16.02.2021, 19:23 | #41 |
Zarejestrowany: Nov 2019
Miasto: Beskidy
Posty: 228
Motocykl: CRF1000
Online: 5 dni 15 godz 9 min 37 s
|
Czyta się
Faktycznie, Istambuł to chyba najbardziej niesamowite miasto jakie stanęło do tej pory na mojej drodze. Przez trzy dni łaziliśmy gdzie tylko się dało, ograniczając korzystanie z metra czy promów do minimum, robiąc po 20 kilka kilometrów dziennie z buta można naprawdę poczuć klimat tego miasta...
__________________
Lepiej żałować, że coś się zrobiło, niż żałować, że tego się nie zrobiło. |
17.02.2021, 00:02 | #42 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 36 s
|
9 dzień. 28 kwietnia. Turcja. Stambuł - Merzifon Licznik: 94925 - 95554 629 km Młodszy zmienia kolory jak kameleon. Od zielonego do blado papierowego. Wisi nieborak przy burcie, a jego błędnik rozrabia, drażniony miarowym kołysaniem fal Cieśniny Bosfor. Uśmiech zniknął gdzieś pośród trzewi targanymi nudnościami, oczy zmętniały, rozum nie rozumie. Niewiele brakuje, żeby oddał dwie ciorby z takim smakiem zajadane na śniadanie w barze naprzeciwko otelu. Dwie, bo każdy z nas mimowolnie chciał opóźnić wyjazd z Miasta Miast. Zresztą niepotrzebnie. Żeby wydostać się z megalopolis na wschód, trzeba pokonać jakieś 60 kilometrów miejskiego ruchu. Przeważnie to długie proste. Czasem ruch tu niewielki a czasem taki, że i ułańska fantazja i warszawska szkoła korkowa niewiele pomagała. Cieśninę można pokonać na różne sposoby. Mostem, mostem płatnym - autostradowym, tunelem i promem. Prom wydał mi się najlepszy, bo mostami już jechałem, a w tunelu jak to w tunelu. Nic nie widać. Młodszy z godnością przetrwał tę trudną próbę. Za kilkanaście minut minęliśmy latarnię morską zwaną Wieżą Lenarda i dobiliśmy do brzegu po stronie azjatyckiej. Z tą Azją to rzecz jasna sprawa umowna. Nic się nie zmienia ani w architekturze miasta, ani wśród ludzi. Jednak jest coś magicznego w przekraczaniu tej wyimaginowanej linii i przemieszczeniu się "na inny kontynent". Trochę wyobraźni i słońce mocniej grzeje, drogi są prostsze a znane przecież drzewa, bardziej egzotyczne. Po jakimś czasie ruch maleje i bywa, że po horyzont nie widać nawet jednego samochodu. Wtedy nie trzeba się spieszyć. Drogi i tak nie ubywa. Niezależnie od prędkości nic się nie zmienia. Ten sam asfalt, ta sama roślinność, te same bariery ochronne, takie samo niebo i rzadkie chmury na nim. Zamiast pędzić bez celu, można zatopić się w tym wszystkim i cieszyć swobodą podróżowania. To proste życie z dwoma kołami pod sobą generuje jakiś taki wewnętrzny spokój o najbliższą przyszłość i nawet niekończący się podmuch ciepłego powietrza, sprawia niespotykaną przyjemność. To się chyba nazywa beztroska. Przemieszczamy się tak, czasem się wyprzedzając, czasem jedziemy obok siebie, a czasem znikamy sobie nawzajem za niewielkim wzniesieniem. Droga jednak mija. Przystanki robimy, żeby zaspokoić pragnienie albo zażyć cienia i dać odpocząć sobie i motocyklom. Przy tej okazji można sprawdzić stan oleju albo napędu. Drobne rzeczy umilające podróż i dodające werwy, kiedy wszystko w porządku. W przydrożnym barze jemy obiad, znów jedziemy, zatrzymujemy się i znów jedziemy. I tak do zachodu słońca. Teraz trzeba pomyśleć o najbliższej przyszłości. Kontrolka rezerwy właśnie oznajmiła, że czas poszukać stacji benzynowej. W Turcji to najłatwiejsza rzecz z najłatwiejszych. Stacje są niemal wszędzie. Można odnieść wrażenie, że otwierając przysłowiową lodówkę, wyskoczy stamtąd dystrybutor. No i zbliża się mrok. Słońce już nisko. Nie lubię jeździć nocą. Wtedy niewiele widać. Jadąc obwodnicą, właśnie minęliśmy miasto Merzifon, i pojawiło się co? Stacja benzynowa. Przez chwilę debatujemy nad dzisiejszym noclegiem, aż Młodszy idzie w tej sprawie do obsługi. Wpadł na pomysł, że może pozwolą nam rozbić namioty w zakątku przy ogrodzeniu. Młodszy wraca a za nim człowiek ze stacji. O namiotach mowy nie ma. Nie dlatego, że nie wolno. Dlatego, że będziemy spać w sali modlitewnej wyznawców Islamu. Czy w kaplicy można by przenocować? Przeprowadzamy motocykle na tyły stacji a tam niewielki budynek. Człowiek ze stacji zaprasza nas do środka i pokazuje co i jak. - Tu można się umyć* - Wskazuje na drzwi do WC. - Tutaj pokój dla mężczyzn* - pokazuje palcem na niewielkie, skromnie urządzone pomieszczenie. Dwa obrazy na ścianie i Koran w kilku egzemplarzach ustawionych na grzejniku. Założę się, że tam gdzie okno, to kierunek na świątynię Kaaby w Mekce. Jest też dużo mniejszy pokoik oddzielony foliową kotarą. Tutaj modlą się kobiety. Z początku bardzo nieśmiało podszedłem do tego pomysłu. Młodszy chyba też był lekko zmieszany. Mimo wszystko to nie piwnica ani przystanek. Nie mając wyjścia, bagaże walnęliśmy bezładnie pod ścianą w większym pomieszczeniu. W końcu mężczyźni. Na to człowiek z obsługi stacji kiwnął głową z aprobatą i zadowolony odszedł do swojej pracy. Na odchodne jeszcze powtórzył kilka razy, że w razie potrzeby jakiejkolwiek, możemy go znaleźć... na stacji. To nie hotel i wypada się zachować przynajmniej jako tako. Wszystko przenieśliśmy do części dla kobiet, uznając, że tam możemy mieć mniej odwiedzin i więcej spokoju. I dobrze się stało. Wierni nawiedzali to miejsce jeszcze wiele razy, zanim zrobiło się całkowicie ciemno i dość późno. Nie chcąc przeszkadzać w duchowym rytuale, przejezdnym muzułmanom, cierpliwie czekaliśmy prawie do północy. Wtedy buty w rękę i szybko do mniejszego pokoju. Każdy wskoczył do swojego śpiwora i spać, licząc na to, że żadna niewiasta tej nocy nie zejdzie na zawał. Mapy * Wolne tłumaczenie wypowiedzi, częściowo w języku tureckim, częściowo angielskim. CF
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
17.02.2021, 09:49 | #43 |
Zarejestrowany: Apr 2009
Miasto: Monschau / Radoszewice
Posty: 1,684
Motocykl: RD07
Przebieg: 42000
Online: 2 miesiące 2 tygodni 4 dni 4 godz 21 min 40 s
|
Az sie milo robi, jak jest co do kawy poczytac. Fajnie piszesz i te zdjecia pobudzaja wyobraznie.
|
17.02.2021, 11:10 | #44 |
normalnie kiedyś jak już będę duży zacznę wątek: 'Śladaaaaami Celofaaana'
w tym roku kroi mi się wyjazd służbowy do Turcji i, słowo daję, jeśli tylko będzie taka sposobność, spędzę kilka dni w Istambule pieszkom. A Wy, CeloFan, jeździe i piszcie!!! M
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa |
|
17.02.2021, 11:55 | #45 |
Zarejestrowany: Oct 2011
Miasto: Kiełczygłów
Posty: 1,860
Motocykl: RD07a
Przebieg: 00000
Online: 4 miesiące 1 dzień 20 godz 46 min 53 s
|
Służbowo do Turcji ... To cza być szczęśliwie urodzonym
Czyta się |
17.02.2021, 12:53 | #46 |
|
|
17.02.2021, 15:00 | #47 |
Zarejestrowany: Dec 2017
Miasto: Poznań
Posty: 1,256
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 3 dni 16 godz 38 min 20 s
|
Dlaczego nie północnym wybrzeżem? Jak tam wygląda? pozdr adam
|
17.02.2021, 20:22 | #48 |
Zarejestrowany: Dec 2010
Miasto: Zgierz
Posty: 1,377
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: duży :)
Online: 2 miesiące 3 tygodni 1 dzień 6 godz 25 min 18 s
|
Wspaniała opowieść.
Wysłane z mojego Hammer_Energy_18x9 przy użyciu Tapatalka
__________________
GS über alles!!! |
18.02.2021, 09:59 | #49 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 36 s
|
Turcja. Merzifon – Trabzon. Licznik 95554 – 95995 441 km. Śpiewny szept recytuje namolne Allach Akbar, Allah Akbar. Wdziera się do uszu, wibruje i przepada, żeby zaraz wrócić echem. Jest coraz bliżej i bliżej, aż siada na uchu i wypełnia głowę. Oczy już otwarte, ale jeszcze nic nie widzą. Biała plama. Za chwilę wraca mi świadomość. Przypomniałem sobie gdzie jestem i co robię. Sen odszedł całkowicie. Głos pochodzi zza ściany. To muzułmanin wypowiada swoją Al-Fadżr*. Biała plama to nic innego jak sufit małego pokoiku do modlenia się, dla kobiet. Młodszy też już nie śpi. Wystarczyło porozumiewawcze spojrzenie i czekamy znieruchomiali, bo śpiwory szeleszczą. Kiedy pobożny człowiek wychodzi, my w te pędy za buty, za bambetle i do motocykli. Niezręczna sytuacja. To było trochę jak podsłuchiwanie intymnej rozmowy. Na zewnątrz rześko. Chłodne jeszcze promienie porannego słońca rażą w oczy, a zimny jeszcze wiatr, każe cieplej się ubrać. Młodszy głodny. Pokazuje mi to na migi. Mamy ustalone różne znaki na różne okoliczności. Przy pierwszej okazji zjeżdżamy z głównej drogi. Jest coś w rodzaju zieleniaka. Świeża, wielka bułka i trochę sera wystarczy. Siadamy gdziekolwiek, żeby to zjeść. Słońce daje już ciepło. Jeszcze tylko dłonie nie wróciły do normalnej temperatury. Pół godziny drogi dalej, znowu się zatrzymujemy. Tym razem, żeby się porozbierać, bo już gorąco. Pół godziny drogi jeszcze dalej zatrzymujemy się znowu, ale nie z własnej woli. Policja drogowa. Zimny dreszcz żalu nad wskazaniem prędkości, jaką pamiętam ostatnią, przeszywa mnie na wylot. To będzie kosztowało… Policjant zabiera nasze dokumenty i odchodzi do radiowozu. Wokół inni policjanci i żołnierze. Czekamy. Czekamy i robimy zakłady o sumę i czas do zapłacenia mandatów. Nastroje nietęgie. Za kilka minut policjant wraca z naszymi dokumentami. Bez zbędnych ceregieli oddaje każdemu z osobna i każe jechać, życząc dobrej podróży. Po angielsku. Zwykła kontrola. Zwykła niezwykła. W końcu od zeszłego roku trwa stan wyjątkowy, a władze Turcji zawiesiły obowiązywanie na terenie kraju Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Wiadomo co to znaczy. Znaczy to dla nas tyle, że taki policjant może wszystko i jeszcze trochę. Głęboki oddech, szczęki kasków w dół i droga znów cieszy, kilometry mijają, wiatr wieje. Tego dnia robiliśmy jeszcze kilka przystanków. Na przykład na gorącą herbatę z dymiącego prawdziwym dymem urządzenia. Przy tej okazji Młodszy zorientował się, że jakimś sposobem jedna strona szyby kasku jest odkręcona. Do naprawy użył monety, bo nie chciało mu się wyjmować śrubokręta. Jeszcze jeden przystanek. Zadbany, duży parking. Ławy z ławkami do siedzenia osłonięte mizernym cieniem młodych jeszcze drzew. Nie ma betonu tylko żwir. Kosze na śmieci i kran z bieżącą, zimną wodą. Motocykle parkujemy dwa miejsca dalej od jedynego samochodu. Na ławce siedzi para młodych ludzi. Tuż przy nich dziewczynka i chłopiec, bawią się kamykami. To ich dzieci. Mężczyzna około 20 może 25 lat, dokładnie ogolony, chudy i nie za wysoki brunet. Uroda typowo turecka. Dżinsowe spodnie, koszulka typu polo. Ona lekko przy kości. Długie włosy schowane pod kolorową chustą. Ubrana w zwiewną, jasnoniebieską sukienkę. Rozmawiają sobie, popijając napoje. Nie chcąc przeszkadzać, zajmujemy ławę w pewnym oddaleniu. Patrzą z zaciekawieniem. Wyciągamy swoje frykasy, bo kiszki marsza grają. Na stole ląduje baton czekoladowy, reszta bułki ze śniadania na krawężniku, resztka wody w butelce. Śmiejemy się z tych dóbr, jaką to dietę przyszło nam wprowadzać w podróżnicze życie. Na to para przesiada się do ławy obok. Ona milczy, on mówi. Raczej pyta. Skąd, dokąd, jak się nam tu podoba, kto jest prezydentem w Polsce a kto ministrem obrony, i tak dalej. Nie będę się dokładnie rozpisywał o czym rozmowa była, bo i nie pamiętam i nie zapisałem wszystkiego. Jego słaby angielski jest lepszy od mojego. Lekko podirytowany, próbuje tłumaczyć, powtarza co ważniejsze słowa wolno. Nie mogąc wydusić ze mnie szczegółów, które go interesują, zaczyna o swoim kraju, o przywódcy, piłce nożnej, chyba o święcie jakimś, aktualnym stanie gospodarki i o silnej armii. Okazuje się, że zaciągnął się do wojska i właśnie żona i dzieci odprowadzają go do jednostki. Chce pomóc utrzymać porządek i… Jeśli dobrze zrozumiałem tępić terrorystów na południu. Idzie na wojnę. Chyba tę kwestię zrozumiałem aż za dobrze. Na południu mieszkają albo raczej mieszkali Kurdowie. Teraz zostali przegonieni do Syrii i Iraku. Poznałem jednego, kiedy wynająłem u niego pokój. To było w 2014 roku. Opowiadał, że żyć trudno, choć jeszcze nikt nikomu bezpośrednio nie zagrażał. Teraz nie mogą już mieszkać w swoich domach rodzinnych, prowadzić interesów i żyć jak dawniej. Przeganiani są nie słowem a kulami karabinów. – Terrorist? Where are the terrorists? – pytam zaskoczony tak zdecydowaną postawą. W tej samej chwili przyjazny uśmiech zniknął gdzieś z twarzy mojego rozmówcy. Mówił coraz szybciej, a ja coraz mniej rozumiałem. W końcu zaczęło mu przeszkadzać i to, że turyści jeżdżą po jego kraju… motocyklami. Że nie znają Tureckiego. I że Polska czegoś tam nie dotrzymała czy może raczej mecz jakiś koszykówki wygrała. To bez znaczenia. Wyraźnie pije do nas. Wpadł biedaczysko w samonakręcającą się spiralę nienawiści i tak nakręcał się i nakręcał, aż głos podnosić zaczął i rękoma wymachiwać. Żona milczy, zajęta pilnowaniem dzieci. Młodszy angielski zna lepiej ode mnie i od człowieka przede mną. Widzę kątem oka jak wsuwa ręce do kieszeni. Porozumiewawczo kręcę głową na NIE. Wiem co tam ma. – Sorry – Przerywam w pół zdania, czerwonemu już na twarzy narwańcowi wypowiedź. – Młodszy przynieś wodę – zwracam się do brata, podając mu pustą, plastikową butelkę. Ten butelkę wziął i odszedł kilka kroków do kranu. Teraz narwaniec mnie miał przed sobą, Młodszego za plecami. To wystarczyło i na chwilę zmieszało niedoszłego napastnika, więc zgrabnie pożegnałem się bezdotykowo, na koniec dodając: si ju lejter. Niespiesznie pozakładaliśmy na siebie ciuchy, kaski, rękawice i wjechaliśmy na asfalt, machając nacjonaliście na pożegnanie. Jaki smutny musi być los młodego człowieka owładniętego taką nienawiścią… Jak smutny musi być los żony, której mąż ją zostawi niedługo, z nadzieją na „słuszne” zabijanie innych ludzi, innych mężów i ojców… Do Trabzon dojechaliśmy wczesnym popołudniem. Od razu trafiłem do otelu, w którym kiedyś już nocowałem. Nazywa się wzniośle BULVAR PALAS OTEL. Ani przy bulwarze nie stoi ani to pałac. Po prostu otel. Wygód ma tyle akurat, żeby położyć gdzieś głowę na noc. Za to jest blisko wszystkiego. Nawet nie trzeba wchodzić do środka, żeby załatwić formalności. Na nasz widok Mehmet** poderwał się z krzesełka po drugiej stronie ulicy i wita się jak ze starymi kumplami. Może to taki zwyczaj. Przecież nie może mnie pamiętać. Mając zamiar zostać tu jeszcze jutro, przechodzimy do interesów. Jeszcze siedząc na motocyklach, targujemy cenę za pomocą kalkulatora. Nie dlatego, żeby było szybko. Upał zawsze daje się we znaki. Zadkom też. Po dzisiejszym odcinku każda zmiana położenia tej części ciała, to bolesne przypomnienie przejechanych kilometrów Po prysznicu w łazience na korytarzu, idziemy szukać jedzenia. Otel położony jest blisko bazaru, więc jest klimatycznie a na dodatek o jedzenie nietrudno. W uliczce obok, w wejściu, stoi staruszek. Zaprasza nas do swojego małego baru na jedzenie, uśmiechając się przyjaźnie. Nie skorzystaliśmy z uprzejmości dziadka, bo idziemy w miejsce, gdzie poprzednim razem najadłem się pysznych rzeczy, łącznie z ostrymi, zielonymi papryczkami, których moc można ugasić tylko tamtejszym kefirem. Ale… Zapomniałem o najważniejszym. Moje motocyklowe buty stają się sandałami. Schodzone, zjeżdżone, zaniedbane i popękane, domagają się natychmiastowej naprawy. Wiem gdzie jest szewc. Taki prawdziwy. Wracam do pokoju i za kilka minut jesteśmy w wąskiej, wyludnionej uliczce z kamienia. Wysokie, stare budynki nie przepuszczają promieni słonecznych i bronią dostępu hałasowi miejskiemu. Słychać tylko nasze ciche kroki po bruku a świadkiem naszego przemarszu jest stary, plamiasty kocur, siedzący pod ścianą. Ta uliczka to jakby zaplecze sklepów, które są po drugiej stronie budynków. Tylko jedna witryna jest niezbyt intensywnie oświetlona a drzwi uchylone. Szewc Ciasne pomieszczenie wypełnione starymi butami. Leżą pod ścianami w pozornym bezładzie. Na półkach poustawiane są gotowe do odbioru i te czekające na swoją kolej. Intensywny zapach butaprenu drażni nozdrza. Za dużą, zieloną, metalową maszyną, siedzi łysawy, brodaty mężczyzna. W kącie stoi jeszcze jedno urządzenie, niewiadomego przeznaczenia. Szewc chyba niedawno miał gościa. Na starym stole stoją dwie szklaneczki po herbacie. Teraz zajęty pracą, ledwo zauważył nasze najście. Czekam cierpliwie, aż maszyna skończy swoje terkotanie. Skończyła. Słychać tylko dźwięki z telewizora, uwieszonego pod sufitem. Mężczyzna wstał, wytarł czarne od gumy dłonie w spodnie i przywitał się z nami, pytająco zawieszając spojrzenie. Wie, że nietutejsi. Będzie łatwiej. Wyciągam buciory z torby i pokazuję gdzie dziury, gdzie się odkleja, gdzie nie ma już nici, pomagając sobie przy tym po polsku. Szewc jeden but wziął do ręki, pomacał, sięgnął do środka, wygiął czubek, powciskał palec w dziury. Przesunąwszy drugi bucior nogą do siebie, usiadł za maszyną na zydlu i nam gestem kazał zrobić to samo. Pod oknem witryny stara, kiedyś chyba bordowa wersalka. Miejsca jest tak mało, że wystarczy zgiąć kolana. Tu właśnie usiedliśmy. Najpierw klej. Smaruje powyrywane miejsca, podpala zapalniczką i ściska całość rękoma. Maszyna znów się rozhałasowała, napędzana siłą mięśni. Szewc sprawnymi ruchami wsuwa bucior na prowadnicę i obraca nim, przywracając użyteczność. Kierunek szycia nadaje motylkiem nad igłą. Kiedy doszedł do czubka, zielona maszyna zamilkła. Jest za krótka. Zabiera szewc but i wsuwa go na błyszczący czubek maszyny, nad której przeznaczeniem się zastanawiałem. To maszyna do ratowania czubków Cała operacja trwała może piętnaście minut. Teraz może nieprzemakalne nie będą, ale przynajmniej się nie rozpadną. Skleił i zszył nawet podeszwę, która oddzieliwszy się, chlapała przy chodzeniu, jak głodny krokodyl. Rękodzielnictwo użytkowe. Mistrz wskrzeszania przedmiotów martwych. Buciory wędrują z powrotem do pokoju na drugim piętrze otelu. Znów mijamy tego samego starca, zapraszającego nas z drzwi swojej restauracyjki. Znowu uprzejmie odmawiamy, mając nadzieję na zieloną odmianę czuszki palącą podniebienie. Po prawdziwej uczcie w niby zwyczajnym barze z kebabem wędrujemy do późnego wieczora po okolicy, podglądając życie mieszkańców Trabzon. Żeby nie narażać się na oskarżenia o grafomanię, powstrzymam się od opisów i resztę miejsc, do których poszliśmy tego dnia, pokażę po prostu na kilku zdjęciach. Mapy: CF * Pierwsza, poranna modlitwa muzułmanina. ** Imię zmyślone na potrzeby tekstu. Nigdy nie zapisałem tego prawdziwego.
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
18.02.2021, 11:27 | #50 |
Foty powalają.....
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa |
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Junakiem po świecie | Neo | Kwestie różne, ale podróżne. | 8 | 23.12.2021 09:34 |
Kraina krętych dróg – Korsyka 2018 | Hermes | Trochę dalej | 5 | 09.04.2020 18:00 |
Polskie zakątki na świecie | QrczaQ | Przygotowania do wyjazdów | 8 | 22.10.2014 23:11 |
50 najleszych dróg motocyklowych na świecie | sambor1965 | Umawianie i propozycje wyjazdów | 10 | 24.06.2010 22:39 |