05.11.2018, 21:22 | #31 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 347
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 9 godz 56 min 54 s
|
Kolejną wycieczką z serii antycznej Grecji była świątynia Apollina w Didymie - archaiczny Didymaion. W antyku działała tu wyrocznia oraz biło święte źródło. O znaczeniu tego miejsca przed wiekami świadczy, iż była to największa świątynia (po Efezkiej), zaś wyrocznia była (po delfickiej) najbardziej wpływową.
Jest to bez wątpienia jedno z miejsc, którego nie można opuścić, jeśli interesują nas zabytki antyczne. Spodziewam się, że wizerunek głowy meduzy znana jest większości z nas. Na nas ogrom świątyni zrobił niesamowite wrażenie (a widzieliśmy już kilka – mamy zjeżdżoną prawie całą Grecję kontynentalną). Zwróćcie uwagę na kolumnę na jednym ze zdjęć, przy której stoi moja Żaba. Można wyobrazić sobie jaka ogromna i monumentalna była to budowla. Wracając, jeszcze w Didymie wstąpiliśmy do sklepu po daktyle i lokum. Po wyjściu podszedł do nas właściciel i dorzucił do kasku (dosłownie!) solidną garść orzechów! Za pośrednictwem jego wnuka zamieniliśmy kilka słów i zrobiliśmy sobie pamiątkową fotkę. On zaś zażyczył sobie z moją żoną, na co wyjątkowo przystałem Po drodze, zajechaliśmy do małej, ale w znacznej mierze stojącej na swoim miejscu świątyni Zeusa w Euromos. Zajechaliśmy to w tym przypadku chyba odpowiednie słowo. Bez problemu pozwolono nam zaparkować motocyklem pod samą świątynią. Po takiej dawce wrażeń nie pozostało nic innego jak posilić się. Jedzenie to oczywiście niespodzianka, lecz jak zwykle w Turcji – pyszne! Wróciliśmy do “Pitusia” na ostatni już nocleg w tym miejscu i zdążyliśmy jeszcze potaplać się trochę w jakże cieplutkim morzu! Skoro świt szybkie pakowanie i - jak cały czas nakazuje dziecięca ciekawość - dalej, dalej… Nadal będziemy penetrować świat starożytnej Grecji, a odwiedzimy miejsca związane z dość znanymi postaciami. Każdy słyszał bowiem o Talesie z Miletu czy Sedesie z Ebonitu O ile sama nazwa starożytnego Miletu rozpala naszą wyobraźnię, o tyle zachowane do dziś ruiny miasta nie są wybitne. Nie chcę jednak przez to powiedzieć, że jesteśmy nimi rozczarowani. Teren wykopalisk jest dość rozległy i miło się po nim spaceruje. Do dziś zachował się bardzo ładny teatr, z którego ostatnich rzędów roztacza się niesamowita panorama okolicy. Jako widz przedstawienia odgrywanego w tym miejscu chyba miałbym dylemat, czy skupić uwagę na sztuce czy też na widokach ponad głowami aktorów. W Milecie nie ma zbyt wiele cienia, więc warto zaplanować zwiedzanie na chłodniejszą porę dnia, tj. ranek lub wieczór. Ponieważ tego dnia nie mieliśmy zbyt wiele kilometrów do pokonania, zdecydowaliśmy zobaczyć kolejny zabytek. Dlatego zbaczamy do antycznego Priene. Miasto leży na zboczu góry, więc czeka nas kilkuminutowy spacer pod górę. Choć nie ocalało tu do dziś wiele całych budynków, niemniej jednak samo miasto warte jest odwiedzin. Rozmiar wykopalisk daje pojęcie o rozmachu architektonicznym, zaś malownicze położenie powoduje, że spacer po ruinach jest bardzo przyjemny. Do tego, z racji małego oblegania przez turystów jest całkiem intymnie. Teren porośnięty jest dającymi cień drzewami, więc, gdy piękne słoneczko za bardzo da nam w kość można przysiąść na kamiennym tronie, by trochę odpocząć i nacieszyć oczy piękną panoramą, wdychając przy tym wspaniałą woń pinii. Mnie ten widok przypominał trochę greckie Delfy, choć tamtejszy pejzaż bez wątpienia był bardziej malowniczy… A oto kolejne starożytne miasto - Priene Mała wprawka z ruchu drogowego w Turcji – z 2 pasów startuje 4 pojazdy. Zdarzyło się nawet, że ktoś jechał pod prąd drogą dwupasową Jednak muszę przyznać, że wcale mi to nie przeszkadzało. Nie czułem się nigdy jakoś osaczony, czy zagrożony. Mało tego, podczas naszej całej wycieczki nie spotkaliśmy ani jednego wypadku czy stłuczki! Gdy mieszkaliśmy w Pitusiu, też pokonywałem odcinek ok. 150m pod prąd, bo pozwalało zaoszczędzić to kilku kilometrów Na nocleg wybraliśmy położoną nad samym morzem wioskę Pamucak z przepiękną plażą. Niestety nie było tam żadnego hotelu z klimą. Wobec tego zdecydowaliśmy się przespać w zlokalizowanym nad samiutkim morzem domku na kempingu. Niestety w domku nie było klimatyzacji. I to był błąd! Jak się później okazało, temperatura nie bardzo pozwalała nam spać… Tymczasem jednak nie mieliśmy o tym pojęcia… Pojechaliśmy do niedalekiego Selcuku na obiad i dondurmę. Do picia oczywiście ayran – robiony na miejscu – coś wspaniałego! Po powrocie na kemping poszliśmy na mały spacer wzdłuż morza i rozkoszowaliśmy się urokiem miejsca. Palmy rosnące na plaży i przepiękny zachód słońca był niesamowitym przedstawieniem. Rankiem poszliśmy popatrzeć na wspaniały widok na morze i palmy, gdzie spotkała nas kolejna miła niespodzianka. Zostaliśmy zaproszeni na herbatę i śniadanie przez panią jedzącą wraz z synem śniadanie na dworze. Bezpośredniość i otwartość Turków jest wspaniała – wystarczy powiedzieć po turecku dzień dobry i już siedzimy razem pijąc herbatę i „rozmawiamy” na migi. Dowiedzieliśmy się na przykład, iż najlepszą herbatą jest Dogus czarny, nie zaś najstarsza turecka marka – Caykur. Obecnie w domu mamy obie Na zdjęciu widać piecyk na węgiel drzewny, na którym Turcy parzą herbatę. Sądząc po tych urządzeniach dymiących na przydrożnych parkingach, wożą je ze sobą wszędzie! Skoro mowa o herbacie przyszła mi na myśl uwaga o artykułach spożywczych w Turcji. Mam wrażenie, iż albo tam globalizacja nie przyjęła się, albo Turcy wierni są swoim markom. Przykładowo, jeśli chodzi o herbatę, Lipton leży zawsze na najniższej półce, gdzieś w rogu sklepu. Zresztą – porównując z tureckimi herbatami – w pełni zasłużenie! Poza tym wiele było lokalnych marek, zaś bardzo mało znanych nam europejskich. Inną sprawą jest, że z reguły kupowaliśmy w małych lokalnych sklepikach, najczęściej lokalne produkty. Tymczasem uciekło nam hotelowe śniadanie, które nie mogło równać się z pewnością wspaniałemu towarzystwu w jakim mieliśmy przyjemność jeść nasze, ani wspaniałym okocznościom przyrody! Czas bowiem było jechać do bez wątpienia jednego z najciekawszych zabytków antycznych jakie było nam dane zobaczyć w Azji Mniejszej, tzn. Efezu. |
06.11.2018, 16:19 | #32 |
nOOb
Zarejestrowany: Oct 2018
Miasto: Góra
Posty: 145
Motocykl: RD04
Online: 2 dni 13 godz 25 min 42 s
|
W Rumunii spales tam gdzie ja,za wialka brama w podworku
Ostatnio edytowane przez wierny : 10.03.2021 o 17:21 |
06.11.2018, 16:54 | #33 |
Zarejestrowany: Sep 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 171
Motocykl: KTM990Adv+DR650RE+FLHTCI Electra Glide ULTRA
Przebieg: <50km
Online: 2 miesiące 4 dni 16 godz 1 min 21 s
|
Dominik, nie ukryjesz się :-) Teraz moto przecież już inne, chociaż tej samej marki .
Opisuj dalej, potem czekam na relacje z Algierii.... |
07.11.2018, 21:40 | #34 | |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 347
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 9 godz 56 min 54 s
|
Cytat:
Choć chwilę zastanawiałem się, kto mię tu wytropił. Motocykle Cię zdradziły Cierpliwości. Na wszystko przyjdzie czas. Zima długa, więc powinno się udać |
|
08.11.2018, 23:53 | #35 |
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Wrocław
Posty: 22
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 tydzień 6 dni 5 godz 1 min 27 s
|
Czyli jednak Algieria! Nice! Czekam na kolejne odcinki!
__________________
Nigdy nie rezygnuj z osiągnięcia jakiegoś celu tylko dlatego, że wymaga to czasu. Czas i tak upłynie. |
09.11.2018, 22:36 | #36 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 347
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 9 godz 56 min 54 s
|
Proszę bardzo - oto kolejny odcinek.
Efez – ponoć najlepiej zachowane miasto antyczne w Turcji. To stąd pochodził m.in. filozof Heraklit, tu apostoł Paweł wygłaszał swoje kazania. Na wszystkich, również na nas, miasto robi ogromnie wrażenie. Najsłynniejszym zabytkiem jest biblioteka Celsusa. Oprócz tego zachowało się wiele dróg, pięknych mozaiek, fragmenty budynków, teatr. Z tego względu miasto jest chętnie nawiedzane przez turystów, dlatego, aby choć trochę móc rozkoszować się widokiem ruin bez dzikich hord , warto przyjechać tu na samo otwarcie muzeum. Jako ciekawostkę powiem, iż wyrzeźbiony na chodniku odcisk stopy wskazywał ponoć na dom publiczny. Po uczcie dla ducha czekała nas uczta dla ciała – owocowa. Mając w pamięci niezbyt udaną noc nad morzem, a także dostrzegając niezaprzeczalny urok (w tym kulinarny) miasta Selcuk, zdecydowaliśmy, iż kolejne 2 noce spędzimy właśnie tutaj. Tym razem dostaliśmy klimatyzowany pokój i zasadniczo nic więcej nam nie było potrzeba. Czas spędziliśmy na szwendaniu się po mieście, obserwacji codziennego życia Turków, wsłuchiwaniu się w śpiewne nawoływania muezina oraz… żarciu. Bo jedzeniem to się tego nazwać niestety nie da. Buszowaliśmy namiętnie wśród straganów tutejszego bazaru, niosąc coraz to nowe zdobycze. Ja miałem okazję spróbować mojego ulubionego lokum chyba we wszystkich możliwych (i niemożliwych) smakach, zaś moje Żabsko wspaniałych dojrzałych w gorącym słońcu warzyw i owoców. Feeria barw, zapachów, kształtów powodowała prawie pomieszanie zmysłów. Poza tym kebabom, pidom, lahmacunom, ayranom, dondurmom i innym potrawom, których nazw nawet nie znamy, nie było końca! Najciekawsze zaś były zakupy na bazarze robione przez moją żonę samodzielnie. Wybrała sobie jakieś 2 papryki, 2 pomidory i podaje sprzedawcy, aby zważył i policzył. Ten zaś bez słowa jej to oddaje uśmiechając się. Uznała wobec tego, że wzięła za mało i dołożyła jeszcze ze 2 sztuki. Sprzedawca zaś dalej swoje. Dopiero, gdy położył rękę na sercu mówiąc coś, z czego zrozumiała tylko słowo Allah, zrozumiała, że on jej te wszystkie rzeczy po prostu podarował. Nie był to zaś odosobniony przypadek. Każdy dzień spędzony w Turcji pomiędzy zwykłymi ludźmi powodował, że nasze oczy robiły się coraz bardziej okrągłe. Jedyne co nas zasmuciło to coraz bardziej natarczywa myśl: czy ci ludzie doświadczyliby w Polsce równie serdecznego przyjęcia? Ciekawostką była też wizyta w starym meczecie. Oczywiście szanując tutejsze zwyczaje zdjęliśmy buty, zaś Żaba przywdziała na głowę chustę. Trzeba było dobrze się przyjrzeć, żeby dostrzec, że chusta nie jest w delikatne kropki, lecz w… czaszki. Najlepsze zaś było to, że w meczecie spotkaliśmy dwie dziewczyny z Warszawy podróżujące stopem po Turcji. Ich wrażenia z podróży po tym kraju, były równie pozytywne co nasze. Żeby nasze tylne części ciała nie odwykły zbytnio od motocyklowego siodła, któregoś popołudnia udaliśmy się na kilkudziesięciokilometrową wycieczkę do antycznego miasta Klaros, słynącego z gigantycznych rzeźb. Muszę przyznać, że to bardzo miło spędzone popołudnie. Teren był trochę podmokły, wobec czego wśród wykopalisk było całkiem spore bajorko, w którym pływała „ławica” żółwi. Na koniec zjedliśmy kilka fig z napotkanego na terenie muzeum drzewa. Po wizycie w Klaros wróciliśmy do Selcuku, który jest nad wyraz przyjemnym, małym miasteczkiem. A tak przedstawiał się nasz pokój w hotelu: Zaś rano – start do mauzoleum w Belevi. O ile droga do zabytku wiodła bocznymi szlakami i kojarzy mi się bardzo miło, to w samym mauzoleum spotkał nas mały piskus… Mianowicie otaczała je siatka, zaś na bramie wisiała kłódka, z którą jakiekolwiek negocjacje odnośnie zwiedzania były wykluczone. Na niczym spełzła również przedsięwzięta przez nas w akcie desperacji ekspedycja piesza „wzdłuż płota” w poszukiwaniu przerwy w zasiekach. Siatka zazdrośnie strzegła sekretów mauzoleum. Po drodze zatrzymaliśmy się na stacji, żeby skontrolować ciśnienie w oponach. Zawsze musiałem przeliczać ciśnienie podane w książce serwisowej do H-D na jednostki stosowane w Europie. A tu czekała na mnie mała niespodzianka! Kompresor podawał ciśnienie w PSI Wystarczyło więc ustawić wymaganą przez instrukcję wartość i gotowe! Nasz motocykl (choć raczej lepiej pasuje do niego określenie cygański wóz) wyglądał zaś tak: Było tam wszystko! Pełne wyposażenie podróżne takie jak: kocher, śpiwory, namiot, itp. Najlepsze zaś z tego wszystkiego było to, że wcale nie chcieliśmy z tego korzystać, lecz zabraliśmy “na wszelki wypadek” Zatrzymaliśmy się na kolejny wspaniały posiłek, którego nazwy (jak większości jedzonych w Turcji) do dziś nie znamy. Przy okazji mieliśmy okazję obserwować codzienne życie Turków, toczące się przeważnie w herbaciarniach. My tymczasem pokonujemy magiczną granicę pomiędzy kontynentami, czyli przeprawiamy się promem z Eceabat do Canakkale. Po dotarciu na stary kontynent zawitaliśmy na nocleg. Pokój w hotelu czy hostelu był bardzo przyjemny. Widoku nie psuło nawet wschodnie poczucie estetyki. Rano uderzyliśmy w kierunku Bułgarii, zahaczając jedynie po drodze o jeden zabytek – XVI wieczny meczet Selimiye w Edirne. Zdecydowanie polecam – obiekt robi wrażenie. Czując, że nasza podróż po przesympatycznej Turcji dobiega końca, w malutkiej miejscowości po drodze wstąpiliśmy na herbatę do lokalnej knajpki. Choć nie było właściciela, goście pijący herbatę przygotowali ją dla nas i po pojawieniu się właściciela nie pozwolili za nią zapłacić. Kolejny raz pojawił się - dobrze znany nam – gest ręki na sercu. Znaki nie pozostawiały złudzeń. Żegnaj Turcjo! Gule, gule! Na dwa dni zawitaliśmy nad Morze Czarne do Sozopola w Bułgarii. Woda krystalicznie czysta, prawie nie słona, ciepła. Idealne warunki do plażowania. Pensjonacik też trafił nam się 3 minuty od plaży, więc idealnie. O dziwo, nie było dzikich tłumów i “klimatów” dobrze znanych znad polskiego morza. Tylko ludzie jacyś inni… Pojechaliśmy dalej przez Bułgarię, przekraczając Dunaj tym razem mostem przez przejście graniczne Widyń – Calafat, kierując się bardzo urokliwą drogą wzdłuż Dunaju w stronę Węgier, a konkretnie miejscowości Gyula, gdzie mieliśmy nadzieję pomoczyć cielska w basenach termalnych. Przed wieczorem zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Jakież było nasze zdziwienie, gdy kilka hoteli czy moteli, do których zajeżdżaliśmy okazywało się pełnymi. Bardzo dużo czasu zmarnowaliśmy na zjeżdżanie z trasy do miast i poszukiwania noclegu. Tymczasem, czerwona kula przed nami coraz bardziej chowała się za horyzont. Finalnie, nocleg znaleźliśmy grubo po północy w przydrożnym pensjonacie. Stamtąd zostało nam rzut beretem do Gyuli, gdzie zamarudziliśmy kolejne 2 dni, pławiąc się w basenach termalnych. Mieszkaliśmy (chyba już po raz trzeci) w pobliżu zamku i kolejny raz nie udało nam się do niego wejść. Niemniej jednak przedstawia całkiem przyjemny widok. Omijając szerokim łukiem miejscowość o jakże wdzięcznej nazwie – Piekło – nawijaliśmy kolejne kilometry w kierunku domu. Po drodze, zrobiliśmy jedynie zakupy na przydrożnym straganie, bo, choć Węgry leżą bardzo blisko Polski, owoce i warzywa stamtąd mają jednak smak “południa”. Nie było mowy, żeby dłużej marudzić na wakacjach, bo za tydzień mieliśmy ślub. Nasz ślub. Podróż do Turcji pozwoliła nam uświadomić sobie jak życzliwi dla innych mogą być obcy ludzie. Mnogość miłych gestów jakie nas spotkały od wyznawców Allaha, częstokroć ewidentnie biedniejszych niż my pokazała nam, iż w kwestii życzliwości dla innych i otwartości na inne kultury wiele mamy do zrobienia. Bardzo wiele. Nie mogę się już doczekać kiedy po raz kolejny nacisnę przycisk startera, a wierny Harley bulgocząc i trzęsąc się miarowo, swoim niespiesznym tempem zawiezie nas, aby odkrywać nowe lądy, kultury, ludzi… P.S. Jeśli po przeczytaniu macie jakieś uwagi dot. stylu relacji (także krytyczne) - napiszcie. |
10.11.2018, 00:05 | #37 |
Kiedyś R.T70
Zarejestrowany: May 2014
Miasto: Częstochowa
Posty: 1,422
Motocykl: Była RD04
Przebieg: 120000+
Online: 3 miesiące 2 tygodni 5 dni 7 godz 52 min 52 s
|
Zdjęcia piękne, relacja wyborna!
Postanowione. Turcja jako cel, nie przelotem. Dzięki za relację! Pozdrawiam.
__________________
Serdecznie pozdrawiam. Romek T. |
10.11.2018, 01:15 | #38 |
Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Nysa/Reykjavik
Posty: 405
Motocykl: CRF1000
Online: 3 miesiące 1 tydzień 10 godz 38 min 31 s
|
Nazwales swoja Pania "babsko" i to mi sie nie podobalo. Reszta super Dzieki
|
10.11.2018, 01:15 | #39 |
Zarejestrowany: May 2015
Posty: 133
Motocykl: RD03
Online: 1 tydzień 3 dni 4 godz 21 min 51 s
|
Świetna relacja! Miło było z Wami odbyć tą podróż.
p.s. trochę spóźnione ale szerokości na wspólne drodze życia;] |
10.11.2018, 06:52 | #40 |
Zarejestrowany: Dec 2010
Miasto: Zgierz
Posty: 1,376
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: duży :)
Online: 2 miesiące 3 tygodni 1 dzień 6 godz 34 min 38 s
|
Fajna relacja. Jak rozumiem byla to podróż przedslubna- testowa, czy wytrzymacie ze sobą dłużej? Czytając te wszystke "babsko" "żabsko" i to na dodatek "moje" mam w takim razie ogromny szacunek dla Twej małżonki.
Wysłane z mojego WAS-LX1 przy użyciu Tapatalka
__________________
GS über alles!!! Ostatnio edytowane przez Tank : 10.11.2018 o 09:00 |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Gdzie na wakacje 2015? | ydoc | Przygotowania do wyjazdów | 22 | 19.03.2015 16:02 |
Turcja z samolotem czyli rodzinne wakacje we wrześniu | bartim | Trochę dalej | 45 | 05.06.2013 01:11 |