Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22.10.2024, 22:57   #51
Melon
 
Melon's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Mar 2012
Miasto: Lublin
Posty: 5,091
Motocykl: cz350/ bandit600/ zx12r/ varadero/vfr1200xd
Melon jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 3 tygodni 6 dni 5 godz 56 min 45 s
Domyślnie

Foty w pytkę ale temperatury nie dla mnie, powyżej trzydziestu robię się nerwowy a jak żyć powyżej 40 ?
__________________
kto smaruje ten jedzie
Melon jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 01.12.2024, 21:11   #52
Dredd


Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 355
Motocykl: Tenere 700
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 7 godz 40 s
Domyślnie

Dzień 16 – niedziela 31 lipca

Wstajemy o 5:00. Pakujemy się i nikogo nie budząc opuszczamy hotel. Termometr wskazuje przyjemne 36 stopni. Jedziemy drogą przez góry w kierunku Nehbandan. Z tego co mówił Mustafa, będzie ona nieprzejezdna… Ale co tam! Jeśli uda się pokonać pierwsze 100 kilometrów, dalej powinno być ok. Zbiornik paliwa mamy na tyle duży, że możemy zaryzykować. W najgorszym razie pojadę 90 – 100 km/h, a wtedy spalanie spada do ok. 5 litrów, więc mamy prawie 600 km zasięgu.

399.jpg


400.jpg


401.jpg


Jak na razie droga idzie dobrze, a krajobrazy powalają. Szukamy najgorętszego miejsca na ziemi – Gandom Beryan, ale nie możemy znaleźć tablicy, które je wskazuje. Pewnie była przy drodze, a my parę razy jechaliśmy objazdami. Szkoda. Najwyżej następnym razem


402.jpg


403.jpg


404.jpg


Po około 60 kilometrach stan drogi pogarsza się: co chwila asfalt przechodzi w szutrówkę, upstrzony jest ogromną ilością dziur. Niektóre fragmenty drogi zniszczone zostały przez wodę – widać jeszcze wilgotne pobocza, czy błoto i koleiny w nim wyryte na „drodze”. Całkiem długie odcinki szutrowe, to zapewne efekt wykonanych spory czas temu napraw – kawałki asfaltu zgarnięte z drogi i leżące na poboczach zdążyły już dość dobrze wkomponować się w krajobraz.


407.jpg


414.jpg


Ciekawy to widok: woda na pustyni i to latem! Szczęśliwie, nie widzieliśmy oznak żadnej burzy, ale kałuże ewidentnie wskazują, że coś takiego całkiem niedawno miało miejsce, może nawet wczoraj…


408.jpg


Pustynia po raz kolejny zmienia kolor: teraz jest bardziej różowa.


409.jpg


Z moich wyliczeń wynika, że w okolicy maleńkiej oazy Deh Salm powinno być odbicie na Rig-e Yalan, czyli miejsce z największymi w Iranie wydmami, a po drodze język węża – kanion, pęknięcie w ziemi o takim kształcie. Nie ma wielkich szans, aby udało nam się tam dojechać, ale mam nadzieję, że może uda się choć z daleka zobaczyć te przepiękne góry piachu!
Sporo przed Deh Salm jest znak – do pięknych wydm jest jedynie 35 kilometrów.


411.jpg


Skręcamy. Na pierwszy rzut oka droga dobra i względnie twarda. Tylko gdzieniegdzie bardziej grząskie, piaszczyste odcinki. Ja na razie nie narzekam, ale Ani nie podoba się, gdy motocykl nie jedzie stabilnie jak dotychczas. W sumie nie dziwię się jej: ja mam poczucie jakiejkolwiek kontroli nad jazdą motocykla, a ona nie może nic zrobić. Gdy pojawiają się dłuższe, bądź głębsze odcinki piaszczyste, schodzi z motocykla.


412.jpg


413.jpg


Niestety, nie ujechaliśmy za daleko, a Ania musi co chwila schodzić z motocykla. Ja też czuję się coraz mniej pewnie tańcząc na piachu na Anakach
Cóż poradzić – jeszcze wiele nauki przede mną. A może nigdy nie opanuję tak ciężkiego motocykla w terenie?
Biorąc pod uwagę, że pierwszy i ostatni samochód jaki widzieliśmy dziś na naszej trasie, spotkaliśmy po 1,5 godziny jazdy, nie mamy tu wielkich szans na jakąkolwiek pomoc w razie najmniejszego psikusa. Z bólem serca, ale decydujemy się na odwrót.
Yalan, obiecuję ci: ja tu jeszcze wrócę

Widoki wspaniałe. Pustynia jest piękna i zmienna. Najpierw kaluty, później b. płasko. Dojeżdżamy do Marsowych gór, o których stanowił znak na początku naszej dzisiejszej drogi. Wszystko w różowym kolorze. Płasko, a gdzieniegdzie delikatna góra. Zatrzymujemy się zebrać się trochę piasku, który okazuje się drobnymi kamykami. Od razu pojawiają się ważki – latają wokół nas jak szalone.
Dalsza droga raczej prosta, czasami wije się między skałkami. Bardzo wieje, czasem trudno utrzymać głowę i aparat. Tam gdzie jest piaszczyście, sypie piachem po nogach tak mocno, że aż boli przez spodnie. Piach tańczy po drodze – wygląda to pięknie. Choć wschód słońca był przepiękny, co wróżyło pogodę, to teraz szczęśliwie słonko jest za chmurami.


415.jpg


416.jpg


417.jpg


Kończy się typowa pustynia, zaczyna ruch i normalna droga. Robi się wyraźnie chłodniej, co odczuwamy bardzo – jest tylko 30 stopni.


418.jpg


Trafiamy na kontrolę policyjną. Zatrzymywali się wszyscy, więc nie było opcji: unikaj kontaktu wzrokowego i jedź dalej Generalnie wszystko odbyło się bardzo miło, jedynie musieliśmy poczekać ok. 10 minut, aż jeden z policjantów zrobi ksero naszych wiz.
Mijamy pierwsze, bardzo prymitywne zabudowania – domy kopułowe. Obok widać agregat od irańskiej „klimy”.


419.jpg


420.jpg


421.jpg


422.jpg


Dojeżdżamy do Birjand i szukamy noclegu. Mijamy dość osobliwe „figury” na trawniku, a za nimi także osobliwy „segment”.


424.jpg


W państwowym hotelu recepcjonista wygląda, jakby dostał zawału na nasz widok i mówi, że nie ma miejsc, choć widać wyraźnie, że wszystkie klucze wiszą, więc hotel pusty. Jedziemy dalej. Trafiamy do jakiegoś także państwowego przybytku, który nie nazywa się hotelem, ani pensjonatem, ale czymś w rodzaju domu gościnnego dla rodzin.


423.jpg


Dostajemy duży pokój z wieloma łóżkami i lodówką. Pościeli i ręczników brak. Pokój kosztuje 3 miliony ze śniadaniem, czyli mniej niż 50 złotych. Babki na recepcji, pomimo bariery językowej były bardzo miłe. Do tego napoiły nas wodą i sokami

Wi-fi nie ma. Najważniejsze, że motocykl stoi bezpiecznie: na ogrodzonym terenie i do tego w miejscu, gdzie nie powinien go dosięgnąć żaden samochód.
Niestety ujawniła się jedna z naszych zmor hotelowych: hałasujący za oknem agregat. Prosimy o zmianę pokoju. Nie ma problemu. W drugim pokoju jeden z materacy śmierdzi szczochami, kaloryfer grzeje na maksa i nie da się go zakręcić, a klima ma zepsutą klapkę od nawiewu i wieje prosto na nas. Jakby tego było mało: ciężkiej, ciemnej kotary z okna nie da się odsłonić
Takie problemy, to nie problemy: kaloryfer przykrywamy kocem, zasłonkę podwiązujemy gumką, klimę podklejamy izolacją, przykrywamy się własnym prześcieradłem i idziemy spać.

Tego dnia przejechaliśmy 490 km.
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03.12.2024, 14:00   #53
matjas
 
matjas's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Brzezia Łąka
Posty: 14,391
Motocykl: nie mam AT jeszcze
matjas will become famous soon enough
Online: 4 miesiące 1 tydzień 5 dni 8 godz 21 min 33 s
Domyślnie

cóż można powiedzieć - kopara na podłodze. piękna podróż!
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa
matjas jest online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 21.12.2024, 20:31   #54
Dredd


Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 355
Motocykl: Tenere 700
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 7 godz 40 s
Domyślnie

Dzień 17 – poniedziałek – 1 sierpnia

Tradycyjnie pobudka o 5:00, a start o 6:00. Odbieram dokumenty od dozorcy, żegnamy się i jedziemy. Temperatura wynosi 23 stopnie, a mi zimno. Na przedmieściach nieodmiennie urzeka nas tutejszy folklor: plastikowe figury i jakoś dziwnie smutne place zabaw.


425.jpg


426.jpg


Za Birjand po jakimś czasie odbijamy na mniej uczęszczaną drogę. Robi się bardziej pustynnie, choć góry są nieodłącznym elementem krajobrazu (bliżej, dalej, małe, duże). Towarzyszą nam także, nieodmiennie kopcące straszliwie, ciężarówki Mac.


427.jpg


428.jpg


429.jpg


430.jpg


Pojawiają się stada wielbłądów, również znak, że są leopardy. No cóż, o tej porze roku pewnie gdzieś śpią i nie ma szans na zobaczenie takiego kotka. Przed nami kontrola drogowa. Znuszeni policjanci zatrzymują wszystkich.
– Tylko na nich nie patrz, nie nawiązuj kontaktu wzrokowego! – słyszę w interkomie.
Nie udało się, ale było nawet miło; musieliśmy tylko poczekać ok. 10 minut, aż jeden z nich zrobi ksero naszych wiz.
Mijamy oazę, albo jej ruiny – nie udaje nam się ustalić, czy ktoś tu jeszcze mieszka.


431.jpg


432.jpg


W miasteczku spotykamy zaś wielbłąda. Nie byłoby to nic szczególnego, za wyjątkiem tego, że jest to bestia dwugarbna; do tej pory widywaliśmy wyłączenie dromadery.


433.jpg


Przed Tabas pojawiają się wydmy piaskowe – są nieduże i porośnięte trawą, ale i tak bardzo urokliwe. Ciągną się przez dłuższą chwilę i mieszają się z górami. Pojawia się także znak, ostrzegający przed wielbłądami.


434.jpg


435.jpg


438.jpg


Nie mogłem sobie podarować i pojechaliśmy bliżej wydm. Tam chyba jakiś wielbłąd dokonał żywota, bo znaleźliśmy całkiem sporą ilość kości: niektóre z nich były pogruchotane.


436.jpg


437.jpg


Przy okazji naszła nas trochę smutna refleksja. Wszędzie, gdzie zapuszcza się Irańczyk, pojawia się mnóstwo śmieci. Niektórzy sprzątają po sobie (to także widzieliśmy), jednak ilość odpadków przy drogach czy w innych miejscach jest porażająca. Zapewne przyczynia się do tego umiłowanie Irańczyków do torebek jednorazowych: nawet kupując 1 małą rzecz w sklepie, sprzedawca usiłował ją zapakować w reklamówkę, będąc przy tym zdziwionym, że jej nie chcemy. Gdy zapytaliśmy o to, okazało się, że tutejszy klient nie tylko tego oczekuje, ale nawet wymaga. Inną rzeczą jest, że widzieliśmy jak zaraz za progiem sklepu człowiek wyjął z tej reklamówki loda, aby go spałaszować, a reklamówkę rzucił na chodnik.


439.jpg


Na horyzoncie ukazuje się przeogromne jezioro solne. W jednym miejscu jest białe, zaś w innym przybiera kolor piasku. Także grubość warstwy soli jest zdecydowanie różna: nieraz kilka milimetrów, a gdzieś dalej jest to warstwa 4-5 centymetrów. Majaczące na horyzoncie przedsiębiorstwa wskazują, że tu się ją pozyskuje.



440.jpg


441.jpg


Jak obwieszcza znak obszaru zabudowanego, wjeżdżamy do jakiegoś miasteczka. Od razu robi się zielono. Utrzymanie tu roślin musi kosztować sporo zachodu.



442.jpg


443.jpg


W miasteczku robimy postój na wc i coca- colę, bo jest znowu ciepło – ok. 40 stopni. Choć urlop to dla mnie świętość i telefon służbowy mam wyłączony, muszę zadzwonić i poświęcić ze 20-30 minut na rozmowę.

W międzyczasie podjeżdża busik – stoi i śmierdzi spalinami. Trochę już mam go dość, bo dodatkowo hałasuje. Oprócz busika podjeżdża 2 chłopaków na motorku. Myśląc, że pan z busika chce fotę z nami czy z motocyklem, już mam ochotę powiedzieć: rób pan fotę i gaś silnik, jednak on nie podchodzi do mnie i motocykla. Wraca Dominik, a pan z busika dopiero teraz decyduje się zbliżyć do nas razem z chłopakami, którzy przyjechali na pierdziochu. Zagaduje do Dominika i zaprasza nas do siebie do domu na obiad.


Pomny na irański zwyczaj ta’arof, odmawiam 3 razy przyjęcia zaproszenia. Skoro jednak pan kolejny raz je ponawia, stanowi to sygnał, że faktycznie chce nas gościć. Wobec tego z wielką ochotą je przyjmujemy. Jedziemy za chłopakami na pierdziochu do domu Rezy, bo tak ma na imię nasz gospodarz. Mieszkają we czwórkę: on, żona oraz dwóch synów: 14 i 16 lat. W domu tradycyjna, irańska klima na wodę i wiatrak. Duży salon połączony z kuchnią, 1 mniejszy pokój, łazienka, balkon. W centrum stoi telewizor, oprócz tego jedyne meble to kanapy i fotele. Nie ma stołu. Na początku siadamy na kanapie, dostajemy sok i arbuza. Rozmawiamy przez translator na komórce, który wydaje się, iż nawet nieźle tłumaczy na angielski. Bynajmniej zdania, które wypluwa brzmią sensownie Chłopaki niestety ani w ząb nie mówią po angielsku; dopiero od następnego roku rodzice planują zapisać ich do szkoły językowej. Tradycyjne pytania: skąd i dokąd jedziemy, czy mamy dzieci, itp. Pokazujemy trasę na mapie, wobec czego rozkładamy się na podłodze. Reza z rodziną przyjechał z Tehranu i robi tu jakiś biznes. Za jakiś czas na podłodze ląduje cerata, a na niej: chleb, zupa, dudż (coś a’la kefir z przyprawami do picia), tłuczone mięso z soczewicą. Do zupy dostajemy chleb, i każdy po ćwiartce cebuli. Na nasze zdziwione miny wyjaśniają, że cebula jest zdrowa. Tłuczone mięso nazywa się abguszt. Oczywiście dostaję najwięcej jedzenia, dostaję też dokładkę. Po obiedzie nasi gospodarze wyciągnęli poduchy i szykują się do spania (na które też nas namawiają). Wobec tego uznaliśmy, że czas się zbierać. Jednak wcześniej w ramach rewanżu za gościnę dajemy naszym gospodarzom drobiazgi przywiezione na taką okazję z Polski: monety, album o Polsce po angielsku i torbę z motywami łowickimi. Ale nie chcą nas wypuścić, lecz sami rewanżują się podarkami. My z kolei dostajemy korale z migdała pustynnego i perfumy. Kilka razy dziękuję, ale nalegają, więc bierzemy. Za chwilę mama dodatkowo przynosi w prezencie dużą torbę ze skóry wielbłąda. Tłumaczymy z 10 minut, że to zdecydowanie za drogi prezent i to co dotychczas nam podarowali to aż za dużo. Poza tym torba, choć jest ładna wygląda na osobistą własność pani domu. Nie możemy przyjąć tak drogiego prezentu. Poza tym i tak nie mielibyśmy jak jej zabrać na motocykl! Mamy wrażenie, że nasza odmowa wywołuje u pani mamy focha. Czy odmawiając przyjęcia prezentu popełniliśmy jakieś faux pas? Nie mamy pojęcia. Częstują nas bardzo słodką herbatą, chyba z tymianku, ale zdaje się, że atmosfera zgęstniała... Żegnamy się i zwijamy.


444.jpg


Jedziemy na kolejną odsłonę piaszczystej pustyni: Mesr. Skręcamy w wąską drogę: wokół pustynne klimaty wespół z górami. Za górkami czai się policja, ale nam się udaje. Gdy mijamy koryta okresowych rzek, droga obniża się, tworząc nieckę, aby woda mogła swobodnie się przelewać. Dzięki temu mamy fajne hopy


445.jpg


446.jpg


447.jpg


Obok wydm zlokalizowana jest turystyczna wioska pensjonacik przy pensjonaciku, hotelik przy hoteliku. Przed wioską pola uprawne, miło zielono. Mijamy wioskę i jedziemy na zwiad na wydmy. Jest martwy sezon turystyczny: wszystko wydaje się wymarłe. Hotel przy wydmach, w którym planowaliśmy nocleg jest zamknięty. Wracamy do poprzedniej wioski Rehab. Przygarnia nas koleś z lokami na głowie, mieszka w starym domu, który remontuje i adaptuje na hotel. Jak się okazuje, jest to jeden z niewielu stałych mieszkańców wioski. Gadamy chwilę, cena spada z 40 Euro na 24. Dostajemy domowej roboty ciasto i herbatę. Hotelik naprawdę przyjemny. Nasz pokój to stara kuchnia lub wędzarnia, bo do tej pory czuć dym. Wchodzi się do niej z wewnętrznego dziedzińca, na którym rosną warzywa i owoce.


448.jpg


450.jpg


451.jpg


Uderzamy obejrzeć wioskę: znajdujemy otwarty sklepik, w którym kupujemy wodę i colę u znudzonego starszego pana. Poza tym jest sporo pozamykanych pensjonacików, zaś w głębi kilka zamieszkałych domów.


449.jpg


W hotelu na stanie mamy szalonego kota i 2 Holendrów, którzy jadą przez Iran rowerami. Robimy sałatkę i jemy melona, bo owoce i warzywa jadą z nami już od dwóch dni w kufrach. Po jedzeniu czeka nas najprzyjemniejszy moment dnia: kąpiel w basenie!!! W basenie!!!
A wygląda to tak: w niewyremontowanej jeszcze części domu stoi mały, niebieski basenik, który – jak domyślamy się – w czasach swojej świetności służył za poidło dla wielbłądów Obecnie stanowi zbiornik na wodę do podlewania ogródka, my zaś dostajemy pozwolenie na pomoczenie się w nim!
Woda w pierwszym momencie wydaje się zimna, ale to tylko złudzenie: temperatura otoczenia to około 40 stopni, więc musiała się nagrzać. Włazimy: nie sposób opisać słowami, jaką radość daje kąpiel!


453.jpg


Kąpiel była tak przyjemna, że ledwo udaje się nam zdążyć na zachód słońca, który – jak to na pustyni – jest niesamowicie klimatyczny. I za każdym razem robi wrażenie!


454.jpg


Za namową właściciela naszego przybytku, idziemy oglądać gwiazdy i drogę mleczną. Trzeba oddalić się kawałeczek od wioski, gdzie ciemność jest tak gęsta, że można kroić ją nożem. Po zgaszeniu latarki w komórce nie widać własnej ręki. Natomiast gwiazdy to widok nie do opisania! Nie możemy wydarować sobie, że nie umiemy uwiecznić ich na zdjęciu, bo są one niesamowite. Zdają się jakby były na wyciągnięcie ręki.
Z nami idzie crazy kot hotelowy i nie odstępuje nas prawie na krok. W pewnym momencie zaczyna drzeć mordę i uniemożliwia nam dalszą wycieczkę: biega z prawej na lewą, tarasując dalszą drogę. Ewidentnie nie chce pozwolić nam iść dalej. Świecimy komórkami na prawo i lewo, lecz nie widzimy niczego niepokojącego. Obok drogi są tylko krzaki. Jednak zachowanie kota wzbudziło w nas taki niepokój, że postanawiamy wrócić. Kot natychmiast się uspokaja i idzie z nami grzecznie w stronę wioski.
Siadamy na patio i gawędzimy jeszcze chwilę z Holendrami i właścicielem pensjonatu.
Holendrzy postanowili noc spędzić na pustyni, co wydaje nam się o tyle dziwne, że jest po prostu za gorąco. Raczej nie odpoczną, ale to ich sprawa. Właściciel hoteliku pokazuje nam na komórce różową burzę piaskową – wszystko jest różowe. Zapewnia, że to nie jest fotomontaż, a nieraz burza na skutek załamania światła daje takie kolory. Mówi, że burze piaskowe są bardzo niebezpieczne – nie trwają jednak długo, więc trzeba je spokojnie przeczekać.

Po dniu pełnym pozytywnych wrażeń – walimy w kimę.
Tego dnia zrobiliśmy 520 kilometrów.
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
IRAN wiosna 2022 syncronizator Azja 18 20.10.2022 23:53
"PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND" adamsluk Polska 36 18.03.2016 19:48
Ile naprawdę kosztuje SHOEI Hornet ?:) MChmiel Kaski 7 27.01.2010 11:38


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:41.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.