora góra, znacznie przerastająca wszystkie inne. Logicznie rozumując doszedłem do wniosku, że gdy wyjadę na jej szczyt, na pewno ogarnę wzrokiem szmat ziemi i zamek się w mig znajdzie. Pokrzepiony rzutkością swego umysłu i lotnością myśli w upalny dzień, ruszyłem pod górę. Chwilę się jechało, bo ta górka to nie przelewki. Giewont to wprawdzie nie był, ani inne Rysy, ale całkiem spore. Na szczycie minąłem betonowy pomnik jakiegoś-tam czynu zbrojnego, znalazłem punkt widokowy, patrzę z optymizmem i … ano znowu dupa. Niczego choćby z grubsza przypominającego warownię nie ma. Bliski zwątpienia, ogarnąłem się i zawziąłem – nie odpuszczę psubratowi! Zjechałem do przeciwległej doliny, patrzę w prawo, w lewo i dalej nic. Uruchomiłem więc znowu szare komórki i wykoncypowałem, że tam gdzie zamek, tam zwykle jest jakieś podzamcze. Na tyle posiadłem już język bratniego narodu Słowacji, że wpisałem w GPS „uhrovske podhradie”. I bingo! Pożyteczne ustrojstwo zaszuściło i powiedziało, że za ok. 10 km takie cósik znajdę. A nawet uprzejmie wskazało drogę. No to jedziemy. Dojechałem szybko do Podhradia, przejechałem, krajobraz i owszem ładny, górki i lasy okazałe, przyroda w rozkwicie, ale zamku ni huhu. Na usta zaczęły mi się cisnąć słowa, za które można w szybkim trybie dostać bana (ale ban mi niepotrzebny, więc nie zacytuję), gdy nagle na płotku z lewej zauważyłem małą, drewnianą strzałkę, na której ktoś wyrzezał kozikiem cudownie słowo: „Hrad”. No to jesteśmy w domu. Dzida i przed siebie. Dolinka zaczęła się zwężać, jakaś wioska, domy się skończyły i nagle potok z mostkiem. A na mostku metalowe słupki, zakaz wjazdu i piesza leśna ścieżka. Obok tablica informacyjna (o zamku) i strzałki wskazujące drogę do tegoż. Stanąłem bezradnie, bo nie planowałem wędrówki pieszej na sporą górę w żarze popołudniowego słońca…. Czy po to się tyle nabiedziłem i tyle czasu zmarnowałem, żeby teraz odjechać z podkulonym ogonem? Gdy tak sobie stałem, z lasu wyszli jacyś ludzie, podeszli do zaparkowanego samochodu i odjechali. Po kilku minutach pojawiły się kolejne twarze, tym razem dwie kobitki, którym całkiem dobrze patrzyło z oczu. Uśmiechnęły się do mnie, więc ośmielony zagadałem wskazując kierunek z którego nadeszły i zapytałem czy do zamku to aby tam? Tak jest, odpowiedziały. A długo się idzie? – chciałem wiedzieć. Godzinę, powiedziała jedna. Eee, trochę dłużej – powiedziała druga patrząc na moje buciory, motocyklowe gacie i kurtkę. A na moto…eeee, dałoby się? – zapytałem w skrajnej desperacji. Chyba tak… - powiedziały niepewnie. A policja..? Nie, dzisiaj święto, wolne, policji tu nie ma – uśmiechnęły się puszczając oko. W tym momencie miałem ochotę je uściskać. Jeśli tak, to raz się żyje – zrobimy sobie offik. Nie wierzę, żeby w ojczyźnie Stefana Svitko ktokolwiek mógł mieć mi za złe, że sobie śmignąłem motocyklem po krzakach. Pomachałem miłym paniom na do widzenia, odpaliłem Afrę, gaz, do potoku, na drugi brzeg i hajda pod górę. Było zajebiście – długi, trawersujący szutrowo kamienisty podjazd, nachylony w jedną stronę, więc trzeba było uważać, żeby się nie zsunąć między drzewa, pod koniec mocno stromy i kamienisty – miodzio. Gdy dotarłem pod most zamkowy, biwakowali tam jacyś turyści, ale tylko się uśmiechnęli, pomachali, pokazali kciuki w górę i ogólnie byli bardzo życzliwi. Uhrovec to bardzo efektowna ruina, obecnie w renowacji. Pięknie położony, pochodzi z połowy XIII wieku, był w rękach najpotężniejszego tamtejszego możnowładcy, Mateusza Czaka, po którego śmierci przeszedł w ręce królewskie. W swojej dalszej historii często przechodził z rąk do rąk, od XVIII wieku niezamieszkany, powoli sobie niszczał. 17. Hrad Uhrovec.JPG Wreszcie jest! Parking przy moście nad fosą. 18. Hrad Uhrovec.JPG To był fajny podjazd. 19. Hrad Uhrovec.JPG Nagroda za wytrwałość. 20. Hrad Uhrovec.JPG Widok z zamku na okolicę. A potem jazda w dół, równie przyjemna co pod górę. I dalej w drogę..
__________________
AT RD07A, '98, HRC |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Krótki skok na TET rumuński. | madafakinges | Trochę dalej | 99 | 13.04.2023 17:07 |
Kamyk z Bartangu, czyli Tian-Szań & Pamir solo. 7-20.VII 2017 | bukowski | Trochę dalej | 185 | 09.03.2019 22:03 |
Baby na Motóry 2017, czyli VI zlot czarownic | zaczekaj | Lejdis | 7 | 02.07.2017 00:02 |
Hiszpańska Słowacja, czyli Wypad na Czarny Ląd - Maroko [Kwiecień 2010] | podos | Trochę dalej | 313 | 29.08.2011 16:55 |