19.08.2011, 16:49 | #31 |
Administrator
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Poznań
Posty: 1,203
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 6 dni 9 godz 34 min 33 s
|
Poprawiłem się.
pozdr, laska |
22.08.2011, 00:24 | #32 |
Zarejestrowany: Sep 2009
Miasto: Gorzów n.Wartą
Posty: 174
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 tydzień 13 godz 7 min 46 s
|
Znajome klimaty. Miło się czyta i ogląda.
__________________
EXC 450 "Jestem synem wolnego i walecznego narodu i nie mam zwyczaju drżeć przed kimkolwiek" A.F.Ossendowski |
22.08.2011, 09:03 | #33 |
Zarejestrowany: Sep 2010
Miasto: Łódź / Farmington CT
Posty: 590
Motocykl: RD07->990R, 950SE, 1090R
Online: 2 tygodni 4 dni 18 godz 50 min 12 s
|
Zazdrość zjada człowieka od środka. Trzeba poczekać na swoje dni wolne i brać przykład
__________________
Pozdrawiam tedix86 |
22.08.2011, 17:39 | #34 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Posty: 17
Motocykl: RD03
Online: 9 godz 10 min 21 s
|
Prysznic to jednak piękna sprawa
P1060103.jpg Na szczęście rano po deszczu już było tylko wspomnienie. Ruszamy w dół zbocza. O dziwo udaje się nie złapać gumy czy innego nieszczęścia. We wiosce nawiedzamy lokalny sklep celem uzupełnienia zapasów. Sardiny w tomatach niet - lipa. Ale kupujemy co innego i siadamy w altance przed sklepem w celu konsumpcji. Nie wiadomo skąd dosiada do nas koleś. Oni zawsze pojawiają się nie dość, że z nikąd to jeszcze znienacka. Zdążyłem się odwrócić i już jest. A wcześniej go nie było. Skąd się wziął? Z nikąd i znienacka. Gość ma oczywiście niezliczone opowieści o wszystkim. Mało daje się go zrozumieć bo jest już nieźle nastukany. Nie wiem czy jest dziesiąta. Lokalne dzieciaki nazwały go "siolską zwiezdą". Czas jechać dalej. P1060119.jpg W ogóle idzie jakoś nieźle. Z braku innych bodźców przyglądam się mijanym zabudowaniom. Większość stanowią drewniane domy z bali. Najczęściej przykryte wyklętym u nas azbestowym eternitem. Tu wygląda to na normę. Jednak najoryginalniej wygląda kwestia fundamentów. Jak to w górach, raczej ciężko znaleźć kawałek równego terenu. Mało kto tutaj się tym chyba przejmuje. Nie formuje się podłoża na kształt równiutkiej półki. Po co ? Sterta kamieni w narożach załatwia sprawę wyrównania terenu i na tym się układa konstrukcję ścian. W niektórych domach widać, że przestrzeń między gruntem a podłogą jest wymurowana kamieniami. Ciekawe też są same domostwa. Jedne, duże domy z oddzielnym obejściem, inne przeważnie mniejsze z obórką pod jednym dachem. Sąsiedztwo obórki przez ścianę musiało wiązać się ze sporymi atrakcjami. Zwłaszcza jak widać było niezłą błotnisto bagienną stróżkę z pod części inwentarskiej. P1060143.jpg Ryjemy jakąś fajną drużką w górę. Kończą się zabudowania. Droga idzie w górę. Jadę na mostek. Już widzę, że to błąd. Blok na koło bo mostek w środkowej części ma spory brak mostka. Cisnę na wszystkie hample. Na bloku wpadam na pierwsze belki i .... mamy następny kawałek braku mostka. Pokarało mnie. Trzeba było normalnie po ludzku brodem przez rzeczkę. Dalej jest już tylko lepiej. Dróżka coraz węższa i coraz bardziej zarośnięta. Koleinki mocno rozmoczone. To zazwyczaj oznacza, że będą atrakcje. I były, a jakże. W pewnym momencie droga idzie ostrym podjazdem mocno w górę. Koleiny a jakże, galancie. Dodatkowo ostro pogłębione płynącą nimi wodą. Reszta mocno rozmoczona. Grzmocę podjazdem i zacinam się w koleinie podnóżkami. Rozpaczliwie próbuje pedałować na wiejskiego listonosza. Metoda wypatrzona empirycznie. P1060159.jpg Uwaga teraz będzie trudne słowo. Jeśli dobrze umiem skojarzyć nazywa się to Retrospektywa. Dawno, dawno temu, gdy nie było o jeszcze iterneta, listy wozili listonosze. Wybitne jednostki były wyposażone w samobieżne pojazdy marki Komar. Pan Czesio miał taki. Eligancki, na pedały. Na początek kręciło się pedałami jak w rowerze po czym włączało zapłon i silnik zapalał. Dalej można było już gnać przed siebie niczym Piter Fonda w Easy Rider. Tak robili wszyscy. Ale nie nasz Pan Czesio. On był jednostka wybitną. Miał swoje metody. Siadał na maszynę okrakiem i odpychał się swymi kosmatymi odnużami rozpędzając machinę. Gdy zaskoczył silnik, odjeżdżał w siną dal. Choć to chyba my z rozdziawiomymi gębami pozostawaliśmy w sinym obłoku z wydechu Komara. Tak. Pan Czesio był naszym idolem. Każdy z nas marzył o karierze w Poczcie Polskiej. Taki Komar to było naprawdę coś. Z resztą metodę Pana Czesia wykorzystuje do dziś. A że mam rozrusznik wykorzystuje ją w nieco innych sytuacjach. A mianowicie wtedy gdy maszyna ( nie to żeby ja) sobie nie radzi. P1060187.jpg Wracając do bieżącej akcji. Motur podnóżki i nogi, ni hu hu, nie mieściły się na raz w tej koleinie. Trza było pedałować na listonosza. Niestety taka metoda nie zapewniała niestety osiągnięcia szczytu podjazdu. Rycie i pchanie zresztą też nie dawało rady. Trza było wracać na dół aby nabrać prędkości i rozkleić gumę. Daję z dołu łychę. Na początku idzie nieźle. Koniec niestety był szybki. Dotarłem może z metr dalej. Czyli nie dojechałem nawet do połowy podjazdu. Kurde, jak oni to zrobili ? Poszli z marszu i nawet ich nie widać. Za to ja cóż. Oram pole i nic. Może nie takie nic bo efekty widać, ale nie w podjeździe, tylko na mnie. Coraz trudniej złapać mi oddech. Chwilę później i motur dał znać czerwonym oczkiem, że ma dość. Czemu u licha nie włączył się wentylator? W sumie poczułem się nieco lepiej. Skoro motur kucnął to nie jestem ten najgorszy.... Ległem na trawie. Zapatrzyłem się w chmury. No i pięknie jest. Po co to jeździć, benzynę palić, w błocie się taplać i takie tam różne ofiary.... W sumie; bunkrów nie widać, ale i tak jest zarąbiście. Jak ostygliśmy nieco obaj staczam się w dół żeby spróbować jeszcze raz. Tym razem przyuważyłem, że chłopaki pojechali środkiem pomiędzy koleinami. P1060129.jpg Wszystko jasne. Próbuje i ja. No i udaje się. Do czasu gdy w poprzek drogi nie leży drąg grubości średniego drzewa. Przód przeszedł galancio. Za to tył uślizgnął się i popłynąłem na bok, ryjąc nosem w cudnie mazisto-kleistą błotną mazie. I wszystko za darmoszkę. W Spa za takie borowinkowe maseczki babeczki bulą ciężką monetę. Żyć to trzeba umić. Tylko ja już chyba mam dość tego podjazdu. Ryje i ryje atu ani hu hu. Słuchać motory. Chyba się chłopaki zorientowali, że zostałem. - Ty, mini, coś się tak uwalał? - Ile mamy czekać? - Tak w ogóle wracamy. Drogi dalej nie ma. - Znaczy jest, ale nie da się jechać. W dół jeszcze zjechalibyśmy, ale nie wiadomo czy da się podjechać.... - Tak, tak, to zdecydowanie dobra decyzja. P1060138.jpg Skoro tutaj już wykitowałem gdzie oni wciągnęli nosem to nie chcę wiedzieć jak jest tam gdzie nie dali rady. Tylko jest mały problem. Nie daję rady zawrócić. W końcu po kilku próbach się udaje. Wracamy do wsi i dalej próbujemy wyjechać jakąś inną drogą. Teraz nie jest źle. Jedziemy po kamienisku. P1060178.jpg Tu przynajmniej się nie tonie w błocku. Jesteśmy coraz wyżej i wyżej. W końcu kończy się las i wyjeżdżamy na połoninę. Ja pierdziu, ale widoki. I jakie jagody i ile ich. Wywalamy się kołami do góry i jest cudownie. Słońce mruży oczy i grzeje nos. No taką jazdę to ja lubię ;-) Pora na lanczyk. W taki miejscu to wszystko by smakowało. P1060194.jpg W dół jedziemy na szagę przez maliniak. Krzole sięgają do pół łydki. Wyjeżdżamy z polany do lasu. Z wyjątkiem kilku zwalonych drzew w poprzek drogi jest galancio. Na dole tradycyjnie na popas wybieramy sklepik. W sklepiku jest oddzielna sala do konsumpcji. Są stoły, jest kaflowy piec. Ale wszystko biję na głowę kalendarz. P1060132.jpg Mamy do przejechania jeszcze jedną górę. Cel na dziś to Wołowiec. Wreszcie ją widać. Borżawa. Byłem tu już kiedyś. Już wtedy wiedziałem, że muszę być na górze. Na dzisiejszy wieczór mamy opcje z wypasem. Kolacyjka na ciepło i pokoik z prysznicem. Docieramy do Toli. Wszystko jest gites majones. Serwis, zimne napoje energetyczne, ciepła kolacja i prysznic. Żyć nie umierać . Ostatnio edytowane przez minia : 22.08.2011 o 18:16 |
22.08.2011, 23:16 | #35 |
Zarejestrowany: Aug 2011
Miasto: Płock
Posty: 6
Motocykl: RD03
Online: 7 godz 29 min 53 s
|
Siemka Nim.
Proszę jeszcze nie zapomnij wspomnieć o cyklicznym przebijaniu kół, które trafiało się nam codziennie i oczywiście nie tylko Tobie... Norma trafionych kół na jeden mój ukraiński wyjazd wynosi średnio 3 kiszki na wszystkie jadące sprzęty. Nie spotkałem się do tej pory z takim fartem, jaki nas wspólnie dopadł. 8 kiszek i totalnie pęknięta na pół 1 dętka. - to troszkę dużo i może skutecznie burzyć plan podróży. Chyba, że celem tułaczki jest szkolenie z technik serwisu wulkanizacyjnego, bez specjalistycznego ekwipunku warsztatowego w surowych górskich warunkach... Pozdrawiam Twardziela
__________________
- podróżować off ( www.emotocykl.pl ) Ostatnio edytowane przez wojtek ktm : 23.08.2011 o 11:20 |
22.08.2011, 23:22 | #36 |
Witam
Piękne, ten atlas awtoturista na betach i ta łąka. Pozdr rr Ostatnio edytowane przez rrolek : 22.08.2011 o 23:26 |
|
31.08.2011, 14:03 | #37 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Reykjavik
Posty: 685
Motocykl: tyż Honda ale mała siostra królowej
Przebieg: jest
Online: 1 miesiąc 3 dni 3 godz 35 min 20 s
|
Minia-zamilkłeś...pisz bo brakuje mi ukraińskiego błękitu i zieleni...
|
31.08.2011, 22:10 | #38 |
|
|
05.09.2011, 13:56 | #39 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Posty: 17
Motocykl: RD03
Online: 9 godz 10 min 21 s
|
Dzięki za miłe słowa i zagrzewanie do pisania. Nie zawsze mi się udaje znaleźć wystarczająco dużo czasu aby coś napisać. Pewnie życzyłbym sobie jakiś fajniejszych powodów do przerw ( jakiś wyjazd albo coś takiego) ale to niestety tylko zwyczajna codzienność.
|
05.09.2011, 14:21 | #40 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Posty: 17
Motocykl: RD03
Online: 9 godz 10 min 21 s
|
Borżawa
Warunki noclegu w dość znaczy sposób odbiegały od poprzednich nocy. Żadnej kucharskiej wachty, żadnego zwijania maneli, wypróżniania namiotów i takich tam różnych. Mięciutkie łóżeczko, ciepły prysznic i śniadanko podstawione pod nos. No dobra z tym śniadankiem był lekki zgryz. Tutejsze standardy odbiegają nieco od naszych nazwijmy to przyzwyczajeń. Czyli jak to się mawia co kraj to obyczaj. fficeffice" />
Otóż nasz gospodarz, Tola, w celu spożycia na śniadanie wtargał niezłą zastawę. Na głowę przypadało, ni mniej ni więcej, tylko po dwa kotlety, porcja ziemniorów i surówka. W trakcie uczty przybył znowu Tola z tacą. Tym razem przyniósł po porcji zupy i tajemniczej nazwie której już dziś nie pamiętam. Zupa ponoć była wypełniona tajemniczymi składnikami dającą moc wskrzeszenia umarłych. P1060272.jpg Pewnie coś w rodzaju naszego żuru. Tyle, że żaden z nas nie czuł się nieżywy z powodu zespołu dnia wczorajszego. W dniu wczorajszym po przybyciu, zażyciu kolacji i kąpieli niemoc ogarnęła nas nagła i polegliśmy w pościeli jak przysłowiowe pliszki. Do rana z niemocy nic już nie zostało. Po śniadaniu pakowanie na lekko. Wszystko co zbędne zostało u Toli. Żadnych śpiworów, namiotów i tym podobnych maneli. Ubieranie i dzida. P1060274.jpg Zabieramy tylko to mieści się po kieszeniach. Ja mam leciutki bonus w bagażu. Taka cinkciarska magiczna pedałeczka. Taki plus minus pas narzędziowy tle że troszku większy. Po użyciu magicznych zaklęć daje się go zmienić w brezentowy plecaczek na zakupy. Najpierw wizyta w spożywniaku. Uzupełniamy zapasy i można by jechać. Jeszcze rzut oka na normalne zwyczaje tubylców. W sklepie jak zwykle stoliki, woda rozmowna i szklaneczki. W sąsiednim sklepiku nie ma stolików. Flaszka z kielonkami stoi wprost na sklepowej ladzie. Kilku członków lokalnej starszyzny przy rzeczonym, zastawionym blacie dość żywo rozmawia zapewne o bieżących problemach lokalnej społeczności. I tu trzeba zauważyć żaden z panów nie sprawia wrażenia upierdliwego fenola bełkoczącego w niezrozumiałym narzeczu. Podobne rozmowy odbywają się również na zewnątrz. P1060279.jpg Nie wdajemy się w dyskusje, gdyż nie do końca orientujemy się w sytuacji lokalnej społeczności. A i cel mamy nieco inny. Borżawa nas wzywa. Dajemy dzidę w upatrzonym kierunku. Za koleją zaczyna się niezła jazda. P1060287.jpg Slalom bagienny. Do zrywnki droga jest totalnie zrytym bagniskiem. Powyżej jest już nieźle. Tylko, że mgła niemal zupełnie zasłania wszelkie widoki. Z jednej strony nadaje to nieco magii temu co się widzi, ale z drugiej skutecznie zawęża pole widzenia. P1060296.jpg Im wyżej tym mgła jest gęstsza. Dość powiedzieć, że w miejscu gdzie są ruiny schroniska z murów nie widać postawionych obok motocykli. Kilkanaście minut drogi dalej docieramy do stacji meteo. P1060310.jpg Tu o dziwo spotykamy pierwszych turystów. Zresztą jak się później okazało jadąc pięćdziesiąt parę kilometrów Borżawą i okolicznymi przyległościami turystów spotkaliśmy wszystkiego trzy razy. Zastawiałem się nawet czy jakby nasze bieszczady powiększyć do tutejszych przestrzeni to nasi stłoczeni plecakowcy zostaliby w ogóle zauważeni. Z czasem, jak się przedostajemy na drugą stronę łuku grani mgła rzednie i zaczynają się ukazywać okoliczne widoki. P1060313.jpg Powiem tak, jest na co popatrzeć. Oj jest. Za nami widać wierzchołki otulone kołderką chmur. Bezcenne. Reszta jak wiadomo Mastercard. Wy wciągamy puszeczki rozkoszując się ich zawarością jak i widokami. Muszę przyznać że w porównaniu do naszych Bieszczad nic im oczywiście nie ujmując to ta przestrzeń aż poraża. W nas po wyjściu na Dział widzisz Połoniny a za nimi już koniec. Tu widzisz trzy grzbiety. Po dotarciu do ostatniego widzisz kolejne trzy i tak po dotarciu do ostatniego, jak się wydaje, widzisz kolejne trzy i tak w kółko. P1060364.jpg Ludzi w górach spotyka się niezwykle rzadko. A Ci których spotykasz zazwyczaj chcą zamienić kilka słów. I nic z tych rzeczy, że to góry i nie należy moturami, czy coś z tych spraw. Jest jakoś tak fajnie i błogo. Do czasu gdy docieramy do lasku w niższej partii. Wąska ścieżka. Nawierzchnia dość luźna. Osypująca się ziemia i liście. W sumie jest zarąbiście, choć bunkrów nie widać. Tylko cholernie ślisko. Ścieżka jest w tym miejscu wąska. Ciężko jest się napędzić. A i utrzymać właściwy kierunek nie należy do prostych czynności. P1060408.jpg Duże nachylenie i luźne podłoże powoduje, że nie sposób się utrzymać. Koło właściwie bez powodu kręci się powodując obsuwanie się motura wraz z podłożem w dół. Walka jest nie równa. Żeby się choć napędzić to przeszło by się inercją. Ale nic z tego. Gęste drzewa i luźna nawierzchnia nie dają szans na rozpędzenie. Zamiast do przodu, przemieszczamy się głównie w dół stoku. W końcu po długiej i nierównej walce udaje się wydostać na twarde. Wojtek wita nas z szerokim uśmiechem. - No coście się tak grzebali robaczki ? - EEEEE nooo ten tego - z ledwością łapiemy oddech. Cwaniak siedzi tu już z pół godziny, a my tam o życie walczyliśmy. Może nawet jeśli nie o życie, to o utrzymanie w pionie na pewno. - Ja pierdziu jakie tu jagody. W życiu takich nie widziałem. I tyle w jednym miejscu. W takich ilościach to tylko na straganach mają. W chwili gdy rzuciliśmy się na krzaki, Wojtek wyprostował nas natentychmiast. - Jedziemy, wałkonie, nie przyjechaliśmy tu na jagody. Jazda jagodniakiem to bajeczka. Wprawdzie ścieżka wąska, ale nie ma drzew i przede wszystkim jest twardo. Jedyne o czym trzeba pamiętać to w razie co podpierać się właściwą nogą. Próba podparcia po dolnej stronie stoku niechybnie skończyłaby się dachem jak ta lala. Po tym masakrycznym leśnym listowiu można by rzec, że to jazda relaksacyjna. Po jakimś czasie zatrzymujemy się na lanczyk. Kto zgadnie co było ? Brawo dla tego Pana. Oczywiście nieśmiertelne sardyny. Jeno talerzyk się nieco przygiął. Aż strach pomyśleć co by się stało z kanapką.... P1060398.jpg Ostatnio edytowane przez minia : 05.09.2011 o 14:47 |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Maroko Enduro 2011 1-15.04.2011 | stoner | Trochę dalej | 53 | 07.12.2018 23:26 |
Mongolia 2011 P-R-S | sebol | Trochę dalej | 126 | 01.06.2013 00:43 |
Maroko 10.2011 | kowal73 | Trochę dalej | 22 | 10.01.2012 21:45 |