29.10.2009, 10:52 | #31 |
Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
|
Ty piekny, sprawdz najpierw.
__________________
pozdrawiam, podos AT2003, RD07A ------------------ Moje dogmaty 0. O chorobach Afryki: (klik) 1. O Mikuni: Wywal to. 2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!! 3. O goretexie: Tylko GORE-TEX 4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów 5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu. 6. Lista im. podoska Załącznik 10655 7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem. 8. O KN: Wywal to. 9. O nowej Afripedii: (klik) |
29.10.2009, 22:45 | #32 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,967
Motocykl: RD07a/1190r
Online: 11 miesiące 6 dni 11 godz 35 min 36 s
|
Dzień trzeci
kamieniec.jpg Po foto sesji szybka (niesteeety) rundka wokół rynku i jazda w kierunku Baru… Owszem tak też w Kamieńcu bywało, że po szybkiej rundce wokół rynku uderzało się do baru w ratuszu na libację do rana ale tym razem dumny zew podróży kieruje nas do Baru w pojęciu administracyjnym. Na wyjeździe z Kamieńca mojej Afryce wybija 20 000 km….. z czego jakieś 5 000 moje. Nie zgadzając się zupełnie z teorią „nie mam dziś czasu na skróty” pakujemy się w pierwszy napotkany skrót by po paru kilometrach zatrzymać się z zachwytem na gębach. Wybrany skrót okazał się piękną półszutrową dróżką w jeszcze piękniejszym krajobrazie. bar.jpg W ten sposób dotarliśmy do Winnicy a stamtąd dalej na Kirowograd. Udało mi się wypracować pozycję, dzięki której kręgosłup na chwilę przestał mnie boleć więc długie asfaltowe proste mijały całkiem przyjemnie. Tak czy inaczej byłem tym moim kręgosłupem załamany. Po dłuższej jeździe byłem w stanie myśleć tylko o tym jak bardzo mnie napier…… a perspektywa 12 tyś km nie napawała optymizmem. przed-dniepro-zachod.jpg Z Kirowogradu już po ciemku dojeżdżamy do…. Aleksandrii. Śmieszna sprawa. Ci Egipcjanie świetnie mówią po ukraińsku… hmmm…. aleksandria.jpg Tam wysyłamy zdjęcia do Dziennika, jemy kebaba, pijemy piwsko i do spania. Dzień czwarty Tego dnia otoczeni przez pola słoneczników szybko dojeżdżamy do Dniepropietrowska. Ból kręgosłupa ustał i cała moja uwaga skierowała się na ból dupy. Na szczęście przerabiana kanapa Bartka nie okazała się wiele wygodniejsza od mojej seryjnej więc w podobnym czasie potrzebowaliśmy postojów kondycyjnych. dniepro.jpg dniepro-most.jpg Kierujemy się na Donieck by przez Luhańsk dojechać do granicy w okolicach Krasnodonu. chatynka.jpg Nagle zaczyna padać. Zatrzymujemy się, wyciągamy i wdziewamy na siebie przeciwdeszczówki tylko po to żeby 100m dalej ściągać je na zupełnie suchej drodze. za-dniepro-chmury.jpg za-dniepro-haldy.jpg za-dniepropietrowskiem-bloki.jpg Robi się późno więc postanawiamy ominąć Luhańsk i kolejnym skrótem dojechać do Krasnodonu. przed-granica-ruska.jpg Manewr ten kończy się na wąskiej dziurawej dróżce na totalnym odludziu. I znów pozytywnym akcentem jest nieprawdopodobnie ugwieżdżone niebo. Po dłuższej walce z dziurami trafiamy na główną drogę aby po chwili zamiast do Krasnodonu właściwego trafić do jakiejś jego filii też o nazwie Krasnodon. Krasnodon 2 okazał się zabitą dechami wiochą z 5 chatkami na krzyż. No i tak kręciliśmy się po tych dróżkach jak gówno w przerębli nie mogąc trafić w Rosję – kraj zajmujący pół świata. W końcu odnaleźliśmy granicę , na której oprócz nas nie było nikogo co biorąc pod uwagę okolicę i godzinę jakoś specjalnie nas nie zdziwiło. Podchodzimy do okienka.. noo i jazda: - Uuu to nie ta granica - Jak to nie ta granica? – udajemy, że nie wiemy o co chodzi. - Wbite macie przejście w Woloszynie a to jest Krasnodon - Ojej to co robić - Musicie jechać do Wołoszyna (ok. 250km) - itd.itp. Szybko się żegnamy i ok. 2 w nocy wjeżdżamy do Rosji. Po przejechaniu kilku kilometrów, mijając post z uzbrojonymi po zęby milicjantami szukamy noclegu. Zjeżdżamy w pierwszą polną drózkę i rozkładamy się pod krzakiem niewidoczni od drogi . Po chwili mija nas milicyjna niwa. Nie zauważa nas i ciśnie dalej w step. Wraca po ok. 10 minutach i tym razem zatrzymuje się przy nas. Okazuje się, że dostali namiary z postu, że ktoś wjechał w pola. Po stwierdzeniu, ze jesteśmy nieszkodliwymi leszczami milicjant, życzy nam dobrej nocy i zapewniając, że tutaj jest bezpiecznie odjeżdża. Kładziemy się pod gołym niebem i zasypiamy gapiąc się w gwiazdy. Po jakims czasie budzi nas deszcz. Szybko rozbijamy namioty i… i oczywiście po chwili przestaje padać. W tym miejscu chciałbym wszystkim polecić namioty Quechua. Rozbija się to cudo w 2 sekundy niewiele dłużej składa. Do tego są całkiem niezłe jakościowo. |
30.10.2009, 13:02 | #33 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Chojnice/drogi Europy
Posty: 1,039
Motocykl: RD07a
Przebieg: hgw
Online: 3 tygodni 2 dni 4 godz 28 min 20 s
|
Twoja wyprawa i relacja napawa mnie optymizmem, że nie trza być mistrzem świata w ofrołdzie, żeby se pojechać na fshut.. Nikła iskierka nadziei zapłonęla w moim sercu
__________________
openSUSE.org |
31.10.2009, 11:41 | #34 |
Common Rejli
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,736
Motocykl: R650GS Adventure & LC6 750 Adventure
Przebieg: dupa
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 1 dzień 5 godz 39 min 17 s
|
Na czym polegał patronat "Dziennika" i czym go przekonaliście?
__________________
BRW 1991 I tak wszyscy skończymy na mineralnym. | Powroty są do dupy. | Trzy furie afrykańskie: pompa, moduł, regulator. Czy jakoś tak... | Pieprzyć owiewki . I stelaże. NIE SPRZEDAM! |
31.10.2009, 15:14 | #35 |
Zarejestrowany: Sep 2008
Miasto: Polska poł.-wsch.
Posty: 1,011
Online: 4 tygodni 1 dzień 22 godz 15 min 47 s
|
Poproszę o więcej, bo do "państw sojuszniczych" mamy rzut beretem, tylko jakoś do tej pory nie mogliśmy się zdecydować na dłuższą wyprawę w tym kierunku.Jakoś irracjonalnie ciągnie wtedy na zachód.
|
31.10.2009, 19:53 | #36 |
AJ ŁONT MOR!!!
m
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa |
|
31.10.2009, 21:57 | #37 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Sanok/Rajskie
Posty: 107
Motocykl: "kamertony" TT 350 oraz TY 250'76 + clockwork orange exc 350
Online: 4 dni 5 godz 23 min 28 s
|
Leszczu, zapodawaj!!
|
02.11.2009, 14:03 | #38 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,967
Motocykl: RD07a/1190r
Online: 11 miesiące 6 dni 11 godz 35 min 36 s
|
Polega to na tym, że Dziennik w dodatku "Podróże" pisze o naszej wyprawie a w zamian my się obklejamy ich logo. W naszym przypadku chodziło głównie o to, że dzięki temu łatwiej znaleźć sponsora.
|
02.11.2009, 14:25 | #39 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,967
Motocykl: RD07a/1190r
Online: 11 miesiące 6 dni 11 godz 35 min 36 s
|
Dzień piąty
Dzisiaj proszę państwa w planach wycieczka śladami piątej armii pod Stalingrad czy też bardziej aktualnie pod Wołgograd a dalej na Astrachań. Bartek oczywiście wspinając się na wyżyny swego niedościgłego dowcipu skomentował skuteczność tego wynalazku, jednak zbyłem go wyniosłym milczeniem i zgodnie zasiedlismy na motocyklach. aa.jpg Po 10 sekundach zatrzymaliśmy się 200 kilometrów dalej gdzie doszły mnie słowa towarzysza podróży. Sss ssstaryyy!!! Co to było? Burn…. Wyjąkałem telepiąc się jeszcze delikatnie. Gdy mniej więcej wróciliśmy do rzeczywistości naszym oczom ukazała się droga na Wołgograd W oddali nad Wołgogradem widać zbierające się burzowe chmury lecz my na szczęście zgodnie z mapą skręcamy na południe aby zupełnie ominąć Wołgograd i jadąc wzdłuż jednej z odnóg Wołgi wyjechać przed Astrachaniem. Lepiej wybrać nie mogliśmy. Jedziemy wzdłuż rzeki o brzegach porośniętych tatarakiem, mijamy małe wioseczki i ogólnie jesteśmy oczarowani krajobrazem. Sielanka powiadam wam, sielanka. Po 2 godzinach tego pięknego objazdu wokół Wołgogradu wyjeżdżamy w… Wołgogradzie No ale to w końcu zasłużone miasto a Wasilij Zajcew przez jakiś czas był moim idolem, więc jakoś szczególnie nie płaczemy. wolgograd.jpg Obrzeża miasta to typowy przemysłowy brud i smród do tego tonący w błocie po niedawnym deszczu więc szybko się stąd ewakuujemy w kierunku na Astrachań Na horyzoncie to z prawej to z lewej strony błyskawice walą aż miło więc nie trzeba było długo czekać żebyśmy wjechali w deszcz. Powoli zmierzcha i momentami robi Się naprawdę ładnie zachod-przed-wolga.jpg Ok. 200 km przed Astrachaniem zaczynamy rozglądać się za noclegiem a że burza wisie w okolicy pytamy miejscowych o jakąś gostinice. Da da jest. Niedalieko w Janatewce 8 kilometrów ot tuda. Po 60 kilometrach zrozumieliśmy , że nie 8 a 80. No tak w końcu tutaj 100 gram nie wódka a 100 km nie odległość. W międzyczasie mignął nam znak turbazy, lecz gdy usłyszeliśmy cenę 1000 rubli za domek i 500 za namiot stwierdziliśmy, że taka burza to parodia burzy i dziki nocleg w namiocie nad Wołgą jest właśnie tym czego w tym momencie bardzo pragniemy. Nie czekając dłużej zajechaliśmy 100 m za turbazę gdzie rzucając ostatni raz pogardliwym spojrzeniem w kierunku burzy idziemy spać. Dzień szósty W miarę szybko dojeżdżamy na miejsce lecz przez cała drogę z powodu silnego wiatru jechaliśmy w mocnym przechyle niczym pełnomorskie jachty. Hej ha kolejkę nalej! Hej ha kielichy wznieśmy! To zrobi doskonale morskim opowieścią!! Ahoj wesoła przygodo! Stajemy w przydrożnym barze na obiad. Okazuje się, że stołuje się tam chyba cały posterunek miejscowej milicji. Rozmawiamy sobie wesoło i ogólnie jest fajnie. Na koniec policmajstry straszą nas jeszcze Uzbekistanem, że musimy szykować dużo kasy na łapówki i tym miłym akcentem się żegnamy. Astrachań jakoś nas specjalnie nie zauroczył, lecz już siłownia „Atletyczny bizon” (tak proszę od dzisiaj do mnie mówić) oraz podmiejskie domki rozczuliły nas wielce astrachan-domki.jpg Stąd już tylko kawałek do Krasnego Jaru gdzie chcemy przekroczyć granicę z Kazachstanem. Jeszcze tylko płatny przejazd przez most pontonowy i meldujemy się na granicy. Odprawa rosyjska mija bardzo sprawnie i możemy podjeżdżać do Kazachów. Ruszamy nonszalancko z rozwianym włosem, bez kasków, z kurtkami przewieszonymi przez motocykl no bo w końcu ile może być tego pasa neutralnego. Otóż pasa neutralnego może być 11 kilometrów…. No ale wiecie …100 gram nie wódka….. Zajmuje się tym 2 młodych cwaniaczków. Łącznie za ubezpieczenie i wriemienny wwoz liczą nam 50$. Trochę się wnerwiamy ale okazuje się, że w budce obok chcą jeszcze więcej za Strachówkę więc odpuszczamy, za to 15$ za wypisanie wriemiennego wwozu, który powinien być bezpłatny wkur.. nas dość mocno. Awanturujemy się z kolesiem ale widać, że na tej akurat granicy jest to złodziejstwo zalegalizowane i nic nie wywalczymy. W końcu koleś dostaje 12$. Te 3$ to wprawdzie nikłe zwycięstwo ale w imię zasad nie dostał całości. |
02.11.2009, 16:48 | #40 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,967
Motocykl: RD07a/1190r
Online: 11 miesiące 6 dni 11 godz 35 min 36 s
|
Rozdział drugi
czyli: Po co zakręty w stepie Kazachstan przywitał nas wielbłądami i burzą, która nas wyprzedziła a my już prawie do końca dnia jedziemy w jej deszczowym ogonie podziwiając oddalające się rozbłyski. wjadz-do-kazach.jpg wielblady-za-granica.jpg Jedziemy na Atyrau walcząc z deszczem i cholernie mocnym wiatrem. Dookoła po horyzont ciągnie się step. burzan-za-granica.jpg Po raz kolejny z nudów w moim kasku odbywa się recital wszelkich znanych mi melodii. Dzięki Bogu jestem jedynym słuchaczem tego smutnego wydarzenia. Kask ma niestety tą właściwość, że pięknie wydobywa fałsz wszelaki, który tym razem nie jest zagłuszany przez zgodne wesołe stado wyjących współbiesiadników. Na skutek wielu bisów recital przeciągnął się do zmroku..ach jak ten czas leci na porządnym koncercie. Potrwałby zapewne dłużej ale nagle zerwał się tak silny wiatr, że nie dość, że jechaliśmy w mocnym przechyle to w dodatku zaczęło nas ściągać do rowu. Po takiej dość męczącej walce z wiatrem, deszczem i ciemnością, ciepła kolacja jaką sobie zamówiliśmy w przydrożnej knajpce była czymś naprawdę genialnym. Po przejechaniu jeszcze ok. 30 km wjeżdżamy w step na nocleg. Na szczęście tutaj nie padało więc radośnie walimy się do spania. Dzień siódmy W nocy zbudził nas jakoś straszny łomot. Na szczęście był na tyle charakterystyczny, że rozpoznaliśmy w nim jadący pociag. Rano okazało się, że rozbiliśmy się przy linii kolejowej. pociag.jpg I znów 360 stopni dookoła tylko step. W związku z tym jako osobnicy z natury dociekliwi, przy śniadaniu rozważaliśmy problem dystansu na jaki musiałby się człek oddalić w celach posttrawiennych aby przestać być widocznym dla drugiego. Wniosek był prosty.. zesrałbyś się kolego w gacie podczas tej wędrówki. biwak-w-stepie.jpg Na szczęście nikt nie musiał sprawdzać teorii w praktyce więc szybko wyruszyliśmy dalej. wyjazd-stepen-z-biwaku.jpg Praktycznie przez cały Kazachstan jedziemy bardzo dobrej jakości drogą dzięki czemu rzadko schodzimy poniżej 120km/h. Zastanawia nas tylko jedno: Po jaką cholerę robi się zakręty w środku stepu? kapiel-w-scieku.jpg W Atyrau wymieniamy kasę, odpowiadamy 1000 razy na standardowy zestaw pytań: Kuda, od kuda , skolko stojat, kakaja skorost, skolko na 100 itd. Itp. I jedziemy na Kulsary. Tutaj też wszyscy powtarzają, że musimy uważać w Uzbekistanie bo wszyscy chcą łapówek i ogólnie Uzbecy to szuje i kanalie. Z Kulsary jedziemy na Beyneu nową drogą, na której jesteśmy praktycznie tylko my, wielbłądy, step i od czasu do czasu jakaś ciężarówka wielbladyza-atyrau.jpg tarka-przed-uzb-1.jpg Wolno jechać się nie da bo wypadają plomby w zębach a szybko strach. Wot dylemat. Jedziemy ok. 80km/h dzięki czemu drgania łagodnieją i przed zmierzchem meldujemy się na granicy. tarka-przed-uzb.jpg Granica to kawał rozjeżdżonego błota z kilkoma barakami. Postanawiamy przekimać przed granicą w stepie, żeby nie tracić czasu z 72 godzinnej uzbeckiej wizy. |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Xinjiang 2008 czyli dlaczego nie zobaczymy olimpiady... | sambor1965 | Trochę dalej | 400 | 23.02.2009 17:44 |