20.12.2012, 13:18 | #41 | ||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Dzień 16
Zwiedzanie Tbilisi > wycieczka do Dawid Garedża > Tbilisi Wysypiamy się do 8.00 - trzeba wykorzystać luksus spania w suchym łóżku Nasz pięcioosobowy pokój jest zawalony gratami. Dobrze że jesteśmy sami - walory zapachowe zabiłyby co słabszych współlokatorów. Pierzemy i suszymy wszystko na potęgę. Szczególnie zależy mi na wysuszeniu butów. Od czasu noclegu na wyspie wożę w nich mokre bajoro. Jak tak dalej pójdzie moje stopy pokryją się łuskami i wyrośnie mi błona między palcami Ruszamy na poranny spacer po Tbilisi, mijamy na rogu ulicy Grishashvili knajpkę w której wczoraj jedliśmy kolację - niestety jeszcze zamknięta. Tuż obok są zabytkowe termy i skwer, który dochodzi do głównej ulicy (Vakhtang Gorgasali) biegnącej wzdłuż rzeki Kury.
Mimo że nasz hostel nie powala standardem, to muszę przyznać że jest świetnie położony. Z okna mamy widok na twierdzę Narikala, zaś do starej części Tbilisi mamy dosłownie 200-300 metrów spacerem. Jedyny minus to remonty ulic, domów - dosłownie wszystkiego. Remonty w Tbilisi są wszechobecne, wielokrotnie utrudniają nam sprawne poruszanie się po okolicy.
Dochodzimy do rzeki Kury, której wody mają teraz kolor kawy z mlekiem. Mijamy zabytkowy kościół Metechi, zbudowany w XIII, zburzony przez mongołów i ponownie odbudowany. Za czasów sowieckich używany jako teatr i zwrócony kościołowi prawosławnemu w 1988. Obok znajduje się konny pomnik króla Wachtanga I Gorgasali - to ten który widać na jednym z nocnych zdjęć.
Szwendamy się po drugiej stronie Kury, tej mniej reprezentacyjnej części Tbilisi, coś jak stara Praga w Warszawie. Mijamy małe bazary, sklepiki tak małe że tylko szerokość drzwi określa ich rozmiar.
Docieramy w okolice parku (Rike), który rozciąga się pomiędzy rzeką a pałacem prezydenckim. Park został otwarty w 2011 r i jest kolejnym owocem marzeń Szakaszwilego o europeizacji Gruzji. W Rike Park odbywają się koncerty i inne imprezy kulturalne. Nas witał tylko siąpiący deszcz - jedyną rozrywką było zrobienie kliku fotek.
Z Rike parku warto przejść Kładką Pokoju - to 150 metrów nowoczesnej formy architektonicznej zawieszone nad rzeką, które jest łącznikiem ze starym Tbilisi. Z kładki jest dobry widok - można popstrykać wygodnie foty. Kładka w nocy jest świetnie oświetlona - dlatego warto tu zajrzeć także po zmroku
Wbijamy się w starą część Tbilisi, szwendamy się po mniej reprezentacyjnych uliczkach. Tutaj kuriozalna aktywność remontowa jeszcze nie dotarła. Stare odpadające tynki, drewniane schody, balkoniki i daszki - wszystko tchnie XIX i początkiem XX. Gdzieś w tych bramach chował się młody Stalin uciekając przed carskimi żołnierzami. Tu mała dygresja historyczna: w czerwcu 1907 r Stalin zorganizował i przeprowadził na placu Erewańskim napad na konwój z pieniędzmi Rosyjskiego Banku Państwowego. Jego bojówka zrabowała ok 250 tys rubli (obecna wartość ok. 3,5 mln USD). Już wtedy Stalin nie liczył się z ofiarami - zginęło 40 osób a ponad 50 było ciężko rannych, po stronie bojówkarzy nie było ofiar. Większość kasy była transferowana na utrzymanie działalności Lenina, Stalin był najsprawniejszym z "organizatorów" finansowego zaplecza rodzącego się komunizmu. Czy ten schemat działania coś wam przypomina ? W podobnej akcji w 1908 (tzn. napad na pociąg pod Bezdanami), nasz "dziadzio Piłsudski" zrabował 200 tys rubli, kilka/kilkanaście przypadkowych osób straciło życie. Nikt za życia Stalina czy Piłsudskiego nie nazwałby ich terrorystami, choć z punktu widzenia państwa prawa są zwyczajnymi rozbójnikami
Wspinamy się powoli na wzgórze, zwiedzając kolejne kościoły, których w Tbilisi jest naprawdę sporo. Niestety, deszcz - choć ciepły - nadal siąpi.
Jedną z atrakcji Tbilisi jest kolejka górska, łącząca wzgórze z Rike parkiem po drugiej stronie rzeki.
Pomału schodzimy ze wzgórza, przestaje padać, pogoda nieco się poprawia i widoczność rośnie do kilkuset metrów. Dopiero stąd widać wysoki brzeg Kury w całej okazałości, który jest zabudowany charakterystycznymi domami z ozdobnymi tarasami.
Docieramy do "turystycznej" części miasta, równe chodniki, nowe czyste tynki, nowe okna i drzwi - istna cepelia
A to jeden z przykładowych remontów - chcesz dojść co zabytkowej łaźni - nie ma sprawy - albo 4x4 albo kalosze - innej opcji nie ma.
Ponieważ pogoda poprawiła się, ruszamy na lekko w stronę monastyru Dawid Gareżdza, położonego kilkadziesiąt km za miastem na samej granicy z Azerbejdżanem. Kierujemy się w stronę miasta Rustavi, które jest największym centrum przemysłowym (głównie metalurgicznym) w regionie Kaukazu. Ot, taki prezent Stalina by uczynić Gruzję przemysłowym epicentrum. W praktyce Rustavi to skrzyżowanie socrealistycznych budynków a'la plac Konstytucji z blokowiskiem a'la wczesny Gierek za którymi rozciągają się kilometry torowisk, hutniczych kominów, betonowych kloców i diabli wie czego jeszcze - słowem Mordor. Jeśli ktoś miewa depresję - odradzam zwiedzanie - deprecha murowana. Ponieważ nawigacja znowu nas osrała, nawigujemy przez miasto bardziej na azymut, kierując się po prostu twarzą w stronę gór. Plączemy się po bocznych drogach, moczymy w kałużach i trzęsiemy na dziurach. Ostatecznie docieramy bocznymi szutrami do miejsca, gdzie wita nas właściwy drogowskaz.
Przez kolejne 17 km walczymy na błotnistych, tłustych polnych drogach o milimetry przyczepności. Poranne deszcze przerobiły drogę na maselniczkę. Roślinność na poboczu jest tak słaba, że jej korzenie nie wiążą gruntu, tym samym zwiedzanie poboczy nic nie daje. Rzeźbimy w tym błotnym eldorado, ale jednak powoli przemy do celu. Docieramy na parking przy monastyrze, parkując wykonuję jeszcze efektowną glębę - nóżki mi się rozjechały na boki na błocku
Monastyr budowany i użytkowany przez wieki to zlepieniec epok, stylów i rożnych pomysłów na połączenie naturalnych zagłębień i jaskiń w coś funkcjonalnego. Turystów niewiele - może kilkanaście osób, przy okazji poznajemy 4 osobową ekipę z Polski.
Decydujemy się wejść na wzgórze (Udabno) dominujące za monastyrem, ponoć warto. Pniemy się w górę stromą błotną ścieżka, motocyklowe buty jak wiadomo są idealne do takich spacerów Wzdłuż ścieżki ciągnie się stalowa niby barierka która pełni funkcję szlaku - to ważne by iść wzdłuż niej.
Ze szczytu rozciąga się fenomenalna panorama na Azerbejdżan. Choć widok kusi by ruszyć w dół i zwiedzać raczej tego nie róbmy. Obszar wokół Dawid Gareżdża jest przedmiotem sporu granicznego i tylko pozornie panuje tu spokój. W epoce ZSRR granica między republikami została wytyczona szczytem wzgórza, nikt się nie przejmował że w ten sposób dzieli zabytkowy obszar. Po 1991 czyli "odzyskaniu" niepodległości problem powrócił. Zwiedzając skalne pustelnie mnichów defacto kroczymy po terytorium Azerbejdżanu - warto o tym pamiętać.
Idąc wzdłuż wzgórza od południowej strony, nadal wzdłuż stalowego relingu, mijamy kolejne samotnie mnichów. Cześć z nich nadal ma ślady malowideł, część rozpadła się pod wpływem erozji lub ludzkiego wandalizmu. W sumie pustelni jest kilkadziesiąt, ale tylko część jest dostępnych i wartych zwiedzania.
Na końcu wzgórza ulokowana jest mała kaplica, w jej cieniu osłonięci od wiatru siedzą gruzińscy pogranicznicy z kałachami. Nie doceniamy tego, że w Polsce nie mamy czegoś takiego jak spór graniczny. Żyjemy z naszymi sąsiadami w pokoju - w wielu innych krajach to nie jest takie oczywiste.
Schodzimy z powrotem do Dawid Garedża, nawet udaje się nie wyorać dupskiem w glebę. W sumie na obejście wzgórza trzeba poświęcić 1,5-2 godziny - warto.
Wyjeżdżamy z monastyru, przy okazji podziwiamy charakterystyczne dla rejonu Kachetii wzgórza.Staramy się wrócić kierując się na miejscowości Udabno i Sagaredżo (Sagarejo) - zdecydowanie ładniejsza trasa niż przez Rustavi. Widoki piękne - łagodne zbocza, falujące trawy, cisza.
Bocznymi drogami docieramy bez problemu do Sagarejo, ostatnie 30 km do Tbilisi lecimy w zapadającym zmroku. To był dobry dzień, pomimo deszczowej pogody zwiedziliśmy sporą część Tbilisi, udało się nam dotrzeć do Dawid Garedża i szczęśliwie dotrzeć na noc do ciepłego śpiwora. Wieczorem na kolację zajrzeliśmy do naszej sąsiedzkiej knajpki na wieczorne chaczapuri i zimne piwo. Obsługiwała nas ta sama kelnerka, chyba córka właścicieli, wyraźnie zadowolona że wracamy do niej - prawie stali klienci Przelot 204 km.
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles Ostatnio edytowane przez mikelos : 20.12.2012 o 13:29 |
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
21.12.2012, 13:19 | #42 | ||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Dzień 17
Tbilisi > monastyr Shio Mgvime > Mtskheta i monastry Svetitshoveli > Twierdza Ananuri > Cminda Sameba > granica Wierchnyj Lars > Władykaukaz > Biesłan Wstajemy o 7.00, w pokoju hostelowym panuje półmrok, na dworze pochmurno i coś kapie z nieba. Nie bardzo chce się nam ruszać, ale smutna prawda jest taka, że dziś rozpoczynamy powrót do domu. Jest wtorek a w sobotę powinniśmy być w Warszawie, niedziela to dzień rezerwowy. Przenosimy graty do motocykli, troczymy rogale, drybagi i inne wynalazki. Bierzemy ostatni ciepły prysznic i bez śniadania ruszamy w drogę. Pakujemy się w szczyt porannych korków. Przepychamy się główną arterią wzdłuż rzeki na północ, klnąc pod nosem na brak obycia Gruzinów z motocyklami. Inna sprawa, że na ulicach prawie nie widać motocykli, więc skąd mają wiedzieć jak się zachować ? Im bardziej pada deszcz a korek gęstnieje tym jesteśmy bardziej bezczelni w przepychaniu się. Auta praktycznie stoją w miejscu, jest ciasno ale teraz widać gigantyczną przewagę rogali nad kuframi. Tył jest niewiele szerszy od kierownicy, nawet gdy ocieram się rogalem o bok auta wiem, że nic nikomu się nie dzieje. Już na trasie wylotowej znajdujemy bankomat i dobrze wyposażony sklep. Kupujemy trochę prowiantu na kolację, jakieś wino i przy okazji jemy pyszne mega kanapki w sklepowym barku. Pierwszym celem jest miasteczko Mtskheta, położone raptem 20 km na północ od Tbilisi. Odbijamy z głównej drogi (E117), zwanej potocznie drogą wojenną i wbijamy się do centrum. Zanim je zwiedzimy, jedziemy jeszcze do monastyru Shio Mgvime. Asfaltowa droga szybko się kończy i kolejne kilkanaście km lecimy luźnym szutrem. Wokół ładne zielone pagórki, trochę łąk i skałek. Ponieważ droga prowadzi tylko do monastyru, ruchu prawie nie ma. Na parkingu jesteśmy tylko my i jedno auto z Rosji. Dalej ruszamy pod górę na piechotę, by za moment dotrzeć do celu.
Architektura głównego budynku nie zachwyca, może się nie znam ale dla mnie wygląda jak wielki kamienny kloc. W środku niestety nie można robić zdjęć i bynajmniej nie chodzi tu o zakaz używania lampy błyskowej. Nie wiem czy to jakieś prawosławne zabobony czy zwyczajna ochrona interesów ("kup pan pocztówkę"). Ignoruję zakaz i dyskretnie, co by nie wkurzyć popa, robię parę zdjęć. Nie licząc mnicha, pary Rosjan (on ze złotym łańcuchem na szyi a'la pruszkowski dres, ona z rozmodlonym spojrzeniem a'la kochanka rydzyka) i tak jesteśmy sami.
Na zapleczu monastyru, gdzie oczywiście nie wolno włazić, znalazłem zabytkową sanitarkę na podwoziu Land Rover Stage II (albo IIA). Od lat mam słabość do tego modelu, jak już znudzą mnie afryki to będzie kolejna zabawka
Poniżej głównego budynku znajduje się drugi budynek. Z zewnątrz wygląda ciekawiej ale w środku, poza zakazem fotografowania, nie ma nic ciekawego. Przy okazji rozmawiamy chwilę z popem, jest ciekawy skąd jesteśmy i jak nam się podoba Gruzja.
Wychodząc z monastyru napotykamy kolejną ekipę turystów, a jakże, z Polski. Rzeczywiście jak na tak oddalony od nas kraj (fizycznie jak i kulturowo) turystów z PL jest tu naprawdę sporo. Ekipa korzysta z auta portalu kaukaz.pl wynajętego na miejscu. To niezła opcja, za ok 80-100 USD dziennie (podziel na 4/5 osób) ma się pełną niezależność w poruszaniu po całej Gruzji.
Wracamy by w Mtshecie obejrzeć monastyr Svetitshoveli. W środku niestety zakaz foto i sporo ludzi. Budynek ładniejszy od poprzedniego, ale moją uwagę zwróciły bardziej nagrobki na przykościelnym cmentarzu a raczej to co robi z nimi czas i roślinność.
Rozważamy czy nie zwiedzić jeszcze samego miasteczka, ale zbliża się południe a my jesteśmy - za przeproszeniem - właściwie na przedmieściach Tbilisi. Wracamy na główną trasę i jedziemy na północ. Po ok 50 km docieramy do twierdzy Ananuri, położnej malowniczo nad sztucznym zbiornikiem wodnym. Twierdzę widać z głównej szosy - jechać tędy i jej nie zwiedzić to byłby idiotyzm.
Kolejne marzenie - Unimog w wersji camper. Tym akurat podróżuje para niemieckich emerytów i wiedzą do czego służy to auto i jak go używać. Potem spotkamy ich jeszcze jak wjadą tym bunkrem na kołach do Cminda Sameba.
Włażę na wieżę w murze obronnym, przepycham się wąskimi schodkami na sam szczyt, w kilku miejscach jest niefajnie ale jestem pazernym trollem zdjęciowym i za cholerę nie odpuszczę dobrej miejscówki.
Elewacja twierdzy Ananuri jest rzeźbiona, wiele wzorów zachowało się w dobrym stanie, oby przetrwały kolejne wieki.
Środek raczej surowy, kilka malowideł na ścianach i olbrzymi rzeźbiony fotel stojący po środku (z karteczką "zakaz siadania").
Pogoda się poprawiła, po porannym deszczu ani śladu. Nad głowami latają pierzaste obłoki, pierwszy raz ok kilku dni niebo znowu jest niebieskie. Jedziemy na północ drogą wojenną, raz bliżej raz dalej rzeki. Ładnie, coraz ładniej.
Powoli dolina kończy się i kolejnymi serpentynami wspinamy się pod górę. Ruch raczej niewielki, mijamy kilkanaście aut, potem one mijają nas gdy pstrykamy kolejne "słodkie focie"
Jesteśmy w okolicach parku narodowego Gudauri. W kilku miejscach droga prowadzi w betonowych schronach, widocznie kamienne lub śnieżne lawiny mają tu swoje ulubione miejsca wędrówek.
Oglądając zdjęcia innych forumowiczów zawsze zastanawiałem się co to za kolorowe cholerstwo. Pewnie jest to jakieś dzieło lokalnego artysty, jak dla mnie, kawał betonowego kloca który psuje piękną panoramę. Mogę tylko liczyć, że jeśli kiedyś (oby nigdy) Rosja po raz kolejny dokona inwazji na Gruzję, jakiś pijany artylerzysta odstrzeli ten artystyczny parawan.
Dojeżdżamy do przełęczy, droga z asfaltowej zamienia się na kilkanaście km w szutr. Kurzy się ale dziury są symboliczne, mijamy nawet BMW M5 - jeśli ono dało radę, można tędy przejechać wszystkim, nawet jakimś chromowanym HD machając lisią kitą przypięta przy dupie.
W okolicach miejscowiści Kobi pojawia się znowu asfalt. Przy okazji znajdujemy kolejny budynek policji, który może spokojnie brać udział w konkursie "Najładniej położony posterunek policji na świecie".
Dojeżdżamy do miasteczka Stepantsminda, czyli dawnego Kazbegi. Tuż za mostem odbijamy w lewo i między domami, szutrem pełnym luźnych kamieni w rozmiarze melona a czasem arbuza wspinamy się pod górę. Z góry zjeżdżają terenówki z turystami. Mijamy się na centymetry - nie bardzo gdzie jest zjechać na bok a jeśli się zatrzymam, to znowu będę miotał kamieniami zmieszanymi z bluzgami. Im wyżej tym lepiej. W lesie zamiast kamieni pojawia się błoto - tym razem na sucho. Po 7 ostrych zakrętach wyjeżdżamy na rozległą łąkę, w oddali widać Cminda Sameba czyli klasztor Świętej Trójcy.
Jest i źródełko, woda nadaje się do picia, mnisi proszą jedynie o nie mycie się w tym miejscu.
W środku - oczywiście zakaz foto - zostaje tylko pstrykanie ornamentów na elewacji.
Przez chwilę mieliśmy pomysł by przenocować w pobliżu klasztoru, podobno nie ma z tym problemu. Pchani jednak wizją by dziś dotrzeć do Rosji, zjeżdżamy do głównej drogi i lecimy w stronę granicy. Słońce jeszcze świeci, ale w głębokich dolinach jest już cień. Już wiemy że zmrok dopadnie nas dziś w trasie.
Gruzińskie przejście graniczne załatwiamy w 5 minut. Znowu pokazujemy twarz do kamery. System pokazuje strażnikowi trzy foty obok siebie: tą z paszportu, z wjazdu i tą zrobioną przed chwilą - taki fejsbook dla pograniczników Szkoda że w okolicy nie można robić zdjęć, miejsce posępne ale bardzo ładnie położone. Potem ruszamy dziurawym asfaltem przed siebie. Mijamy dwa tunele, mega dziury. W drugim tunelu o mało co nie wpadamy na auto, które stało w środku - oczywiście bez świateł. Koleś urwał sobie koło i nie raczył nawet postawić trójkąta - bardzo brzydka duża mać. Na końcu drugiego tunelu rosyjski żołnierz manewrował w tunelu spychaczem, też bez świateł. Urwał się właśnie kawałek sufitu i robili porządki. Rosyjskie przejście graniczne to mały powrót do ery socjalizmu: człowiek się nie liczy, władza się liczy. Wypełniam "wriemiennyj wwoz", mylę się, poprawiam i tak ze trzy razy. Dobrze że trafia się jakiś ludzki urzędnik, cierpliwie tłumaczy gdzie co wpisać. Potem coś tam przyklepują do komputera - potem, przy wyjeździe okaże się, że oczywiście błędnie. Malowana blondyna w mundurze omiata nas lodowatym wzrokiem. Im bardziej ona obniża temperaturę spojrzenia tym bardziej ja się do niej uśmiecham. Rosyjscy urzędnicy nie umieją się uśmiechać, są przekonani że uśmiech to oznaka słabości. Przekroczenie granicy zajmuje godzinę - zostawiamy ponurych biurwokratów w mundurach za sobą. W ostatnich resztkach półmroku mijamy wojskowe ciężarówki i transportery wojskowe stojące na łąkach przy drodze - czekają na znak Putina, by udzielić "bratniej pomocy" i narzucić moskiewską wizję świata Jedziemy wolno, w każdej kolejnej wsi stoi patrol policji. Łapią i trzepią na potęgę. Nie dajemy im najmniejszego powodu do zatrzymania i bez problemu docieramy do Władykaukazu. Niestety jest zupełnie ciemno, ruch spory ale nie bardzo mamy ochotę na nocne zwiedzanie miasta. Lecimy do Biesłanu, który także mijamy z boku obwodnicą. Szkoda, bo miałem szczerą chęć zapalić świeczkę bezbronnym ofiarom - czeczeńskiego terroryzmu i burdelu panującego w sowieckich siłach specjalnych. Nikt nigdy mnie nie przekona, że śmierć ponad 400 bezbronnych ofiar (w tym ponad 150 dzieci) miała jakikolwiek sens. Gdzieś za Biesłanem dopada nas zmęczenie, dalsza jazda po ciemku nie ma sensu. Wypatrujemy boczną drogę, odbijamy w nią i zanurzamy się w olbrzymie pole kukurydzy.
Jedziemy polną drogą prawie kilometr, na jej końcu jest mały placyk. Jestem gotów spać po środku drogi ale Luki znajduje lepszą miejscówkę. Odgrywamy scenę ze Shreka z Osłem na wiszącym moście: Luki w roli Shreka, ja wcielam się w rolę opornego osła, w końcu "jakoś poszło ośle, jakoś poszło". Słowem: forsuję wysokie chwasty i niewielki wał i ląduje na skrawku pola. Mamy akurat miejsce na namiot i dwa motongi. Księżyc daje tyle światła, że kolację jemy bez czołówek. Liście kukurydzy szeleszczą na wietrze, pobłyskując na trupio srebrno. Gdzieś na horyzoncie, odcinają się ciemniej szczyty Kaukazu. Żegnamy Gruzję popijając gruzińskie wino. Przelot dnia: 284 km
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles Ostatnio edytowane przez mikelos : 21.12.2012 o 19:25 |
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
22.12.2012, 14:00 | #44 |
Zarejestrowany: Feb 2011
Miasto: Wrocław
Posty: 59
Motocykl: Na gościnnych występach
Online: 16 godz 39 min 10 s
|
Naprawdę musicie już wracać? Może zawiniecie jeszcze na chwilę do Gruzji Jeszcze parę świetnych fotek? Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
|
23.12.2012, 03:05 | #45 |
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Józefin
Posty: 860
Motocykl: RD07a
Przebieg: 84000
Online: 4 miesiące 1 dzień 13 godz 14 min 9 s
|
W szczególności czekałem na ujęcia takie jak dałeś teraz
|
23.12.2012, 17:11 | #46 | ||||||||||||||||||||||||
Dzień 18
Tranzyt przez Rosję w stronę Ukrainy Wstajemy na kukurydzianym polu, słonecznie choć chłodno i wilgotno - rosa płynie strumieniami po tropiku. Jemy skromne śniadanie, dosuszamy namiot i zwijamy bety. Kilkanaście metrów dalej wał jest niższy i wyjazd nie wymaga małpiej sprawności. Wracamy na główną szosę. Pierwsze kilometry uczymy się "zasad" jazdy po Rosji. Obserwujemy co robią inni, jak wyprzedzają, itd. Wbrew pozorom, na drodze panuje dosyć duży porządek. Droga ma po jednym pasie ruchu, ale co kilka km rozszerza się do dwóch, można spokojnie wyprzedzać. Nie spotykamy palantów którzy wyprzedzają na liniach ciągłych, nikt nie leci szybciej jak 100-120 km/h. Wsie są oddalone od głównej drogi, więc jedzie się praktycznie cały czas poza terenem zabudowanym. Jest nudnawo, po obu stronach pola uprawne, nie ma na czym zawiesić wzroku. Ziewam, kręcę się, nuuuuudaaaa. Koło południa dojeżdżamy do Piatigorska, które wraz z pobliskimi Mineralnymi Wodami są znanymi uzdrowiskami. Wjeżdżamy do miasta, spory ruch, korki na ulicach. Parkujemy przy banku szukając jakiegoś bankomatu. W końcu udaje się nam znaleźć działający bank. Wymieniamy trochę Euro na lokalne talary, mamy za co zjeść obiad, znajdujemy przytulną pizzerię na skraju parku miejskiego. Pizza, kawa, wifi - pełna cywilizacja.
Wyjazd z Piatigorska w mega korku. Żar leje się z nieba a my bujamy się 10 km/h od świateł do świateł. Za miastem wbijamy się w kolejny korek - tym razem przeciskamy się przez coś w rodzaju dzielnicy handlowej. Skrzyżowanie megalitycznego autokomisu z budami pełnymi chińskiej tandety. W myślach dziękuję sam sobie, że zrezygnowałem z kufrów: Rogal + wąskie pobocze i walimy do przodu. Za Mineralnymi Wodami ruch szybko się zmniejsza, asfalt raz lepszy raz gorszy ale nigdy tak tragiczny jak na Ukrainie. Pod wieczór zatrzymujemy się na stojance dla TIRów, kupujemy chleb w rozmiarze XXXL i po butelce piwa (też XXXL - coś ok 2 l). Szukamy miejsca na nocleg. Mam tak brudną szybę i deflektor, że na polnej drodze jadę wisząc z boku. Zmęczenie robi swoje, coś źle zabalansowałem ciałem i afryka kładzie się na boku. Znajdujemy opuszczone ogródki działkowe i mały sad. Na dziś starczy - na kolację mamy pyszny chleb, jakąś puszkę, ogórki i jeszcze całkiem zimne piwo Przelot: 459 km
Dzień 19 Rosja > Rostów nad Donem > granica Ukraińska > zagłębie Donieckie Mamy szczęście, pogoda jest dla nas łaskawa, znowu budzimy się w słoneczny poranek. Na śniadanie walczymy z chlebem, ale nadal spora część zostaje na kolację. Na trasie spory ruch, dużo ciężarówek, pojawiają się też od czasu do czasu jakieś zakręty. Mijamy sporo patroli policji, stoją po krzakach z suszarkami i suszą. Mijamy Rostów nad Donem, położone na wysokim brzegu rzeki kusi by zajrzeć ale jest środa, a za 2-3 dni chcemy być w domu, zresztą nie mamy nawet ćwierć przewodnika. Lecimy na północ drogą M4 na Moskwę ale wkrótce odbijamy na zachód w stronę Nowoszachtyńska. To górnicze miasteczko, które zyskało status miasta dopiero 1939, jest jednym z przykładów upadku starego systemu. Dziś nie działają żadne kopalnie, upadł lokalny przemysł a cześć mieszkańców uciekła do Rostowa. Zostały smutne szare ulice, bezrobocie i poczucie beznadziei. Granicę mijamy dosyć sprawnie, ale i tak tracimy na godzinkę. Problemem okazało się to, że wklejono nam w dokumenty błędne hologramy: ja mam Lukiegi a on mój. Gdyby nie to, że jedziemy razem byłby problem. Rosyjska biurokracja i technologia ale bajzel ten sam co za cara Za granicą jedziemy drogą E50 w kierunku Pierwomajska, asfalt wije się między niewielkimi wzniesieniami, raz całkiem dobry by za chwilę witać nas okrutnymi dziurami. Kolejne miejscowości mają urocze nazwy: Antracyt, Topaz - cała tablica Mendelejewa Krajobraz zagłębia Donieckiego nie przypomina Śląska - to raczej niewielkie wioski położone wśród pól, gdzieniegdzie tylko widać niewielkie hałdy.
W Krasnym jemy jakiś obiad, potem goniąc ze zmierzchem wjeżdżamy do Doniecka. Duże miasto, niestety gubimy się w nim jak dzieci, nawigacja wpierw wlecze nas w dziwną stronę a potem już gubimy się sami na własną rękę. Przy skrzyżowaniu zjeżdżamy na chodnik i ślęczymy nad słabą mapą. Podjeżdża ukraiński kierowca, pyta czy nie pomóc ? Z przyjemnością korzystamy z tej oferty. Facet bezinteresownie wyprowadza nas miasta. Dzięki Ci nieznany dobry człowieku - zwracam teraz swój dług pomagając innym tak jak ty pomogłeś nam. Nocujemy niedaleko Doniecka na trasie na Kijów, w pięknym starym sadzie. Kilkanaście km dalej jest lotnisko. Samoloty latają na tyle rzadko, że to nie przeszkadza, zwłaszcza że Luki wygrzebał gruzińskie wino Przelot dnia: 551 km:
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles Ostatnio edytowane przez mikelos : 23.12.2012 o 17:15 |
|||||||||||||||||||||||||
23.12.2012, 18:19 | #47 |
Zarejestrowany: Sep 2010
Miasto: Kraków
Posty: 44
Motocykl: dwa kółka z kijkiem pośrodku
Online: 6 dni 15 godz 33 min 0
|
Piękna relacja , patrząc na szarugę za oknem i myśląc o Waszych przygodach serce się raduje - można ? jasne,że można
__________________
lenny |
23.12.2012, 18:28 | #48 | ||||||||||
Dzień 20
Tranzyt przez Ukrainę Pogoda nadal świetna, słońce wygania rano z namiotu. W nocy było wyraźniej chłodniej ale śpiwory wytrzymują bez problemu. Dojadamy końcówkę XXXL chleba z pasztetem, który wieziemy jeszcze z domu. Tankujemy w uroczym miasteczku o wiele mówiące nazwie Krasnoarmińsk. Mogliby je równie dobrze nazwać Werhmacht ale to zwycięzcy piszą historię.
Drogi złe lub bardzo złe, szczególnie kiepskie w okolicach miasteczek. Na drodze często wala się piach lub żwir, na zakrętach nie ma co szaleć. Bez większych problemów przebijamy się przez Dniepropietrowsk. Oznakowanie w mieście schizofreniczne, kierunkowskazy wiszą w zupełnie przypadkowych miejscach. Gdzieś przed Oleksandrią jemy obiad w barze "wiraż": bliny i solianka - pycha. Ledwo ruszamy, dopada nas krótka burza. W 30 sekund jesteśmy mokrzy, uciekamy pod dach stacji benzynowej.
Pogoda ewidentnie się psuje, burza minęła ale niskie chmury nie wróżą nic dobrego. Wleczemy się trasą wzdłuż jakiegoś strumienia, powoli zapada zmierzch. Zjeżdżamy gruntową drogą stromo w dół, szukamy miejscówki ale strumienia nie widać. Po kilometrze znajdujemy dogodny teren w pobliżu fermy gęsi. Ptaszyska drą mordy nieprzytomnie, ale pocieszamy się, że po zmroku powinny iść spać. Na kolację montujemy ryż z mięsem na ciepło, gdy kończymy jeść deszcz wygania nas do namiotu. Przelot: 506 km
Dzień 21 Tranzyt Ukraina > Kijów > Równe > Łuck > Kowel Tej nocy gęsi dostały niezły prysznic, z krótki przerwami padało do rana. Jedyny bonus tej sytuacji to dokładnie umyte gary. My niestety nie byliśmy wzorcami czystości. Wioząc od 3 dni bród na sobie byliśmy skazani na ściereczki dla niemowlaków i kocie mycie za pomocą gąbki i garści wody.
Wstaliśmy wcześnie (6:30) z nadzieją że jest cień szansy by dotrzeć do domu. Szybkie śniadanie, pakowanie mokrego namiotu i pełni obaw zjeżdżamy z naszej gęsiej górki na błotnistą drogę. Ruszam pierwszy, baaardzo powolutku. Moje Battelwingi wykonują paralityczne uślizgi, zanim doliczyłem do stu tył ześlizguje się i leżę na boku po środku ścieżki. Walczę chwilę by podnieść ciężką krowę, ale ledwo umiem ustać na własnych nogach. Z przeciwka nadjeżdża Mitsubishi pikckup. Mimo napędu 4x4 idą bokiem, mają jakieś miejskie opony. Ekipa 4 Ukraińców pomaga mi podnieść Afrykę i postawić ją z boku drogi, bardzo im dziękuję. Uprzedzają że dalej jest tylko gorzej - no, super. Wracam do Lukiego, leży ze 300 metrów wcześniej. Podnosimy jego afrykę i we dwóch zabieramy się za wypychanie pod górę. Tłusta glina oblepia wszystko, idę raz z lewej raz z prawej strony Lukiego, podpieram go ale i tak wywracamy się co kilkadziesiąt metrów. Przednie koło zablokowało się w błotniku, tylne pcha je do przodu wraz z falą błota z przodu. Głupie kilkaset metrów i to K60 Scoutach zajęło nam 30 minut. Wracamy po moją afrę, powtórka z rozrywki ale o dziwo idzie nieco lepiej. Albo mamy większą wprawę, albo teren na tyle podsechł, że w 20 minut druga afra ląduje na górze. Teraz bardzo żałuję, że nie mam zdjęć, ale wtedy nie było mi to w głowie Czyścimy się z błota, choć przez kolejne kilkadziesiąt km i tak ciskamy błotnymi szrapnelami po szosie. Do Kijowa zostało 200 km, pierwsze 150 km jest marne, potem droga poprawia się. W Kijowie po raz kolejny jesteśmy "ofiarami" pomocy, Ukrainiec pomaga nam przedrzeć się w stronę szosy do Równego. Na przedmieściach jemy obiad, tankujemy i lecimy dalej. Po drodze Luki gubi śrubę z prawego handbara. Naprawia ją prowizorycznie, ale znowu tracimy 30 minut czasu. Do samego Równego z Kijowa jest ok 200 km i prawie cały czas jest dwupasmówka, lecimy gładko 110-130 km/h nie chcąc kusić losu, bo policji sporo. Do Łucka docieramy po ciemku, zaczyna padać. Droga zmienia się w jednopasmową. Do Kowela jedziemy w chmurze deszczu, zmęczenie robi swoje. W strugach deszczu, jadąc za TIRem tracimy resztki nadziei na przekroczenie granicy. Jadę bez szyby, okulary mokre, widoczność do bani, w butach znowu chlupie woda. Tuż przed Kowlem znajdujemy hotel, nomen omen nazywa się Shelter i udaje bardziej brytyjski niż to potrzebne. Pokój kosztuje sporo (330 hrywien), ale akceptują karty więc nie ma problemu. Ciepły prysznic, czysty pokój, wygodne łóżka. Bar już zamknięty ale przynoszą nam do pokoju 4 kufle piwa - na kolacje chrupiemy herbatniki, popijamy zimne piwo i oglądamy ukraińską telewizję. Gdyby nie poranne zawody w błocku, naprawa handbara, deszcz i nieco dłuższy dzień bylibyśmy dziś w Polsce. Ale na tym polega urok podróżowania motocyklem - zawsze jest pewien margines niepewności, coś co czyni dzień nieprzewidywalnym i zmienia nasze plany. Za to właśnie uwielbiam podróżowanie motocyklem. Przed północą sen zabiera mnie ze sobą... Przelot: 706 km
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles Ostatnio edytowane przez mikelos : 27.12.2012 o 11:31 |
|||||||||||
23.12.2012, 23:43 | #49 | ||||||||||||||
Dzień 22, podsumowanie + epilog
Ukraina > granica z Polską > Chełm > Lublin > Dom Plan na dziś jest prosty jak kij od szczotki: o 8.00 jemy śniadanie w hotelowym barze, pakujemy się i w drogę. Do granicy zostało niecałe 100 km, za dnia i bez deszczu zajmuje to dosłownie chwilę.
Przed granicą tankujemy ostatni raz benzynę tanią jak barszcz i wbijamy się na przejście. O ile po stronie Ukraińskiej panuje lekki bałagan ale całość idzie w miarę sprawnie, o tyle po stronie Polskiej panuje wojskowy dryl. Nikt nie może wychodzić z samochodu ani z autokaru. Starym zwyczajem przejeżdżamy wzdłuż oczekujących samochodów, co kończy się małą awanturą z jakimś palantem w mundurze - jeb... służbista. Inny wąsaty kapral podniesionym głosem wyżywa się obok nas na Ukraińcu, inny urzędas ogląda nas jakbyśmy mu nasrali do drugiego śniadania. Gdy mówi żebyśmy się cofnęli, robimy takie miny że odpuszcza. Banda stearynowych kurna żołnierzyków bawiących się w trzecią armię świata psia ich mać. Trwamy w tym gabinecie figur woskowych chyba z godzinę, opuszczamy granicę w poczuciu niesmaku. Trasa do Chełma mija błyskawicznie, przed Lublinem wbijamy się w budowę trasy S coś tam. W Lublinie jest już całkiem słonecznie, kawa + ciacho na stacji i lecimy dalej. Robi się coraz wietrzniej, szarpie nami jak pijakiem przy pisuarze - nosi nas po szerokości całego pasa.
Większość wypadków których można było uniknąć zdarza się niemal przed własnym domem. Dlatego ostatnie kilometry robimy powoli, bez napinki i ścigania się z czasem. W sobotę o 14:45, po 22 dniach podróży i przejechaniu 9132 km wracamy do domu - cali i zdrowi. Dzieciaki stęskniły się bardzo a ja za nimi jeszcze bardziej. Dopiero gdy wyjedziemy doceniamy wszystko to, co jest w zasięgu ręki. Wszystko to co na co dzień uważamy za oczywiste wcale takie nie jest, szukamy wielkich idei a nie potrafimy cieszyć się drobiazgami.
Podsumowanie: Kilka cyfr i wniosków dla tych którzy planują podobną trasę: - Przebieg całkowity (wg. licznika): 9132 km - Paliwo (moja afryka): 437 litrów - Średnie spalania 4,8 l/100 km - Koszty wyjazdu (całkowite, w tym ubezpieczenie i wizy): 4700 PLN, z czego na paliwo 2600 PLN - Noclegów pod dachem: 4 (Ushguli, 2xTbilisi, Ukraina) - Mandatów: zero - Awarii: zero (no dobra, jedna śrubka w handbarze wypadła) Złote myśli - Rogal zamiast kufra ? Zdecydowanie tak, choć nie jest to rozwiązanie wodoszczelne w 100% ale o tym napiszę w wątku "rogalowym". - Bielizna termiczna Brubecka ? Rewelacja, najlepiej zainwestowana kasa we własną dupę. - Nawigację mają wstrętny zwyczaj gubić nas akurat tam gdzie są potrzebne, mapy które działały w domu, w terenie okazują się irytująco nieprzydatne - paper backup to podstawa. - W Turcji trudno kupić papierowe mapy, na stacjach benzynowych jest to praktycznie nierealne. - Bankomaty działają sprawnie, wszędzie bez wyjątku, jeśli brać walutę na zapas, to zdecydowanie dolce. - Trasa przez Ukrainę i Rosję na Kaukaz krótsza, ale nudna niesłychanie. Epilog: Sobotni wieczór spędziliśmy z Lukim mocno imprezowo. Rodzinne ognisko u sąsiadków i ocean whisky wymywał z nas kolejne opowieści. Doczołgaliśmy się do domu głównie dzięki rozsądkowi mojej starszej córki, która pilnowała byśmy nie zalegli gdzieś pod płotem. Poranek pominę milczeniem bo wiecie jak to jest Niedzielę spędziliśmy jak w szkółce niedzielnej: myliśmy dokładnie nasze afrykańskie owieczki z warstw błota, much i innych osadów. Praliśmy ciuchy i leniuchowaliśmy na tarasie. Zero alko, tylko kawa i herbata bo następnego dnia czeka nas powrót do korpo-ula. W poniedziałek rano zebraliśmy się do roboty, ja stęskniony wsiadłem na rower, Luki dosiadł Afryki. Mieliśmy zobaczyć się za godzinkę w robocie. Ruszyliśmy, Luki szybko zniknął a ja sobie radośnie pedałuje. Po na paru minutach dzwoni telefon. Hmm, Luki ? Pewnie się zgubił w mojej wsi, "kaukaski kurna nawigator" myślę. Odbieram, no i wiem, że to nie nawigacja jest problemem tylko gleba. Pędzę na drugi koniec wsi, a na rondzie wielkości większej patelni leży Luki w pozycji pastuszka u Chełmońskiego. W pierwszej chwili myślałem, że robi sobie ze mnie tęgie jaja, ale z bliska wesoło nie jest, lewa noga wygięta w bucie nie wróży nic dobrego. Po chwili przyjechało pogotowie, po nim policja i zaczęło się ściąganie bucika. Bolało, Lukiego dosłownie a mnie tylko od patrzenia. Koniec końców Lukiego zabrano do szpitala na ortopedię, w nagrodę za taką ładną wycieczkę dostał 5 czy 6 śrub w kostkę do wykręcenia za rok. Policjanci spisali mnie i pozwoli odstawić moto do domu. Gdy usłyszeli jaką zrobiliśmy trasę kiwali ze zdumieniem głowami: dlaczego gleba na tym rondzie ? Do dziś nie wiemy. Piach, szybkość, kamienie i uślizg tylnego koła - mało prawdopodobne. Stopka nie złożona do końca - może. Nigdy się tego nie dowiemy.
Na oddziale ratunkowym w Grodzisku Mazowieckim, rentgen zrobiony - to nasze ostatnie zdjęcie do kolekcji z wyprawy
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles Ostatnio edytowane przez mikelos : 27.12.2012 o 11:35 |
|||||||||||||||
24.12.2012, 01:58 | #50 |
Zarejestrowany: Feb 2010
Miasto: podwrocławskie zadupie
Posty: 835
Motocykl: '12 LC4 690 Enduro R
Online: 1 miesiąc 3 dni 21 godz 32 min 45 s
|
Ech, fajnie się to czytało.. Dzięki za relację. Każda taka inspiruje do planowania własnej podróży.
Pozdrawiam i jednocześnie Wesołych Świąt życzę. Borys. |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Gruzja - w tym roku jak widzę do znudznia [Sierpień 2012] | duzy79 | Trochę dalej | 42 | 27.12.2021 22:56 |
Moto Gruzja (KAUKAZ) [2012] | herni | Trochę dalej | 4 | 20.08.2012 12:38 |
Gruzja Armenia Turcja - zajawka [Czerwiec 2011] | rambo | Kwestie różne, ale podróżne. | 17 | 30.07.2011 14:55 |