Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27.01.2012, 20:41   #31
Gawień
 
Gawień's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Józefin
Posty: 860
Motocykl: RD07a
Przebieg: 84000
Gawień jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 miesiące 1 dzień 13 godz 14 min 9 s
Domyślnie

Miło się czyta
Gawień jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09.02.2012, 15:32   #32
Miętus
 
Miętus's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
Miętus jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
Domyślnie

DZIEŃ X 31.08.2011r 560km
Oczywiście jak co rano budzi nas głos z rakiety. Zwlekamy się, pakujemy, kawa, przyjemne brrrruuuu ruszamy. Droga dwupasmowa, gładka, szeroka, można pogonić. Idziemy non stop 110. Przy tej prędkości skwar tak nie doskwiera, można oddychać. Mijane miasta wszystkie czyste, ładne, kolorowe, ale to po pewnym czasie zaczyna już nudzić. Po jakimś czasie niestety mama natura daje znać o sobie i nasze kichy domagają się zapchania. Trzeba kupić świeże pieczywko, a pieczywko w Turcji jest naprawdę przepyszne. Najbardziej smakują mi płaskie placki, wyglądające jak spody do pizzy i chleb wielkości koła do malucha, który po tygodniu walania się po naszych sakwach był jeszcze zjadliwy. Rozglądamy się za sklepikiem z pieczywem. Pieczywo w Turcji kupić można praktycznie tylko w specjalnych sklepach, które na zapleczu z reguły mają piekarnie, wielki plus bo pieczywo zawsze jest świeże a zapachy mocno kuszące.
344.JPG
Oprócz wielkiego bochna chleba, zanabyliśmy jeszcze świeży słony, owczy ser i naturalny jogurt. Śniadanie więc jak się patrzy. Jeszcze tylko przemeblowanie w naszych bagażach aby upchać jeszcze wielką resztę naszego chlebka i dalej na przód. Wreszcie docieramy do Sarp czyli granica Turecko – Gruzińska. Niestety, że granica to dało się zauważyć dość wyraźnie. Wielka kolejka aut, mrowie ludzi i jakby jedna wielka zadyma. Tureccy naganiacze i szmuglerzy wszystkiego, biegają we wszystkie strony więc trzeba było się mieć mocno na baczności, żeby któryś przez pomyłkę nie odbiegł z naszym sprzętem. Nie próbowałem nawet starym zwyczajem wcisnąć się między autami jak na innych granicach, więc grzecznie ustawiliśmy się na końcu bardzo sporej kolejki. Aura też nie była dla nas przyjazna bo z nieba lał się istny żar. Po chwili otoczył nas wianuszek zaciekawionych i bardzo sympatycznych Gruzinów i zapomnieliśmy o kolejce i temperaturze zagłębiając się w dyskusji. Generalna większość biegle rozmawia po rusku, a gdy usłyszeli, że jesteśmy z Polski rozmawiać z nami chcieli wszyscy. W pewnym momencie, zagadani nie zauważyliśmy, że kolejka przesunęła się do przodu i oczywiście w powstałą lukę wcisnął się operatywny Turek. Nasi rozmówcy widząc to rzucili się na biedaka, wymownie dając mu do zrozumienia, że tu stoją Polacy i krótko mówiąc won, co natychmiast uczynił. To było nasze pierwsze spotkanie z sympatią, jaką darzą nas Gruzini, a jest ona wielka i prawdziwa. Po trzech godzinach doczołgaliśmy się do miejsca gdzie tureccy policjanci wpuszczali na „peron”. Odprawa poszła szybko i sprawnie. Na wyjazdówce trach, pach trzy pieczątki i jesteśmy już w Gruzji. Po stronie Gruzińskiej na „peronach” spokój, wszystko poukładane. Podjeżdżam do okienka, pani policjantka, ładna zresztą, wita mnie szerokim uśmiechem. Dałem paszport, i dowód rejestracyjny i zapytałem Pani gdzie mogę kupić Strachówkę na Gruzję? Zdziwiona odparła, że przecież jestem z Polski i nie muszę kupować gruzińskiego ubezpieczenia. Trochę mnie to zdziwiło bo na naszej zielonej karcie nie ma Gruzji ale może jest jakaś umowa międzynarodowa. Wymieniłem z Panią parę grzeczności, w paszport wpadł stempel i byłem w Gruzji. Za peronami stajemy jeszcze na papieroska. Podchodzi do nas policjant, rozmawiamy serdecznie, w koło wianuszek ciekawskich. Pstrykają z nami foty, zagadują a przez wianuszek ciekawskich przepływa – bajkery z Polszy, ot maładcy, piat tysjac kilometrow – każdy chce nas zagadnąć, coś doradzić. Już mi się tu podoba. Ci ludzie są naprawdę serdeczni. Żegnamy się, szczasliwo, ruszamy. Jedziemy do Batumi. Po lewej stronie ciągnie się plaża i spokojne wody Morza Czarnego. Droga wreszcie wąska, dziurawa, auta głównie poradzieckie choć azjatyckich też sporo i oczywiście krowy, które łażą jak i gdzie chcą, a i często na sjestę wybierają sobie środek jezdni albo wyjście z winkla.
386.jpg
Na szczęście tutejsze krasule są przyzwyczajone do komunikacji i nie płoszą się podczas przejeżdżania przed ich sympatycznymi pyskami, a spotkanie Afryki z górą wołowiny nie wyszłoby raczej tej pierwszej na dobre. Dojeżdżamy do Batumi. Klimat przeklęty. Cholernie gorąco i potężna wilgotność, dosłownie leje się nam po dupach. Miasto ładne, architektura zdecydowanie poradziecka, ruch spory a i filozofia ulicznego ruchu też rodem z kraju Rad. Obserwuję ruch na rondzie. Ci, którzy mają „ustąp” trąbią i jadą, a Ci z pierwszeństwem im ustępują. Postępuję jak lokalesi i w miarę sprawnie posuwamy się do przodu. Najpierw jednak trzeba ogarnąć logistykę czyli znaleźć bankomat. Zatrzymuję się przy grupce dziewczyn – „skaży mnienia pażałsta mnie nada iskat wasze diengi, gdie możet byt bankomat”? Jedna pokazuje w oddali wysoki, okrągły budynek (cholera myślałem, że to wieża ciśnień) i tłumaczy, że to „biznes center” a tam na „wtarym etaże jest bankomat”. Dziękuję z uśmiechem (niestety nie chciała ze mną jechać, widać mocno śmierdziałam) i za chwilę parkujemy pod szklanym budynkiem. Przed wejściem grupka wymuskanych panów w białych koszulach i spodniach na kant mocno wciągających dym z wałków tytoniowych zmierzyła mnie zdziwionym wzrokiem, faktycznie chyba nie pasowałem do otoczenia ale co tam – misja kasa. Schody, wtaryj etaż, jest ściana z bankomatami. Wciskam kartę, pyta czy gadam po angielsku czy po gruzińsku, z dwojga złego wybieram angielski, wbijam PIN, wbijam, że chcę 200 a on pyta: Lari, Cash? No kurde pewnie, że chcę Cash (to po angielskiemu jeszcze kumam) trrrrrrr, żżżżżżżżż, yyyyyyyyy, i wypluwa – wyciągam………. O ku…… na cholerę mi 200 dolców Stałem tak zamurowany z idiotyczną miną i wpatrywałem się w trzymane dwa razy po sto dolarów. Musiałem faktycznie wyglądać idiotycznie bo zainteresował się mną przechodzący (biała koszula, krawat, spodnie na kant i lśniące lakierki) pracownik szklanej wieży i grzecznie spytał czy w czymś pomóc. Więc wyjaśniłem mu czystą angielszczyzną: „Pan ja chtieł Wasze diengi a on mnie dał doljar”. Pan uśmiechnął się, wziął moją kartę, kazał wprowadzić PIN, wyskoczyło Lari i Cash więc tłumaczy. Cash – bankomat wypłaca dolary, Lari – to gruzińska waluta więc NALEŻY KLIKNĄĆ LARI i maszyna daje piękne gruzińskie banknoty. Podziękowałem panu i grzecznie spytałem gdzie mogę zamienić dolce na Lari. Na szczęście kantory też nie są tu rzadkością. Siadamy na Afry. Trzeba znaleźć nocleg. Jedziemy w stronę morza. Hotele i motele w koło ale wolimy jednak nie pytać o cenę tychże. Potrzebujemy kamping. Jeden z naszych rozmówców na granicy radził nam: jak masz jakiś problem pytaj policjanta, on Ci pomoże. Na poboczu stoi piękna policyjna FJRa a obok jej kierownik. Zatrzymujemy się. Po wymianie zdań a skąd? a jak to daleko? a jak tam u was? a jak sprawują się sprzęty? pytamy pana władzę (był bardzo sympatyczny jak i inni napotkani przez nas ludzie) gdzie tu jest kemping? Zdziwiony odpowiada, że w Gruzji nie ma kempingów,
- no dobra dla gdzie możemy rozłożyć namioty
- gdzie chcecie
- jak to gdzie chcemy? Przecież tu jest miasto
- no tak, ale możecie gdzie chcecie
- kurde a tutaj na trawniku?
- możesz
- a tam przed delfinarium?
- możesz tylko żeby nie śmiecić
O kurde ale cyrk. Wolna amerykanka a właściwie Gruzinka. Coraz bardziej mi się tu podoba, choć nie bardzo miałem ochotę rozkładać się w centrum miasta. Odpalamy Afry i spacerkiem jedziemy wzdłuż nadmorskiego deptaku. Pięknie tu, ludzie z dziećmi spacerują bulwarem wzdłuż morza pośród gęsto rosnących tu palm, a obok ciągnie się dwupasmowa ulica. Zresztą poza centrum ruch jest senny. Dojeżdżamy do ronda, wysadzonego kwiatami i ze zdziwieniem wczytuję się w tablicę z nazwą ulicy
375.JPG
Choć nie popieram tej opcji politycznej zrobiło mi się bardzo przyjemnie na sercu. Mamy tu kawałek ojczyzny. Na końcu ulicy stał budynek, w nim sklep spożywczy, w nim nalewak z zimnym browarem a obok zaniedbany ogród. No tu właśnie jest to miejsce gdzie chciałbym położyć się na noc. Stawiamy Afry, idę do sklepu. Za ladą pani po pięćdziesiątce.
- dzień dobry, ale tu u Was ładnie!
- a skąd Wy? O z Polszy?
- chciałbym rozłożyć namiot, a u Was taki ładny ogród i kupiłbym u Was coś do jedzenia i piwa byśmy wypili
Pani popatrzyła na mnie i prowadzi nas w chaszcze ogrodu, - chcecie tu? Pewnie, że chcieliśmy. Przecisnęliśmy się przez chaszcze, obok chałupy i po błyskawicznym rozłożeniu namiotów raczyliśmy się pod sklepowymi parasolami zimnym browarkiem, przegryzając warkoczami twardego i mocno słonego wędzonego owczego sera na ulicy Marii i Lecha Kaczyńskich, obok szumiącego morza pięć tysięcy km od domu. Im głębiej w noc stoliki pod parasolami zapełniały się i nocne życie zaczęło tętnić gwarem wielu gardeł podlewanych zimnym piwkiem, a temperatura wreszcie nadawała się do życia.
„Gdy pan Bóg tworzył świat, wszystkie narody świata kłóciły się, walczyły między sobą o lepsze miejsce na ziemi do życia, a Gruzini w tym czasie - znudzeni czekaniem – rozłożyli na ziemi kobierce i zaczęli biesiadę. Nie zauważyli nawet kiedy zapadł zmrok. Strudzony Bóg udawał się właśnie na spoczynek i dojrzawszy rozśpiewanych Gruzinów, przemówił do nich: Kiedy inni kłócili się i walczyli ze sobą o ziemię , wyście bawili się i pili wino. Podzieliłem już cały świat. Został mi tylko mały ale najpiękniejszy zakątek. Chciałem go zostawić dla siebie, ale spodobaliście się mi i Wam go oddaję.”
CDN...
Miętus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10.02.2012, 14:44   #33
Sub
 
Sub's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Południe
Posty: 991
Galeria: Zdjęcia
Sub jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 godz 26 min 9 s
Domyślnie

eeech... pięknie!
Smaruj dalej...
__________________

*INCA RIDE 2024*
Sub jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12.02.2012, 18:53   #34
Miętus
 
Miętus's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
Miętus jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
Domyślnie

DZIEŃ XI 01.09.2011r 425km


Noc była ciężka, niemiłosiernie parno i gorąco. Nie wyspałem się. Zastanawiam się co mnie obudziło, wiem, to spadające na namiot grube krople. Ale było ich tylko kilka. Dalej parno i gorąco i brakuje mi głosu z rakiety. Dziwnie tak jakoś. Wyczołguje się z namiotu. Niebo zasnute ciężkimi ołowianymi chmurami, ale nie pada. Idziemy pod parasole na kawę. Słychać ciężkie przewalające się grzmoty, ale błyskawice nie walą tak jak u nas w ziemię tylko trzaskają między chmurami. Dziwne dla nas zjawisko. Pani ze sklepu przynosi kawę, zagaduję, będzie deszcz. Popatrzyła w niebo – nie budiet. Kurde miała rację, nie spadła żadna kropla. Dopijam kawę, mam już dosyć tego dziwnego, prawie podzwrotnikowego klimatu. Można się utopić we własnym pocie, a i śmierdzimy niezgorzej. Batumi jest piękne ale uciekać stąd jak najszybciej, aby dalej, aby w góry do chłodu. Ruszamy. Pojechaliśmy wzdłuż morza i trafiamy na A305 na KOBULETI. Droga fajna, po lewej przez cały czas towarzyszy nam Morze Czarne a i okolica jakby mocno turystyczna. Widać w koło, że ludzie tu wypoczywają choć turystyka dopiero się rozwija.
488.JPG
W KOBULETI tankujemy do pełna (wreszcie normalna cena) i odbijamy bokami na OZURGETI i SAMTREDIA. Wreszcie boczna, spokojna trasa, przez prawdziwe, normalne wioski, gdzie życie toczy się powoli i monotonnie. Za to droga motoboska. Winkiel za winklem, z góry w dół i pod górę. Skrzynia biegów z reguły chodzi na 2 i 3 ale często trzeba schodzić nawet do pierwszego piętra. Wreszcie chłodniej a widoki piękne, ruchu prawie zero a po drodze poruszają się tylko stada krów, kury, kaczki, indyki, czasem zdarzy się nawet warchlaczek w przydrożnym, błotnistym rowie a przyroda jest żywa i soczysta. Zresztą cała ta oranżeria sprawia wrażenie, że droga jest tylko jej a ja nie miałem zamiaru tego zmieniać więc omijamy je szerokim łukiem i wszyscy są zadowoleni. Jak piękna była to trasa niech świadczy fakt, że troszkę ponad stówkę robiliśmy w cztery godziny bez zatrzymania się oczywiście. Niestety docieramy do KUTAISI i agro jazda się niestety kończy. Wchodzimy na M27. Błee. Ruch jak cholera a zasad żadnych niet. Tzn jest jedna zasadnicza – kto większy ten ma rację i ciśnie do przodu. Ot znów pozostałość po wielkim czerwonym bracie. Na poboczu zaczynają wykwitać przydrożne stragany. W jednej okolicy (dwie, trzy wioski) handlują garnkami i patelniami, w innej gliniane garnki, stoiska z pieczywem i oczywiście te z soczystymi, świeżymi owocami. Zatrzymujemy się. Kupujemy parę gruszek, wielkich śliwek, wielkie soczyste brzoskwinie i takie dziwne coś zielone miękkie, wielkości dużej śliwki. Było to miękkie, lekko słodkie i do dzisiaj nie wiem jak się to nazywało, a smakowało całkiem nijak. Za to gruszki i brzoskwinie cudownie słodkie a po wgryzieniu się w nie sok ciekł po brodzie.
490.JPG
I poza pogodą to było to co zdecydowało na wybór tej pory roku na wyprawę. Pyszne, mocno dojrzałe owoce w cenie co najmniej niezauważalnej. Wydobyłem z tankbaga dwie garście cukierków i obadarowaliśmy nimi siedzące przy straganie dzieci, ku ich wielkiemu zadowoleniu. W zamian pani straganowa obrała wielkiego soczystego melona i nim nas uraczyła. Och śniadanie jak się patrzy. Chwilę jeszcze porozmawialiśmy z panią i dzieciakami i dalej w sznur aut choć pełne brzuchy chciały by poleżeć. Teraz jeszcze tylko nakarmić Afry i mamy wszystko co potrzeba do szczęścia. Wjeżdżamy na nową, betonową tak jakby autostradę. Niestety zaprawki nie widać. Po iluś tam kilometrach na poboczu mały znaczek kierujący do stacji paliw. Zchodzimy z betonki jakimś dzikim mocno wertepiarskim zjazdem i po jakichś 500m jest zaprawka. Staję pod dystrybutorem, kurde normalnie rodem z czasów kwitnącej Rosji.
508.JPG
Na dystrybutorze jeszcze ostały się napisy cyrylicą, a przy dystrybutorze wiszą specjalne lejki gdzie wkłada się pistolet aby zlać nadmiar zamówionego, i zapłaconego oczywiście wcześniej paliwa. Wychodzi do nas pan z obsługi:
- dzień dobry, a skąd Wy? z Polszy? O daleko. Ile litrów
- lej na full
- nie można na full Ty musisz powiedzieć ile litrów, zapłacić i wtedy leję paliwo.
- ty, jak to, takie zaprawki widziałem tylko w Rosji i na Ukrainie
- tak pan, bo to jeszcze ruska zaprawka
I tu nawiązała się iskierka przyjaźni, mówi żebym poszedł za nim to mi wszystko pokarze. Prowadzi mnie do swojego królestwa czyli do wnętrza stacji paliw, które wygląda jak bunkier, gdzie po zamknięciu pancernych drzwi łączność ze światem ma tylko przez maleńkie okienko z szufladą służące do podawania kasy. Tam pokazuje mi różnego rodzaju pompy, zegary i inne ustrojstwa faktycznie wszystkie opisane cyrylicą i objaśnia jak to działa. Mówi się, ile litrów chce się zatankować, oczywiście najpierw się płaci, potem pan wajchą nastawia zegar na np. 15 litrów i benzyna sobie płynie. A jak wejdzie tylko 13? Wtedy pistolet wkłada się do lejka przy dystrybutorze i paliwko się wlewa do zbiornika stacji, a że było zapłacone? Cóż trzeba wiedzieć ile Ci wejdzie. Pozwiedzałem muzealną stację, pogadałem sympatycznie z panem zaprawkowym, zakuryli my, nakarmiliśmy Afry :
-nu dawaj pietnatsat liter
- jeszczo dwa
- jeszcze adin
- jeszcze adin liter
- kwatit, w pariatku. Bud zdarow. Szczasliwo.
Pomachaliśmy sobie i z powrotem na betonkę. Idziemy S-1. Z boku pozostawiamy GORI i wreszcie mocno znudzeni, z bolącymi dupami docieramy do skrzyżowania z S-3. Uciekamy w lewo na ZHINVALI i prosto na DROGĘ WOJENNĄ. Ruch na szczęście mniejszy, trasa też przyjemniejsza, poprzecinana wioskami. Zaczynają się winkle, spacerująca wołowina. W jakiejś wioseczce na poboczu stragan, ale taki inny jakiś. Zatrzymuję się. Pod drzewami, na ławeczce siedzi sobie starsza pani a obok niej coś jakby wieszak, a z niego zwisają paciorki. Tak, pani mały biznes to CZURCZACHELLA.
501.jpg
Są to wyłuskane orzechy laskowe, nawleczone na nitkę a wszystko to zespolone gęstym, słodkim, zaschniętym syropem winogronowym. Smakowały ciekawie. W smak laskowych orzechów wtapiała się lekka słodycz syropu a smak rozchodził się po podniebieniu podczas dość długiego żucia. Ot taki miejscowy snikers. Paciorki były w trzech kolorach: białe, brązowe i zielone w cenie 1 lari sztuka. Zakupiliśmy po kilka paciorków, zjedliśmy po jednym, reszta w kufry na ciężkie czasy i znów w drogę. Właściwie to jesteśmy już na Drodze Wojennej. Szlak ten prowadzi z Tbilisi przez Wielki Kaukaz aż do Władykaukazu. Tędy biegł starożytny szlak komunikacyjny łączący Kaukaz Północny z Zakaukaziem. Nazwę Drogi Wojennej zyskał sobie na początku XIX wieku podczas rosyjskiej aneksji Kaukazu ze względu na toczące się tutaj ciężkie walki. Na polecenie cara droga ta od tej pory była utrzymywana jako przejezdna przez cały rok a łatwe to raczej nie było. Docieramy do zbiornika wodnego Zhinvali. Widok super. Niebieska woda wdarła się pomiędzy surowe zbocza górskie gdzie została zamknięta przez człowieka wysoką tamą. Jedziemy drogą wzdłuż wody i po pewnym czasie z gór wyłania się majestatyczna, oblana z trzech stron wodami zbiornika Forteca ANANURI.
538.jpg
Leży ona jakieś 60 – 70 km od Tbilisi. Pochodzi z przełomu XVI i XVII wieku. Zjechaliśmy z trasy w prawo, i po przejechaniu wioski dotarliśmy do stóp fortecy. Na tle wody i gór robi niezapomniane wrażenie swojej potęgi. Miałem ochotę rozłożyć się u jej stóp obozem lecz niestety nabrzeże było usłane kamieniami a w koło jak na mnie kręciło się zbyt dużo ludzi, a my wzbudzaliśmy ciekawość. Może ze mną coś nie teges ale zdecydowanie wolę obcowanie z przyrodą niż z ludźmi więc z żalem opuściliśmy to niewątpliwie piękne miejsce i dalej do góry.
Po kilku kilometrach schodzimy na mocno żwirową drogę, rozjechaną kołami wielkich ciężarówek i po paruset metrach walki z luźnymi, drobnymi kamyczkami stajemy na czymś jakby boisku piłkarskim. Znaczy się są dwie bramki, troszkę trawy i niemało dość sporych kamoli. Udaje nam się znaleźć trochę płaskiego podłoża do rozłożenia namiotów. Obok między kamieniami wartko płyną wody rzeki ARAGVI. Kurde ile szczęścia! Jest woda, jest mycie i pranie. Szybko odklejam z siebie gacie, zbroję, i koszulkę i zaopatrzony w ręcznik, stos śmierdzących skarpetek i brudnych gaci cisnę do wody. Po dość długim lawirowaniu między sporymi Kamolami znalazłem wreszcie miejsce gdzie mogłem się zanurzyć w zimnej, wartkiej wodzie. Nawet nie przeszkadzało mi, że woda była koloru mleka bo najprawdopodobniej przepływała przez spore złoża wapienia. Zmycie z siebie skorupy brudu spowodowało we mnie euforię i chęć do życia. Wracając do obozu dojrzałem jegomościa, który podążał wolno w naszym kierunku. Gdy podszedł bliżej dojrzałem, że dzierży w prawej dłoni solidną gazrurkę.

Trochę, szczerze mówiąc mnie to zaniepokoiło. Stanął, popatrzył spod oka, więc ja jak zawsze prawa do góry w geście pozdrowienia:

- Zdrastwój drug
- Wy Ruskie?
- Pan kak Ruskie? My z Polszy
- Z Polszy? A ty charaszo gawarisz po Ruskie
- Ty toże

Nasz rozmówca opowiedział, że zna rosyjski bo musiał być w radzieckim wojsku, a tu niestety była Rosja. Wyjaśniłem mu że jak byłem mały to musiałem się uczyć mówić po Rusku bo były takie czasy i Ruscy kazali ale w 1992roku przepędziliśmy Ruskich z Polski. Na to nasz rozmówca, Aron jak się zaraz przedstawił, ze wstydem odrzucił od siebie gazrurkę i serdecznie się z nami przywitał.

- Drug, wsie Gruzini dobre ljudi, wsie Gruzini nie lubit Ruskich.
- Da ja znaju, nu dawaj popijom piwo

Pociągnęliśmy z butli po sporym łyku piwa i dowiedzieliśmy się, że Aron mieszka we wiosce obok, rabotajet jako buldożerist w zakładzie gdzie płucze się grys, a nas Polaków kocha bo my też nie lubimy Ruskich. Stwierdził, że jesteśmy jego gośćmi i już leci do sklepu po wódkę. Chłopie – pomyślałem – jak ja z Tobą popiję to na pewno jutro dojadę pod Kazbeg. Więc wyjaśniłem grzecznie Aronowi, żeby go nie urazić, że wódki to ja nie mogę bo bolnyj ja na serce, ale piwa chętnie z nim wypiję. Aron stwierdził, że idzie do domu i przyniesie z ogrodu dobrych pomidorów i zapadł się w mrok. Po około godzinie wrócił. Przyniósł wypieszczone słońcem pomidory – ach smak ten pamiętam z dzieciństwa, wielkie, zielono-czerwone, słodkie i mięsiste malinówki, soczystą wspaniale śmierdzącą cebulę i płaskie, okrągłe placki – eta chleb, damoćny chleb – czyli własnoręcznie wypiekany w domu. Wyciągnęliśmy z czeluści kufrów konserwy i wspólnie zajęliśmy się pałaszowaniem dobra popijając gruzińskim piwem.


555.jpg
Czas mijał nam szybko przy rozmowie o życiu, tutaj w Gruzji ciężkim życiu ale szczęśliwym bo w końcu są wolni. Około dwudziestej pierwszej naszego czasu, a tutaj dwudziestej trzeciej, gdy panowała już głęboka noc Aron wstał i serdecznie nas pożegnał. Uścisnął nas, powiedział, że rano przyjdzie i zniknął w ciemności. Wyciągnąłem się na wznak patrząc w niebo. Dawno nie widziałem tak rozgwieżdżonego nieba. Czas spać. Wlazłem do namiotu i z radosnym czyli pełnym brzuchem szybko zasnąłem. Gdzieś po dwóch godzinach obudziła mnie jasność i głuche donośne dudnienie. Wylazłem z namiotu. Rozpętało się piekło. Kotlina przez cały czas była rozświetlona błyskawicami, a ziemia aż trzeszczała i podskakiwała od głuchego dudnienia gromów, potęgowanych przez echo skalnych ścian. Chyba gdybym miał gdzie to bym uciekał. Po około pół godzinie zaczęły z nieba spadać grube, wielkie krople. Trwało to około kilku minut i nagle, niespodziewanie wszystko ucichło. Widocznie Kaukaz stwierdził, że już nas przywitał i burza poszła rozrabiać gdzie indziej. Za to zerwał się potężny wiatr. Oblecieliśmy w koło obozowisko, dobiliśmy szpilki namiotowe a wszystko co mógł zabrać wiatr wylądowało w namiocie. Po około godzinie wicher ustał a ja wkomponowany w gary, pokrowce i inne obozowe dobro, rozmyślając o potędze Kaukazu zasnąłem.
Miętus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12.02.2012, 19:08   #35
ATomek
 
ATomek's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Garwolin
Posty: 1,637
Motocykl: RD07A
Galeria: Zdjęcia
ATomek jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 miesiące 1 tydzień 5 dni 2 godz 49 min 6 s
Domyślnie

Pan, pięknie piszesz!
Ale żeby było co pięknie pisać, pięknie trzeba to przeżyć. Szacunek za jedno i za drugie!
ATomek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12.02.2012, 20:04   #36
Paluch
 
Paluch's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2011
Miasto: Koło
Posty: 253
Motocykl: XTZ 660 3YF
Paluch jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 4 dni 20 godz 54 min 52 s
Domyślnie

Jeszcze, jeszcze Miętus .
Paluch jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13.02.2012, 00:52   #37
RAFWRO
 
RAFWRO's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: WROCŁAW
Posty: 655
Motocykl: RD07
RAFWRO jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 3 dni 2 godz 10 min 10 s
Domyślnie

Ale minę strzeliłem, że na dziś to już koniec... - z niecierpliwością czekam na CD.
RAFWRO jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13.02.2012, 11:41   #38
Lewar
Niepozorny
 
Lewar's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Wiocha na Jurze, bliżej Krakowa niż Częstochowy
Posty: 565
Motocykl: Bardzo stara Teresa
Lewar jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 tygodni 1 dzień 1 godz 28 min 15 s
Domyślnie

Pan, ty nawierno kuszał zielienyj inżir. Po naszemu figa. U nas spotykana tylko w stanie suszonym. Może być także odmiana fioletowa.
__________________
Moja jest tylko racja bo to Święta Racja.
A nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza bo moja racja jest najmojsza i tylko ja ją mam.
( Dzień Świra )
Kocham Łódź
Lewar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11.03.2012, 16:04   #39
walek


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Łódź
Posty: 85
Motocykl: RD03
walek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 1 dzień 22 godz 1 min 45 s
Domyślnie

będzie ciąg dalszy
walek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31.03.2012, 19:24   #40
Miętus
 
Miętus's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
Miętus jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
Domyślnie

Dzień XII 02.09.2011r 273km
Rano, skoro świt słyszę kroki obok namiotu. To Aron przyszedł się z nami przywitać. Przyszedł się przywitać w iście wschodnim, serdecznym stylu, czyli dzierżąc w dłoni pół flaszeczki gorzałki
- zdrastwoj rebiata, kak noć, nu dawaj popijom
Żeby nie obrazić naszego kolegi musieliśmy do śniadania pociągnąć po dwa łyki. Pogadaliśmy, Aron popatrzył jak się zwijamy, uściskaliśmy się serdecznie i Droga Wojenna stanęła przed nami. Na początku trasa przyjemna, wspaniałe widoki, które w miarę wspinaczki zaczynają oszałamiać swoim surowym pięknem. Tutaj przyroda jest naturalna i na szczęście nie zdeptana przez ludzi, to raczej ludzie są integralną częścią przyrody.
572.JPG

Wśród gór wyrastają małe, kamienne, surowe kościółki, których korzenie sięgają początków naszej ery. Napotykamy, chyba resztkę jakiegoś kościółka a w nim majestatyczny i zadumany nad losem świata pielgrzym. Zsiadamy z Afryczek. Zapalam fajeczkę, pogadałem z pielgrzymem, życzył nam szczęścia, cykam fotkę. Ot dwoje włóczęgów.
582.JPG


Ciągniemy dalej, jest cudownie, Góry robią się ostrzejsze, większe i surowsze. Trasa pnie się coraz wyżej, jest węższa, nawierzchnia gorsza a dziury w asfalcie się kończą bo asfalt zamienia się we wspaniałą szutrowo – kamienistą drogę. Same serpentyny a Gruzini jadą, nie patrzą na boki, oni jadą więc trzeba patrzeć na nich i lepiej mieć gdzie im uciec z drogi. Oprócz Gruzinów widać też sporo Rosjan i Irańczyków. Z reguły jeżdżą różnej maści Jeepy, oczywiście ciężkie Krazy i tp ruskie maszyny. Motocyklistów nie spotkaliśmy. Winkiel za winklem i ogień do góry, czasem zapominam, że mam kufry i sporo wyprawowego sprzętu, jeden, dwa, kamienie pryskają spod opon, dziura, hampel, odkręcenie, czasem trzy, ale frajda, chce się żyć. Mitasy E-07 wspaniale spisują się na tej drodze. Czasem droga mocno się zwęża bo jej połowa wybrała wolność i zwaliła się w przepaść. Widoki przez cały czas oszałamiające. Nie wiem czy cieszyć się z jazdy, czy podziwić to co pokazuje nam natura. Zresztą, żeby nacieszyć się widokiem często się zatrzymujemy. Dojeżdżamy do wąskiego przesmyku a obok tunel. Chmm, taki trochę jakby starawy, nieużywany. Many stwierdza „ dawaj do tunelu bo jak coś będzie jechało z przeciwka to będzie problem się wyminąć”. No cóż, trochę niepewnie ale jedziemy. O cholera, dupa mi się skurczyła. Nawierzchnia z ubitej ziemi, dziury jak cholera, część dziur zamieniła się w małe jeziorka a na łeb leją się stróżki wody, no i oczywiście ciemno jak tam u murzyna. Kurde ale jazda, jak w kopalni. Na szczęście po około 600m tunel się kończy i powiem szczerze, odetchnąłem. Oczywiście po wyjechaniu okazało się, że można go było objechać. Po wyjściu z tunelu przed nami mały placyk, na którym babuszki sprzedają różne regionalne wyroby, czyli kolorowe wełniane skarpety, piękne wełniane czapki z symbolami Gruzji, zimowe baranie czapy i wiele innego regionalnego dobra.
650.jpg

Zanabyłem drogą kupna wełnianą czapeczkę, po kawałku koziego słonego sera i jakiejś wędzonej chabaniny. Wolałem nie pytać z jakiego osobnika pochodziło mięsko ale było dobrze uwędzone i fajnie się żuło, za to ser pycha. Zresztą ludzie na Kaukazie żyją bardzo biednie i po prostu chciałem dać pani zarobić. Ruszamy dalej. Przejeżdżamy przez Przełęcz Krzyżową (2385 mnpm). Góry po bokach są już bardzo ostre, widać granicę wiecznego śniegu a ich piękno jest po prostu nie do opisania. Niestety góra Kazbeg, nieczynny wulkan o wysokości 5047mnpm nie chciała nam się ukazać w całej swej okazałości bo 1/3 niestety była zasnuta chmurami. Przy zjeździe w dół droga robi się bardziej ucywilizowana, najpierw gdzie nie gdzie pojawiają się płaty asfaltu, żeby potem przerodzić się w normalną drogę. Wpadamy do KAZBEGI. Urokliwe miasteczko poniżej góry Kazbeg.
702.JPG
. Zatrzymujemy się na maleńkim ryneczku. Ze stojącej obok taxi (Lada Niva) wyskakuje miły pan i dziarsko ciśnie do nas. Przywitał się serdecznie i oczywiście pyta „ad kuda wy” . Gdy się wywiedział skąd i jak pobiegł do auta i wrócił z grubym zeszytem w kratkę. Przekartkował i znalazłszy jakąś stronę dał mi zeszyt – masz, czytaj. Jak się okazało Pan również wynajmował kwatery a w zeszycie miał wpisy, oczywiście w różnych językach, zadowolonych turystów. No powiem, że przedsiębiorczość pierwsza klasa. Przeczytałem kilka wpisów od naszych rodaków, oczywiścieWszystkie wychwalające naszego nowego kolegę, ale wyjaśniłem mu, że dzisiaj chcemy się zadekować w Tbilisi.
(Jeśli ktoś z Was planuje nocleg u podnóża Kazbegu pod przepięknym kościółkiem Tsminda Sameba niech rozglądnie się za Ładą Niva TAXI lub zapyta o miłego taksówkarza bo tutaj wszyscy go znają)
Gdy dowiedział się, że chcę nocować w Tbilisi, wyjaśnia, że ma tam znajomego, Polaka, który prowadzi hostel przy głównej ulicy RUSTAVELI AVENUE nieopodal opery Tbilisi. Dostaliśmy od niego namiar a co najważniejsze numer telefonu.
( Namiar na hostel: OPERA HOSTEL adres 6 Mitrofane Lagidze St. Tbilisi, Georgia
Tel +995 557 488 652 +995 557 949 179 mail hostel@kaukaz.pl WWW@kaukaz.pl )

Podziękowaliśmy bardzo za tak cenną informację i ruszyliśmy na poszukiwanie dojazdu do Tsminda Sameba. Niestety po nocnej ulewie zrobiło się paskudne błocko więc po kilku bocznych ślizgach odpuściliśmy sobie zdobycie kościółka i podziwialiśmy go z pewnej odległości.

715.jpg
Troszkę niepocieszeni zjechaliśmy z powrotem do miasteczka. W centrum dostrzegłem szyld sklepowy TURIZM SHOP. No fajnie, pamiątki mapy, więc zsiadamy z Afryczek i do sklepu. Niestety jedynymi artykułami w sklepie turystycznym był browar i oranżada. Zapytałem miłej pani czemu w sklepie jak pisze turystycznym nie ma pamiątek a tylko browar i oranżada więc grzecznie mi wyjaśniła, że ludzie tylko to u niej kupowali. Cóż, okolicznym turystą widać tylko tego potrzeba więc wypiliśmy przed sklepem po browarku wpatrując się w senne życie mieściny i z powrotem w żywą przyrodę. Wracając zjechaliśmy kawałek z Drogi Wojennej i wjechaliśmy do zagubionej w górach wioseczki.
705.jpg
Wokół małe domki budowane z kamienia rzecznego, woda oczywiście tylko w studni ale prąd już jest, czyli jak nam powiedzieli zagadnięci przez nas autoktoni cywilizacja już do nich dotarła. Żyją tu biednie, z reguły z hodowli krów i owiec wypasanych na kawałkach trawy rosnących na zboczach, młodzi wyjechali ale jak podkreślają są szczęśliwi bo wygnali Ruska „ tak kak wy Poliaki” i dlatego nas tu bardzo lubią i szanują. Niestety za wioską droga się kończy, no lekki sprzęt dałby radę ale nie wypakowane Afryki, dlatego wracamy na Drogę Wojenną jeszcze raz upajać się jej pięknem ale nosy już skierowane na Tbilisi. Tym razem już prawie się nie zatrzymujemy żeby cyknąć fotę więc ogień. Ale radość z jazdy. Chce się krzyczeć ze szczęścia. Po drodze dzwonimy do Kuby, który prowadzi Hostel Opera. Jest. OK przyjeżdżajcie, gdzieś was wcisnę. Docieramy do obrzeży Tbilisi. Ruch jak cholera, zasady ruchu oczywiste – nie dać się rozjechać. Docieramy do centrum, szukamy opery, jest. Dryń, dryń do Kuby, zaraz przyjadę, czekajcie. Po kilkunastu minutach przyjechał po nas. Faktycznie od opery to mały rzut kamieniem. Hostel fajny, typowe schronisko, łóżka piętrowe, jest prysznic i ciepła woda więc wreszcie kąpiel i pranie. W schronisku spotykają się wszelkiej maści i narodowości obieżyświaty więc atmosfera wspaniała. Obok, prawie naprzeciwko jest knajpka serwująca narodowe gruzińskie potrawy i napitki. Na pierwszy ogień degustuje ciemne gruzińskie piwo – jest przepyszne i zamawiam Chinkali. Po chwili wjeżdża duży talerz a na nim dwa pierogi w kształcie sakiewek ze zgrubieniem ze sklejonego ciasta na szczycie,
775.JPG
wypełnione pysznym do wyboru, baranim lub wieprzowo - wołowym mięsem a to wszystko zatopione w gęstym bardzo pikantnym rosole. Zbrodnią jest używać do jedzenia Chinkali noża i widelca. Pierożek chwyta się palcami za zgrubienie ciasta na górze i trzymając nad ustami delikatnie przegryza się spód, z którego wypływa przepyszny aromatyczny rosół. Po wypiciu rosołu można już śmiało zajadać się całym Chinkali, które ma naprawdę wspaniały i niepowtarzalny smak. A to wszystko w przytulnej i urokliwej, wypełnionej narodowymi pamiątkami knajpce. Od razu zakochałem się w tym miejscu.
760.JPG
Po pewnym czasie poznajemy małżeństwo z Koszalina, Anię i Krzyśka, oczywiście obieżyświaty jak wszyscy, którzy tu zaglądają i oczywiście następują długie Polaków rozmowy przy wspaniałym gruzińskim ciemnym. Po dłuuugiej kolacji idziemy na nocny spacer po Tbilisi. Miasto nocą jest piękne. Majestatyczne wielkie budynki wspaniale podświetlone. Na ulicach masę spacerujących ludzi, spokój, nikt się nie czepia, nie drze mordy. Knajpki, jedna obok drugiej otwarte chyba do ostatniego klienta a ceny dla nas bardzo przyjazne. W koło masę policji więc jest bezpiecznie i przyjemnie. Zapada decyzja – zostajemy dwa dni. Muszę złazić Tbilisi bo jest tu pięknie, a nad głową rozświetlone gwiazdami niebo. Ktoś powiedział, że w Tbilisi można dotknąć rękami gwiazd i to jest prawda.
Miętus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Maramuresz - 100 kilometrów offu solo [Sierpień 2011] bukowski Trochę dalej 21 08.01.2014 14:15
Bałkan trip, prawie solo. [Sierpień 2011] majki Trochę dalej 129 18.01.2012 17:52
Albania/Czarnogóra 6-21 Sierpień 2011 Jaca GDA Umawianie i propozycje wyjazdów 24 02.08.2011 22:59
ISLANDIA-sierpien 2011 myku Umawianie i propozycje wyjazdów 18 30.03.2011 19:14
Maroko sierpień/wrzesień 2011 - wybiera się ktoś...? Joseph Umawianie i propozycje wyjazdów 12 18.02.2011 21:01


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:49.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.