Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24.07.2016, 19:12   #41
Miras Sc
SOmalijczyk
 
Miras Sc's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2011
Miasto: SOsnowiec
Posty: 767
Motocykl: 1090 AdvR
Miras Sc jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 6 godz 15 min 58 s
Domyślnie

Kombinuję żeby tam zajechać. Może jutro. A z innej beczki, planuje wracać wybrzeżem bułgarskim i rumuńskim i tu moje pytanie czy warto zapuścić się do Konstancji czy raczej szkoda czasu i energii. Dalej przez Tulcea czyli delta Dunaju, i pytanie do tych co byli: co i gdzie obejrzeć gdzie ewentualnie jakiś klimatyczny nocleg itp. Potem sam nie wiem czy wracać przez Mołdawię i Ukrainę (paszport mam ważny do konca sierpnia) czy tradycyjnie przez Maramuresz i Sapante (ale to już znam).
Miras Sc jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 24.07.2016, 22:51   #42
trzykawki


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 538
Motocykl: Brak
trzykawki jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 2 dni 12 godz 22 min 41 s
Domyślnie

Tulcea i delta dunaju jak chcesz promem do sulimy to trzeba 3 dni. Prom startuje rano z tulcea doplywa do sulina i dopiero następnego dnia rano wraca do tulcea. Jak chcesz zobaczyć syf na końcu świata to sulina wlasnie taka jest. Ja bym wracal przez mołdawie. Poleca Cricova ale zwiedzanie koniecznie z konsumpcją
trzykawki jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.07.2016, 00:03   #43
consigliero
Ajde Jano
 
consigliero's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Rataje Słupskie
Posty: 6,229
Motocykl: Raczej nie będę miał AT
Galeria: Zdjęcia
consigliero jest na dystyngowanej drodze
Online: 9 miesiące 6 dni 1 godz 44 min 14 s
Domyślnie

Plaża w Sfantu Gheorghe


Wysłane z mojego Nexus 6 przy użyciu Tapatalka
__________________
BMW Club Praha 001
1.Nigdy nie polemizuj z idiotą. Sprowadzi cię do swojego poziomu a później pokona doświadczeniem.
2.Czasami lepiej milczeć i sprawić wrażenie idioty, niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości.
consigliero jest online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.07.2016, 00:50   #44
kris2k


Zarejestrowany: Feb 2012
Posty: 158
Motocykl: GS 1100
kris2k jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 5 dni 5 godz 29 min 21 s
Domyślnie

Wracając nieśmiało do tematu

Dzień piąty

Dziś nie nastawiałem budzika. Nigdzie mi się nie spieszy. Wstaję przed ósmą, poranna toaleta i idę zrobić kawę. W kuchni żona jednego z rumuńskich kolegów właśnie gotuje wodę. Starcza i dla mnie. Siadam przy stoliku i zaraz dołącza reszta towarzystwa. Powoli budzi się też serbska ekipa. Poranek mija przyjemnie i niespiesznie. Nowi koledzy dzielą się swoimi planami, zapraszają do Pianu, to w pobliżu Sebes, tam się dziś udają. Ponoć bardzo ładna miejscówka. Ja jeszcze nie wiem gdzie dziś wyląduję, na razie w moich planach jest przejechanie Transfogaraskiej w obie strony. Później się zobaczy. Nie czuję się jeszcze najlepiej, tragedii co prawda nie ma, ale brzuch ciągle daje o sobie znać i ogólnie siły witalne mocno osłabły. Żywię tylko nadzieję że wczorajsza rewolucja się nie powtórzy i pozostanie jedynie wspomnieniem.
Chłopaki z żonami idą się pakować. Jeszcze wymieniamy się adresami i numerami telefonów i ruszają dalej. Serbska ekipa też się zbiera, jadą na Transalpinę. Jeszcze pamiątkowe foto
ja z koleżeństwem z Rumunii:



i serbska ekipa



z bramy wygląda właściciel przybytku

A tak wyglądało podwórko:





i widok po wyjściu za bramę



Uznałem że i na mnie już czas. Spakowałem się, podziękowałem za gościnę i ruszyłem… z powrotem, ale tylko kilka kilometrów na stację benzynową zatankować i poszukać bankomatu bo gotówka się kończy. Stacja była zaraz przy wyjeździe na główną, bankomat tez bez trudu odnalazłem w najbliższym miasteczku. Dobrze mnie rumuńscy koledzy pokierowali. Przy bankomacie akurat parkowała policyjna Dacia. To tylko jeden z panów policjantów pobierał gotówkę. Paliwo mam, kasę też więc już nic nie stoi na przeszkodzie aby zaatakować drugi cel mojej wycieczki, Transfogaraską. To w tych górach:



Dojazd do Transfogaraskiej od strony północnej jak żywo przypomina mi znane drogi z Kotliny Kłodzkiej. A może to tylko takie moje odczucie? W każdym razie jazda znów sprawia mi frajdę. Jeszcze jakieś zwężenie, roboty drogowe, i dojeżdżam do pierwszego miejsca znanego mi z niezliczonych fotek które od dawna już oglądałem z wypiekami na twarzy



A teraz jestem tutaj. Na motocyklu. Jest piękna, słoneczna pogoda. Czego od życia chcieć więcej? Jednym słowem: warto marzyć, a jeszcze lepiej te marzenia urzeczywistniać.
Poznaję też znajome z fotek słupy energetyczne.



Droga nie pozwala się cieszyć jazdą z powodu niesamowitych krajobrazów jakie oferuje. Trzeba się co chwilę zatrzymywać aby chłonąć te widoki:













Z licznymi przystankami dojeżdżam w końcu na szczyt. Nie zatrzymuję się, zrobię to w drodze powrotnej. Teraz, na szczycie, czeka na mnie tunel, który również niezliczoną ilość razy już widziałem na fotkach i filmach.
Po pokonaniu tunelu za przełęczą staję kolejny raz nasycić się tymi pięknymi widokami











Podchodzi do mnie człowiek z samochodu i pyta czy mogę mu zrobić zdjęcie na tle samochodu i przełęczy. Czynię to z przyjemnością. On mi się zresztą odwzajemnia:



w tle jego samochód.

Po zjeździe z głównej części trasy droga już tak nie zachwyca, choć nadal nie można jej zarzucić że jest nudna czy pozbawiona zakrętów. O nie. Ale ta wisienka na torcie po prostu już została zjedzona. Jadę więc sobie dalej wśród tych ślicznych gór, aż dojeżdżam do miejsca postojowego przy jednym z wielu wodospadów:







Czas sprawdzić co tam się nagrało na kamerce. I tutaj po raz kolejny mam nerwa. Okazało się że owszem, kamerka nagrywała, tyle że ta niby wodoszczelna obudowa w którą to jest zamknięta, zaparowała. Nie pierwszy to jej taki wybryk, już mi kiedyś w Szczyrku taki numer wywinęła, ale do głowy mi nie przyszło żeby to sprawdzić. Tego już za wiele. Dwa najważniejsze cele, dwie trasy dla których tu jechałem tyle kilometrów, i dwie wtopy. Nie wiem na co bardziej jestem zły: czy na kamerkę, czy na swoją głupotę. Przecież to tylko rzecz, a wina leży po mojej stronie bo mogłem przecież sprawdzić, upewnić się. Jednak w takich sytuacjach człowiek nie myśli racjonalnie i zrzuca winę na wszystko, nawet na rzeczy martwe. Wyjmuję ją z obudowy, obudowę odkręcam z mocowania, sięgam po niezawodne chusteczki nawilżane oraz zwykłe, czyszczę całą przy okazji z rozmaślonych owadów. Niestety, filmiki nie nadają się do użytku, widać to już na jej słabej jakości wyświetlaczu. Łudzę się jeszcze że może na kompie coś się jeszcze da z nich zrobić i ich profilaktycznie nie kasuję. Po przyjeździe do domu niestety moje obawy się potwierdziły, z tych filmów już nic nie będzie. Nie wylądowały całkiem w koszu, zostawiłem je na dysku, ale chyba tylko jako przestrogę na przyszłość.
Po wyczyszczeniu i zamontowaniu ustrojstwa na swoje miejsce, czyli na dziób Gustawa, ruszam dalej. I z każdym kolejnym kilometrem zastanawiam się czy dalej jest po co jechać, czy też zawrócić i znów cieszyć się tą niebiańską drogą. Przypominam sobie że przecież powinna być jeszcze tama. Więc jadę. Dostrzegam jakąś wodę po prawej. To jednak jeszcze nie to. W końcu dojeżdżam. Jest i owa słynna tama. Jednak znów nie zatrzymuję się, będzie na to czas w drodze powrotnej. Skoro już tu zajechałem, to jadę dalej. Może jeszcze coś mnie zaskoczy, w końcu nigdy nie wiadomo co się czai za następnym zakrętem. Drogę niestety blokuje jadąca przede mną lora. Nie ma jak jej wyprzedzić. W dodatku an jednym z zakrętów jest zwężenie, naprawioną dopiero co wewnętrzną część zakrętu odgradzają słupki i rozpięta między nimi taśma. Ten zestaw wydaje mi się za długi na pokonanie tego zakrętu. Ale widać nie doceniłem rumuńskich kierowców. Oczywiście, tylnymi kołami naczepy lora przewraca jeden słupek, wysiada pomocnik kierowcy, kierowca lekko cofa, trochę naddaje, pomocnik przerzuca kilka kamieni które to tenże słupek podtrzymywały, i dosłownie na centymetry cały zestaw łamie się i pokonuje zakręt. Brawo! Za zakrętem kierowca ciężarówki daje mi znak prawym kierunkiem że z przeciwka wolna, mogę wyprzedzać. Dziękuję mu podniesioną lewą ręką i już bez przeszkód jadę dalej. Droga niestety robi się coraz bardziej prosta. Dojeżdżam do Corbeni. To taka większa wioska, coś jak Novaci na Transalpinie. Staję na poboczu. Człowiek z grabiami idący na pobliską łąkę pozdrawia mnie. Odwzajemniam oczywiście pozdrowienie. Niesamowite jak takie drobne rzeczy potrafią wywołać uśmiech na twarzy. Taka czysta, niczym niezmącona życzliwość. Przecież nie zna mnie, nigdy wcześniej nie spotkał i raczej mało prawdopodobne aby kiedykolwiek jeszcze spotkał. W dodatku takich jak ja przez jego miejsce zamieszkania przewija się setki, jak nie tysiące. A jednak stać go na uśmiech i pozdrowienie dla zupełnie obcego człowieka. I nie wiem już czy taki kawał drogi bardziej opłaca się jechać dla takich magicznych miejsc, czy takich magicznych, krótkich chwil. Niby nic, a zapada i pozostaje w pamięci. W dodatku pomimo że jadę sam, dzięki takim właśnie chwilom nigdy nie czuję się samotnie.
Wyciągam nawigację. Rzut oka ile zostało do Curtea De Arges i jak się ta droga przedstawia i wszystko jasne. Droga już nie będzie pokręcona, a zostało jej zbyt dużo aby jechać tylko po to aby zaliczyć kolejny punkt na mapie. Żal tylko trochę zamku Drakuli, ale jest tego i dobra strona: będzie powód aby tu wrócić.
Tak więc decyzja zapadła. Od tego miejsca zaczyna się mój powrót. Sprawdzam jeszcze kamerkę. Okazuje się że bateria ledwo dyszy. Jestem jednak w tak dobrym nastroju że nawet mnie to zbytnio nie wzrusza. Wyciągam po prostu przejściówkę, wpinam się w gniazdo które to bawarscy konstruktorzy sprytnie w Gustawie umieścili, wrzucam kamerkę z nadmiarem kabla do kieszeni spodni i zawracam.
Trasa już dobrze znana. Jadę znów w kierunku tamy. Na tamie oczywiście postój na foto:












Zamieniamy jeszcze słówko z dwójką młodych Rumunów, dziewczyną i chłopakiem, oczywiście motocyklistami. Dziewczyna na swoim, żaden tam plecak. Mówię im że są szczęściarzami że mieszkają w tak pięknym kraju pełnym przyjaznych ludzi. Słowa te widać że tym razem im poprawiają humor i wywołują serdeczny uśmiech na twarzy. Przybijamy piątkę, oni jeszcze zostają, ja jadę.

Za tamą, już jadąc w tamtą stronę, widziałem fajne mostki co też obiecałem sobie uwiecznić na foto w drodze powrotnej:





Przed wjazdem na najfajniejszy odcinek trasy czas uruchomić kamerkę. Staję, wyciągam zołzę z kieszeni, sprawdzam stan baterii: dwie trzecie pojemności. Wystarczy. Odrywam też mocowanie z dzioba Gustawa i postanawiam zamontować ją na kasku. Wibracje powinny być mniejsze, a i szersza perspektywa, co przy tych widokach jest wręcz niezbędne. Taśma 3M jeszcze dobrze trzyma więc jest nadzieja że jej nie zgubię. Wymieniam jeszcze dla pewności kartę pamięci.
Po przejechaniu kilkuset metrów zarządzam kolejny postój. Czysto techniczny. Zdejmuję kask i sprawdzam czy się coś nagrało i czy jakość rzeczywiście trochę lepsza. Jest lepiej. Mogłem od razu ją na kasku zamontować, ale problem jest taki że by mi się wtedy szczęka nie otwierała. Jako że wszystko OK mogę ruszać na ponowny atak szczytowy.
Teraz już nie muszę co chwila stawać na foto, więc cieszę się w pełni trasą z jej niezliczonymi zakrętami. Choć jakieś tam postoje oczywiście się zdarzają














Poza tym, mam nadzieję na utrwalenie krajobrazów na nieszczęsnej kamerce.
Po ponownym pokonaniu tunelu na szczycie robię postój. Idę na stragany po kolejną porcję prezentów dla moich dziewczyn. Ale i dla siebie coś widzę. Oprócz różnej maści serów, jest tu też mięsny pod gołym niebem. I to nie jeden. Może nie tyle mięsny, co wędliniarski. Nie mogłem obok tego przejść obojętnie. Podchodzę i pytam nieśmiało co to i z czego. A pani z wielkim nożem podchodzi i zamiast wytłumaczyć, odkrawa kawałek i daje do spróbowania. Dzieje się tak ze wszystkim na co wskaże palcem. No i jak tu nie kochać tych ludzi? Wszystko wydaje się pyszne, spotęgowane dodatkowo moim głodem, bo przypominam że wczoraj była tylko kolacja, a na nią polskie kabanosy i rosół z torebki. Czuję się jak dziecko w sklepie z zabawkami, nie wiem co wybrać. W końcu robię u miłej pani zakupy za całe 100 lei. A co. Ciągnie mnie aby od razu wszamać cały ten majdan, ale mój brzuch przypomina że nie jest to najlepszy pomysł. Idę więc jeszcze dać zarobić innym straganiarzom, jednak nic ciekawego nie znajduję. Wracam więc do motocykla, pakuję zakupy do kufra i czas ruszać w dół. Oczywiście nie zapominam włączyć kamerki.
Kufer wędzonką będzie pięknie pachniał jeszcze kilka dni po powrocie do domu.
Co się dzieje przy zjeździe nie będę Wam opisywał. Kto chętny zobaczy sobie na filmiku.
Mijam jeszcze kolegów z Bydgoszczy, conajmniej ze dwa razy bo oczywiście nie mogłem jeszcze nie stanąć na foto





Nie wiem nawet czy już tego miejsca fotek nie robiłem, ale to jest absolutnie nie ważne.
Żegnam się powoli z tą piękną drogą, choć to nie koniec atrakcji na dziś.
Na zjeździe widzę niecodzienny widok: maluch i jakiś Pan Samochodzik. I to na naszych blachach! Wyprzedzam ich, macham, pokazuję na swoją rejestrację. Na pierwszym parkingu staję. Nadjeżdżają i również stają











I tak to spotkałem najbardziej zakręconych, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu, rodaków na tej mojej wycieczce. No bo jak to co ja robię odnieść do tego czego dokonali ONI? Przyjechali tu z Polski, maluchem i Velorexem, bo tak się ten pojazd Pana Samochodzika nazywa. I wjechali na szczyt Transfogaraskiej. Z tego co im wiadomo, był to pierwszy Velorex na który kiedykolwiek pokonał tą trasę. Jest to tak naprawdę motocykl, potrzebne na to cudo jest prawo jazdy kat.A. Silnik z Jawy, 350ccm o ile pamiętam. Więc o ile dobrze rozumiem konstrukcja czeska.
Jak wjeżdżali na parking akurat strzeliła im linka od sprzęgła. Nie pierwszy raz zresztą. Więc zlecili swoim Paniom które to z nimi podróżowały aby udały się na opalanko, a oni wyciągają podręczny zestaw kluczy:



Naprawdę, nie mogłem wyjść z podziwu. Chłopaki, jeśli jakimś cudem traficie na te moje wypociny, jeszcze raz, wielki szacun dla Was!!! Jesteście niesamowici!!!

Rozjeżdżamy się, ale dane nam będzie się jeszcze raz dziś spotkać.

Dalsza droga do Cortisoary przebiega już bez niespodzianek. Jako że jestem tu już trzeci raz, i jako że przebiega tu jedna główna droga, nawet udaje mi się nie zgubić. Dojeżdżam do krajówki i kieruję się na Sybin. Po prawej ciągnie się pasmo górskie które dziś dostarczyło mi tyle emocji:







Przed Sybin staję na stacji na tankowanie. Przy płaceniu za paliwo dostrzegam…Hot-Dogi! Głodny jestem już nieziemsko a ten posiłek wydaje mi się dość bezpieczną opcją. Zamawiam więc dwa i profilaktycznie oczywiście od razu lekarstwo - Colę z lodówki, bo po wyjeździe z gór upał znów daje się we znaki.
Czekając aż Pani przyrządzi mój dzisiejszy obiad wychodzę bocznym wejściem gdzie znajdują się stoliki z parasolami. Przy jednym z nich dostrzegam dwóch kolegów z Bydgoszczy z którymi mijaliśmy się dziś kilkukrotnie na Transfogaraskiej. Zamieniamy kilka słów, z tego co pamiętam udawali się do Sebes skąd jutro mieli przypuścić atak an Transalpinę. Zwolnili mi swój stolik, życzyliśmy sobie szczęśliwej drogi i pojechali. A ja zabrałem się za posiłek. Gdy rozkoszowałem się smakiem rumuńskich parówek w bułce, na stację wjeżdżają….oczywiście nikt inny jak moi znajomi wariaci w swoich nieziemskich pojazdach! Oczywiście znów krótka rozmowa, tym razem niestety tylko tankują i jadą dalej. Co prawda do kempingu na którym nocowali nie mieli zbyt daleko, ale mieli prawo być wykończeni po dzisiejszym wyczynie.
Ja po posiłku zostaję jeszcze jakiś czas w cieniu pod parasolem oczekując czy nie wydarzy się rewolucja. Jako że żadnych znaków takowej nie dostrzegam, ruszam dalej.
Początkowo za cel obrałem sobie dojazd do Sebes. W Sybin wpadam pierwszy raz na rumuńską autostradę. Jako że każda z napotkanych osób których pytałem, łącznie z kolegami ze straży granicznej, zapewniała mnie że dla motocyklistów autostrady w Rumunii są darmowe i nie potrzeba roviniety, wjeżdżam bez skrupułów że uszczuplam w ten sposób budżet państwa. W ten sposób szybciej niż bym pomyślał znajduję się w Sebes. do zachodu jeszcze trochę zostało więc bez sensu kończyć dzień. Zawsze to mniej kilometrów do przejechania na jutro. A może i uda się jutro na strzała do Polski? Poza tym jedzie mi się wyjątkowo dobrze, to już nie to co wczorajszy, męczący dzień.
Jadę więc dalej, mijam kolejno Alba Iulię, Aiud z klimatycznym ryneczkiem na którym piłem kawę, docieram wreszcie do Turdy. To i tak sporo dalej niż zakładałem na dziś. A jako że słońce zaczyna chylić się ku zachodowi, czas poszukać noclegu.
Turda to dość duże miasto, więc trzeba wyjechać na peryferia. Początkowo poszukiwania nie idą zbyt dobrze. Jak na złość nic nie mogę znaleźć. Kluczę gdzieś po bocznych uliczkach na obrzeżach miasta. W końcu widząc że nic tu raczej nie znajdę, wracam na główną. To był dobry pomysł, bo po chyba nawet niecałym kilometrze widzę tabliczkę ze strzałką i znajomym mi już napisem ,,Pensiunea”. Skręcam i drogą wysypaną tłuczniem dojeżdżam do pensjonatu. Pytam o pokój i o cenę. Jest wolny, cena 70 lei za pokój. Wyciągam portfel i liczę ile mi zostało. Dokładnie mam 68,90. Pani decyduje się wziąść ode mnie 65 lei. Nie, nie targowałem się. Sama zaproponowała widząc jak liczę.
Gustaw więc ląduje na podwórku, a ja w pokoju. Prysznic przynosi dużą przyjemność.
Po przebraniu jak europejczyk wychodzę na wspólny taras gdzie spotykam rumuńskie małżeństwo. Przyjechali tu z Satu Mare. Jeszcze pytają panią właścicielkę o hasło do wi-fi dla mnie, bo oni mają swój mobilny internet. I rozchodzimy się do swoich pokojów.

Przejechane 435km. Przepięknych kilometrów.

Mapki dziś nie wstawię bo nie wiem czemu google maps nie chce wyznaczyć trasy z Cartisoary do Corbeni przez Transfogaraską. Dlatego podam punkty i kto chce sobie znajdzie na mapie:
Cartiosoara - Corbeni -Cartisoara - Sybin - Sebes - Alba Iulia - Aiud - Turda.

I filmik:

https://www.youtube.com/watch?v=0B3K3lvvg4g
kris2k jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.07.2016, 10:59   #45
puntek
 
puntek's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Raczyce/Wrocław
Posty: 2,015
Motocykl: RD04
Przebieg: 3 ....
puntek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 21 godz 53 min 22 s
Domyślnie

SUPER !!! Pisz !

Wielu z nas chce tam być, wielu sobie przypomina !
i najważniejsze to są Twoje przeżycia ...
__________________
AKTUALNIE SZUKAM PRACY!!! ale nadaję się tylko na szefa
puntek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.07.2016, 11:40   #46
tomajkAT
 
tomajkAT's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2016
Miasto: Rudnica
Posty: 179
Motocykl: SD04
Przebieg: 30k 25k
tomajkAT jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 3 dni 9 godz 28 min 19 s
Domyślnie

Trzeba "nękać" żeby sobie kris nie myślał, że mu odpuścimy
tomajkAT jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26.07.2016, 11:16   #47
borys609
 
borys609's Avatar


Zarejestrowany: Feb 2010
Miasto: podwrocławskie zadupie
Posty: 835
Motocykl: '12 LC4 690 Enduro R
borys609 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 dni 21 godz 32 min 45 s
Domyślnie

Fajnie się czyta. Pisz dalej Kolego!
Przygodę ze sraczką przeczytałem opluwając ze śmiechu ekran...
borys609 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.07.2016, 12:23   #48
kris2k


Zarejestrowany: Feb 2012
Posty: 158
Motocykl: GS 1100
kris2k jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 5 dni 5 godz 29 min 21 s
Domyślnie

Dzień szósty


Siedząc jeszcze wczoraj wieczorem nad moją niezawodną nawigacją sprawdzałem ile to kilometrów jest z miejsca w którym się znajduję do Mysłowic. Do Mysłowic z tego względu iż tam przebywa moja żona z młodszą córką u rodziny. Nawigacja mi mówi że 772km. Ale to mówi nawigacja. A jeszcze się nigdy nie zdażyło aby mi realnie tyle wyszło. Ja zawsze, ale to zawsze gdzieś się muszę zgubić i nadłożyć. Mam to chyba w genach.
Dam radę jednym rzutem? Nie ma co gdybać. Jak nie spróbuję to się nie dowiem.

Wczoraj znów nie mogłem długo usnąć. Tak jak pierwszej nocy po wyjeździe z domu. Ale tym razem to nie niepewność nie dawała mi spać. Bardziej chyba emocje związane z tym co za mną, co przeżyłem, i z tym że właśnie ta przygoda dobiega końca.

Budzik nastawiony na piątą wyrwał mnie z głębokiego, choć krótkiego snu. Za oknem dopiero zaczyna świtać. Wciskam na drzemkę. Poźniej drugi raz. I trzeci. Za czwartym razem podejmuję męską decyzję i zwlekam się z wyra.
Czas stracony na drzemki nadrabiam szybkim pakowaniem bambetli. Nie mija pół godziny a Gustaw czeka już objuczony na sygnał do wyjazdu.

Poranek jest rześki. Zastanawiam się nawet przez chwilę czy nie zatrzymać się i nie wpiąć membrany do kurtki. Porzucam jednak ten pomysł, raz że nie chcę od samego startu robić od razu postojów, nie ma na to dziś czasu, dwa że nie chce mi się jej szukać w bagażach. Poza tym z każdym kilometrem będzie cieplej bo dzień zapowiada się piękny, jak każdy zresztą na tym wyjeździe. Jak nigdy dotąd bo zawsze, gdziekolwiek się nie wybrałem, musiało mnie doszczętnie zlać. Chociaż raz.
W niedługim czasie docieram do Kluj Napoki. Staję na pierwszej napotkanej stacji zatankować i włączyć nawigację bo to jednak duże miasto a ja dziś nie chcę się gubić. Przynajmniej na razie. O dziwo, udaje mi się. Czuję się przez to trochę jak tubylec, choć jadę po kresce nakreślonej na ekranie.
Teraz zacznie się ta najmniej przyjemna część rumuńskiej drogi. Krajowa jedynka. Ta z dużym ruchem i sporą ilością remontów i mijanek jednym pasem. Zjeżdżam jeszcze do jakiegoś przydrożnego motelu z restauracją na kawę. Najpierw zadaję pytanie ile mnie taka przyjemność będzie kosztować. 3,50. Czyli standard. Czy oni w tej Rumunii mają jakoś centralnie regulowaną cenę kawy? Wszędzie tyle samo, dokładnie 3,50. W portfelu mam 3,90 więc mnie stać. To poproszę.
Dalej droga przebiega bez niespodzianek. Znajomy już odcinek. Po drodze mijam znów cygańskie miasteczko z ich pałacami. Po raz drugi nie mogę wyjść z podziwu. Co tymi ludźmi kieruje żeby tak szpecić krajobraz?
Docieram sprawnie do Oradei. Wcześniej mijam motel w którym spędziłem pierwszą a tym kraju noc.
W Oradei nie włączam nawigacji. Przejazd idzie mi sprawnie. Do momentu w którym się zagapiłem i na jednym z rozwidleń źle zjechałem, w stronę centrum. Zaraz staję i proszę o pomoc nawigację. Ta niestety ma dziś focha. Nie wiedzieć czemu, przekłamuje o kilkadziesiąt metrów. Co jest? Jestem na jakimś osiedlu, pomiędzy blokami, bo tak mnie kierowała, i jeżdżę w kółko. Po trzecim czy czwartym kółku mam dość kręcenia się w miejscu i zwiedzania blokowiska. Właściwie to czterech bloków wokół których kręcę kółka. Kobieta z dzieckiem w wózku spogląda już na mnie podejrzliwie. Olewam wskazania nawigacji i wyjeżdżam z tego trójkąta bermudzkiego. Gdziekolwiek byle już tylko w kółko się nie kręcić. Okazuje się że miałem fart, nawigacja nagle się odnajduje, ja też widzę że wracam do rozwidlenia na którym źle zjechałem. No to jestem w domu. Teraz już prosta droga do granicy. Staję jeszcze za Oradeą na stacji na ostatnie na Rumuńskiej ziemi tankowanie.
Kilkanaście następnych kilometrów mija niepostrzeżenie i dojeżdżam do granicy. Tym razem jadę na pas oznaczony EU. Kolejki nie ma. Podjeżdżam do okienka, podaję ślicznej Pani strażniczce dowód, ta standardowo coś sprawdza w swoim komputerze i po chwili mi go oddaje. Z przepięknym, takim wiecie, całym sobą, od ucha do ucha, uśmiechem na swojej ślicznej twarzyczce. I tym miłym akcentem żegna mnie ten kraj. I z tym właśnie będzie mi się kojarzył.

Wjeżdżam na Węgry. Winietę mam wykupioną na dziesięć dni więc będę gnał autostradami. Jadę wśród pól słoneczników. Pamiętam te krajobrazy. Pamietam też te nieodczytywalne, przynajmniej dla mnie, drogowskazy. Kieruję się na Debreczyn.
Z każdym kilometrem robi się coraz bardziej gorąco. Jakby człowiek zbliżał się coraz do rozgrzanego piekarnika. Zaczynam tęsknić za dzisiejszym rześkim porankiem.
Dojeżdżam do Debreczyna. O ile jadąc przez wioski jeszcze gdzieniegdzie pojawiały się jakieś drzewa dające odrobinę cienia, to w mieście upał się zwielokrotnił. Choć jest jeszcze przed południem, słońce praży już niemiłosiernie. Nie mając najmniejszej ochoty na zgubienie się w tym mieście jadę oczywiście na nawigacji. Nawet stanie na światłach jest udręką. Nawigacja prowadzi mnie sprawnie, do momentu gdy nagle ekran staje się czarny. Przed skrzyżowaniem. Ze światłami oczywiście, ale bez jakiegokolwiek drogowskazu. No nie teraz, kochaniutka. Jadę przez skrzyżowanie prosto, bo nic mądrzejszego mi do głowy nie przychodzi. Zły wybór. Droga z dwóch pasów zwęża się do jednego a przed sobą widzę znów jakieś osiedle mieszkaniowe. Nie chcąc powtórki z Oradei zawracam, dojeżdżam do skrzyżowania i kieruję się w szerszą, dwupasmową drogę, w prawo. Za skrzyżowaniem staję na pierwszym napotkanym przystanku sprawdzić co też stało się mojej nawigacji. Wyjmuję ją z pokrowca i o mało nie upuszczam. Jest gorąca. Próbuję ją włączyć. Na ekranie widzę informację że telefon został wyłączony z powodu przegrzania.Włączenie może uszkodzić urządzenie. Czy mimo to chcesz włączyć? Lub coś w ten deseń. No tyle to wiem. Czuję przecież. Jasne że chcę włączyć, sam stąd nie wyjadę!
Niestety, po kilku minutach ta sama sytuacja. Ale jest stacja. Zjeżdżam więc. Podjeżdża też jakiś miejscowy motocyklista. Oczywiście w krótkiej koszulce i spodenkach. Nie, nie ganię go tu za jazdę bez odpowiedniego stroju, wręcz przeciwnie. Trochę zazdroszczę. Podchodzę zapytać o drogę. Pytam czy zna angielski, bo w jego ojczystym sobie nie pogadamy. Pokazuje ręką że nie bardzo. Ale zna niemiecki. Całkiem fajnie, gdybym ja też znał. Niestety, moja znajomość niemieckiego jest mniej więcej na poziomie węgierskiego. No może trochę lepiej, dzień dobry po niemiecku potrafię powiedzieć. Ale jakoś udaje nam się zgadać, na zasadzie ,,Miskolc, road, highway, autobahn, good way”? Zrozumieliśmy się. Jadę dobrą drogą. Mam jechać cały czas prosto. Rysuje palcem na stoliku numery autostrad i na jaką mam skręcić. Dobra, trafię. Dziękuję uprzejmie i jako że jestem już na stacji, idę do toalety. Wpadam też na genialny pomysł o którym to kiedyś czytałem że pomaga na jazdę w upale. Mianowicie należy zmoczyć koszulkę, założyć, na to kurtkę, i szczelnie się zapiąć. Postanawiam wypróbować. Oprócz zmoczenia koszulki, moczę też głowę, a właściwie to cały się myję do pasa. Ubieram się, telefon chowam do kieszeni spodni, niech się chłodzi, nie będę go katował w tej ceracie na kierownicy.
Pomysł z koszulką okazuje się genialny. Ale niestety krótkotrwały. Po wjeździe na autostradę miałem nadzieję że upał będzie mniej odczuwalny choćby z powodu wyższej prędkości. A gdzie tam. Owiewa, owszem, ale co z tego jak powietrzem jak z suszarki. Koszulka szybko robi się sucha jak pieprz, pomimo że się szczelnie zapiąłem. Zbawieniem okazują się często rozmieszczone przy węgierskich autostradach MOP-y. A na nich okrągły placyk, z ławeczkami w kółeczko, a pośrodku wodopój. Widziałem to już jadąc w tamtą stronę, teraz zrozumiałem tego sens. Tak więc staję na takim MOP-ie, lub na stacji których też jest całkiem sporo, moczę koszulkę, zakładam, zapinam się szczelnie, i jadę aż do następnego MOP-u. W ten oto sposób udaje mi się przejechać to piekiełko.

Tak więc dojazd do Miszkolca, poza upałem, nie nastręczył problemów. Teraz kierunek Słowacja. Są nawet drogowskazy na Koszyce. I SK w kółeczku. Czyli wyjadę z Węgier po drogowskazach? No nie wierzę. A jednak się udaje. Jeszcze robię przystanek na tankowanie, bo na Słowacji nie chcę tankować. Tak, chodzi o Euro. Mam jakąś straszną niechęć do płacenia w tej walucie. Moje zarobki nie są wystarczająco godziwe na taką rozpustę. Tak, wiem że po przeliczeniu wyjdzie tyle samo, ale siedzi mi to we łbie jak zakodowane: Euro=drogo i koniec.
Po zatankowaniu na full za kilkanaście tysięcy forintów człowiek czuje się znacznie lepiej. Taka namiastka bogactwa. No bo jak się na CePeeNie wydaje kilkanaście koła, i to lekką rączką, to jak się człowiek nie ma czuć jak milioner?

Wpadam na Słowacje prawie nie zauważając granicy. I zastaję zupełnie inny świat. Jakby ktoś otworzył drzwi i wpuścił mnie do klimatyzowanego pomieszczenia. Owszem, nadal jest ciepło. Nadal jest przyjemnie. Właśnie: przyjemnie! Już nie grzeje jak w piekarniku. Już powietrze nie jest jak z suszarki. Już człowiek nie myśli o zmoczeniu koszulki. I to dosłownie na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów tak diametralna zmiana.
Dalej znaną już drogą no Koszyce i Preszów. Ciężko jest się teraz przestawić na sporo niższe prędkości. Węgry jak wiadomo w większości po autostradzie, to i prędkość była odpowiednia. Teraz na Słowacji trzeba się pilnować. W okiełznaniu nadgarstka pomaga prosta myśl: prędkość - policja - mandat w Euro.
W drodze jeszcze łapę się na tym, na zarządzonym na szybko postoju, że skończyły mi się zapasy płynów i nie ma czym gardła przepłukać. Cholera, trzeba będzie zaszaleć. Znajduję stację i kupuję Colę na tą zbyt drogą dla mnie walutę.
Od Preszowa już nie będę jechał znaną trasą. Tym razem kieruję się na Poprad. Na autostradę. Tak będzie szybciej. No i na Słowacji, podobnie jak w Rumunii, motocykle nie płacą. Więc nic tylko korzystać.
Oni na tej Słowacji to myślą o wszystkim. Żeby się człowiekowi na autostradzie nie nudziło, to pobudowali tunele. I to jakie fajne tunele! Pierwszy z ograniczeniem prędkości, bo ruch obustronny. Ale to chyba na czas jakiegoś remontu. Drugi już normalny, z ruchem w jedną stronę. Szerokie, dobrze oświetlone. No dla mnie bomba. Idealny przerywnik w nudnym nawijaniu kilometrów. Mają ci Słowacy łby na karku.
Dojazd do Popradu poszedł jak po maśle. Zjeżdżam z tej ich fajnej autostardy, po drogowskazach, na Wysokie Tatry. Jeszcze jedne góry do przecięcia. A za tymi górami, po drugiej stronie, już Polska




Czego to ja ostatnio dość dawno nie robiłem? Ano tak. Nie gubiłem się. Nadrabiam ten błąd właśnie w Wysokich Tatrach. Bo kto by włączał nawigację? W dodatku w miejscu tak bliskim własnego kraju, z dobrym oznaczeniem dróg, i w którym już się było? Ale to takie przyjemne pomylenie drogi, bo gonić już nie muszę. Wiem że czasu na dojazd mi wystarczy. Sił też powinno. Tyłek co prawda już się z lekka zdążył odparzyć, ale z tym da się żyć. Tak więc coś mi się nie zgadza, chyba powinienem skręcić na rozwidleniu na Łomnicę. Rzut oka na mapę i potwierdzają się moje przypuszczenia. Zawrotka, nawigacji już nie włączam. Dalej już wiem jak jechać.
Ostatnie kilometry na obczyźnie. Jadę wolno, tempem wręcz spacerowym. Jest niezwykle przyjemnie, idealna pogoda do jazdy. Tak jak na Węgrzech po rześkim rumuńskim poranku pozostało tylko wspomnienie, tak tutaj tym samym wspomnieniem pozostał węgierski piekarnik. Pomimo wolnego tempa, kilometry mijają i widzę tablicę w znajomym języku: Granica Państwa. Rzeczpospolita Polska. Jestem w kraju!!! Dojeżdżam do Białki. Tutaj staje na dobrze mi znanym Orlenie. Tankuję i idę po to na co czekałem: zamówić w ojczystym języku moje ulubione hot-dogi. Oczywiście duże. Dwa. Przestawiam Gustawa na mini parking, zrzucam kurtkę, siadam na krawężniku i robię sobie piknik. Jestem szczęśliwy. Dzwonię do żony z informacją że jeszcze dziś się zobaczymy.
Dalej na Zakopiankę, na Kraków. Po drodze spotykam jeszcze dwójkę Chorwatów na Vulcanie. Zamieniamy oczywiście kilka słów na parkingu.
Dojazd do Krakowa przebiega bez przeszkód. W Krakowie wskakuję na autostradę na Katowice. To już końcówka. Poniżej 100km. Spacerek. Robię jeszcze jeden przystanek na MOP-ie. Podjeżdżają dwie dziewczyny Passatem. Jedna telefonuje. Mimochodem słyszę jak rozmawia o problemie z samochodem. Podchodzę i pytam co się stało i czy może w czymś pomóc. Tłumaczy mi że wyświetliła jej się żółta kontrolka z silnikiem. Zaglądam pod maskę, proszę żeby odpaliła. Wszystko wydaje się być w porządku, silnik pracuje równo, trzyma obroty, wkręca się też bez żadnych objawów, zarówno na benzynie jak i na gazie. Żadnych wycieków też nie ma. Poziom płynów w normie. Mogą jechać. Mają 50km więc spokojnie, nic się nie powinno stać. Drugi kierowca który również się zainteresował potwierdza.

Teraz już na strzała. Łapie mnie jeszcze druga bramka przed samymi Mysłowicami. Płacę 5zł i dosłownie po niecałym kilometrze zjeżdżam. Jestem w Sosnowcu. Tu już drogę znam na pamięć. Jeszcze jedno rondo, parę ulic, i dojeżdżam do celu podróży. Udało się. Parkuję Gustawa i przyjaźnie poklepuję go po baku.

Tego dnia na liczniku wyszło równe 840km. Kolejny mój rekord, jeden z wielu na tym wyjeździe, pobity.

I mapka:

https://goo.gl/maps/ZZx2TDbGyhL2


Dzień siódmy.

Dnia siódmego nie ma co opisywać. Poświęcony został w całości rodzinie, a i Gustaw zasłużył na odpoczynek.

Dzień ósmy.

Powrót do domu. Od rana pada. Żona z córcią wyjeżdżają wcześniej. Ja czekam na ,,okno pogodowe”. I tak je dogonię.
Wyruszam jakąś godzinę później. Chmury ciągle się gdzieś po niebie snują. Ale na razie nie pada. Jedzie się dobrze choć ruch spory. Przy zjeździe na Tarnowskie Góry jakiś wypadek. Korek potężny. Objeżdżam powolutku poboczem. Serce mi wali, bo przecież przede mną wyjechała żona. Wypatruję co się stało, jakie samochody. Na szczęście to tylko większa stłuczka, typowe najechanie na tył w korku. Ale pas zablokowany. Naszego samochodu nie ma. Uff.
Jako że pobocze się skończyło, środkiem się mogę nie przecisnąć bo dość wąsko jest a korek naprawdę spory, skręcam w prawo na Tarnowskie góry. W ten sposób na najbliższej krzyżówce zawrócę i wbiję się z powrotem w jedynkę. Przecinam więc ciągłą i…. o mało nie władowuję się pod busa. Mija mnie dosłownie na centymetry. W momencie robię się blady i mokry. Ewidentna moja wina, nie spojrzałem w prawe lusterko, a może i spojrzałem ale go nie zauważyłem, nie wiem. Wiem że naprawdę niewiele brakowało. Anioł Stróż dziś odwalił kawał dobrej roboty. Potwierdza się też to o czym często się słyszy, że na ostatnich kilometrach przed domem dochodzi do największej ilości wypadków. Niech to będzie przestroga dla wszystkich czytających te moje wypociny. Uważajcie na siebie. Naprawdę, ułamek sekundy, mocniejszy ruch kierownicy, bardziej zdecydowany skręt, i już bym wam tej opowiastki nie napisał.
Na pierwszym skrzyżowaniu zawracam i muszę zrobić krótki postój na papierosa. Ręce nie chcą przestać mi się trząść.

Decyzja okazała się jednak dobra, wyjeżdżam na jedynkę już praktycznie za korkiem.
Przed Częstochową ruch się zagęszcza. Wąsko, ale jakoś daję radę się przeciskać środkiem. I tak od świateł do świateł. W końcu udaje się przeciąć miasto. I następuje kolejna atrakcja. Atrakcja dnia.
Zaczyna padać. Ale nie taki zwykły deszcz. Taka kumulacja deszczy za te całe 8 dni. Tyle czasu mnie nie zmoczyło, aż wydawało mi się to nienaturalne. Więc teraz musiał to nadrobić. Lunęło tak że modliłem się o jakiś przydrożny parking. Nie żeby się schować. Nie było już sensu bo cały byłem przemoczony dosłownie w kilka chwil. Chciałem schować telefon i portfel.
Pojawił się w końcu parking. Schowałem się pod zadaszeniem, zdjąłem kurtkę, wyjąłem z kieszeni portfel i telefon. Teraz trzeba trochę zmoknąć. Muszę zdjąć torbę z motocykla bo w niej mam membranę od kurtki, a przy okazji wrzucić do kufra portfel z telefonem. Wpinam membranę, bo zakładać kombinezonu nie ma sensu jak i tak wszystko mokre na wylot. Gdy już się kończę ogarniać, deszcz lekko ustaje. Czyli nie jest tak źle, intensywny, ale krótkotrwały.
Niestety, była to tylko iskierka nadziei. Już po jakichś 10 minutach jazdy przyszła druga chmura. Większa. Dłuższa. Cięższa. Lało, raz mocniej, raz słabiej, ale nie przestając nawet na chwilę, do samego Piotrkowa. A od Piotrkowa zaczęło się istne oberwanie chmury. Taka kumulacja kumulacji. Czułem się jakbym jechał w rzece a nie po autostradzie. Jednak było coraz bliżej domu. Już mi nie zależało. Bardziej zmoknąć się przecież nie da. Więc jechałem. Nowy kawałek autostrady. Potem zjazd na S8. Węzeł Pabianice południe. Jestem już prawie w domu. Znajome ulice. Tu już znam każdy kamień, trafię nawet z zawiązanymi oczami. Zresztą, przez tą ścianę wody i tak niewiele widać. Dojeżdżam do domu. Nasz samochód stoi więc żona dotarła szczęśliwie. Uff, ponownie kamień z serca.
Parkuję Gustawa, i całkowicie niespiesznie, na spokojnie, ściągam torbę i kufry. I tak wyglądam jakbym przed chwilą wyszedł z basenu. Z tym że w ciuchach motocyklowych. Nie było na mnie suchego nawet skrawka. I buty które to niby miały być wodoodporne, za spory jak dla mnie hajs, schły cztery dni. No, ale może one są wodoodporne, tylko nie przewidzieli że ktoś będzie chciał w nich pływać.

I tak oto kończy się ta moja podróż. Jestem zmoknięty, padnięty, ale szczęśliwy.

Dziś, na ostatnim etapie, przejechałem 211km. Z czego jakieś 120 pod wodą.

Tylko dla formalności mapka:

https://goo.gl/maps/2kBMh4f1jJM2






Podsumowanie.

Pobiłem na tym wyjeździe kilka własnych rekordów na motocyklu. Między innymi była to najdłuższa trasa, byłem najdalej, najwyżej, przekroczyłem najwięcej granic podczas jednego wyjazdu, zrobiłem najdłuższy dzienny przebieg.

Rumunia zaskakiwała mnie praktycznie każdego dnia. Zawsze pozytywnie. Uważam że to świetny kraj do eksploracji motocyklem.
Nie spotkało mnie nic złego, ani razu nie poczułem żadnego zagrożenia, ani razu nie spotkałem się nawet z negatywnym podejściem. Ludzie mili i uśmiechnięci.

Łącznie przejechałem 3219km spalając 157,76L paliwa. Średnie spalanie wyszło 4,88L/100km. Najwyższe 5,4 zaś najniższe 4,1.
Wydałem dokładnie 1456zł. Plus 108 za ubezpieczenie. W tym jest zawarte wszystko: paliwo, noclegi, żarcie, prezenty i wszelkie inne wydatki.

Gustaw sprawdził się w boju. Żadnej, nawet najmniejszej awarii. Żadnego kapcia czy przepalonej żarówki. Nie licząc cieknącej lagi z którą wyjechałem z domu. Zresztą, zaraz po powrocie wymiana uszczelniaczy rozwiązała problem.

Co najlepiej się sprawdziło? Na pewno telefon z nawigacją. Rzecz niezastąpiona.
Najgorzej - kamerka. Zaraz po powrocie została sprezentowana chrześniakowi. Radości miał co niemiara. A ja już zdążyłem zakupić GoPro.

Wyjazd uważam za mega udany i z czystym sumieniem mogę polecić ten kierunek. Spełnił moje wszelkie oczekiwania z nawiązką.

Myślę już nie nad tym czy, ale kiedy uda mi się tam wrócić.

Dziękuję wszystkim czytającym za poświęcony czas.


K O N I E C
kris2k jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.07.2016, 12:32   #49
calgon
 
calgon's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Wroclaw
Posty: 2,392
Motocykl: RD04
Przebieg: 40.000
calgon jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 2 dni 45 min 49 s
Domyślnie

Brawo! Jak na dobry początek miło się czytało!
__________________
Agent 0,7
calgon jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.07.2016, 13:31   #50
krakus
 
krakus's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2010
Miasto: Sulejówek
Posty: 1,048
Motocykl: Fiddle
krakus jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 miesiące 2 tygodni 15 godz 1 min 48 s
Domyślnie

ja liznąłem tylko północ Rumunii i też planuję tam wrócić. fajnie się czytało, dzięki!
krakus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
24-27.05.2016r Karpaty UA a może MD Lewy997 Umawianie i propozycje wyjazdów 2 17.05.2016 22:48


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:59.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.