06.08.2019, 09:01 | #31 |
III dzień
Dzień pechowy Rano pobudka, śniadanie, pakowanie, tankowanie, rozdanie żelaznych racji żywnościowych i żelaznej flaszki wody w razie pogubienia się. Pierwsze spotkanie z miejscową fauną, czyli nowe miejscowe friendy pod namiotami. Teraz wiecie dlaczego do końca dojechało tylko trzech. Do śniadania dołącza „człowiek za wydmy” jakich będzie wiele. Dookoła nic, a jednak zawsze ktoś się znajdzie. Przeważnie podchodzą i patrzą. Nic nie mówią i nie są w żaden sposób nachalni. Częstujemy go kawą, a do tego bierze sobie 10 kostek cukru. 5 do kawy, reszta pod szaty. Tu jeszcze 100% składu i "człowiek za wydmy". Trzeba było wyrobić sobie nawyk zamykania namiotu i sprawdzenia wszystkiego co leżało na piasku. Buty pożądnie wytrzepać, zanim włoży się giczałę. Jeszcze nie ubraliśmy się plastyki, a już żar z nieba daje popalić. Myślę, że pewnie trzeba parę dni na aklimatyzację, ale myliłem się, bo dawał popalić prawie do samego końca. Tankowanie paliwa W cenie wyjazdu mamy 300 fotek i umówiliśmy się z Neno, że jak zobaczymy, że celuje w nas z swojej lufy to prezentujemy się możliwie jak najbardziej atrakcyjnie i godnie, ale naturalnie. Po spakowaniu powoli każdy wyjeżdża w kierunku linii kolejowej i przy okazji robi co może, żeby była fotka warta 1000 słów. Różnie to wychodziło, bo po strzeleniu ładnego driftu parędziesiąt metrów dalej wyciągali mnie spod motoru. Na szczęście lufa w tym czasie już celowała w kolejnego pozera. Parę lanserskich fotek przy których Photoshop dostał zadyszki i zaliczył zawał Jedziemy cały dzień wzdłuż linii kolejowej, gdzie jeździ dość długi składzik zwany „Ekspresem Saharyjskim”. Prawie 3,0 km długości. Jak widzisz przód to nie widać nawet połowy przez wzbity kurz. Co jakiś czas widzimy kolejny skład. Czasami wygląda jak pociąg przejeżdżający jakąś bramę czasoprzestrzenną, bo widać początek, a po kilkunastu wagonach tylko chmurę kurzu z której się wyłania. Niesamowite wrażenie. Jest to pociąg towarowy na który można wskoczyć i za darmochę jechać. Nikt nie robi z tego problemu. Są też wagony pasażerskie i tu trzeba płacić. Pociąg ciągnięty jest przez cztery lokomotywy spalinowe o mocy 3000 KM każda. Koło południa, mam suszę w camelbagu, temperatura miażdży i jestem spomopowany. Dojeżdżamy do zabudowań i ktoś mi zwraca uwagę, że centralka mi wisi i ociera o koło. Na szczęście ją przypiąłem po tym jak ją wcześniej zgubiłem. Niestety jedno mocowanie to za mało, bo opona wytarła dziurę, a zawartość wyleciała po drodze. Łukasz jadący z tył dziwił się, że po pustyni tyle śmieci się wala, a to moje fiszki, których miałem z 60 sztuk dla policji, wojska i żandarmerii na check pointach. Fiszki to ksero paszportu i danych motocykla. Dzięki temu nie musisz czekać, aż spiszą każdego. A to trwa. Wróciłem z Wojtkiem parę km i pozbieraliśmy to co wiatr jeszcze nie porwał, ale i tak na pustyni zostało jeszcze parę innych rzeczy. Dzięki mnie przyszli nabywcy U-BAGA powinni się cieszyć bezproblemowym użytkowaniem, bo producent dostał wytyczne, co do poprawek ( a jeszcze parę zgłoszę do zakończenia wyjazdu). Przy zabudowaniach jemy obiad, czyli wojskową rację żywnościową. Dramatu nie ma. Nawet zjadliwe. Dojeżdża Neno i ustalamy, że dojedziemy dzisiaj do trzeciego monolitu świata Ban Amery. Jak się nie uda, to stajemy gdzieś po drodze i rozbijamy camping. Mamy ponad 100 km, a po piasku kilometry idą strasznie wolno. Maszyny dostają w dupę. My też. Słońce nie pomaga. Każdy stara się znaleźć swoją drogę, żeby nie pakować się w koleiny poprzedników. Najwygodniej i bezpiecznie jest jechać koło kolein jakiegoś samochodu, który wcześniej jechał. Oddalenie się od szlaku skutkowało, że w coś się wpakowało. A to w dziurę, a to na wydemkę, która wybijała w górę. Co nie co będzie można zobaczyć na filmie, ale stabilizacja skastrowała trochę tą walkę. Z drugiej strony jakby nie ona to nie dałoby radę go oglądnąć. Co jakiś czas stajemy i czekamy na resztę. Na czele prowadzi Piotr. Prędkość 70-80, bo wolniej gorzej się jedzie. Jadę trzeci za Wojtkiem na KTMie. Zwykle nie patrzę na prowadzącego, ale szukam dziewiczego piasku. Zerknęłem na Piotra, a on w tym momencie wystrzelił w górę i widzę, że tylne koło jest coraz wyżej, a moto zaczyna obracać się w powietrzu. W którymś momencie motor go przyciska, ale za chwilę leci dalej. Piotr wstaje, zatacza się i zaraz pada. Wojtek krzyczy, żeby nie wstawał. Źle to wygląda, adrenalina we mnie buzuje. Staram się uspokoić, stawiamy motor Piotr i robimy mu cień. Po jakiejś chwili widać, że chłop cierpi, ale pierwszy szok już zszedł. Jako, że jestem po fizjo to oglądam go i widzę, że jeden obojczyk złamany, a drugi mam cichą nadzieję, że tylko wyskoczył ze stawu ( okazało się w szpitalu, że też złamany). Piotr mówi, że boli go ręka (też złamana). Dojeżdża Neno i decydujemy, że ja i Wojtek z KTMa pojedziemy do wioski za około 25 km i sprowadzimy auto, żeby dowieźć Piotra. Potem będziemy decydować co dalej. Jedziemy przez piękne morze wydm……do czasu. Słońce za nami powoduje, że nie widać konturów, tylko jedną wielką żółtą plamę. Dotychczas wydmy miały bardzo łagodne pochylenie, ale znalazła się taka, że miała kąt z 50-60 stopni i wysokość ok 5-6 m. Pełnym gazem wbijam się w nią i ląduje 4 metry wyżej prawie na szczycie. Leżę ja i DRka na mojej nodze. Coś mi chrupnęło w okolicach barku i w tym momencie w myślach zakończyłem wyjazd i dołączyłem do Piotra. Podbiega Wojtek, ściąga ze mnie DRkę. On i ja wystraszeni, bo kiepsko to wyglądało i noga w nienaturalnym położeniu. Na szczęście porządne ortezy i buty biorą wszystko na siebie (nie żałujcie kasy na takie „bzdety”). Wstaję, ruszam się, robię check systems i wszystkie lampki zielone….uffff. DRka też cała, jedynie uchwyt tablicy pękł i dyndała na trytkach, które na taką okazję założyłem. Od tego czasu tablica cały wyjazd spędziła w torbie. O tym właśnie wcześniej pisałem, że lepiej trzymać się jakiś śladów. One na pewno nie próbowałyby wjechać na tą wydmę. Jedziemy dalej i ostrożniej. Dojeżdżamy do wioski. Szukamy kogokolwiek, bo wygląda na wyludnioną. Jest ktoś kto nas przywołuje i pokazuje gdzie mamy jechać chociaż nie wie czego szukamy. Jesteśmy pod jakąś budą, która okazuje się sklepem. Wychodzi gość i kupa dzieciaków. Próbujemy się dogadać mimo zerowej znajomości francuskiego. Udaje się i dogadaliśmy cenę. Daję Wojtkowi GPS z Waypointem, gdzie jest Piotr i reszta. Wojtek jedzie 40 letnim Land Roverem, a ja zostaję w wiosce z motorami. Zapraszają mnie do sklepu lub coś na kształt świetlicy wiejskiej, bo za chwilę cała wiocha tłumnie przybywa . Wszyscy ściągają buty, więc i ja walczę z moimi buciorami. Zostawiam przed sklepem, co później okazuje się błędem. Wszyscy zasiedli, chłopaczek robi herbatę i co chwilę podsuwa mi nową szklaneczkę. Próbujemy konwersować…….bardziej ręcznie niż werbalnie. Pożałowałem, że w podstawówce olewałem francuski. Dają mi jakiegoś bobasa na kolana, rozpuszczają ser w wodzie i w towarzystwie setek much częstują. Głupio było odmówić. Co chwile pytają ile co kosztowało. A to kask, a to telefon, a to buty. Pewnie mnie wyceniali w celu dalszej odsprzedaży. W końcu po koło 2 godzinach dojeżdża konwój dwóch pickupów (Neno i miejscowy) i 6 motocykli. Okazało się, że samochód pojechał na darmo. Chłopaki wymyślili, że Piotr będzie jechał w pickapie Neno, Ewa za kierownicą, a Neno na moto od Piotra. Jednak zapłacić trzeba było. Jest opcja jazdy pociągiem do granicy z Marokiem, ale Piotr sam z motorem w tym stanie nie ogarnie tego. Rozliczyliśmy się i pojechaliśmy jeszcze z 20 km szukać miejsca na nocleg. Piotr nafaszerowany środkami przeciwbólowymi, więc myślimy co dalej. Neno daje numer Piotrowi do Abdula z Ataru (ok. 200 km od nas), który ma zorganizować transport do granicy. Rozmawiają i ustalają, że jutro spotkamy się na trasie przy linii kolejowej. Suma za transport rzuca na kolana. Abdul woła 1200 Euro (ostatecznie staje na 900). Wojtek od KTMa 690 mówi, że nie ma 1;3;5 biegu. Próbujemy, kombinujemy, ale w tych warunkach to nie wiele się da zrobić. Stwierdza, że będzie próbował jechać na 2 i 4 biegu. W sumie to i tak lepiej się rusza z dwójki, a potem po rozhulaniu moto spokojnie można wrzucić 4. Widać po ludziach, że to był ciężki dzień. Ja jestem już totalnie wyjebany przez jazdę i upał. Świadomość, że jeszcze dwa tygodnie takiej walki o życie trochę mnie poniewiera mentalnie. Świadomość, że jak coś się stanie ze mną lub moto to kolejne spore koszty, ale to najmniej ważne, bo gorsze jest, że nie ma możliwości aby pomoc szybko dotarła w razie poważniejszego wypadku. Na ubezpieczenie raczej nie ma co liczyć, bo będzie to dłużej trwało niż pomoc od miejscowych. Po wszystkim można próbować odzyskać kasę, ale wiadomo jak jest. Tej nocy kładę się podminowany i pokonany przez realia. Niezbędne w nocy były stopery, bo mieliśmy jednego takiego głośnego, co całą noc piłował głośniej niż jego moto. Po paru nocach wiedziałem, gdzie nie stawiać namiotu. Tego dnia wypiłem ok. 7 litrów wody, a język miałem i tak jak kołek z drewna. Cały czas czułem suchość w ustach, tak, że pociągałem z camelbaga nawet w nocy. Nie sprawdziłem materaca przed wyjazdem i kolejną noc śpię na piachu. Na szczęście nie ma dramatu, bo w miarę miękko. Kolacja, rotoś i w kimę. |
|
06.08.2019, 09:32 | #32 |
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
|
Stare gorseciarskie Asteriksy kulosa uratowały.
Porządna ochrona jednak zawsze w cenie. Czyta się. |
06.08.2019, 09:39 | #33 |
mistrzu
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 1,956
Motocykl: RD03
Przebieg: ?
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 4 tygodni 1 dzień 5 godz 28 min 4 s
|
Czym jechał Piotrek, co się uszkodził?
Motocykl mu w tym pomógł, czy ewidentna wina kierowcy?
__________________
Enduro i ADV |
06.08.2019, 10:18 | #34 |
|
|
06.08.2019, 10:30 | #35 | |
Cytat:
BMW 650 GS z wymienionym zawiasem od KTM 990 (tak to mi wyglądało). Wydma miała raptem 50 cm i widzałem, że mocno podbiło mu tył moto. Czy jego wina? Można trochę pogdybać. ..... może jakby trochę zwolnił przed wydmą .... ...... może jakby zrobił ją na stojąco ........ ....... może jakby miał lepszy zawias z tył ....... ......... może jakby był mniej ściorany to by inaczej zaplanował najazd ..... bardziej po skosie ...... Z tego co opowiadał, gdzie był to miał duże doświadczenie w jeździe. Od tej gleby nie lekceważyliśmy żadnej najmniejszej wydemki. |
||
06.08.2019, 11:26 | #36 |
Zarejestrowany: Dec 2009
Miasto: Święte chlewiki
Posty: 921
Motocykl: Żółty Kurczaczek
Online: 4 tygodni 1 dzień 22 godz 46 min 11 s
|
a czy Piotrek to nie ten sam gość który w Gruzji 2 ręce połamał jak pojechał w off? Tak mi to wygląda po jego moto....
|
06.08.2019, 11:55 | #37 | |
Cytat:
Realia są tam takie, że Piotr dotarł do szpitala w Dakhli na trzeci dzień po wypadku. Poskładali go tak jak umieli, ale i tak w Polsce miał operacje. Ostatnio edytowane przez Rychu72 : 07.08.2019 o 08:15 |
||
06.08.2019, 13:37 | #38 |
Czytam, obserwuję i jestem pod wrażeniem tej przygody.
Najbardziej do mnie przemawia panująca tam temperatura i to co się dzieje z ciałem po całym dniu na słońcu - niezależnie od tego ile wypijesz i tak będziesz zrypany jak trabant w centrum Hamburga... widać to dobrze po kontuzjach gdzie zmęczenie odgrywa na pewno pierwszoplanową rolę. Podziwiam tym bardziej. Na pewno przychodziło Wam do głowy jak w sportowym biegu dają radę zawodnicy rajdów pustynnych - to jest poza moim wyobrażeniem... Pewnie nigdy tam nie pojadę ale czytam z ogromnym zaciekawieniem. m
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa |
|
06.08.2019, 15:14 | #39 |
Patrząc na termin organizowania afrykańskiego Dakaru i średnie temperatury w Mauretanii to najbardziej optymalnym miesiącem jest grudzień - styczeń. To dużo zmienia.
Jestem ciekawy jak będzie na Saharze za 10-20 lat, gdy klimat będzie się dalej zmieniał. Patrząc na ten wykres to nie wiele ma wspólnego z tym co doświadczyliśmy. mauritania-meteo-average-weather-weekly.png Przy marcowych temperaturach dawaliśmy radę zrobić max 250 km dziennie. W połowie dnia mieliśmy dosyć, a pod wieczór jak się robiło nieco chłodniej siły wracały. Fakt, że jechaliśmy bardziej turystycznie niż sportowo, nikt nie kozaczył, miejscami zatrzymywaliśmy się na fotki lub obiady. Mimo to nie wyobrażam sobie zrobić w takim terenie 500-700 km dziennie. Obłęd. Kluczem do przetrwania była woda. Zawsze miałem ze sobą minimum 5-7 litrów. Wiadomo, że jak się dużo pije to się dużo wypłukuje, więc też miałem elektrolity i magnez. Miałem również żele energetyczne, ale większość wyleciała z centralki, gdy poległa na oponie. Jak ogarniał mnie totalny kryzys w południe to taki żelik ratował życie i spokojnie dotrwałem do wieczora. Te żele to już norma w większości wyścigów długodystansowych. Jakby kogoś wzięło na taką przygodę to skorzystajcie z powyższego tekstu. |
|
06.08.2019, 18:18 | #40 |
Moderator
|
Fajny wyjazd i jak na razie przygody... i straszne i pamiętne...
Mam takie przemyślenie, że podczas organizowania podobnych wypadów dla nieznanych ludzi, trzeba brać pod uwagę oprócz typu motocykla i umiejętności jazdy także wydolność fizyczną uczestników i ich przygotowanie typu endurance... Nie twierdzę, że byłao tak w tym przypadku, ale takie mamy czasy, że człowiek zza biurka naogląda się youtuba i od razu wstaje i leci a to na maraton a to na trip paryż-dakar... a zbudowanie wytrzymałości i wydolności trwa ... i łatwo się tę wydolność traci... PS. Wystarczy zobaczyć na Kubicę ile na kolarzówce napiera.
__________________
Kiedy jest najciemniej, wtedy błyska znów nadzieja. Tolkien. |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Mauretania | Rychu72 | Przygotowania do wyjazdów | 9 | 03.01.2019 08:12 |
Mauretania - krótki klip. | Neno | Trochę dalej | 15 | 17.07.2017 10:48 |
Opony dla początkującego - asfalt, szuter, piach | plakiet | Hamulce, kola, opony | 539 | 01.12.2015 22:40 |
Mauretania Senagal - grudzien 2015 | QrczaQ | Umawianie i propozycje wyjazdów | 9 | 03.07.2015 11:22 |