|
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
12.09.2012, 10:04 | #41 |
Zarejestrowany: Jan 2012
Miasto: Gliwice
Posty: 32
Motocykl: Honda Dominator
Galeria: Zdjęcia
Online: 5 dni 11 godz 20 s
|
Stopniowanie napięcia masz Pan opanowane do perfekcji ale ciekawi mnie w którym roku opowieść zostanie zakończona? obstawiam 2021
__________________
"Ludzie od czasu do czasu potykają się o prawdę, ale większość z nich podnosi się i pędzi, jakby nic się nie stało." Winston Churchill
|
29.12.2012, 00:46 | #42 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,967
Motocykl: RD07a/1190r
Online: 11 miesiące 6 dni 11 godz 35 min 36 s
|
To piękny dzień na szarżę – rzekłem siadając punktualnie o 8 na ławce w widokiem na senny o tej godzinie rynek. Jedząc śniadanie nasłuchiwałem nadciągającej kawalerii.
Po 15 minutach bezowocnego oczekiwania na odgłos podków na bruku postanowiłem przyspieszyć spotkanie, wychodząc naprzeciw rumakom. W końcu nastąpiło spotkanie w deszczu. Ku mnie pędziło ok. 15 koni! 15 ledwo zipiących koni, 15 mechanicznych ledwo zipiących koni. 15 mechanicznych ledwo zipiących koni zamkniętych w silniczku małego motorka z wielkim chłopem na grzbiecie. Gumiaki, dżinsowa katana i słomkowy kapelusz jeźdźca również niespecjalnie budowały obraz całości. Jeździec w przelocie krzyknął, że jedzie zatankować i zniknął za rogiem popierdując silniczkiem. Zanim mój mózg przeanalizował to co zobaczył, zatankowany jeździec wrócił, usadził mnie sobie za plecami i pocisnął w nieznane. Nieznane znajdowało się ok. 2 kilometry za miastem za skrzyżowaniu gdzie z tego co zrozumiałem mam czekać na konie. Po kolejnych 30 minutach podczas których zapoznałem się z amerykańską motoryzacją usłyszałem upragniony dźwięk kopyt. 2 stworzenia które prowadziła okrągła Pani na sznurku, przy odrobinie dobrej woli mogły by uchodzić za… Może inaczej. 2 stworzenia które prowadziła okrągła Pani na sznurku przy ogromniej ilości dobrej woli i wyobraźni mogłyby uchodzić za konie. Postanawiając niczemu się nie dziwić zasiadłem na moim rumaku, który jak się okazało w miejscu, gdzie każdy szanujący się koń ma na tyle ciała, żeby jeździec mógł go ścisnąć kolanami bądź łydkami, postanowił tego ciała nie mieć, wprawiając tym samym jeźdźca w stan głębokiej zadumy. Wisienką na torcie pozbawienia mnie dumy był sznurek jednym końcem przywiązany do uzdy mojego rumaka a drugim do siodła mojej przewodniczki. No nic, za tą cenę i za to co wg folderów widzianych w mieście zaraz zobaczę warto przełknąć tą smętna pigułę. Ruszyliśmy a to już nie byle jaki sukces biorąc pod uwagę dane wyjściowe. Kierunek również nie odbiegał od założeń jednak zwrot już tak. Te wymarzone przeze mnie góry i rzeki pokonywane przez konie z folderów zaczęły niepokojąco się oddalać. Zbyt byłem jednak pochłonięty walką o utrzymanie mniej więcej pionowej pozycji na mym wierzchowcu żeby zaprzątać sobie głowę takimi detalami. No i tak dreptaliśmy sobie podziwiając takie sobie widoczki aż do chwili kiedy Pani przewodnik zaordynowała kłus. Kłus przyprawił mnie o chwilowy atak paniki kiedy zdałem sobie sprawę, że zaraz obkręce się na rumaku o 180 stopni i będę wyglądał jak ten Pan na zdjęciu, z tym, ze w kolumbijskiej wersji to koń byłby na górze Po chwili udało mi się jednak przystosować do warunków lokalnych i kolejne kłusy przebiegały bez większych sensacji, zwłaszcza, że 10 sekundowy kłus to był szczyt kondycyjnych możliwości mojego rumaka. Widoki również nie do konca pokrywały się z oczekiwaniami. Wobec braków w rzeczywistości odpaliłem machinę wyobraźni. Machina niestety miała chyba silniczek z motorka, który mnie wiózł rano bo zamiast być niczym Murat pod Pruską Iławą czy lekka brygada pod Balaklawą , przed oczyma duszy mojej uporczywie stał ten oto obraz -No nic, życie jest nowelą, przynajmniej jest tanio – wymamrotałem do siebie po godzinie, wręczając mojej przewodniczce 5’cio tysięczny banknot. Widząc to co jej podałem kobita zrobiła wielkie oczy i coś zaczęła mi tłumaczyć a widząc tępotę w moich oczach, wyciągnęła karteczkę i napisała na niej 5 i coś za dużo zer. Jakbym nie kombinował to na karteczce jak byk stało 50 000 czyli ok. 100zł. Tym razem to ja zaprezentowałem piękny wytrzeszcz i jeszcze piękniejszy hiszpański - „Ty mąż mówi pięć tysiąc!!!!„ Chwilę to trwało, targi były zacięte, padła lawina argumentów, choć te moje argumenty jakoś dziwnie zawsze brzmiały: „ Ty mąż mówi pięć tysiąc!!!! „ Efekt: Przewodniczka – Ja 50 000 – 0 Pani chyba była zadowolona Na początku czułem się oszukany, dopiero po pewnym czasie dotarło do mnie, że po prostu jak prawdziwy Helmut wykupiłem sobie indywidualną wycieczkę, zamiast pójść do biura i wykupić o wiele wiele tańszy wyjazd w zorganizowanej grupie. Wniosek: Było się uczyć języków. Było minęło, teraz czas w góry!!! Ostatnio edytowane przez czosnek : 02.01.2013 o 11:54 |
02.01.2013, 11:51 | #43 |
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Gwe/Warszawa
Posty: 3,502
Motocykl: CRF1000, RD04
Online: 5 miesiące 1 tydzień 4 dni 8 godz 6 min 2 s
|
No nareszcie Czosnkowy Tylko nie każ nam czekać kolejnego roku na kontynuację.
Coś mnie jeszcze nurtuje: ?
__________________
Afra - jedyna, wierna kochanka!!!! Pożegnane bez żalu: 990S, 690R, DR650SE, XF650 Ostatnio edytowane przez majki : 02.01.2013 o 23:29 |
02.01.2013, 11:56 | #44 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,967
Motocykl: RD07a/1190r
Online: 11 miesiące 6 dni 11 godz 35 min 36 s
|
|
02.01.2013, 22:34 | #45 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Posty: 1,420
Motocykl: RD07a
Przebieg: 43k+
Online: 3 tygodni 3 godz 22 min 21 s
|
Przyganiał kocioł garnkowi! Każ, od kazać, przez Ż sie pisze
__________________
"Don't cry because it's over. Smile because it happened." Dr Seuss |
02.01.2013, 23:29 | #46 |
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Gwe/Warszawa
Posty: 3,502
Motocykl: CRF1000, RD04
Online: 5 miesiące 1 tydzień 4 dni 8 godz 6 min 2 s
|
Ty patrz, a ja wyszedłem od kary...
__________________
Afra - jedyna, wierna kochanka!!!! Pożegnane bez żalu: 990S, 690R, DR650SE, XF650 |
12.01.2013, 01:35 | #47 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,967
Motocykl: RD07a/1190r
Online: 11 miesiące 6 dni 11 godz 35 min 36 s
|
Skoro nie spełniłem się jako jeździec to przynajmniej jako jako alpinista dumnie zaprezentuję polską szkołę wspinaczkową. Zgarniam Sylwie, z kawiarni i tako rzeczę do dziewczyny:
- Widzisz ten biały punkt na szczycie góry? Otóż szczęście się dziś do Ciebie uśmiechnęło, ponieważ nie dalej jak za godzinę będziesz stamtąd podziwiać wspaniałe widoki. -Ale... - Nic się nie martw, w 1/3 góry stoi jakaś figura, tam odpoczniemy, choć oczywiście nie będzie takiej potrzeby. Ruszyliśmy dziarsko, zwłaszcza, że pogoda sprzyjała, Słońce schowało się za chmurami więc nie straszne nam oparzenia. W dodatku przed wyjściem zaaplikowaliśmy sobie soki ze świeżo wyciskanych owoców, których nazwy nie mówiły nic, za to smak rekompensował nasza ignorancję. Nie warto się rozpisywać o przebiegu marszu. Powiem tylko, że do figury jak się okazało Jezusa dopełzliśmy na czworaka z płucami na plecach. Dolegliwość ta zwie się kondycją komputerową. Żeby było weselej zaczął padać deszcz sprawiając, że skała po której szliśmy zamieniła się w wielką krokiew. W obecności Jezusa zweryfikowaliśmy nasze plany ataku szczytowego i skupiliśmy się na widoku Jako, że nadal padało a droga powrotna prowadziła po wyślizganej skale, było niezwykle zabawnie A w dodatku mocno historycznie Jako ciekawostkę dodam, że słońce świetnie sobie radzi zza chmur, co sprawiło, że na tym wyjeździe 4 razy schodziła mi skóra z ryja. Sylwia okazała się bardziej pancerna. Jeszcze tylko obiad o nazwie bandeja paisa, piwko wieczorem na rynku, poczytanie nekrologów i spać. |
12.01.2013, 02:36 | #48 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Wroclaw
Posty: 2,392
Motocykl: RD04
Przebieg: 40.000
Online: 3 miesiące 2 dni 40 min 31 s
|
Mercedes Castillo-kurcze zajebiście,chyba tak zacznę się przedstawiać!
Czosnku kontynuujcie!
__________________
Agent 0,7 |
12.01.2013, 02:50 | #49 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,967
Motocykl: RD07a/1190r
Online: 11 miesiące 6 dni 11 godz 35 min 36 s
|
Dzisiaj kierujemy się dalej na północ do miasteczka San Gil, którego atrakcja o nazwie "dupy mrówek" szczególnie nas zaintrygowała. Pod tą tajemnicza nazwą kryją się....dupy mrówek, które w lokalnej odmianie są szczególnie dorodne i zapewne smakują jak kurczak, choć spotkaliśmy się z opinią, że smakują dokładnie tak jak sugeruje to nazwa. Tego niestety nie sprawdziliśmy, ponieważ jak się okazało, to nie sezon na mrówcze dupy.
Zanim jednak dotarliśmy do San Gil zaliczyliśmy śniadanie z małym szantażystą (nie wiedzieć czemu przyciągałem wszystkie możliwe psy i koty, które kazały się czochrać) Piękną górską drogą dojechaliśmy do stacji przesiadkowej gdzie polska motoryzacja ma się świetnie. Oprócz nas na autobus do San Gil czekało kilku turystów z Francji, Anglii i chyba Hiszpanii. Po przyjeździe okazało się ,że nie ma miejsca dla wszystkich i 2 osoby muszą zostać. Patrzymy na turystów a ci jacyś tacy wystraszeni, coś mruczą i pchają się do autobusu. Postanawiamy poczekac na następny autobus. Zostaje z nami kierowca busa, który nas tutaj dowiózł. Z tego co zrozumieliśmy facet poczeka z nami aż przyjedzie kolejny autobus, ot tak, żebyśmy wsiedli do właściwego. Jakby tego było mało, w momencie kiedy musi już jechać i nie może z nami poczekać, przekazuje nas pod opiekę kobiecie, która też czeka na transport. Powstaje coraz większa przepaść pomiędzy tym co się czytało o oglądało o Kolumbii a tym z czym się spotykamy. W autobusie do którego w końcu wsiadamy również spotykamy się z niesamowitą uprzejmością, ludzie są weseli i mili dla siebie łącznie z kierowcą, który cały czas szczerzy zęby w uśmiechu. Piękne widoki za oknem dopełniają całości. W San Gil meldujemy się w hostelu w stylu kolonialnym, prowadzonym przez człowieka, który miał dziewczynę z Polski. San Gil samo w sobie nie jest nadzwyczajne, traktujemy je jako bazę wypadową, co nie zmienia faktu, że włóczymy się po miasteczku ile wlezie. Od rynku odchodzą ulice, które pną się w górę pod kątem chyba 40 stopni. Wieczorem na rynku trwa świąteczna impreza, są ozdoby, występy lokalnych hip-hopowców, stragany itd itp. Kupujemy siatkę owoców, idziemy jedną ze stromych uliczek w górę gdzie z widokiem na miasto jemy owoce. Owoc po prawej jest dosyć ciekawy. Z wyglądy przypomina szyszkę, w środku z wyglądu i konsystencji żabi skrzek a z smaku nie przypomina niczego. W nocy wracamy do hostelu, gdzie unosi się piękny zapach zbliżony do bzu. Źródłem zapachu jest niepozorny kwiatek rosnący przy drzwiach naszego pokoju, który podobnie jak nasze maciejki ożywa wieczorami. |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Rajdowo przez Albanię - czyli Rally Albania 2012 od kuchni | Ola | Trochę dalej | 76 | 23.06.2013 16:36 |
Lek na jesienną depresję czyli Neno na Bliskim Wschodzie :) [Listopad 2010] | Neno | Trochę dalej | 50 | 27.04.2012 19:22 |
Agri Dagi 2011, czyli pod Ararat i z powrotem. | Joseph | Trochę dalej | 60 | 04.02.2012 14:59 |
Otwieram Wrota Afryki czyli... lek na jesienną depresję vol.2 [Listopad 2011] | Neno | Trochę dalej | 148 | 22.01.2012 20:08 |