16.12.2017, 16:22 | #41 |
Dzień 6
20 lipca 2017 Czwartek Wstajemy o 4.30 ale to o niczym nie świadczy, no może poza tym, że za bardzo nam się nie spieszy. Dafik zabiera swój sprzęt wędkarski i idzie nad Wołgę złowić wreszcie dużą rybę. Ja tymczasem, idę âpozwiedzaćâ resztę ośrodka, a potem, powolutku przygotowuje się do wyjazdu. Kiedy Dafik wraca, raczej nie ma wesołej miny, bo pomimo wysiłków nie udało mu się nic złowić, czyżby w Wołdze nie było ryb ? Zbieramy się powoli i o 7.30 wydostajemy na drogę P104 i lecimy w kierunku Rybińska. Obiekty sakralne poza miastami, najczęściej są w stanie rozpadu. Gdzieś po drodze w sklepiku robimy zaopatrzenie nie omieszkując uzupełnić zapasów w naszej apteczce. Pod sklep podjeżdża Wołga GAZ-24 i dwóch panów otwiera budkę i wystawia do sprzedaży owoce i warzywa. Rozmawiamy z nimi przez czas jakiś o sprawach różnych, nie wyłączając polityki, a na odchodne częstują nas największym arbuzem jaki mają. Jesteśmy bardzo wdzięczni, ale ze względu na jego gabaryty, takiego podarunku przyjąć nie możemy. Z każdej sytuacji jest jakieś rozsądne wyjście, dlatego panowie zamieniają arbuza na o wiele mniejszego melona, a taki podarek, swobodnie mieści się w naszym kuferku. Żegnamy sympatycznych panów i lecimy dalej na północ. W miejscowości Mikuszino odbijamy w lewo i zjeżdżamy nad brzeg Zbiornika Rybińskiego. Ten zbiornik, to takie małe morze, gdzie oczywiście drugiego brzegu nie widać i fale pluskają jak na Bałtyku. Zresztą, tu wszystko jest inne, większe, dużo większe a nawet olbrzymie. Na przykład, taka mała rzeczka Uchra jest wielkości naszej Odry. Z Wołogdy, dalej lecimy drogą M-8 i w Czekszino odbijamy na dróżkę P7 na Kotlas. Tankowanie Chwila przerwy dla rozprostowania kości. Przy okazji powiem, że z siedzeniem, tym razem nie miałem żadnych problemów. Tyłek nie musiał się dopasowywać, chyba jest już odpowiednio zaprawiony. Rosyjskie klimaty Gdzieś tam za Czekszino, niestety nie zanotowałem co to za wioseczka była, napotykamy prawdziwą perełkę, jak na rosyjskie warunki. Spaski Sobór, wybudowany w latach 1908 â 1912. Niestety, po rewolucji kiedy wymordowano wszystkich popów i zakonników, sobór przekształcono najpierw na âKlub Kulturyâ (to jakiś paradoks jest, klub kultury ⌠TAM), a kiedy kultura się już skończyła, na magazyn po prostu. Piękna budowla, ale mogliśmy obejrzeć ją tylko z zewnątrz, ponieważ wewnątrz trwały prace konserwatorskie. Po obiadku lecimy dalej w kierunku Totmy (fajne nazwy mają), kiedy jednak zaczyna się chmurzyć, a potem padać, zatrzymujemy się na przystanku, żeby przywdziać deszczówki. Tam zaś, na asfalcie przystanku, widzimy takie oto graffiti. Lecimy. Trochę deszczu, trochę słońca. Praktycznie, to jest pierwszy deszczyk w naszej podróży, tak więc, na pogodę nie możemy narzekać. Zresztą, na nic nie możemy narzekać, wszystko idzie zgodnie z planem, nie spiesząc się zbytnio cały czas posuwamy się do przodu, nie mamy problemów technicznych, jesteśmy zdrowi, humory dopisują, jest super i byle tak dalej. Asfalt jest mokry i lekko śliski, Dafik zwalnia i zostaje gdzieś z tyłu. Zresztą, Dafik zawsze jedzie ze sporym dystansem. Kontem oka widzę na przystanku stojący motor, ale jadę dalej. Po kilkuset metrach, zatrzymuję się jednak na poboczu, żeby poczekać na Dafika. Po chwili, podjeżdża chłopak na Yamaszce, a za nim Dafik. Spotkanie motocyklisty w tym rejonie, to jakby znależć oazę na pustyni, ten był pierwszym na terenie Rosji. Chłopak ma na imię Andrej, mieszka w Kotlas i właśnie jedzie do Wołogdy do kumpli, motocyklistów. Dzisiaj jest czwartek, a w sobotę i niedzielę w mieście Wielki Ustiug są dni miasta, jest święto, będzie festyn i wszyscy motocykliści z okolicy się tam zjeżdżają. Jutro będą razem wracać na festyn. Z Kotlas do Wołogdy jest 513 km, a z Wołogdy do Wielki Ustiug 446 km. Oczywiście, Andrej zaprasza nas żebyśmy zostali te kilka dni. Wielki Ustiug mamy po drodze, przyjedzie sporo motocyklistów i będzie dużo dobrej zabawy. Dziękujemy za zaproszenie, możliwe że skorzystamy, ale temat musimy przemyśleć, bo mamy swoje plany. Andrej jedzie na zachód, my jedziemy na wschód. Deszcz pada przelotnie, dlatego tempo nam znacznie spadło i nie mamy szans, żeby dzisiaj przejechać 300 km do Wielki Ustiug, ale problemu nie ma, bo święto dopiero w sobotę, czyli za dwa dni. Po drodze, już przed wieczorem dojeżdżamy do Totma. Samo miasto leży kilometr od trasy, ale przy samej drodze P7 jest spory kompleks z parkingami, zaprawką i zajazdem âAlaskaâ. Na dole jest bar, a na pięterku ładne pokoiki za 1500 rubli. Dzisiaj szósty dzień w drodze. Może dlatego mamy jakieś przesilenie, obaj czujemy się słabo, jesteśmy zmęczeni. Może przydał by się dzień odpoczynku i powinniśmy skorzystać z zaproszenia Andreja ? Dafik jest za tym, żeby zostać w Wielki Ustiug i zobaczyć jak się bawią ruscy motocykliści. Ja mam jednak pewne obawy. Dzisiaj jest czwartek, a impreza zaczyna się dopiero w sobotę. Wiedząc jak wyglądają tego typu âzabawyâ, jest szansa, że opuścimy Ustiug dopiero w niedzielę, a może i w poniedziałek, czy możemy pozwolić sobie na trzy â cztery dni poślizgu ? Teraz wiem, że mogliśmy, ale wtedy tego nie wiedziałem, dlatego przeprowadzamy głosowanie w wyniku którego, âwiększościąâ głosów decydujemy, że niestety, nie będziemy bawić się na święcie miasta Wielki Ustiug. Dla poprawienia nastrojów, a w szczególności zdrowia, Dafik aplikuje nam kolejną flaszeczkę ze swoich zapasów i tym razem, było to trochę więcej niż tylko âdla zdrowotnościâ. Dystans 480 km Temperatura 14 â 22 oC Ostatnio edytowane przez henry : 16.12.2017 o 16:46 |
|
18.12.2017, 10:10 | #42 |
Proszę dalszy ciąg
Dafik uśmiechnij się w końcu |
|
18.12.2017, 17:11 | #43 |
Zarejestrowany: Mar 2011
Miasto: ? nie Wieś kole Bełchatowa
Posty: 509
Motocykl: RD07a
Przebieg: 50500
Online: 2 miesiące 2 dni 5 godz 26 min 0
|
Pierwsza fota z ciuchami w szafie , nie wiem ale bardzo zabawnie to wygląda
|
20.12.2017, 14:21 | #44 |
Dzień 7
21 lipca 2017 Piątek Rano, widzę że Dafik chyba nawet pozycji nie zmienił, jak wieczorem padł, tak przespał do rana. Musiał być naprawdę zmęczony, ale rano czujemy się już znacznie lepiej. Jemy śniadanie w barze na dole i lecimy dalej w kierunku na Kotlas. Pogoda w kratkę. Z jednej strony słońca, a z drugiej ciemne, deszczowe chmury. W pewnym momencie zaczęło padać, a że w środku lasu trafiliśmy na przystanek, więc zjeżdżamy żeby przeczekać największy deszcz. Po pewnym czasie, na przystanek podjeżdża Łada z której wysiadają dwie panie z pieskiem Miszą. Panie przywiozły jakieś jagody i borówki, które zamierzają sprzedać podróżnym, a z tego co zapamiętałem, to starsza z pań, przybyła w te strony z Magadanu. Deszcz nie trwa długo. Chmury szybko przesuwają się w poprzek drogi i po chwili słoneczko nagrzewa czarny asfalt, nad którym zaczynają unosić się tumany pary. Jest ciepło. Droga dobra, lecimy na Kotlas. Rosyjskie klimaty. Jednym z problemów w znalezieniu miejsca na biwak jest to co ciągle widzimy wzdłuż drogi, wszechobecna woda. Jak wjechać w taki las ? W Ustiug tankujemy i przy okazji, wszyscy informują nas, że jutro jest wielkie święto miasta i zapraszają, żeby zostać. Decyzja już jednak zapadła i nie będziemy powtórnie zastanawiać się co by było gdybyśmy zostali, dlatego dziękujemy za zaproszenia, ale jedziemy dalej. Dojeżdżamy do Kotlas, a co można powiedzieć o samym mieście ? Po drodze przejeżdżaliśmy przez wiele miast i miasteczek które jednak nie wywarły na nas większego wrażenia, dopiero po przejechaniu Kotlas, Dafik stwierdził „o ku..a jakie dziadostwo”. Nie wiem, może jechaliśmy przez wyjątkowo nędzne dzielnice, może w innych rejonach miasta jest inaczej, to co tutaj widzieliśmy rzeczywiście wyglądało nędznie i robiło przygnębiające wrażenie. Przejeżdżając przez miasto, docieramy do rzeki Wyczegda, gdzie widzimy taki oto, ciekawy pojazd. Zdaje się, że jest to mniejsza wersja „Szamana”, rosyjskiego samochodu terenowego. Zjeżdżamy na brzeg rzeki, na przyczółek mostu pontonowego na rzece Wyczegda. Nad brzegiem i na samym moście widzimy sporo wędkarzy łowiących ryby. Dafik trochę z zazdrością zagląda do siatki jednego z nich. Wiele rybek tam nie ma, ale pan mówi, że na kolację wystarczy. I chyba o to chodzi, żeby było świeżo i na bieżąco. Ruch na moście jest niewielki, ale odbywa się kierunkowo, więc trzeba poczekać na swoją kolej. Kiedy zapala się zielone, wjeżdżamy na most i spokojnie przejeżdżamy na drugi brzeg. Przed nami około 250 - cio kilometrowy skrót pomiędzy Kotlas a Jareńskiem, oznaczony jako P27. Skrót oczywiście dla nas, bo mogliśmy pojechać dołem przez Kirow, Syktywkar do Uchty, ale my chcieliśmy posmakować Rosji lokalnej, tej przy drogach białych, bocznych i taką właśnie drogą jest ten skrót, który wije się północnym brzegiem rzeki Wyczegda. Asfalt skończył się po tamtej stronie rzeki, teraz przed nami 250 km szutru. Nie jest to jednak szuter, jaki mieliśmy np. na Łotwie. Ten jest bardziej miękki, mniej stabilny, składa się ze żwiru i drobnego piasku. Ruch na drodze jest duży i do pewnego momentu, mijaliśmy głównie ciężarówki załadowane drzewem wracające do Kotlas. Pogodę mieliśmy dobrą, bo bez deszczu, bez wiatru i temperatura 24 stopnie, ale w tych warunkach, dla nas była to zła pogoda. Brak wiatru powodował, że nad drogą, nawet długo po przejechaniu samochodu, stały chmury piaskowego pyłu. Praktycznie, cały czas jedziemy w takiej chmurze, mimo to, tempo utrzymujemy na poziomie 60 – 70 km/h. Modlimy się jednak o drobny deszczyk, który zrosił by odrobinę nawierzchnię i wtedy jazda była by komfortowa. Deszczu jednak nie ma, a my posuwamy się cały czas naprzód. Pomimo, że jest to przecież droga boczna, mniej ważna, prawie wszystkie wioski i miejscowości mają swoje obwodnice, a dokładniej, to droga je po prostu omija, a na odjazdach są tablice, np. Litwino 0.5 km, Soyga 0.7 km. Jak co dzień przed wieczorem, rozpoczynamy poszukiwania odpowiedniego miejsca na rozłożenie namiotu i jak poprzednio, nie jest to łatwe. Ale gdzieś w końcu musimy się rozbić, bo na tym odcinku hotelu raczej nie znajdziemy. Za którymś razem, decydujemy się zostać. Miejsce nie jest najlepsze, ale jest przynajmniej kawałek podwyższonego terenu, na którym można rozbić namiot. Dosłownie po chwili, wszystkie komary w okolicy już wiedzą, że przyjechaliśmy i przyleciały na spotkanie z nami. Kolacja składa się z tuszonki, chleba, cebuli i herbatki. A po kolacji, oczywiście „lekarstwo” trzeba zażyć, chociaż nasi „goście” nam tego nie ułatwiają. Smarujemy się olejkiem gożdzikowym i mogę powiedzieć, że działa, ale przez jakieś 15 – 20 min. Czynności techniczne takie jak rozbijanie namiotu, posiłek to jest mały problem, gorzej kiedy musisz iść „w krzaki”. I tutaj znowu, pierwsza operacja to mały problem, ale kiedy masz większą potrzebę … uuuuuu to już jest większy problem. Co i jak byś nie kombinował, musisz „to” robić szybko, im szybciej tym lepiej dla twojego tyłka. Ja nie miałem potrzeby korzystać, ale Dafik musiał i poradził sobie bardzo szybko. Namiot rozbijamy w ten sposób, żeby sypialnia cały czas była zamknięta. Kiedy przygotowywaliśmy się do snu, najpierw wypędzaliśmy gałęziami komary z przedsionka, potem delikatnie robiliśmy jak najmniejszą szczelinę, żeby powkładać do sypialni śpiwór, materac i inne akcesoria, a na końcu sami się tam wsuwaliśmy. Następnie trzeba było wybić komary, które mimo wszystko i tak do sypialni się dostały. Kiedy wydawało się, że nie ma już żadnego i kładliśmy się spać, po pewnym czasie nad głową i tak coś bzyczało, dlatego dla bezpieczeństwa lepiej było założyć na głowę moskitierę. Dystans 410 km Temperatura 18 – 26 oC |
|
21.12.2017, 00:19 | #45 |
Zarejestrowany: Dec 2011
Posty: 92
Motocykl: RD07a
Online: 1 tydzień 3 dni 5 godz 10 min 22 s
|
Ekstra!
|
21.12.2017, 01:53 | #46 |
|
|
21.12.2017, 09:35 | #47 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Za zielonymi górami, za lasami
Posty: 1,139
Motocykl: czarny, pomarańczowe ladaco
Online: 7 miesiące 1 tydzień 1 dzień 11 godz 24 min 28 s
|
Czyta się
|
21.12.2017, 11:27 | #48 |
Zarejestrowany: May 2011
Miasto: Zgierz
Posty: 190
Motocykl: była AT jest TA
Przebieg: rośnie
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 6 dni 4 godz 28 min 24 s
|
Piękna opowieść, czuje się klimat wyprawy. Brawo!
|
26.12.2017, 21:54 | #49 |
Dzień 8
22 lipca 2017 Sobota W nocy słyszę, że jednak nasze prośby zostały wysłuchane … pada. Duży deszcz, może być problemem, ale troszkę deszczu to mniej kurzu na drodze. Kolejna korzyść z padającego deszczu, to brak komarów, bo przecież w deszczu nie będą latać, a przynajmniej tak nam się wydawało. Nic bardziej mylnego. Może nasze komary w deszczu nie latają, ale nie ruskie, przekonaliśmy się o tym rano. I tak mi się wydaje, że w deszczu były jeszcze bardziej zawzięte i zajadłe. A w namiocie, oczywiście nie w sypialni, mieliśmy tali ul. Szybka, niezbędna toaleta i uciekamy. Trzeba uważać, bo jesteśmy na podporządkowanej. Wyjeżdżamy z lasu na P47, jest pięknie, równo, nie będzie się kurzyć … no, przynajmniej tak było na początku. Deszcz padał z małymi przerwami, a szutrowa nawierzchnia zamieniła się w breję, w śliską maż która powodowała ciągłe uślizgi. Prędkość z wczorajszych 60-70, spadła do 20-30 km/h. Jazda po tej brei wymagała wzmożonej uwagi i napiętej koncentracji, a to z kolei powodowało pojawienie się stróżek potu na plecach. Ale, moż ta nie tylko utrudniała nam jazdę, brudziła i oklejała motocykl aż po siedzenie, zaklejała chłodnice. Miała jeszcze inny, niszczący wpływ, ale o tym mieliśmy dowiedzieć się dopiero za kilka dni. Wczoraj było dobrze, ale my chcieliśmy lepiej i modliliśmy się o deszcz … to teraz mamy za1 swoje. Jedziemy. W pewnym momencie … hurra, jest asfalt i … nie kużwa, to nie jest asfalt, to tylko taka fotomorgana. Wszystkie mostki po drodze pokryte były asfaltem, a bywało również, że przed i za mostem było sto lub dwieście metrów asfaltu. Gdzieś w połowie tej drogi, gdzie nie było nic, była stacja z paliwem. Stacja mała, malutka, bez kawałka daszku pod którym można by odpocząć i skryć się przed padającym deszczem. Nie mamy wyboru, albo, wybór mamy jeden, jazda do przodu, bo kiedyś przecież i ten deszcz i ta droga się skończy. Z tą nadzieją, lecimy, a raczej pojeżdżamy dalej. Teraz, wspominając np. ten odcinek drogi, myślimy i mówimy „ no trochę ciężko było, deszcz i błoto, było trochę walki”, ale tam, wtedy myślałeś tylko o jednym „ kiedy kużwa to wreszcie się skończy”. Gdzieś po pięćdziesięciu kilometrach, deszcz w końcu przestaje padać i jest trochę lżej, łatwiej. I tylko my, zastanawiamy się po jaką cholerę „oni”, tutaj ustawiają te znaki. W okolicy wioseczki Samylowskaja, zjeżdżamy na brzeg rzeki Wyczegda, obejrzeć ruiny kolejnego kościoła i popatrzeć na przeprawę promową z miejscowością Urdoma, po drugiej stronie rzeki. Nie wiem czemu i nic nie sugeruję, ale „pilot” tego promu, trzy razy „podchodził do lądowania” zanim udało mu się prawidłowo ustawić do brzegu. To co robi na nas największe i niesamowite wrażenie w czasie tej podróży, to przestrzeń. Te niewyobrażalne odległości, puste niezabudowane przestrzenie gdzie nie ma nic. Nie ma wiosek, nie ma domów, płotów, nie ma słupów i żadnych drutów, jest tylko czysta, żywa natura. Jak okiem sięgnąć, aż po horyzont, przez dziesiątki kilometrów tylko my i natura. Świadomość tego, może przytłaczać. Gdzieś po dwudziestu kilometrach, dojeżdżamy do wioseczki Tolsza, a tam trafiamy do „Kafe Teremok”, jedynego baru na całej trasie. Pogoda zrobiła się troszkę łaskawsza, przestało padać, przez chmury przebija się błękitne niebo, wreszcie możemy ściągnąć z siebie deszczówki. Pod czujnym okiem towarzysza Putina, odpoczywamy i zajadamy się, ja blinami z serem i śmietanką, a Dafik kotletem z makaronem. Siedzimy i odpoczywamy jakiś czas, bo przecież nigdzie nam się nie spieszy. Pytam właścicielkę, czy i gdzie mógłbym przykleić naklejkę, na co pani mówi, że mogę kleić gdzie mi się podoba. Skoro tak, to instaluję nasze naklejki na drzwiach wejściowych. Ciekawe, czy w przyszłym roku będą jeszcze wisiać. Czas się zbierać. Do Jareńska pozostało nam niewiele, bo tylko 60 km, ale chcemy dojechać tam jak najwcześniej, żeby znaleźć jakiś przyzwoity nocleg. Wreszcie … jest asfalt, jesteśmy w Jareńsku. Tankujemy na stacji i przy okazji pytam panią z obsługi o nocleg. Pani dzwoni do swojej znajomej, która może nas przenocować (było by ciekawie), ale niestety, ta nie odbiera telefonu, dlatego kieruje nas do jedynego w miasteczku hotelu. Hotel znajduje się gdzieś na obrzeżach miasteczka i nazywa się „Okolica”, nie ma zamkniętego parkingu (co dla wielu jest problemem) i motory będą stały przed wejściem. Szybko lokujemy się w pokoju (1500 Rub/os), a potem idziemy na miasto w poszukiwaniu sklepu. Nie musimy daleko wędrować, bo sklep znajdujemy za rogiem, czyli w najbliższej okolicy. W sklepie jest prawie wszystko, dlatego z zaopatrzeniem nie ma problemu, ale naszą uwagę przykuwają artykuły podlegające embargu, czyli jabłka (możliwe, że z Polski). Cena to prawie 2$, nieżle. Kupujemy co nam trzeba i wracamy do hotelu a tam urządzamy sobie prawdziwą ucztę, bo przecież nie co dzień zajadamy się kawiorem, kapustą morską, rybami wędzonymi, sałatkami rybnymi i innymi, tym razem morskimi, egzotycznymi smakołykami. Wszystko to przepijamy, a jakże by inaczej, horiłką. Uważamy, że po dzisiejszym dniu, to nam się po prostu należało. Dystans 150 km Temperatura 16 - 24 oC |
|
26.12.2017, 23:47 | #50 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 2,703
Motocykl: XR250R
Przebieg: ły
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 miesiące 2 tygodni 17 godz 46 min 17 s
|
Studiuję Waszą trasę i nawet trafiłem na ten sam obiekt sakralny
https://www.google.pl/maps/@57.89755...!7i2592!8i1936 |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Tukan 2017 | karol1989 | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 86 | 13.07.2017 09:28 |
Bałkany 30.07.2017 - 12.08.2017 | giennios | Umawianie i propozycje wyjazdów | 0 | 23.06.2017 13:58 |
Iran trip 2017 - start 12.05.2017. | Emek | Przygotowania do wyjazdów | 137 | 14.06.2017 16:13 |
Enduro Pohulanka 29.04.2017 - 01.05.2017 | wojtekm72 | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 53 | 28.05.2017 22:49 |