|
Imprezy forum AT i zloty ogólne Imprezy forum AT i zloty ogólne. Spotkania użytkowników naszego forum. Mają one charakter otwarty: obecność AT wskazana, ale nie jest wymogiem. Piszemy również o imprezach motocyklowych, na które wybierają się nasi forumowicze. |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
06.01.2011, 06:05 | #41 |
Road legal
Zarejestrowany: Jul 2008
Miasto: Stolicstan
Posty: 1,324
Motocykl: AT Rd07 93r mud fighter
Przebieg: kręcony
Online: 3 tygodni 2 dni 5 godz 36 min 48 s
|
Na ostatniej fotce widzę nasz namiot. Niestety tylko Dery miał tą wątpliwą przyjemność w nim spać tej nocy. My wybraliśmy sypialnie z widokiem na morze
__________________
|
07.01.2011, 00:22 | #43 |
DZIDA!!!
Zarejestrowany: May 2009
Miasto: w sumie to już Wrocław
Posty: 229
Motocykl: Tasmania Twin
Online: 3 tygodni 1 dzień 23 godz 15 min 25 s
|
Nie mogę wytrzymać jak czytam co Felek pisze
Jak wracałem przez Ukrainę z Rasiiji to spotkaliśmy gdzieś przed polską granicą złombolowego poloneza. Piękna impreza Obym kiedyś też miał okazję opanować jakąś Skodzinę czy Wartburga Mam nadzieję, że to nie koniec |
07.01.2011, 20:35 | #44 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
No to próbujmy jechać dalej. Wyjeżdżamy z krętej górskiej na trochę bardziej płaską i trochę mniej krętą, ale za to z jakimi widokami. Udaje się nam już osiągać jakieś prędkości. Wyprzedzamy kolegę Jerychońskiego, tego od trąbek. Chwilę później stajemy żeby zrobić zdjęcie. Znowu słyszymy trąby. Po jakimś czasie znowu go wyprzedzamy. Znowu trąby. Znowu zdjęcie. Znowu trąby. Tym razem przyuważamy gości, bo jest ich dwóch. Chyba już się zaprzyjaźniliśmy na dobre. Uśmiechają się a i trąby brzmią wyraźnie dłużej i weselej. Zatrzymujemy się w jakiejś wiosce. Nię wiem po co? Może na pogaduchy. Może coś innego. Tak, tak już pamiętam to było to inne – trza było opróżnić pęcherze. Stoimy se i gadamy ni z tąd ni zowąd zaliczam glebę. Nie żebym zaraz jakaś sierota był o co to to nie. Jestem orzeł bo glebę zaliczam bez własnego udziału i w dodatku taką co jest królową komisów - parkingówkę. Choć dziś to jeszcze jak przez mgłe pamiętam, że tam to chyba parkingu nawet nie było. Przejechała ciężórawka a motur fik i leży. Straty sa złamana klamka i guma podnóżka nabita na ruszt niczym szaszłyk.
P1000463.jpg Mam klamkę ale mam to równierz w dupie. Skoro pół klamki działa to i ja mogę dac radę. Tszodaaaaa Dzidaaaaaa. A najebka będzie wieczorem. Wpadamy do jakiegoś miasteczka. Napieramy w uliczny ruch. Chwilami robi się gęsto. Postanawiamy łyknąć jakiegoś rumuna synchronicznie. A co, z fantazją. My nie damy rady? Jasne, że damy. Napieramy na jegomościa w kapeluszu jadącego stylową daćką. Na pewno nie było to Ferdek. Fredi nie miał kapelusza. Wyprzedzamy kolesia. Ten ma trąbki zdecydowanie bardziej skrzeczące, jak stara baba. Nie było w tym sympatii Jerychońskiego. Ten nam wyraźnie złorzeczył. Zresztą nie trwało długo jak dopadła nas zemsta rumuna. Łapie blok na tylne koło i zatrzymuje się. Nie daje rady jechać do przodu. Coś mi konia dusi. I jest to zdecydowanie tylne koło. Zjeżdżam na chodnik. Oczom mym jeszcze niedawno szczęśliwym ukazuje się siła spustoszenia. Tarcza kotwiczna (ta do której mocowane są szczęki hamulcowe w bębnie) uwolniła się z mocowania. Okręciła się wokół osi a dźwignia hamulca przypomina znak zapytania i zdecydowanie nie spełnia swej roli. Próbujemy to jakoś zrychtować. Przy pomocy wziętego w ramach żartu młotka. Gdyby był to normalny stalowy, pewnie dałoby się coś zrobić. Niestety ten jest gumowy. Możemy się nim co najwyżej popukać w czoło. P1000467.jpg Przy pomocy słupka od śmietnika, ławki i znaku drogowego niczym Makgajwer staramy się przywrócić dźwigni kształt choć trochę podobny do pierwowzoru. Dzielimy obowiązki; jedni robią za kowali, inni za zwiadowców. Trza by znaleźć jakiś bankomat w celu wydobycia walutesku lokalesku. No i zdobyć jakieś żarcie. Wszystko udaje się nam połowicznie. Kasę wydobywamy. Żarcie ma być gdzieś trochę dalej. Tymczasem wciągamy jakieś sardynki z puszki. Koło się kręci i wygląda na to, że się uda. Spotykamy „żuka gnojaży”. Ci to dopiero mają luzaka na pokładzie. Nie dość, że nie uczestniczył w przygotowaniach rakiety do drogi to właśnie dziś rano okazało się, że ma nieważny już paszport. Zamiast wypuścić kolesia przy najbliższej stacji udało się im załatwić wizytę u kosula w Bukareszcie i obietnicę przedłużenia paszportu. Takie tematy tylko wariatom mogą się udać. Naprawę hamulca chyba powinniśmy im zlecić. Nam się udało zrobić ją tylko połowicznie. Koło się kręci, ale nie hamuje. Od czego mam przedni hamulec. Napieramy dalej na jednym. Dojeżdżamy do Deva. To chyba jakieś większe miasto. W oddali na wysokiej górze widać jakieś wielkie rusztowania. W drodze powrotnej widziałem też coś w kształcie górskiej kolejkowindy na tę górę. Teraz jedziemy doliną między górami w kierunku na Sebes i Sibiu. Na jakiejś stacji postanawiamy zatrzymać się na obiad. Chłopaki dywagują. Miron z Mazurkiem nie mogą dojść do porozumienia jak to ma wyglądać. Na szybko i dzida czy stylowo i lokalnie. Mi się podoba raczej lokalnie. Po drodze zatrzymujemy się w kilku potencjalnych miejscach, ale żaden nie może zdobyć zbiorowego uznania. A to nie ma jedzenia. A to parking nie taki. A to znowu ktoś się nie zatrzymał i pognał do przodu. Koniec końców obiad jemy już po zmroku w iście folklorystycznej i regionalnej „restałracji innej niż wszystkie” w Sibiu. Makczikeny nawet nie próbują być podobne do czauczesku czy czegoś w tym stylu. Postanawiamy urdele czy choćby transfogarską odłożyć na drogę powrotną. Już jakiś czas jest ciemno jazda tymi szlakami po nocy nie sprawi nikomu przyjemności. Zwłaszcza bez hamulca. Mamy jeszcze koło stówki do czekpointu. Jedziemy normalną siódemką która wiedzie doliną. Droga jest kręta jak baranie rogi. Tylko, że jedzie tu cała masa ciężórawek. Droga za dnia musi być piękna. Biegnie krętą doliną rzeki. Prostych odcinków tu nie ma. Wyprzedzanie odbywa się tu w ciemno. Jak nie widać z przeciwka świateł to wyprzedzanie idzie na zakrętach. Tutaj królami szosy są Tiry. I o dziwo to one są tu najszybsze. Napieramy z takim jednym. Czasem nam się wydaje, że łyknęliśmy już kilka samochodów i mamy gościa z głowy. Za chwil kilka napiera nam na plecy i świeci halogenami, że szczyty gór i transfogarską widać. Docieramy do Calimanesti. Tuż przed spotykamy Majkiego i Lewara jadących obok złombolu. Przy pomocy Policjantów znajdujemy camping będący czek poitem. Tylko, że nikogo tu nie ma. Szukamy dalej, ale nie możemy znaleźć. W końcu dostrzegam na parkingu motelu rajdowe auto. Wobec dalszych niepowodzeń w poszukiwaniach sugeruję abyśmy tam wrócili. Lecz chłopaki uważają (słusznie) ze z reszta będzie fajniej i weselej. W obliczu bezowocnych poszukiwań, po jakimś czasie wracamy. Tylko, że teraz na parkingu pod motelem nie ma nawet pół miejsca. Wszyscy zjechali. W końcu znajdujemy jakiś pensjonat z wolnymi pokojami. Po wczorajszej psiej budzie luksus dupę urywa. Po kilku kolejkach rumuńskiego teleportera usypiam w locie do poduszki. Zapomniałem jeszcze opowiedzieć o jednym szczególe mający swe następstwa przy dalszej opowieści. Zdarzyło się to wczoraj jeszcze przed hamulcem. Od jakiegoś czasu sprzęgło działało coraz gorzej. Doszło do tego, że by włączyć luz należało zgasić silnik. Włączyć na luz. Po czym ponownie odpalić silnik. Próby regulacji nie przynosiły rozwiązania. Mimo, iż delikatne muśnięcie klamki powodowało już rozłączenie sprzęgła to do końca nie rozłączało już nigdy. O ile po trasie rzadko z tego korzystałem to w mieście już było ciężkawo. W ramach zmierzenia się z tematem otworzyłem dekiel od sprzęgła i okazało się, że jest tam trochę wody. Powinien być olej. A to co się ze sprzęgła wydobywało przypominało wszystko tylko nie olej. Szarobura gęsta mazia. Wyglądem przypominała mocno rozwodniony gips. Jako, że Makgajwer na poczekaniu nas nie natchnął żadnym rozwiązaniem postanowiliśmy jechać dalej. Wobec innych problemów te ze sprzęgłem uznaliśmy za nie warte uwagi.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
17.01.2011, 01:15 | #45 |
Zarejestrowany: Sep 2010
Miasto: Kraków
Posty: 44
Motocykl: dwa kółka z kijkiem pośrodku
Online: 6 dni 15 godz 33 min 0
|
dobrze Waść prawisz
__________________
lenny |
17.01.2011, 23:22 | #46 |
Zarejestrowany: Feb 2010
Miasto: Inowrocław
Posty: 901
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 5 dni 9 min 5 s
|
Czekamy na kolejne części opowiadania.
|
18.01.2011, 22:26 | #47 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Zanim otworzyłem oczy czuje dotyk i zapach mięciutkiej i pachnącej pościeli. Czuje, że tuż za moimi plecami ktoś leży i przekręca się właśnie na drugi bok. Powoli otwierające się jedno oko dostrzega porozrzucane po podłodze ubrania….Myśli ganiają po głowie z prędkością błyskawicy. Co ja kurde, wczoraj robiłem?. Ani chybi jestem z kimś w hotelu. Poznałem wczoraj kogoś Nic nie pamiętam. Jak może mieć na imię? Nic nie pamiętam. Chyba był jakiś alkohol Kurde, nic nie pamiętam….. Powoli z ostrożna obracam się na drugi bok. I jakby mnie ktoś w łeb kłonicą strzelił. O nieeeee Miron, tylko nie Ty………. No nie, nie tego oczekiwałem. Obudziłem się do końca.
P1000482.jpg No dobra już wszystko kumam. Złombol, Rumunia, na Słowacji nieźle padało. Chyba nie jest najgorzej. Przynajmniej nic nie piecze. Wokół leżą porozrzucane suszące się ciuchy. Ciuchy już suche, jednak buty mokre. Goretex jednak jest szczelny. Przy pomocy suszarki do włosów susze buciki w łazience. Hotelowe suszarki mają to do siebie, że działają póki trzymasz guziczek. Puszczasz i się wyłącza. Nie dla nas takie zabezpieczenia. Kawałek plastra załatwia sprawę i już mamy automat. P1000489.jpg Pora na śniadanko. Właściwie po wczorajszej makreli wydłubywanej scyzorykiem z puszki wszystko byłoby dobre. A co dopiero te frykasy. Półmisek (nie talerz) wędlin i mięsiw różnej maści. Co tu dużo się rozpisywać. Ropuch powiedziałby krótko. Jest w cipeczkę. Nawet teraz jak pomyślę, to ślina cieknie mi z pyska. Najbardziej w pamięci utkwił mi ser. Taki żółty i suchy kruszący się. Nie wiem jak to opisać, ale był czadowy. Brało się kawałek, odkruszało się część i… mniam, mniam. Normalnie odlot w kosmos. Kurde, może czegoś tam dosypywali Potem na dobicie deser owocowy. Normalnie masakra przy makreli z puszeczki. Ale nie o tym miało być. Po śniadaniu ruszylimy kulbaczyć kunie. Start był już tylko kwestią czasu. W końcu ruszylim. Zaczęło się od górskich serpentynek. Nawierzchnia spoko. Jak ktoś opanuje łykanie ciężarówek to reszta nie ma znaczenia. Osobówki wciągamy seriami. To znaczy ja z Mirelką i Lenny. Mazurek nie. Mieliśmy taki jeden pojedynek z Navarrą gnojarą. Gość ewidentnie się gotował jak łykała go banda wiejskich motocyklistów. Do tego obładowanych tobołami jak cyganie. No akurat tu w Rumunii chyba to nie specjalnie kogoś dziwi. Jak tylko łyknęliśmy gościa to zaraz było odzew. Koleś dusił dzidę i w obłokach czarnego dymu wyprzedzał co się dało. Jak nas łyknął na podjeździe, to za jakiś czas przysnął za ciężarówką. Wtedy nam się udawało go załatwić i tak w kółko, aż do wiosek przed Pitesti. Gdzie ewidentnie jego pilot nawigator, nieźle włochaty, niczym Chewbacca (załogant Hana Solo) zakończył obliczenia trasy. Droga zrobiła się deko prostawa, znikły góry i zakrętasy. W obłokach czarnego dymu dokonał przeskoku w nadprzestrzeń i tyle gom widzieli. Reszta szła pięknie. Oczywiście gdyby nie zgubił się Mazurek. Czekaliśmy na leszcza w Pitesti. Chyba przegięliśmy z tymi wyścigami z gnojarrą. Pokonaliśmy jakieś 80 km i zgubiliśmy zarówno Mazurka jak i Lennego. Jazda krętą, jak chiński smok, drogą była tego warta. Za którymś razem jak czekaliśmy na Mazurka po porostu nas opierdzielił. Czujecie temat ? My na niego czekamy, a on nas opierdziela. - Jacyś popierdzieleni jesteście. Najpierw wyprzedzacie ciężórawki z narażeniem życia, a potem sobie stajecie. - Miron, po cholerę stajemy? – Tym razem to chyba przegiął. Prostujemy gaz i nie czekamy na nikogo. Od tej pory wszystko idzie znacznie lepiej. Efekt jest taki, że stoimy na przedmieściach Pitesti, a ich nie ma. Po jakimś czasie pojawił się Lenny. Mazurka nie ma. Mieliśmy tankować na pierwszej stacji. Lenny minął nas o włos i stanął. Petrol mu się skończył. To chyba nie pierwsza taka akcja na tej imprezie. Temat mamy obcykany. W końcu telefonicznie namierzyliśmy Michała. Znowu będzie się zżymał, że się zgubiliśmy – wszyscy ;-). Po kilkunastu minutach jest. Nie zjechał na stacje gdzie na niego czekaliśmy. Nie odważył się pokonać ciągłej. Pojechał dalej. Ja pierdziu. Jemu też kiedyś skończy się paliwo. A olej mamy my. Na pewno zatrzyma się na pierwszej stacji. Wierzymy w to. Co nam pozostaje. Dalsza droga którą odjechał Michał. Okazuje się niestety autostradą. Nie ma zjazdów i takich tam. Stacje nie są jak u nas co piętnaście kilometrów. Jednak na pierwszej go nie ma. Tankujemy i kombinujemy, co dalej. Dzwoni po pół godziny. - No co jest, leszcze, znowu się zgubiliście ? Na chwile nie można was samych zostawić. - Gdzie ty jesteś do kuwy nędzy. Jest prosta droga. Miałeś stanąć na pierwszej stacji. P1000492.jpg No dobra. Wytłumaczyliśmy mu gdzie się zgubiliśmy i gdzie nas odnajdzie. Tymczasem zalegliśmy w cieniu stacji popijając zimną kolkę i czekając na szefa ;-). W sumie taka pozycja ala „królowie życia” mi pasuje. Na chodniku tuż przy szczocie. Byle humor nie opuszczał. Tera będzie takie wtrącenie, a’la myśl uboczna A propos humoru; dziś miałem używać głównie mleka. Nie udało się. To mleko jakieś czerwone. Nieźle daje. Ale przynajmniej znam wytwórcę. Niezłe jest. Maciek twierdzi, że życie jest zbyt krótkie aby pić byle co. Założył sobie winnicę i swoje pije. Gapie się na księżyc i myślę co wam by tu jeszcze napisać. Jakoś słabo z czytaniem. Chyba same roboty tu chodzą, Nikogo to nie rusza. W każdym razie nie na tyle żeby jakieś słówko komentarza od siebie napisać. P1000493.jpg Na stacji pojawia się złombolowy poldek. Laska myje szybki. Lenny z Mironem też chcą mieś umyte szybki. Coś się dzieje. Chwile później dociera Mazurek i jedziemy dalej. Autostrada to nie jest to co tygryski i MZki lubią najbardziej. W każdym razie moja. Było już trochę ta hajłejką przejechane i przyszło mi do głowy zmierzyć się z ciężórawką. Właściwie to nie miałem wyboru. Chłopaki byli już przed nią, to i ja musiałem. Zabieram się z vervą. Jak dochodzę skurczybyka to czuje, że mam pałer. Oczywiście za osłoną kontenera. Rwę do przodu. Dochodzę do ciągnika i dostaję wiater w nos. P1000497.jpg Nie jest łatwo z takim naporem sobie poradzić. Prostuje gaz w opór. Nie bardzo wiem o czym mówią jak nadają, że Etezeta poleci 140. Ja z oporem dochodzę do 110. Normalnie jakby mi ktoś ręczny zaciągnął. I wtedy się zaczęło. Najpierw takie ziuuuuu i taniec pingwina na szkle. Silnik stanął na dębowo. Zablokowało tyle koło. A ja lecę slajdami to w prawo to w lewo. W normalnej sytuacji zaciąga się sprzęgło i leci na luzie. Tylko ja, kuźwa, nie mam już tego sprzęgła. W myślach przeprowadzam kalkulacje. Co lepsze? Koła ciężarówki czy bariera rozdzielająca pasy? Jasne, że lepsza bariera. Najwyżej się o nią roztrzaskam, ale nie zmłuci i nie rozwalcuje. Tylko co ja sobie wyliczam, jak i tak to nie ja o tym decyduje. Ale choć pomarzyć dobra rzecz. Widać jeszcze ktoś mnie lubi. Nie nadeszła jeszcze moja pora. Dziwnym zrządzeniem losu udaje mi się jakimś cudem opanować ten swoisty breake dance. Stanąłem na poboczu i próbuje jakoś się opanować. Ręce latają i nic nie mogę zrobić. Myślę sobie jak nic trzeba będzie otwierać silnik i zrobić użytek z osełki. Po chwili postoju kopię. Maszyna o dziwo odpala i chodzi. Normalnie jestem pod wrażeniem sprzętu. ETEZETE UBER ALLES. Po co mam rozbierać skoro daje rady. P1000503.jpg W końcu postanawiam czegoś się nauczyć. Żadnych ułańskich szarzy na ciężórawki. Powoli, ale do przodu. Odpalam i jadę. Zapinam osiem dych i lecę. O dziwo plan się sprawdza. Doganiam chłopaków. Stoją i czekają. W przelocie wyjaśniam im moją taktykę. Nie zatrzymuje się przecież i tak mnie dogonią. Winę już jakiś czas, ale ich nie ma. Jadę już sześćdziesiątką i dalej ich nie ma. W końcu do Bukaresztu jest już kilkanaście kilosów. Zatrzymuje się na poboczu. Jasne, że na autostradzie nie wolno. Ale co mam robić. Nie ma ich. Ja nie mam nawet mapy. Niemożliwe żebym, aż tak pruł. Leżę w cieniu pod drzewkiem, a ich nadal nie ma. Minęło chyba z pół godziny. Są. Wreszcie, bo już się niepokoiłem. Okazuje się, że Mazurek też zatarł i to dwa razy. Normalnie dzień bez zacieru dniem straconym. Teraz kolej aby zmierzyć się z obwodnicą Bukaresztu. Ponoć to jakaś okropna masakra. Na rozjeździe spotykamy innych złombolistów. Oni prują przez miasto. My wolimy ominąć. Nie wiemy kto na tym lepiej wyszedł. Obwodnica okazuje się jednym wielkim korkiem Tirów. Mamy to w pompie. Właściwie prawie całą obwodnicę pokonujemy ….poboczem. Jeden dwa i dzidaaaaa. A co, wiejskie motocyklisty szutra siem nie bojom. Normalka. U nas w Sulęcicach wszystkie drogi piaskowe. To i na rumuńskich piochach damy rady. I dajemy. Do czasu gdy zostaje Lenny. Wracam. Co jest? Pokazuje w ręku aparat z otwartą klapką od baterii. Zgubił baterię czy jak? Ale jedzie, to chyba jest oki. P1000512.jpg Potem dopiero nam opowiedział jak wyciągał go z pod kół ciężarówki. Powoli dojeżdżamy do Ruse. Tam już granica na Dunaju. Za nią Bułgarija. Jeszcze jedna scena kaskaderska i będziemy na moście. Na zjeździe z górki nie przyuważyłem co się stało. Mazurek wyjeżdżą z rowu, a Lenny pruje za barierką pasem pod prąd. Potem mi opowiedzieli; o gościu co przyciął konia i z furą wszedł im wprost na kolizyjny. Lenny, żeby nie zaparkować na kobyłce salwował się ucieczką na pas pod prąd. Mazurek złapał rowa, żeby nie zalutować we furę z gnojem. Zajeżdżamy na most. Myśleliśmy, że to granica. Nic z tego. To punkt poboru opłat za przejazd mostem. Nas czeka miła niespodzianka. Motury za free. Reszta buli monetą. Przejazd mostem i wielkość rzeki robią wrażenie. Jeszcze odprawa paszportowa i jesteśmy w Bułgarii.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
18.01.2011, 23:42 | #48 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Garwolin
Posty: 1,645
Motocykl: RD07A
Galeria: Zdjęcia
Online: 6 miesiące 1 tydzień 5 dni 15 godz 46 min 56 s
|
Cyt"...Gapie się na księżyc i myślę co wam by tu jeszcze napisać. Jakoś słabo z czytaniem. Chyba same roboty tu chodzą, Nikogo to nie rusza. W każdym razie nie na tyle żeby jakieś słówko komentarza od siebie napisać."
A chcesz w ryja? Czytam i to uważnie. Poprzedni odcinek był grubszą czcionką. |
18.01.2011, 23:43 | #49 |
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Gwe/Warszawa
Posty: 3,502
Motocykl: CRF1000, RD04
Online: 5 miesiące 1 tydzień 4 dni 8 godz 6 min 2 s
|
Maestro, czytam i czekam na kolejne odcinki: na tą odrobinę orientu i na paradę z Sertakiem i na Urdele i na całą resztę.
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Uwagi do Pamiętnika | dr Madeyski | Pamiętnik | 10 | 10.03.2021 18:45 |