16.11.2011, 12:52 | #51 |
Zarejestrowany: Apr 2010
Miasto: Wlkp
Posty: 1,163
Motocykl: Prawdziwa przygoda XRV 750
Przebieg: od nowa
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 3 godz 1 min 4 s
|
Dzień 17 541km. 13.07
Jak zwykle najwcześniej wstał Piotr. Po śniadaniu wędkowanie. Efektem łowienia jest jeden tajmień. W drugiej kolejności ja dobieram się do wędki. Idę na jakieś 30-40 min obrzucać kilka miejsc. Efekt mojego łowienia jest kiepski. Wynik równy zeru. Dla jednej ryby złowionej przez Piotra i to jeszcze niezbyt imponujących rozmiarów nie ma sensu rozpalać ogniska. W czasie naszego pakowania motocykli podjeżdża Mongoł, który dostaje od Piotra w prezencie dwa baniaki pięciolitrowe na paliwo. Po wręczeniu prezentu minę ma taką, że nie wiadomo czy jest szczęśliwy, czy ma problem co z tym zrobić. Uwagę na jego motocyklu zwraca pięknie zdobiona kanapa. Panowie tapicerzy z forum może warto pomyśleć o podobnym modelu na AT hehe. Widać, że właściciel dba o swój pojazd . Na wczesny obiad zatrzymujemy się w zajeździe, gdzie spotykamy turystów z Australii i Anglii. Piotr ochoczo dyskutuje z nimi swoim płynnym angielskim pokazując w aparatach nasze zdjęcia. Kilka osób ze wspomnianej grupy rewanżuje się tym samym, dodatkowo opowiadając o swojej wyprawie. Ich przewodnikiem jest Mongołka, biegle mówiąca po angielsku. Dopytuję jej, gdzie lepiej zakupić pamiątki. W Harhorin czy Ułan Bator? Zdecydowanie stawia na Ułan Bator. Po pysznym obiedzie, na który zamówiliśmy pierogi buze wyskoczyłem na zewnątrz, by zrobić zdjęcie ciekawego pojazdu. Do naszej restauracji podjeżdża „chrystusowy pojazd” z małą beczką. Jest to dostawca wody w eleganckim skórzanym płaszczu, który już po chwili ubijał interes z pracownikiem knajpy. Taka lokalna rodzajowa scenka. Następna przerwa w jeździe była już w Harhorin na parkingu przy kompleksie świątynnym. W myśl zasady, że motocykle nigdy nie zostają same, jako pierwsi na zwiedzanie idziemy Piotr i ja. Robert w prażącym słońcu pilnuje maszyn. Harhorin to dawna stolica chanów mongolskich z czasów ich największej świetności. W 1937 roku komuniści wprowadzając swoją jedyną i słuszną doktrynę postanowili rozprawić się z religią i masowo niszczyli świątynie, oraz mordowali mnichów. Na terenie ogrodzonego kompleksu zostało kilka świątyń . W jednej z nich swoich wiernych przyjmowali tybetańscy mnisi. Po powrocie na parking Robert wspomina nam, iż spotkał dwóch Polaków. Jeden z nich poszedł szukać nas na terenie kompleksu, gdyż tak jak Piotrek był z Białegostoku . Zapewne chciał porozmawiać z „ziomalem”. Z nim już nie mamy okazji się spotkać, natomiast drugi podszedł do nas po kilkunastu minutach, by chwilę porozmawiać. Nasi rodacy pracowali w Mongolii, ale nie byliśmy na tyle wścibscy, by pytać co konkretnie robią. Byli to w zasadzie jedyni napotkani Polacy w Mongolii. Po krótkiej rozmowie pożegnanie i wyjeżdżamy z Harhorin, kierując się w stronę Ułan Bator. Pamiątkowe zdjęcie pod bramą wyjazdową z miasta, a po kilkuset metrach pierwsza kontrola policji. Kontrola kończy się wspólną fotografią ze stróżami prawa …… i dalej w drogę. Na którejś z rzędu stacji benzynowej po tankowaniu wolno toczę się w stronę Piotra rozmawiającego z jakąś kobietą. Okazuje się, że ów kobietą jest lekarka która od kilkunastu lat prowadzi gabinet w Warszawie. Jej mąż również jest lekarzem o specjalizacji ortopedia. Pytają nas, czy w jakiś sposób mogą nam pomóc? Cóż na fart !!! Chyba lepiej trafić nie mogliśmy. Zatem opowiadamy im o wypadku Roberta. Następne kilkanaście kilometrów jedziemy za ich terenówką do budynku, który można nazwać punktem medycznym . Przygotowanie do polsko-mongolskiej partyjki w kółko i krzyżyk Punkt medyczny przypomina nasze szpitale z lat osiemdziesiątych. Nie ma tam żadnego sprzętu, oprócz podstawowego wyposażenia, takiego jak aparat do pomiaru ciśnienia, strzykawki, igły i kilka leków. Bold ( tak ma na imię nasz specjalista ortopeda ) profesjonalnie wykonuje bandażowanie żeber, oraz obojczyka. Aplikuje Robertowi zastrzyki. Dziękujemy za pomoc i poświęcony czas. Kontynuujemy podróż w stronę stolicy Mongolii, zatrzymując się po następnych kilku kilometrach na zakupy. Po zaopatrzeniu się w wodę i jedzenie ruszamy dalej. Mijamy na poboczu poznaną rodzinę lekarzy, ponownie dziękując im, machając na pożegnanie. Jak się po chwili okazało, czekali za nami na poboczu, by nas ponownie dogonić i zaprosić do swojego letniego domku w Ułan Bator. Zaproponowali też następnego dnia zabrać Roberta do szpitala, na dokładne badanie, przy użyciu właściwego sprzętu. Korzystamy z zaproszenia i tuż przed północą jemy u naszych gospodarzy pyszną kolację. To, że podróże kształcą i dzięki nim możemy dowiedzieć się czegoś o otaczającym nas świecie, wie chyba prawie każdy. Ja dodam ( pewnie nic odkrywczego ), iż w trakcie takich wyjazdów możemy dowiedzieć się również więcej o samym sobie, co wkrótce miało miejsce. Po kolacji Bold poczęstował nas kumysem. Napój orzeźwiający, lekko alkoholowy wypiłem ze smakiem. Jak to wcześniej ustaliliśmy- wsiadamy do samochodu i jedziemy do miejskiej łaźni, by porządnie się wyszorować. Już po drodze jakoś dziwnie się czuję. Po 20 min, jak już dojechaliśmy do łaźni w lustrze zobaczyłem kogoś innego, bo z pewności nie byłem to ja:-). Oczy prawie jak Mongoł, nos napuchnięty, jak u Endrju po walce, a wargi jak u murzyna. To, że mam alergie na kilka rzeczy wiedziałem od dawna, ale nie przypuszczałem, że tak mój organizm zachowa się po kobylim mleku. Dobrze, że Piotr miał przy sobie tabletki antyalergiczne, które zażyłem jeszcze w łaźni, gdyż robiło się niebezpiecznie jak zaczął puchnąć mi przełyk. Do stanu wyglądu przed kumysem dochodziłem jeszcze następne dwa dni. O zdjęcia po kumysie nie pytać, bo ich nie ma J. Po powrocie do domu Bolda z racji późnej już godziny idziemy spać Robert: Pomimo naprawdę szczerego współczucia wygląd twarzy i pech Sebastiana rozbawił mnie. Jeszcze jesienią tak napalaliśmy się na kumys, dla nas kwintesencję orientu w Mongolii. Dobrze, że nie wypiliśmy dużo, a w pobliżu był lekarz i leki antyalergiczne. Nie robiliśmy biedakowi zdjęć, bo i tak nikt by go nie poznał. Dzień 18 15km. 14.07 Z rana Robert z Boldem jedzie do szpitala. Po powrocie z reklamówką leków Robert potwierdza swoją wcześniejszą diagnozę. Złamane piąte i szóste żebro oraz obojczyk z lekkim przemieszczeniem do góry. Wszyscy jesteśmy szczęśliwi … Robert będzie żył J !! Jemy wspólnie z rodziną Bolda pyszne śniadanie . Po śniadaniu Bold opowiada nam o swojej pracy pokazując w aparacie sporą ilość zdjęć . Pierwszy raz mam okazję zobaczyć odsłonięte ze skóry kolano . Niewątpliwie jest fachowcem w swojej pracy . Takich lekarzyt jak On jest w Mongolii tylko ( jak pamiętam ) czternastu. Po miłej rozmowie pakujemy motocykle, robimy pamiątkowe rodzinne zdjęcie i żegnamy się jeszcze raz dziękując za pomoc. Robert: Bold zawiózł mnie do szpitala swoją Toyotą Land Crouser. Jak śmiesznie jechało się siedząc po lewej stronie samochodu, a nie mając przed sobą kierownicy. W Mongolii w zasadzie większość samochodów ma kierownicę po prawej stronie pomimo ruchu prawostronnego. Wynika to z tego, że są to samochody głównie z importu z Japonii i Korei . To co zobaczyłem na miejscu bardzo mnie zaskoczyło. Piękna klinika traumatologii i ortopedii. Co prawda korytarze nieco „wymęczone”, ale widzę dużo nowoczesnego sprzętu. Bold wprowadza mnie do pomieszczenia, gdzie zostaje dokładnie przebadany przy pomocy aparatu przypominającego nieco rentgen do klatki piersiowej. Różnica dla mnie polegała tylko na tym, że wraz z Panią Operator obserwowali mnie w czasie rzeczywistym na monitorach. Potwierdziły się przypuszczenia złamań. Dodatkowo dowiedziałem się, że mam zmiażdżoną tkankę miękką pomiędzy żebrami z przodu przy mostku. No cóż upadałem już w życiu szczęśliwiej. Dostaję zalecenie przez dwa tygodnie nosić opatrunki składające się z kilku rolek szerokich plastrów oraz bandaży. Niestety nie wchodziło już w grę nastawianie kości. Jechaliśmy do szpitala tydzień i zaczęło się już zrastać. Jeżeli więc chciałbym poprawkę, to wygodniej będzie zrobić ją już w Polsce. Na odchodne Bold pociesza mnie, że „boleć to mnie jeszcze długo będzie” . No cóż zna się chłop na swojej robocie i jak się okaże potem -miał rację. Sebastian: Jedziemy szukać gesthouse, który prowadzą wspomniani Austriacy. Lokalizację znajdujemy według podanych mi wcześniej przez Macieja jeszcze w Polsce współrzędnych. Plac jest ogrodzony, monitorowany kamerami, zamykany szeroką bramą, przy której stoi strażnica Miejsce wygląda na bezpieczne nie tylko dla nas, ale co również bardzo ważne dla motocykli. Zostajemy tu na jedną noc. Właścicielka oprowadza nas po obiekcie pokazując kuchnię, prysznice i pralnię, po czym przydziela nam gerę. Po rozpakowaniu niesiemy nasze rzeczy do prania. Piotr po otwarciu swojego worka stwierdza, że zapach który się z niego ulatnia to mały pryszcz, przy mojej umieszczonej w worku bombie zapachowej. Przypomniałem sobie, że do szczelnie zamkniętego worka z rzeczami do prania wpakowałem dwie pary mokrych skarpetek, które dały efekt piorunujący. Biorę numerek z pralni, zostawiam worek i boczkiem … boczkiem ulatniam się, by jak najmniej mnie z tym workiem kojarzono. Robert chce odpocząć, więc zostaje w jurcie a my ruszamy na miasto. Po drobnych targach z taksówkarzem lądujemy w centrum miasta . Krzątamy się po placu Suchan Batora, robiąc zdjęcia parlamentu, oraz architektury stolicy i ludziom . Czyngis Chan przed wejściem do budynku parlamentu . Plac i pomnik Suche Batora Idziemy też odwiedzić Muzeum Historii Naturalnej, które jak się po chwili okazuje jest już zamknięte. Udajemy się zatem w poszukiwaniu klasztoru Gandan. Do klasztoru docieramy bez przeszkód, mijając po drodze jeden z słynniejszych gesthousów dla globtroterów Ghana Gestgouse. Gandan to jedyny klasztor w Mongolii który nawet w czasach najgłębszej komuny nie został zamknięty i działa nieprzerwanie od swojego początku . Obchodzimy kompleks robiąc zdjęcia w zachodzącym słońcu i wracamy do miejsca naszego noclegu, czyli Oasis Cafe & Gesthouse Decyzją kolektywu jutro po śniadaniu szukamy w pobliżu Ułan Bator rzeczki, by tam zastanowić cię ,co z wyjazdem na Gobi. Kolacja, piwo i do jurty . Miejsce noclegu : N47°54.639’ E106°58.900’ Dzień 19 435km. 15.07 Po śniadaniu jak dzień wcześniej zaplanowaliśmy, udajemy się około 30 km za Ułan Bator nad rzekę, gdzie mamy podjąć decyzję odnośnie wyjazdu na Gobi. Decyzja brzmi następująco: Robert zostaje nad rzeką na cztery max pięć dni, by odpocząć przed powrotem do domu. Ja z Piotrem przepakowujemy motocykle i bierzemy tylko rzeczy niezbędne. Jedziemy na południe do Dalandzadgad. W planie mamy zobaczyć wydmy Khongor Els, oraz Flaming Cliffs. Robert: Bardzo chciałem pojechać na Gobi. Warunki w Mongolii są jednak takie, że nie pytasz czy, ale kiedy i ile razy się wywrócisz. Nie chcę przeginać mając świadomość, że bardzo łatwo złamane żebro może przebić płuco. Teoretycznie można wezwać helikopter medyczny, ale to wydatek ok. 8000dolarów. Dodatkowo trzeba mieć jak go wezwać, bo telefony działają tylko przy miastach w bardzo małym promieniu. Chłopaki bardzo mi pomagali przy wszystkim, jednak nie mogłem ciągle ich obciążać moją osobą. Nie czuję się aż tak dobrze fizycznie, więc postanawiam- JESZCZE TU WRÓCĘ. Decyzję tą dodatkowo spowodowała świadomość braku nakrętki tylnego koła. Oś była lekko ruchoma. Dopiero w Rosji udało się ją delikatnie dokręcić. Jak się potem okazało od drgań złamała się lewa śruba napinająca łańcuch. Jechałem potem całą drogę z łańcuchem luźnym jak szmata . Siedzę tak więc w urokliwym miejscu, gdzie mętna (nietypowo jak na Mongolię) rzeka swym wartkim nurtem obmywa podnóża pięknych gór. Jest to chyba miejsce dobrze znane miejscowym, gdyż kilkakrotnie przyjeżdżają tu na odpoczynek, ale na krótko. Próbuje łowić ryby, ale rzucanie spinningiem jest ponad moje siły. Nurt jest bardzo wartki. Oceniam go na 35km/h. Pierwsze dwa dni dużo drzemię w dzień. Chyba organizm tego potrzebował. Nudzę się niemiłosiernie. To duża zmiana tempa życia, a ja nigdy w jednym miejscu usiedzieć nie mogłem. Zwiedziłem okolice mojego obozu, porobiłem zdjęcia, poesemesowałem do Polski. Szybciej niż się spodziewałem wrócili moi kompani, którym w tym czasie pilnowałem gratów. Jeszcze nigdy nie spałem w namiocie z sześcioma oponami. Chyba jednak przydał się ten odpoczynek. Pierwsza noc w towarzystwie chłopaków i rano pytanko-stwierdzenie od Sebastiana „że odpocząłem”. Zdziwiony zapytałem - skąd wie? Bo nie chrapałeś – odparł z uśmiechem. Sebastian: Prujemy po płaskim żwirowo-piaszczystym terenie trafiając momentami na odcinki asfaltu . Prawdopodobnie planują połączenie południa kraju ze stolicą drogą asfaltową, gdyż w wielu miejscach usypany jest wał z tłuczniem, który sukcesywnie pokrywany jest dywanikiem asfaltowym. Tam gdzie jeszcze wału nie uformowano są sporej wielkości kopce z materiałem na budowę takiego wału. Kilometry połykamy dosyć sprawnie, po drodze robiąc przerwy na uzupełnianie płynów i jedzenie. Jest ciepło 34 °C. Ruch jak na Mongolię dosyć spory. Z dala widać tumany kurzu, które unoszą pędzące samochody- szczególnie wielkie ciężarówki. Jakieś 220 km przed Dalandzadgad zbaczamy z drogi i szukamy miejsca pod obozowisko. Na kolacje konserwa i coś na przepłukanie gardła. Kuchenki nie zabraliśmy. Komu chciałoby się w tej temperaturze pić coś ciepłego? Noc jest gorąca. Przed położeniem się w namiocie sprawdzam temperaturę na termometrze. Jest jeszcze +32 °C. Miejsce noclegu: N45°13.537’ E105°48.698’
__________________
Możesz utracić wszystko,ale nikt nie zabierze ci tego co w życiu zobaczyłeś i przeżyłeś Ostatnio edytowane przez sebol : 16.11.2011 o 21:26 |
17.11.2011, 19:08 | #52 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: wrocław/oława
Posty: 47
Motocykl: RD07a
Online: 17 godz 5 min 53 s
|
Pieknie ,pieknie Panowie ,fajnie sie czyta i rozumiem że nieco dlużej sie pisze i cierpliwie czekamy
|
18.11.2011, 10:27 | #53 |
Zarejestrowany: Apr 2010
Miasto: Wlkp
Posty: 1,163
Motocykl: Prawdziwa przygoda XRV 750
Przebieg: od nowa
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 3 godz 1 min 4 s
|
Dodam jeszcze mały epizod który sobie właśnie przypomniałem odnośnie jazdy po zachodzie słońca .
Jedziemy za samochodem Bolda do Ułan Bator . Jest już ciemno jak w ..... jak w nocy Droga asfaltowa zatem możemy jechać trochę szybciej ( jakieś 100 - 110 km/h ) Jadę za terenówką , a za mną Robert i na końcu Piotr . W pewnym momencie na mojej wysokości na poboczu widzę pędzące konie , które wcale nie mają zamiaru zatrzymywać się i z pewnością przebiegną przez jezdnię na drugą stronę . Krzyczę w interkom UWAGA KONIE !!! Sam nie wiem jak chłopakom udało się uniknąć zderzenia . Jazda w Mongolii w nocy jest nie tylko niebezpieczna z powodu kiepskiego stanu dróg ( lub ich braku ) , ale i z powodu samopas chodzących zwierząt . Kraksa z koniem , wielbłądem lub nawet kozą może w efekcie mieć fatalny skutek .
__________________
Możesz utracić wszystko,ale nikt nie zabierze ci tego co w życiu zobaczyłeś i przeżyłeś |
18.11.2011, 13:04 | #54 |
Zarejestrowany: Aug 2011
Miasto: Gliwice
Posty: 130
Motocykl: RD07
Przebieg: 59000
Online: 3 dni 2 godz 51 min 35 s
|
Co stało się na tym zdjęciu gdzie jest taśmą zrobiona tylnia ośka \ śruba ? I co wogóle się stało że aż żebra połamane ?
Wogóle to wielki szacuneczek że taką podróżą z żebrami PS Czekam na to podsumowanie : ) |
18.11.2011, 13:10 | #55 |
Zarejestrowany: Apr 2010
Miasto: Wlkp
Posty: 1,163
Motocykl: Prawdziwa przygoda XRV 750
Przebieg: od nowa
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 3 godz 1 min 4 s
|
looknij na 3 stronę
__________________
Możesz utracić wszystko,ale nikt nie zabierze ci tego co w życiu zobaczyłeś i przeżyłeś |
18.11.2011, 19:08 | #56 | |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Reszel
Posty: 79
Motocykl: Varadero 1000 & TA 650? 700 Magadan Edition & Yamaha gryzzli
Online: 3 dni 2 godz 31 min 26 s
|
Cytat:
Gdyby nie te minięcie na "milimetry" to z pewnością doszły by nowe złamania do mojej listy. Pamiętam,ze po wszystkim poczułem całą gamę uczuć, któte następowały po sobie kolejno: hamowanie i zimne dozowanie hamulców przeszło w podziw dla urody konia gdy go mijałem, następnie radość że się udało i przeklinanie w myślach, bo fala bólu była potężna. Kości ledwo zaczęły się zrastać, a awaryjne hamowanie wymagało pełnago napięcia mięśni. Kierownicę trzeba było mocno złapać,a obojczyk rozpoczął swój taniec pod skórą. Kiedy zdałem sobie sprawę, że jest po wszystkim adrenalina spowodowała,że Sebastian usłyszał przez interkom żarty o najlepszym w Mongolii chirurgu, któty był na miejscu wypadku. |
|
19.11.2011, 19:39 | #58 |
Zarejestrowany: Apr 2010
Miasto: Wlkp
Posty: 1,163
Motocykl: Prawdziwa przygoda XRV 750
Przebieg: od nowa
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 3 godz 1 min 4 s
|
Dzień 20 422km. 16.07
Wstajemy bardzo wcześnie, by wyruszyć, gdy temperatura jeszcze będzie znośna . Na śniadanie woda i konserwa bez chleba, bo i po co rozpychać żołądki . Jedziemy po płaskim terenie, zatrzymując się co jakiś czas na robienie zdjęć, oraz uzupełnianie płynów. Na południu odludzie jest jeszcze większe, niż w rejonach w których poprzednio jechaliśmy . Jurty spotykamy bardzo sporadycznie, za to sporo stad wielbłądów i jak wcześniej wspomniałem samochodów też jakby więcej jeździło . Dojeżdżamy do Dalandzadgad W mieście robimy sobie małą przerwę . Przed wyjazdem w internecie wyszukałem informacje o muzeum, gdzie można zobaczyć skamieliny i szkielety dinozaurów. Szukamy ów muzeum i pytamy ludzi. Nikt jednak nie potrafi nam wskazać, gdzie ono się znajduje. Na budynek muzeum trafiamy w zasadzie zupełnie przypadkiem. W środku straszna lipa. Dwa pokoje z bardzo kiepskimi eksponatami. Pewnie to co najlepsze będzie w Ułan Bator. Jeśli ktoś będzie się upierał, by szukać tego muzeum to zdecydowanie odradzam, szkoda czasu. Na ławeczce przed budynkiem rozkładamy mapę i patrzymy w którym kierunku trzeba jechać, i jaka jest odległość do Khongor Els, oraz Flaming Cliffs . Po chwili rozmowy zmieniamy trochę plany . Jedziemy w okolice kanionu Yolin Am. Początkowo jedzie się łatwo i gładko , by po kilku-kilkunastu kilometrach pobłądzić i jechać na azymut. Co jakiś czas natrafiamy na dosyć głębokie żleby, które wyryła woda spływająca z gór. Sporo trzeba było kombinować, by znaleźć miejsce w którym dało się przejechać. Po około godzinie zupełnie przypadkiem dotarliśmy do jeszcze innego kanionu, przed wejściem którego stały jurty z wystawą fotograficzną . W jednej z jurt siedziała kobieta i sprzedawała wejściówki. Oglądamy wspomniane zdjęcia kanionu i chwilę rozmawiamy z „kasjerką” . Zwiedzanie kanionu jest możliwe tylko pieszo .Nie chcemy zostawiać motocykli bez nadzoru . Decydujemy się na powrót do miasta. W sumie od wyjazdu z Dalandzadgad w stronę Yolin Am i z powrotem do miasta przejechaliśmy około 80 km. ale zabrało nam to sporo czasu. Przed samym Dalandzadgad kierujemy się na północ do Bayanzag, czyli klifów. Na miejsce docieramy przed zachodem słońca. Słoneczko pięknie oświetla klify , więc pierwsze co robimy po zejściu z motocykli to sięgamy po nasze aparaty i pstrykamy zdjęcia . W międzyczasie odwiedza nas na motorowerze dwóch młodych Mongołów. Mówią , że znają angielski i ochoczo rozkładają jakieś przedmioty. Przedmiotami okazały się pamiątki, które chcieli nam sprzedać. Pogadać zbytnio też nie było o czym, bo angielski i owszem znali, ale tylko liczebniki Z oferty zakupu pamiątek nie korzystamy, lecz jak zwykle ochoczo udostępniamy małym modelom (zresztą ku ich uciesze) nasze motocykle. Miejsce do spania znajdujemy w pobliżu klifów przedzierając się przez krzaki, które przypominały trochę naszą kosodrzewinę. Picie na ochłodę, skromna kolacja i idziemy w tych ciepłych okolicznościach przyrody do namiotów na zasłużony odpoczynek. Miejsce noclegu N44°11.688’ E103°42.241’ Dzień 21 444km. 17.07 Po porannym posiłku ruszmy w drogę. Plan mamy taki, by na skróty czyli jakimiś bocznymi dróżkami dojechać do drogi głównej, która prowadzi do Ułan Bator. W zasadzie zawsze droga na skróty okazywała się błądzeniem. Nie inaczej było i tym razem. Podtrzymując tradycję już po jakimś czasie jeździmy po górkach, wypatrując jakiejkolwiek drogi . Błądząc trafiamy na murowane zabudowania. Cały teren ogrodzony jest siatką, i gdzieniegdzie drutem kolczastym. Robię zdjęcie Piotrowi, który pyta jakiegoś faceta w bejsbolówce o drogę. Po chwili w moją stronę biegnie gość ubrany w moro i buty woskowe. W tym momencie zrozumiałem , że jest to obiekt militarny i zaraz może wybuchnąć awantura. Będą chcieli sprawdzić mój aparat i zażądają usunięcia zdjęcia . Odwracam się i idę powoli w stronę motocykla, a żołnierz dobiega do ogrodzenia i mruczy sobie coś pod nosem. Na szczęście na tym mruczeniu się zakończyło. Grzecznie schowałem aparat i czekałem za Piotrem przy motocyklach Ruszamy w dalszą drogę. Pomiędzy górkami wyrastającymi z płaskiego terenu na drodze trafia się sypki piach, który skutecznie spowalnia naszą jazdę. Praktycznie momentami jedziemy na pierwszym biegu, podpierając się obiema nogami, wyrzucając z tyłu spod opony pióropusz piachu . Po kilkudziesięciu metrach takiego kopania i kurczowego trzymania kierownicy ręce domagają się odpoczynku. Z miejscem na odpoczynek w całej Mongolii absolutnie żadnego problemu nie ma. Śmiało można konsumować na środku drogi nie obawiając się, że ktoś będzie na nas trąbił albo, że za chwile pojawi się radiowóz z którego wyskoczy pan z kwitkiem do zapłaty. Krótko mówiąc pełen luz W porze obiadowej zatrzymujemy się w knajpce, w której jedliśmy jadąc w pierwszą stronę. Jest tu czysto i schludnie, jak na mongolskie warunki. W wejściu stoi wielofunkcyjne urządzenie, którego jeszcze nigdy nigdzie nie widziałem. Może ”Amica” powinna rozważyć wprowadzenie czegoś takiego do produkcji ? Hit murowany . W Miejscowości Mandalgovi, tuż przed wjazdem na stację benzynową gaśnie Potra KTM. Gdzieś „uciekły prądy”. Motocykla nie można odpalić. Piotr pcha maszynę na teren stacji i zaczyna się szukanie przyczyny. Przez chwilę rozważamy pomysł załadowania motocykla na ciężarówkę i odtransportowania go do Ułan Bator. W przeciwieństwie do wielu ludzi z tego forum ja wszystko potrafię zepsuć , a mało naprawić . Mechanik ze mnie jest żaden . Przypominam sobie jednak , że podobne objawy kiedyś już miałem w dwóch motocyklach . Stawiam nieśmiało diagnozę. Padł akumulator. Diagnoza zostaje potwierdzona w momencie, gdy silnik bez problemu odpalił na podłączonym akumulatorze, który udostępnili nam tankujący na stacji Mongołowie . Jadąc jakiś czas temu do sklepu spożywczego po napoje mijałem po drodze sklep motoryzacyjny. Dosiadam Afryki i pędzę zobaczyć co mogą nam zaoferować. Sklep jest niestety zamknięty, ale szybko tubylcy dają mi namiary na inny sklep i zapewniają , iż tam na pewno kupię baterię. Akumulatory faktycznie mieli, jednak były to egzemplarze do chińskich jednośladów o małej pojemności i zapewne z małym prądem rozruchowym. No cóż! Na bezrybiu i rak ryba . Biorę co jest i wracam do Piotra. Na stacji oprócz Piotra jest też chłopak, który mówi po angielsku i proponuje nam swoją pomoc. Oświadcza , że jest policjantem pokazując swoją odznakę. Szybko stwierdzamy, że zakupiony akumulator się nie sprawdzi, gdyż jest jednak za mały. Siadam powtórnie na motocykl i z „ panem władzą” jedziemy w poszukiwaniu innej baterii. Jazda z policjantem bez kasków po mieście … bezcenna . Akumulator kupujemy za 30 USD, zdajemy w sklepie ten mniejszy, który był zakupiony jako pierwszy i jedziemy podłączyć do KTM-a. Piotr przekręca kluczyk w stacyjce, wciska przycisk startera i …..dupa blada. Akumulator choć gabarytami i pojemnością podobny od tego który padł, to ma zbyt mały prąd rozruchowy. Posiłkujemy się ponownie akumulatorem z samochodu, który akurat zatrzymał się przy stacji benzynowej. Motocykl odpala bez problemu . Postanawiamy, że pojedziemy dalej. Nie wiadomo ile czasu akumulator stał już w sklepie . Może podładuje się w czasie jazdy i będzie lepiej kręcił rozrusznikiem . W ramach wdzięczności Piotr w prezencie daje naszemu pomocnikowi z policji nóż myśliwski. Robimy pamiątkowe zdjęcie i wracamy na drogę do Ułan Bator. Dzisiaj jedziemy, aż do zmierzchu. Miejsce do spania znajdujemy oddalając się od drogi głównej. Szybka kolacja i z pytaniem w głowie „ czy jutro rano odpali?” Kładziemy się spać. Miejsce noclegu N46°33.078’ E106°32.141’ Dzień 22 255km. 18.07 Rano otrzymujemy odpowiedź na pytanie, które sobie zadaliśmy poprzedniego wieczoru. Akumulator odmawia współpracy i nie chce się na tyle wysilić, by silnik zawarczał. Robimy szybką akcję, czyli wypinam akumulator z Afryki, użyczam prądu na rozruch i już po chwili śmigamy do Roberta, który czeka na nas koło Ułan Bator. Na miejscu dopakowujemy rzeczy, które zostawiliśmy przed wyjazdem na Gobi i jedziemy ponownie na nocleg do Oasis Gasthouse. Spotykamy tu Austriaków i Holendra, których poznaliśmy krótko po wypadku Roberta. Pytają o stan zdrowia Roberta i są ciekawi, czy potwierdziła się diagnoza na temat złamań. Odpowiadamy, że tak . Są złamane, piąte i szóste żebro, oraz obojczyk. Na wieść o tym jeden z nich ściąga czapkę z głowy i kłania się w pas przed naszym twardzielem. Po obiedzie wyruszamy na miasto, by poszukać mocniejszego akumulatora. Taksówkarz wozi nas jakimiś pokątnymi ulicami po uboższej części Ułan Bator naciągając koszty . Efekt naszego szukania jest mierny . Nawet w centrum nie mogliśmy znaleźć akumulatora, który „byłby godny” zamontowania do KTM-a . Wieczorem jemy kolację, popijając schłodzonym piwkiem, a następnie udajemy się na spoczynek do naszej jurty . Koniec wyprawy po dzikich mongolskich drogach trzeba jakoś uczcić. W kieszeni kurtki miałem małą niespodziankę Konsumujemy w małym rozcieńczeniu już naprawdę ostatnią flaszkę. Jest to „Spirytus Lubelski „ Butelka przetrwała kilka wywrotek i przejechała z nami szmat drogi. Tym lepiej smakuje !!! ( może Polmos Lubin zasponsoruje nam następną wyprawę J ). Miejsce spania ( namiary na Oasis ) N47°54.639’ E106°58.900’ Dzień 23 331km. 19.07 Dzisiaj pobudka trochę później, niż w dniach poprzednich, gdzie noclegi spędzaliśmy pod namiotem. Rano pyszne śniadanie … …. a po śniadaniu niezłomnie kontynuujemy poszukiwanie akumulatora. W planie mamy też zrobić drobne zakupy pamiątek, oraz odwiedzić Muzeum Historii Naturalnej, które przy okazji ostatniej wizyty w stolicy było już zamknięte .Trafiamy do kolejnych miejsc, w których Piotr tłumaczy dokładnie, co chce kupić. Problem polega na tym, że nawet jeśli akumulator jest podobnych gabarytów i podobny pojemnościowo to nigdzie nie ma napisane, jaki jest prąd rozruchowy . W jednym z miejsc na trasie naszych poszukiwań spotykamy Niemców, których mieliśmy okazję poznać kilka dni wcześniej przed Harhorin. Mają problem z BMW. Ich motocykle mają zaledwie kilka tysięcy kilometrów przebiegu , gdyż zakupili nowe maszyny przed wyjazdem do Mongolii. Problemem jest łożysko w tylnym kole , które jak się po kilku godzinach okaże mieli szczęście znaleźć i zamontować przeklinając przy tym konstruktorów motocykla. My niestety szczęścia w szukaniu baterii do KTM-a nie mieliśmy i poszukiwania spełzły na niczym . Na pocieszenie idziemy odwiedzić wspomniane muzeum. Mnóstwo w nim wypchanej zwierzyny i ptaków. Dla mnie najciekawsze było miejsce, gdzie nie wolno było robić zdjęć, czyli galeria z kośćmi, oraz skamielinami zwierząt prehistorycznych . Następnym punktem programu jest zakup pamiątek. Ciężko było wybrać coś ładnego, a za razem oryginalnego i w przyzwoitej cenie. Mnóstwo chińskiej tandety. Chodzę od sklepu do sklepu, a chłopaki czekają na mnie pewnie lekko zniecierpliwieni. W końcu kupuję kilka upatrzonych rzeczy i wracamy do naszej jurty, by zjeść obiad. Po obiedzie rozpoczynamy pakowanie motocykli na podróż powrotną. Rozliczamy się z właścicielką Oasis, krótkie goodbye do pozostałych gości i kierujemy się w stronę granicy z Rosją . Robert: Spacerując po ścisłym centrum stolicy staraliśmy się zakupić pamiątki. Nie było to zadanie łatwe. Jedne dyskryminowały rozmiary, inne kruchość, nieodporność na zamoczenie a jeszcze inne cena. Mistrzem zakupów okazał się Sebastian kupujący niezliczone ilości drobiazgów dla każdego ze swojej rodziny. Upał dawał się we znaki, ale po kilku godzinach wszyscy byliśmy posiadaczami pięknych pamiątek i prezentów. Nie było łatwo, ale w Mongolii nic nie jest łatwe. ehehehh Jazda po UlanBataar (tłum. czerwony bohater) dostarcza niesamowitych wrażeń. Meksyk!!! Dziury na pół koła, brak włazów studzienek, ludzie pojawiający się na jezdni nie wiadomo skąd i samochody jadące bez żadnych zasad. Jak się dowiedzieliśmy, połowa kierowców nigdy nie miała prawa jazdy! ( tak nam tłumaczył Bold ). Nim wyjechaliśmy potrafiłem już za pomocą sygnału zmienić tor jazdy autobusu miejskiego. Przez kawałek jego młody kierowca ścigał się ze mną nie zwracając uwagi na to co się dzieje z jego pasażerami…. W pewnym momencie zaobserwowałem, że jadący przede mną Sebastian w niektórych momentach jakoś dziwnie jedzie. Coś jakby się chwiał, na małej prędkości poruszał kierownicą na boki. Pytam go przez interkom- „co się dzieje?”. Odpowiedź przeszła najśmielsze oczekiwania. Otóż nasz kreatywny kolega tak rozganiał na boki mongolskie samochody, których kierowcy widząc chwiejącego się motocyklistę odsuwali się na boki. Prawdziwą oazą – zresztą zgodnie z nazwą Oazis – w tym szalonym mieście był nasz camping jurtowy prowadzony przez Austriaków. Panowały tam zupełnie inne zasady niż po drugiej stronie ogrodzenia. Wszystko stało zaparkowane bezpiecznie. Panowała przyjazna atmosfera. Bardzo zaskoczyło mnie otrzymanie przy zameldowaniu kuponów, w których sami wpisywaliśmy w odpowiedniej tabeli, ile jakich produktów sobie wzięliśmy z półki. Nikt nie kontrolował, ile piw wzięliśmy z lodówki, ile pocztówek ze stojaka, ile porcji obiadowych. Zaufanie do klienta…… Naprawdę oaza i inny świat. Bardzo spodobały się nam dwa szwajcarskie motocykle B.S.A. z 1936 roku, które przyjechały z Zurichu na kołach. Były naprawdę w świetnym stanie. Przy nas ładowano je do drewnianych skrzyń, aby mogły już spokojniej odbyć drogę powrotną. Sebastian: Ostatni raz przejeżdżając Ułan Bator możemy swobodnie i dosyć często korzystać z klaksonu utożsamiając się z pozostałymi użytkownikami dróg. Przy wyjeździe z miasta mijamy punkty poboru opłat zamykane szlabanami, poczym asfaltem jedziemy przed siebie na przejście w Kyakhta. Kilkanaście kilometrów za Ułan Bator bardzo mało brakowało, a zaliczyłbym sporego „dzwona”. Drogę asfaltową przeciął samochód osobowy, w którym kierowca kompletnie nie patrzył, czy coś nadjeżdża z boku na głównej drodze. Awaryjne hamowanie, a na kostkach … jadę, jak na lodzie. Robert wspominał tylko, że widział końcówkę tej akcji. Zostawiłem dwa długie ślady na szerokość rozłożonych rąk. Kierowca samochodu zauważył mnie już stojącego na drodze dopiero, jak zjechał kilka metrów na pobocze. Puściłem w jego stronę „wiązankę”, ale on jakby nigdy nic pokazał mi tylko gest, że nic nie słyszy, przykładając dłoń do ucha. Zagotowało się we mnie strasznie i zamiast dalej wrzeszczeć pokazałem jemu gest międzynarodowy, który z pewnością zrozumiał. Rozładowując tym gestem moją złość ruszam dalej. Jadąc i podziwiając widoki dochodzę do wniosku, że owszem można powiedzieć- byłem w Mongolii, jadąc od strony Rosji asfaltem do Ułan Bator i wracając tą samą drogą do Rosji. Dla mnie ta prawdziwa dzika Mongolia jest tam, gdzie asfalt się kończy. Myślę, że większość ludzi właśnie po to tutaj przyjeżdża. Granicę zamykają o godzinie 19-tej, zatem spania szukamy jakieś 50 km. przed granicą. Na kolacje zupka chińska, napoje chłodzące i kładziemy się grzecznie w swoje śpiwory . Śpimy tutaj N50°02.520’ E106°13.264 CDN..............
__________________
Możesz utracić wszystko,ale nikt nie zabierze ci tego co w życiu zobaczyłeś i przeżyłeś Ostatnio edytowane przez sebol : 19.11.2011 o 20:04 |
20.11.2011, 00:15 | #59 |
A ta RD03 to z jakiego kraju przyjechała
__________________
RD 03 TO NAJSTARSZA AFRYKA... MOTOR MARKA XRV 650 THE LAST TRUE DUAL SPORT BIKE ON EARTH http://www.youtube.com/watch?v=fnEHAjt_XPw |
|
20.11.2011, 01:01 | #60 |
Trójka też mi się rzuciła na oczy
BMtfu sie psuje ? w innym temacie piszą,że nie
__________________
Stary nick: Raviking GSM 505044743 Żądam przywrócenia formuły "starego" Forum AfricaTwin...... |
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Mongolia samotnie czerwiec/lipiec 2011 | doktorek | Trochę dalej | 44 | 14.02.2012 20:08 |
Mongolia 2011 start przełom lipca sierpnia, motorki już ma miejscu :-) | mnorbi | Umawianie i propozycje wyjazdów | 0 | 02.07.2011 18:46 |
Mongolia 2011 | sebol | Umawianie i propozycje wyjazdów | 121 | 01.06.2011 22:27 |