21.01.2011, 16:47 | #51 |
Centralny Jarek
Zarejestrowany: Aug 2008
Miasto: Bydgoszcz
Posty: 2,215
Motocykl: RD07, RD07a, RD07a, LC8, LC4, DRZ, K100, XL600LM
Online: 3 miesiące 2 tygodni 6 dni 19 godz 4 min 11 s
|
Tylko czy Andrzej o tym wie
|
21.01.2011, 19:07 | #52 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Wroclaw
Posty: 2,392
Motocykl: RD04
Przebieg: 40.000
Online: 3 miesiące 2 dni 45 min 49 s
|
hajs nie grał roli bo to Rychu placił a on byle czego nie pali takze poprosil babinke o najdrozsze szlugi w sklepie.Az boje sie wyjawiac ich ceny bo dzentelmeni o pieniadzach... itd.
|
22.01.2011, 00:20 | #53 |
Zarejestrowany: Jan 2009
Miasto: Strzelin
Posty: 1,677
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 3 tygodni 9 godz 18 min 30 s
|
W związku z tym , że " wszystkie Ryśki to porządne chłopaki " uprasza się o przekazanie Ryśkowi coby zapodał mapkę z GPS ( bo Rysiek ma GPS , baa... Rysiek zna się na GPSach ) przynajmniej nara UA bo ja wzrokowcem jestem ... chciałem zobaczyć gdzie się mamy nie pokazywać .
|
23.01.2011, 13:14 | #54 |
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Wawa
Posty: 397
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 1 dzień 18 godz 5 min 59 s
|
Nie tylko Rychu lubi cienkie mentole!
W sumie ciekawe alter ego. Dajesz Rychu!
__________________
Pzdr Gawron 'Podróżować znaczy żyć. A w każdym razie żyć podwójnie, potrójnie, wielokrotnie.' A. Stasiuk |
23.01.2011, 13:32 | #55 |
Zakonserwowany
|
Teraz już wiem dlaczego będąc jesienią w tamtych okolicach miejscowi mówili : Africa Twin z Polszy haraszo .
Pisz Pan dalej Panie Gregu , pozdrowienia dla Rycha .
__________________
Proszę siadać, się nie wychylać, się nie opowiadać I łaskawie i po cichu i bez szumu i bez iskier Wypierdalać. |
23.01.2011, 14:53 | #56 | |
Cytat:
__________________
Stary nick: Raviking GSM 505044743 Żądam przywrócenia formuły "starego" Forum AfricaTwin...... |
||
26.01.2011, 00:03 | #58 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: DW
Posty: 4,480
Motocykl: Pyr pyr
Przebieg: dowolny
Galeria: Zdjęcia
Online: 5 miesiące 17 godz 53 min 38 s
|
Rychu był zadowolony. Wszystko idzie zgodnie z planem. Słyszał kiedyś, że podobno jazda z planem ogranicza. Nie pozwala cieszyć się naturą. Nie pozwala oddychać w pełni powietrzem, które niesie przygoda.
Rychu ma w dupie te wszystkie opowiastki i jeżeli ma plan to go realizuje. Wynikało z niego, że niespiesznie, ale jednak, należy się kierować w miejsce gdzie stoi góra i się z niego śmieje. Rychu nie lubi jak ktoś się z niego śmieje więc pora jechać ku górze i jej wyjaśnić kilka spraw. Po wczorajszych przygodach towarzystwo nawet sprawnie zebrało się na śniadaniu. Jajcarnia, pampuchy, parówki czyli skolko ugodno. Ponieważ kilometrów do przejechania było sporo więc Rychu zagaił, że już pora kierować się w kierunku granicy. Buntownik Bajrasz z furiatem Andrzejem zapragnęli jednak wjechać na połoninę. Wczoraj byli niedyspozycyjni, ale teraz leżące nieopodal połoniny kuszą ich swymi kształtami. Rychu poczuł, że plan się wali, a właściwie już się zawalił. Ponieważ Andrzej nie miał już klamek w motocyklu, a jakiekolwiek ryzyko było zbędne, Rychu w bohaterskim geście postanowił zabrać maruderów na Borżawę. Gdyby pojechali sami to by się przecież pogubili i kto wtedy ich z błota powyciąga. Szybkie ustalenia ukierunkowały dalszą treść dnia. Rychu z Andrzejem i Bajraszem jadą na Borżawę, Deptul, Długi i Calgon domawiają jajecznicę i czekają na sprawny powrót. Następnie wszyscy jadą dalej w kierunku granicy. Utworzyła się również grupa2, która postanowiła pohasać jeszcze jeden dzień po okolicznych lasach i górach. Prześpią się w tym samym miejscu, a następnego dnia na luziku strzelą prawie 1000km. Jak postanowiono, tak zrobiono. Grupa2 u miłej pani w recepcji zapłaciła diengi za jeszcze jedną noc i ze śpiewem na ustach w stylu ‘hej, hej sokoły’ zniknęli za rogiem. Oczywiście podczas znikania wszystko dookoła zakurzyli. Ponieważ paliwa po wczorajszej jeździe było niewiele, więc na początek przyszło szukać stacji benzynowej. Kierunek Wołowiec, wszak to największa wiocha w okolicy. Rajzerzy przy prędkościach 40km/h schodzą na kolano. To skutki wczorajszych zabaw i odczucia prędkości są potrójne. Nieopodal śpiący milicjanci gdy dostrzegli wolno jadących motonitów wzmogli czujność. Zazwyczaj w tych okolicach to tylko maneta i ogień. Niespiesznie opuszczają swoją Wołgę i starszyna wyciąga lizaka. Przy tej prędkości wszyscy pochowali kolana i grzecznie zjechali na pobocze. Doświadczonym wzrokiem milicjant zagląda każdemu głęboko w oczy poszukując najmniejszej oznaki złamania prawa. - Ty, dawaj. Wygarnął głośno wystawiając gruby palec w kierunku Wiecznego. - Ja? Inżynier nie mógł wyjść z osłupienia. Ostatni raz grzeszył w Samborze, a wczoraj ledwo wypił kilka piw. Pozostali w geście radości starali się ukryć czerwone twarze i nosy. - Masz najbrudniejszy motocykl i nieczytelne tablice. Zagadał groźnie pan. Wieczny z prędkością światła wytarł tablice i jeden bok motocykla. Wasilij Iwanowicz widział już nie takich cwaniaczków, a raz obranego celu nigdy nie zmieniał. - Piliście. Zapytał, a właściwie stwierdził. - My? Nie, no co pan. My motobajkerzy z Polski. Rzekł ktoś. Na kacu źle się jeździ. - Właśnie. I dlatego wiem, że piliście. Powtórzył pan. My was znamy, przyjeżdżacie tu żeby pić i jeździć. Przyznajcie się bo będą problemy. Pojedziemy na komisariat, będą problemy, mandat, wrócicie do kraju, będzie zakaz wjazdu na Ukrainę. No przyznajcie się lepiej. Już kiedyś w filmach uczono, że jak cię złapią za rękę to mów, że nie twoja. Chłopaki idą w zaparte. Starszyna leniwie poprawia kaburę z pistoletem przypiętą do pasa. Podchodzi do ukraińskiego radiowozu i wyciąga czarną skrzynkę. Wygląda jak wykrywacz kłamstw. Blady strach padł na wszystkich. Ze skrzynki wyciąga szklaną rurkę. Inżynier, najmłodszy wiekiem, nie widział jeszcze takich urządzeń. Przez moment pomyślał, że będą mu na ulicy pobierać krew. Po chwili wszystko jest jasne. To najnowsza technologia do walki z pijanymi piratami drogowymi. Technologia liczy już 30 lat, podobnie jak szklana rurka i czarna walizka. Niemniej jednak wrażenie robi jakby była przysłana od zaprzyjaźnionych krajów z dalekiego zachodu. Do fifki zostaje doczepiony foliowy worek, aby było widać czy delikwent nie oszukuje. - No maładziec. To jest rurka wypełniona żółtym granulatem o właściwościach przypominających poszycie statku kosmicznego. Dmuchaj! Jeżeli zabarwi się na zielono znaczy, że piłeś i będą duuuże problemy. - Ale…. - Dmuchaj! Nie ma rady, Wieczny zabiera się za dmuchanie. Woreczek powoli się wypełnia. Gdy całe płuca zostały już wydmuchane, pan sięga po sprzęt aby wydać wyrok. Wieczny kątem oka dostrzega, że granulki są żółte jak słońce, więc raczej nic mu nie grozi. Milicjant groźnie obserwuje granulat. Po kilku chwilach stwierdza. - Zielone. Piłeś i teraz będziesz miał duże problemy! Pojedziemy na komisariat i tam stracisz motor, prawo jazdy, a żona będzie płaciła do końca życia! Z uśmiechem motocyklowego turysty, Wieczny protestuje. - Jak zielony? Przecież jest żółty. - Jest zielony, a ty piłeś. - Jak zielony. Żółty. Wieczny jest już nieźle wystraszony. - Jak masz na imię? Pyta wąsaty pan. - Michał, odpowiada Wieczny. Przez głowę przebiega myśl, że jak pyta o imię to chyba nie jest źle. - Słuchaj Michał. Piłeś. Przyznaj się. Wieczny opuścił głowę. Było już po sprawie. - Ty! Palec groźnie wskazuje Lepiego. Piłeś? - Nie, no skądże. - Dmuchaj! Lepi zrobił panu wykład o bakteriach i możliwych chorobach przenoszonych drogą kropelkową. Niestety na wyposażeniu czarnej skrzynki była tylko jedna rurka. Panowie już nie raz widywali takich cwaniaczków i świetnie sobie z tym radzili. - Dmuchaj! Do twarzy Lepiego ląduje sam foliowy worek. Lepi dokonuje pełnego wydmuchu, a wąsacz aby nie wypuścić ani grama, z lotem błyskawicy przykłada sobie ten worek do nosa. Z miną analizatora spalin wciąga Lepiego wyziewy. - Piłeś! Wrzeszczy starszyna. Najstarszy z towarzystwa Zbyszek, stwierdził, że już dość tej zabawy. Jego doświadczenie wskazywało jednoznacznie cel tych porannych igraszek. W tym czasie Przemo w pozycji poziomej stara się ukryć w rowie. Z kolacji wyszedł ostatni, dzierżył flaszkę w dłoni i rano ta flaszka była pusta. Zbyszek z prędkością kalkulatora, przelicza wartości walut obowiązujących w sąsiednich krajach. Mnoży i dzieli przez liczbę użytkowników. Z miną szpiega CIA wręcza wąsaczowi 200 hrywien. - Dał 200! Krzyczy do kolegi. Kolega kiwa potakująco głową. Jeszcze dodaje na zakończenie. - Jeśli chcecie pić to nie pijcie naszego piwa. Mamy hujowe piwo. Pijcie wódkę. Ale tylko sto gram wieczorem! - Sto gram na raz? Wszyscy śmieją się lżejsi o 200 hrywien. - No i nie jedźcie do Wołowca, tam jeszcze 3 patrole stoją. Stacja benzynowa jest 30km, w drugą stronę. 200 hrywien to 80pln. Czyli 16pln na łebka. Po powrocie do Polski inżynier usłyszał, że owy wąsaty jegomość jest znany w okolicy i że przepłacili. Podobno jego walutą jest 10 zł od łebka. No, ale hajs nie gra roli. Naiwne hasełko zasłyszane na początku ich ekspedycji zaczęło nabierać wartości. Wszyscy poczuli ciężar odpowiedzialności życia szerokim gestem. Ekipa jedzie w drugą stronę. Borżawa będzie atakowana od dupy strony. Sklep, paliwo, bankomat. Kilka ostrych podjazdów przed nimi, miedzy innymi na przełęcz Prisłup. Na sam szczyt nie dają rady, zbyt ostro. Tylko z daleka owe pagórki, przypominające nasze Bieszczady, wyglądają niewinnie. Czasami wystarczy błoto, kamienie lub mokra trawa, aby podjazd zakończył się porażką. Lepi z Kiełbasą na 690-tkach ciągle jeździli na zwiady. Miny nie były pozytywne. Sami może by wjechali, ale też by się nieźle uszarpali. Pół dnia minęło zanim wszyscy dojechali pod wyciąg. Znaną już drogą wjeżdżają na szczyt. Zbyszek łapie glebę na ostrym nawrocie w prawo, za wolno, za mało gazu. To ten sam zakręt na którym wczoraj poległ Przemo. Cała Borżawa przed nimi. Gdzie okiem sięgnąć widać wspaniałe pagórki porośnięte trawą, przez które przebiegają kilometry szutrówek. Na stromym zjeździe Zbyszek wpada na wystający kamień, przód dobija, leci bokiem, kątem oka widzi swoje tylne koło. Będzie bolało, pomyślał. Jakimś cudem spada na przednie koło i sprzęt odzyskuje stabilizację. Pot się leje ciurkiem. Późnym wieczorem czas na powrót do hotelu. Nieopodal natrafiają na agroturystykę "U Lewa". Wygłodzeni zamawiają bogracz, reberka, sałatki. Gospodarz zjawia się z flaszką wódki. Przegryzają to wszystko chlebem ze smalcem i papryką. Jest miło. Późną nocą wszyscy lądują w łóżkach. Niestety znowu zmęczeni. Tymczasem Rychu po śniadaniu wraz z Andrzejem i Bajraszem wyruszyli na Borżawę. Droga była znana z poprzedniego dnia więc nie było problemu z dojazdem. Po kilku minutach byli już pod wyciągiem. Andrzej z zatroskaną miną zajrzał Rychowi w oczy. - Dam radę. - Jasne. Odrzekł Rychu i już go nie było. Scenariusz jak z dnia poprzedniego. Kilkanaście kilometrów szutróweczki uciekało niespiesznie spod kół. Słońce cudownie oświetlało okolicę. Przed zakrętem śmierci Rychu się zatrzymuje i objaśnia najlepszy sposób pokonania. Bajrasz nabiera powietrza, jedynka i leci. Po chwili wyłania się za górką. Znaczy się udało. - Teraz ty Andrzeju. - Ja? Dlaczego? - Dlatego. Zapewne Andrzej wziął odrobinę mniej powietrza w płuca, bo po chwili Rychu usłyszał przeraźliwy łomot walącej się do metrowej koleiny królowej. - Kuuurwa, wysapał zły Andrzej. Mówił jeszcze inne rzeczy. Głównie o prokreacji. Pół godziny zajęło wyciąganie z nieszczęsnej dziury. Potem, już bez przeszkód, wszyscy wjechali na połoninę. Było ślicznie. Mała rundka po szczytach, pamiątkowe fotografie. Wszystko co najlepsze. Droga powrotna przebiegała bez niespodzianek. Sprawnie się przemieszczając wszyscy dojechali do hotelu. Lekko zawiedziony Calgon, niechętnie wstał z leżaka. Jeszcze piętnaście minut i jego opalenizna, rodem z Hollywood byłaby gotowa. No, ale nie czas na takie ekstrawagancje. Mała toaleta i po kilkunastu minutach cała szóstka mknęła już w kierunku granicy. Ponieważ czasu było niewiele była to ta nudna cześć wyjazdu, gdzie pod kołami był asfalt. Po kilku godzinach szczęśliwie dojechali do granicy. Kilkunastu przemytników, wałęsające się psy i stacja benzynowa. Lekko przepychając się do przodu trafiają na kolejnego ‘najważniejszego’. Napakowany osiłek z urodą krowy, w czarnej podkoszulce i pistoletem u pasa. - Stanąć tutaj i czekać. Mówi, wskazując miejsce przy budce celników. Niechętnie, ale jednak, wszyscy stawiają motocykle i czekają. Po kilkunastu minutach widać, że bez pęczku hrywien się nie obędzie. Jednak nie z nimi takie numery. Spokojnie wszyscy się rozbierają, kaski, zbroje. Uśmiech na twarzach. Calgon poczęstował Rycha czarnym przedmiotem. Bajrasz wyjął swojego białego. Sielanka. Paker, robi się niecierpliwy. - Kontrola numerów ramy. - Co? - Pokazać numery. Pewno to kradzione motocykle. - Gdzie ty widziałeś takie motocykle na Ukrainie. Odrzekł Rychu. Pan poprawił kaburę przy pasie. Po obejrzeniu wszystkich motocykli i odczekaniu kolejnych 30 minut mogli jechać dalej. Szybka kontrola paszportowa i już wszyscy mkną po ziemi niczyjej. W oddali widać granicę. Korek jak diabli. Rychu zatrzymuje się za ostatnim samochodem. Jechać, nie jechać, myśli. W tym samym momencie celnik sąsiedniego kraju macha ręką. To machanie może oznaczać tylko jedno. Jechać. Rychu wbija jedynkę i już po chwili jest przy celniku. - Poland? - Yes. - Go. Rychu odjechał w osłupieniu. Europa! Europa! Rychu nigdy nie sądził, że kiedykolwiek wypowie te słowa wjeżdżając do Rumuni. Po trudach ukraińskiej granicy wszyscy stanęli przy sklepie. Bankomaty i coś do żarcia. Wraz z wjazdem do Europy, niestety skończyła się możliwość porozumiewania się. Ręce poszły w ruch i już po chwili wszyscy szamali. Po krótkiej przerwie pora jechać dalej. Droga była nudna jak flaki z olejem. Rychu na GPS dojrzał skrót. - Jak pojedziemy tędy, a nie tędy to zaoszczędzimy masę kilometrów i będziemy szybciej mieli nocleg, a i jutro będzie krócej. Kusił. - No dobra. Odpowiedział ktoś. Nietrudno zgadnąć co było dalej. Po kilkunastu kilometrach skrót się skończył, droga zamieniła się w bagno i nie do końca było wiadomo gdzie jechać. Chwila szamotania się po terenie i buntownik proponuje, żeby wracać i jechać poprzednią drogą. Rychu był smutny, ale co miał robić. Niespodziewanie z pomocą pojawił się lokales. Z jego miny i ruchów wynika, że pyta gdzie jedziemy. Z ruchów Rycha wynika, że jedziemy skrótem tu i tam, ale nie ma drogi. Lokales z uśmiechem kiwa głową, że jest droga i może ją pokazać. Długi, jako jedyny, nie miał pakunku na tylnej kanapie. Poza tym Długi ma długie nogi i chyba nie zabije lokalesa. Z układu rąk lokalesa wynika, że do przejechania jest ‘dos’ i pół ręki. To niewiele. Po chwili Długi z lokalesam na plecach lecą przez las. Niestety Długi miał długie nogi i na leśnym błocie dawał radę. Potem wszyscy mówili, że to dzięki lokalesowi, który dociążał mu tylne koło. Podjazd, zjazd, błoto, trawa, drzewo, rów, woda, koleiny i diabli wiedzą co jeszcze. Tak w skrócie wyglądała droga. Dystans ‘dos’ i pół ręki został kilkukrotnie pomnożony. Lokales nie mógł się nadziwić dlaczego co chwili ktoś kładzie motocykl na ziemię i potem go podnosi. Zapewne to manewry NATO, myślał. Po dwóch godzinach i przejechanych 15 kilometrach lokales dumnie oświadcza, że teraz to trzeba się tylko trzymać drogi, która gdzieś tam jest i za kolejne ‘dos’ dojedziemy do ulicy. W podzięce za przeprawę lokales dostał paczkę fajek i przymusowy spacer powrotny. Pewnie do dziś opowiada rodzinie i znajomym jaki to manewry błotne oglądał. Niestety dalej nie było nic lepiej. Las co prawda się skończył, ale zaczęły się łąki. Droga co chwila się rozwidlała i tylko jakieś niezmierzone przeczucie Rycha kierowało motocyklem. W koleinach pełnych wody wszyscy zażywali kąpieli. Wody po kolana. W razie upadku kąpiel całkowita. Niestety upadki się zdarzały. I to nie raz. Po dwudziestu kilometrach ujrzeli światła w oddali. Żyjemy, wykrzyknęli. Trawersując kilkuhektarową polanę dotarli do małej miejscowości. Jest asfalt. Ucieszyli się wszyscy. Po kolejnych trzydziestu kilometrach dotarli do miasta. Mała tabliczka z napisem ‘Pension Panorama’ skierowała ich we właściwe miejsce. Po dojechaniu, miła właścicielka stwierdziła, że nie ma miejsc. Rychu zadrżał. Co teraz? Zimno, mokro, głodno i nieprzyjemnie. Trzeba coś załatwić. W ruch poszły uśmiechy, czarujące oczy, opowieści drzewa sandałowego. Jednym słowem wszystko. Po wszystkim cała szóstka wylądowała na sali konferencyjnej za nieduże pieniądze. Kiedy okazało się, że wszystko załatwione i już dalej nie trzeba jechać radości nie było końca. Zanim panowie się rozpakowali na schodach stało 20 pustych butelek po piwie. Calgon z uśmiechem podszedł do Rycha i zapytał czy nie ma ochotę na importowanego cigareta. Wszak to już inny kraj. Rychu miał ochotę i już po chwili w ustach mieli ciemne długie przedmioty. Było cudownie. Po rozpakowaniu przyszła kolej na kolację i kolejnych kilka piw. Późnym wieczorem wszyscy kładli się spać. Jeszcze tylko wieczorny występ Kubicy rozruszał mięśnie brzucha i w sali zapadła cisza. |
26.01.2011, 11:24 | #59 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Częstochowa
Posty: 1,376
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 3 tygodni 4 godz 47 min 14 s
|
Z pomocą Inżyniera, poszukując zwarcia w instalacji trafiłem tutaj. Wypada mi podziękować czerwonej kontrolce oleju.
__________________
"Ja się nie ścigam, więc nikt mnie nie dogoni." |
26.01.2011, 15:58 | #60 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Białystok
Posty: 180
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 2 tygodni 3 dni 23 godz 14 min 40 s
|
Jedna z najlepszych relacji ostatniego czasu! Dalej, dalej!
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Historia pewnego pomysłu czyli zapraszamy na Letni Zlot FAT 2013 | Mat | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 53 | 19.04.2013 09:15 |