09.07.2014, 15:27 | #31 |
Zarejestrowany: Feb 2012
Miasto: Gdynia
Posty: 23
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 dzień 4 godz 23 min 23 s
|
Zostało nam 4 dni to końca ważności wizy rosyjskiej, a jeszcze nic nie zobaczyliśmy w Gruzji
Zbieramy się więc do wyjazdu aby choć trochę posmakować gruzińskich krajobrazów. Tym razem zabieramy od Jakuba wszystko, stąd gdzie jedziemy uderzymy potem prosto na granicę z Federacją. Postanawiamy zmierzyć się z legendą Omalo, malutkiej wioseczki zagubionej w potężnym łańcuch Kaukazu. W zasadzie legendą "Drogi do Omalo", która dorobiła się niezłej renomy w świecie offroadowych globtroterów. Naszemu pomysłowi sprzyja pogoda, przyzwoita temperatura i piękne jesienne słońce sprawiają, że jazda jest czystą przyjemnością. Z Tbilisi wyjeżdżamy na północ. Gruzińskie drogi znowu nas zaskakują, czasem zwyczajnie jedziemy jakimś leśnym duktem, po totalnych wertepach, mimo, że łączą one kolejne miejscowości a na mapie wyglądają przynajmniej na szerokie szutrówki. Ale przecież my nie szukamy gładkich asfaltów No a widoki, jak to na Kaukazie, z każdą minutą coraz lepsze Dokoła wzgórza, łąki i złocące się lasy. W międzyczasie również malowniczo położone jezioro Sioni W pewnym momencie na horyzoncie zaczynamy dostrzegać potężne, bielejące w słońcu, szczyty Kaukazu - widok, który robi wrażenie Na chwilę zjeżdżamy nieco w bok (leśno-polnej drogi), aby zobaczyć ruiny Kvetery, dawnej fortecy datowanej na VIII wiek oraz znajdującego się na jej terenie X-wiecznego kościoła. Ruiny położone są na wzgórzu porośniętym lasem, w związku z czym widoku na okolicę brak W miejscowości Pshaveli uzupełniamy zapasy benzyny i prowiantu. W górach stacji benzynowej się nie spodziewamy. Skręcamy z asfaltowej drogi na tę, która będzie już ostatecznie prowadzić nas do celu. Jej początek znajduje się na wysokości ok. 700 m n.p.m. i jest to dosyć szeroki odcinek szutrowo-asfaltowy biegnący przez dolinę. Im dalej tym bardziej dolina się zwęża, przechodząc w wąwóz o stromych skalnych ścianach. Nasza wysokość powoli wzrasta, droga staje się coraz mniej cywilizowana. W dole płynie wartka rzeka, do której co rusz spadają fantastyczne wodospady. Wiele z nich przecina naszą drogą i musimy przez nie przejeżdżać. Sama droga to już mnóstwo kamieni, często gołej i śliskiej skały. Im wyżej tym więcej zakrętów, w końcu jakoś musi ona pokonywać różnice wysokości. Wielokrotnie napotykamy wracające z gór stada owiec liczące po kilkaset sztuk. Ciężko lawirować między nimi na środku drogi, ścianą po jednej i przepaścią po drugiej stronie. Pasterze przychylnie odpowiadają na nasze pozdrowienia, a ich psy łaskawie nie zwiększają naszego poziomu wrażeń szczekaniem. Ponieważ wyruszyliśmy tu już z pełnym ekwipunkiem jazda nie jest najłatwiejsza. Wąskie zakręty trzeba pokonywać jak najszerzej (choć nie ma ku temu warunków), aby ciężar motocykla nie ściągnął nas do parteru. Gdy jesteśmy już sporo wyżej, docierając do poziomu 2000 m n.p.m., kończą się lasy, a wokół nas jest coraz więcej przestrzeni. Droga wije się potężnym masywem, przecinanym spływającymi z góry potokami. Nadal co jakiś czas spotykamy powracające stada, a w jednym miejscu biwakujących przy drodze pasterzy. Niesamowite wrażenie robią pasterze, jak za dawnych lat, poruszający się na koniach, z pełnym ekwipunkiem. Od pewnego momentu mój motocykl na wolnych i trudnych nawijkach zaczyna się dławić. Na tej wysokości powietrze jest już na tyle rozrzedzone, że do gaźników nie trafia jego odpowiednia ilość. Kilka razy tak staje w środku zakrętu i zwyczajnie zaczynam się staczać, bo przedni hamulec nie jest w stanie utrzymać ciężkiego motocykla na śliskiej nawierzchni. A z takiej pozycji naprawdę ciężko ruszyć, zwłaszcza kiedy brakuje mocy. Wreszcie, już na granicy dnia i nocy, przy świecącym księżycu docieramy do przełęczy Abano na wysokości około 2900 m n.p.m.. Jesteśmy znacznie wyżej niż tatrzańskie Rysy i to na kołach. Otaczają nas potężne trzytysięczniki. Tu rozbijamy namiot i spędzamy noc. Wita nas piękny, słoneczny poranek. Słońce odbijające się od śniegu oślepia. Jest wyjątkowo zimno i wietrznie więc zwijanie obozu mocno daje nam się we znaki. Szczególnie dotkliwie odczuwają to dłonie. Na szczęście motocykle odpalają bez zająknięcia. Bardzo żałujemy, że nie możemy jechać dalej aż do leżącego w dolinie Omalo i kolejnych wiosek. Boimy się nawet myśleć jakie drogi tam prowadzą, skoro nie ma ich na naszej mapie. Mimo to czujemy niedosyt. Brak czasu powoduje, że pozostaje nam tylko obiecać sobie, ze jeszcze tu wrócimy. Wracamy więc tą samą drogą tym razem widząc ją w innym świetle, przy inaczej padających promieniach słońca. Jest tak samo widowiskowa i piękna. Do Akhmety jedziemy po własnych śladach. Tu jednak skręcamy na drogę prowadzącą do Gruzińskiej Drogi Wojennej, tak ażeby nie jechać ponownie przez Tbilisi. Wokół piękna złota jesień. Na Gruzińskiej Drodze Wojennej, będącej głównym traktem przecinającym szczyty Kaukazu, wita nas równiutki asfalt. A jeszcze kilka lat temu tędy również prowadziła szutrowa droga. Zresztą w kilku miejscach wciąż widać po niej ślady, a im bliżej granicy rosyjskiej tym więcej szutrowych odcinków i prac drogowych. Jedzie się tędy tak przyjemnie, że aż mi się nie chce stawać, żeby robić zdjęcia. Docieramy do Stepantsmindy i krętym offem podjeżdżamy pod klasztor Gergeti. Tu rozbijamy nasz obóz w cieniu potężnego Kazbeka. Kilka tygodni temu, w czasie wspinaczki na ten szczyt, po załamaniu pogody zginęło tu trzech polaków. My też planowaliśmy jego zdobycie, niestety nie mamy już na to czasu. A pogoda aż prosi o podjęcie próby. Jeszcze przed rozbiciem obozu spotykamy grupkę młodych podróżników z Ukrainy i Słowacji, których pod klasztor przywiózł Enzo. Enzo był już mocno wcięty i głęboko wierzył, że jego mercedes sprinter jest pojazdem o dużych możliwościach terenowych. Próbował się nawet z land cruiserem, niestety napęd jedynie na tylną oś, już na wejściu ustawił go na przegranej pozycji. Enzo też bardzo chciał pojeździć moim transalpem przekonując, że świetnie jeździ motocyklem. Po takiej ilości czaczy ja też bym uwierzył, że świetnie wszystkim jeżdżę, nawet czołgiem. Rano ruszamy ku granicy. Tu czeka nas trochę formalności, na szczęście idzie to w miarę szybko. Na przejściu spotykamy Mushegha, który również jedzie do Polski, tyle, że dostawczakiem. Potem spotkamy się jeszcze gdzieś na stacji benzynowej. Lecimy na Władykaukaz i dalej w kierunku Rostowa. Mamy dwa dni na opuszczenie Rosji, więc ograniczamy się tylko do jazdy. Kolejną noc spędzamy na polu. Pogoda się pogarsza, za to jest cieplej. Gdzieś tam ponoć minęliśmy drogowskaz na Elbrus. Ernest go wypatrzył mi niestety umknął. To kolejny niezrealizowany cel, który był właściwie punktem wyjściowym do całej wyprawy. Kolejny dzień to dalsze kilometry w siodle. Widoki i klimat sprawiają, że czujemy się bardzo swojsko. Na przejściu z Ukrainą ruch znikomy więc granicę mijamy szybko. Na Ukrainie droga jest już zdecydowanie gorszej jakości. Śpimy gdzieś w szerokim stepie. I znowu dzień spędzamy w siodle, mijamy Charków i wieczorem dojeżdżamy do Kijowa. Intensywny ruch i korki sprawiają, że tracimy siebie z oczu i odnajdujemy dopiero na stacji benzynowej za miastem. (dzisiaj do mnie dociera, że byliśmy tam na krótko przed Majdanem, kiedy nic się jeszcze nie działo i nikt na zachodzie nie przypuszczał do czego za chwilę dojdzie). Zaczyna padać i jest ciemno. W międzyczasie zdecydowaliśmy, że chcemy dzisiaj dotrzeć do Polski. Jedzie się naprawdę fatalnie, deszcz zacina coraz intensywniej, widoczność jest mocno ograniczona. Cieszymy się kiedy możemy siedzieć na ogonie - na zmianę - autobusowi albo tirowi. Trzymanie się kilkadziesiąt metrów za nimi sprawia, że jedziemy jak na autopilocie. Kiedy oni zjeżdżają na odpoczynek nasza prędkość drastycznie spada. Do granicy docieramy około 4 rano. Stwierdzamy, że trzeba gdzieś szukać miejsca, żeby chociaż kilka godzin odpocząć. Niestety ciemna noc, gęsta mgła, a przede wszystkim nieustające pola uprawne albo ciągnące się miejscowości, sprawiają, że powoli wpadamy we frustrację. W Chełmie decydujemy, że jedziemy dalej. Tyle, że już każdy w swoją stronę, najkrótszą drogą prosto do domu. Jestem przemoczony i wyziębiony, coraz bardziej senny. Zjeżdżam najpierw aby się ubrać, a potem zatrzymuje się na stacji benzynowej aby zregenerować siły przy kawie. Po godzinie dochodzę do siebie i ruszam dalej. Mgła opada dopiero przed Warszawą. Za stolicą wreszcie wychodzi słońce, które ostatnio widziałem przed Kijowem. Po 1800 km i 30 godzinach jazdy wreszcie docieram do Elbląga. Ernest miał bliżej więc był w domu nieco szybciej. No i wreszcie koniec tej ciągnącej się jak flaki z olejem relacji Mam nadzieję, że Was nie zanudziłem Kilka słów podsumowania: w podróży spędziliśmy 36 dni pokonując 10,5 tyś. km na motocyklach oraz około 3 tysięcy innymi środkami lokomocji. Udało nam się zdobyć pierwszy w życiu pięciotysięcznik, choć wcześniej pokonał nas szczyt o półtora kilometra niższy Niestety nie dane nam było już zaatakować innych szczytów, o których myśleliśmy przed wyjazdem. Ogólnie to nie wiem po co robiliśmy jakiś plan, bo i tak się go nie trzymaliśmy. I dobrze Na naszej drodze spotykaliśmy niesamowitych, życzliwych i pomocnych ludzi. Ani razu nie zawiodły nas motocykle, choć były momenty, że zawodziliśmy sami Fajnie wracać wspomnieniami do tamtych chwil ale najwyższa pora na nowe przygody Do tego tematu wrócę jeszcze kiedyś, jak zmontuje film z wyjazdu
__________________
http://pocketsfullofsandpl.blogspot.com/ |
10.07.2014, 02:41 | #32 |
świeżym warto być:)
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: DWR
Posty: 1,242
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 10 godz 58 min 39 s
|
Przeczytałem z rumieńcami na twarzy. Dzięki
__________________
pozdrawiam Pan Bajrasz |
10.07.2014, 06:47 | #33 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: mielec
Posty: 1,683
Motocykl: pilnie sprzedam
Online: 2 miesiące 1 tydzień 5 dni 4 godz 50 min 41 s
|
Mi tez sie podobalo. Zarowno opowiadanie jak i zdjecia.
__________________
niejedna przestrzen jeszcze moj uslyszy glos super miejsce i cudowni ludzie www.misja-kamerun.pl |
11.07.2014, 19:16 | #34 |
Zarejestrowany: Feb 2012
Miasto: Gdynia
Posty: 23
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 dzień 4 godz 23 min 23 s
|
A nie ma za co
Cieszę się, że się Wam podobało
__________________
http://pocketsfullofsandpl.blogspot.com/ |
12.07.2014, 23:39 | #35 |
Hodowca Kalafiora
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Kraków
Posty: 393
Motocykl: już nie mam AT, tera jest MG
Online: 1 tydzień 3 dni 2 godz 34 min 42 s
|
Super relacja chłopaki! Teraz wiem, jak dużo NIE zobaczyłem, trzeba jeszcze tam wrócić ;-)
__________________
To nie burza tata, to Pan Bóg jeździ na motorze! |
23.07.2014, 02:32 | #36 |
Zarejestrowany: Oct 2013
Miasto: Białystok
Posty: 54
Motocykl: Berg FE 450
Online: 4 dni 5 godz 28 min 14 s
|
Połknąłem jak dobrą książkę. Świetna relacja, genialne zdjęcia.
Zazdroszczę a jednocześnie podziwiam... Jak dla mnie ta wyprawa to Adventure ale już level HARD! Teraz pozostaje cierpliwie czekać na film co najłatwiejsze nie będzie... |
24.07.2014, 02:54 | #37 |
Trochę poczekamy, Tomasz (Bathory) kompa musi kupić najpierw, bo za bardzo nie ma na czym montować.
Mam tylko nadzieje, że w końcu jednak powstanie.
__________________
https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu |
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
LS2 MX 456 miał ktoś w garści? | majo | Kaski | 14 | 08.02.2015 14:31 |
MotoGóry 2013 - czyli zdobywamy najwyższe szczyty Kaukazu | airwolf | Trochę dalej | 13 | 03.10.2013 13:33 |
Na Wschód! Tam musi być jakaś cywilizacja! - Czyli jak planować, żeby wyszło kompletnie inaczej niż się planowało | czosnek | Polska | 61 | 15.02.2011 20:28 |
czy ktos miał styczność z napędami VAZ?? | krystek | Rama, zawieszenia, napęd | 9 | 18.08.2008 01:03 |