02.05.2012, 15:19 | #52 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
|
Dzień XVI 06.09.2011r 598km
Nocka mija spokojnie. Spanie bez namiotu dało się jednak odczuć na tej wysokości, chłodek popieścił nam kości. Rano wita nas głos z rakiety, +6 Celcjuszy i mokre śpiwory. Niestety spowodowała to różnica temperatur między dniem i nocą, a rosa z pobliskiej rzeczki postanowiła wleźć nam do śpiworów. Na szczęście gorąca kawa wraca nas do życia a wędrujące coraz wyżej słońce wygania wilgoć z naszych śpiworów. Jeszcze tylko gest pozdrowienia od pasterza, który zagnał na poranne pojenie kebaby i ruszamy. Droga dość dobra, otaczają nas różnokolorowe wypalone słońcem góry. Ta część kraju jest zupełnie odmienna od zachodnich, ucywilizowanych regionów Turcji. Autoktoni ze względu na trwającą tu połowę roku zimę, upalne suche lato i nienadające się pod uprawę góry i stepy wegetują na skraju nędzy. Szukają oni schronienia w domach zbudowanych głęboko w ziemi, krytych wysuszonym krowieńcem w zimie dających ciepło, a w lecie upragniony chłód. W lecie wypasają owce i bydło a gdzieniegdzie można dojrzeć małe poletka zboża. Na trasie napotykamy dwie mijanki bo przyroda znów pokazała swoją siłę. Z gór zeszła lawina i droga była zasypana. Na szczęście z jednego pasa odgarnęli już głazy i kamole i dało się przejechać. Zresztą biegnące u stóp stoków torowiska w wielu miejscach są zabudowane tunelami przeciw lawinowymi. W pewnym Momencie zauważam stojące na poboczu drogi wozy pancerne i kręcących się wokół żołnierzy. Chyba jakieś manewry. 1098.JPG Po paru km znów, ale tym razem w otoczeniu czołgów z lufami skierowanymi na góry. Dopiero po spojrzeniu w mapę uświadamiamy sobie: wjechaliśmy do państwa Kurdów. Przyznam, że przejeżdżając obok stojących przy drodze czołgów i żołnierzy tureckich w pełnym ekwipunku patrzących na nas przenikliwym wzrokiem poczułem lekki dreszczyk na plecach. Bałem się otwarcie robić zdjęcia bo niekoniecznie chciałem stracić aparat z całą zawartością. Sami Kurdowie i ich miasteczka raczej nie odbiegają od reszty populacji tureckiej ale widać u nich głębiej zakorzeniony Islam. Szczególnie zauważalne jest to w ubiorze kobiet, gdzie większość ma zakryte włosy, a często też twarze zakrywają burką, a w czasie modlitwy ulice są wyludnione. 1062.JPG Ale religia nakazuje im być dobrym więc witali nas jak wszędzie przyjaźnie i z lekkim zaciekawieniem. Na stacji paliw na dzień dobry poczęstowali nas kawą i przyjazną pogawędką. Po drodze dwa razy napotkaliśmy kontrole wojskowe. Cóż tutaj niestety trwa cicha wojna. Droga była zamknięta płotkami i wszystkie pojazdy były kierowane na duży parking gdzie stały wozy pancerne i czołgi, dwa lub trzy Land Rovery i oczywiście uzbrojeni po zęby żołnierze. W stojących tam autach osobowych żołnierze robili istny kipisz. Powolutku podjechaliśmy do nich, podniosłem dłoń w geście powitania. Stojący z lornetką, chyba oficer, odpowiedział gestem i pokazywał, że możemy jechać dalej. Jednak widać mają świadomość, że turysta to jakby nie było pieniądz więc nie należy go niepokoić a na terrorystów to chyba nie wyglądaliśmy, choć jak spojrzałem na siebie w lusterko to nie wiem. Góry robią się coraz bardziej płaskie, droga niestety też coraz prostsza ale skwar przez cały czas chce nas zabić. Na szczęście pod wieczór krajobraz się zmienia. Docieramy do Kapadocji. Dla wielu podróżników jest to kraina legendarna a nie ma się czemu dziwić bo jest tu po prostu pięknie. Na skutek skamienienia tufu wulkanicznego – popiołu wyrzuconego około 3mln lat temu przez okoliczne wulkany powstały tu niesamowite twory natury i ludzkich rąk. Tuf w postaci miękkiej skały jest bardzo podatny na erozję, dlatego przez lata deszcze wyrzeźbiły fantastyczne, kolorowe wąwozy, kotliny, smukłe i wysokie kominy oraz stożki pokryte kapeluszami na kształt grzyba, lub raczej kutasa wyrastające prosto z ziemi. Od najdawniejszych czasów ludzie wykorzystując miękkość tufu żłobili w nim swoje domostwa. Obszar Kapadocji sprzyjał uprawie winorośli a porośnięte trawą stepy ułatwiały hodowlę koni. Ponieważ słoneczko udawało się na spoczynek rozbijamy się na jakimś wzgórku wśród malowniczych wytworów przyrody około 8km od stolicy Kapadocji Goreme. 1125.jpg Dojazd fajny, mocno pod górę i po bardzo sypkim, jak mąka, wszędobylskim piachu. Na szczęście udało nam się nie położyć wypakowanych Afryk. Ale za to widok z obozu wspaniały. Trawa wysuszona na popiół, łagodne wspaniałe pagórki i kutasy wyrastające wprost z ziemi w promieniach zachodzącego słońca, a obok poletka z wielkimi soczystymi melonami. Bajeczny świat. Słoneczko coraz bardziej przytula się do gór rzucając na nie czerwoną poświatę. W koło zero żywej duszy. Zmierzcha się. Zeżeramy jakieś resztki chleba ze zdechłym pasztetem zapijając browarem i upajamy się ciszą i spokojem. Gdy zrobiło się całkiem ciemno w oddali rozbłysła tysiącem świateł góra Uchisar z położoną u jej stóp wioską. Tam bawili się turyści z innymi portfelami niż nasze ale nie zamieniłbym na tą zabawę otaczającego nas spokoju. Wpatrzony w gwieździste niebo i cienie rzucane przez majestatyczne budowle skalne, przeglądając w głębiach pamięci kręcone tutaj sceny wyścigów smugaczy z Gwiezdnych Wojen zasnąłem przed namiotem. Niestety po jakiejś godzinie szybko wystygające góry popieściły mnie chłodem i wczołgałem się w czeluści namiotu zastanawiając się czym zaskoczy mnie jutrzejszy dzień. 1134.jpg CDN... |
02.05.2012, 21:35 | #53 |
Zarejestrowany: Sep 2009
Miasto: Kuźnica Kiedrzyńska /Czestochowa
Posty: 370
Motocykl: ADV 990, SXF 250
Online: 4 tygodni 1 dzień 2 godz 49 min 49 s
|
Zabrzmiało ciekawie i co dalej...
__________________
Cała nuta trwa dwa razy dłużej niż półnuta, ta z kolei dwa razy dłużej niż ćwierćnuta itd. |
03.05.2012, 12:08 | #54 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
|
Dzień XVII 07.09.2011r 96km
Budzi mnie dziwny dźwięk. Coś jakby mocny szum powietrza i to bezpośrednio nad głową. Wyczołguje się z namiotu. Jest około szóstej, zimno. 3 Celcjusze, słońce jeszcze ukryte za górami a bezpośrednio nad naszym obozem wisi… balon. Wielki, kolorowy, a zdziwione bardziej niż my ludki robią nam z góry zdjęcia. Pomachaliśmy sobie i odleciał. Rozglądnąłem się w koło, nie był osamotniony. Z za gór wznosiły się następne. Kurde będzie wspaniale jak wlecą w promienie słońca, a jego ciepełko by się nam przydało. Prawą nogą budzę Manego. - Choć zobaczysz coś pięknego - Co ciężarówka zgubiła skrzynkę z browarem? - Nie, to jest fajniejsze Wywlókł się z namiotu i chyba mu się podobało bo powiedział ….o ku…. 1140.jpg Balony majestatycznie przemieszczają się po niebie Kapadocji. W promieniach słońca są jeszcze piękniejsze, kolorowe. Na tle gór wydają się drobinkami. Naliczyłem 43 sztuki. Kurde ale fajnie by było obejrzeć Kapadocję z góry ale wolałem nie wyobrażać sobie ile taka przyjemność kosztuje. Może zostawię tę przyjemność niemieckim turystom. 1139.jpg Oczywiście gdy wysypało się na niebo całe mrowie balonów musiała paść mi bateria w fotorobie. Szybka kawa, zwijanie obozu, szybkie tankowanie motongów i baterii w aparacie i witaj piękna kraino. Na stacji podłączam foto do prądu. Musimy trochę tu posiedzieć więc zanabywam drogą kupna ciepłe bułeczki i duży placek przypominający ciasto francuskie ale wypełniony słonym owczym serem. Pychota. Posiedzieliśmy chwilę, ale Kapadocja tak mnie ciągnęła, że do końca nie naładowałem baterii. Pośród fikuśnych i niesamowitych skalnych wytworów wjeżdżamy do Goreme. Jest to wioska stanowiąca turystyczne centrum Kapadocji. Wioska pomimo zalewu turystów zachowała swój swojski charakter. Pomiędzy niskimi zabudowaniami wyrastają kominy skalne z wydrążonymi dziurami. Niektóre z nich są zamieszkane do dziś a nawet utworzono w nich małe hoteliki. Wielu mieszkańców Kapadocji ma w nich swoje domy i zagrody. Ciekawie wyglądają skalne twory, w których widać okiennice i anteny satelitarne a niekiedy nawet baterie słoneczne. 1264.jpg Niestety jest to okręg wciąż aktywny sejsmicznie i wiele wspaniałych jaskiń – domów zostało zniszczonych grzebiąc w swoich otchłaniach mieszkańców, ale za to część wnętrz zostało odsłoniętych wskutek niszczycielskiej siły przyrody. Zatrzymujemy się w centrum Goreme. Upał cholerny a jeszcze nagrzana skała oddaje ciepło. Rozglądam się za jakąś kafejką. Po chwili przejeżdża obok nas FJRa i Fazer na Greckich blachach. Zawracają. Witamy się serdecznie, rozmawiamy w Esperanto. Po chwili dojeżdżają jeszcze dwa GSy Advenczery 1200. Piękne, niezakurzone nawet, jakby dopiero co lawetę opuściły, a jeden kierownik od stóp do głów w Turatechu i … dresie (chodzę w dresie jak moi kolesie). 1184.jpg Ciekawe czy skarpetki też bo okular i chusta obowiązkowo Turatech. Zsiedli, przywitali się, popatrzyli lekko z niesmakiem na nasze Afri i pytają w jakim hotelu nocujemy. Grzecznie, pokazując przytroczony namiot odparłem, że to jest nasz hotel. Z lekkim niedowierzaniem spytali czy przyjechaliśmy z Polski na motocyklach, więc wyjaśniliśmy, że a i owszem ale właśnie wracamy z Gruzji. Nie jestem pewny czy nam uwierzyli ale po ich wzroku widać było, że żałowali iż wcześniej swoich pięknych BMW nie potraktowali błotem w spreju. Ale poza tym byli sympatyczni. Posnuliśmy się po klimatycznych uliczkach tej niezwykłej wioski i stwierdziłem, że warto by było coś przegryźć i do końca naładować fotobaterie. W oko rzuciła mi się piękna knajpka wbudowana w naturalny stożek skalny. Zasiedliśmy więc przy stoliku w cieniu pięknych winorośli. Uff trochę chłodniej. Po chwili podszedł zgięty w ukłonie pan w nienagannym czarnym garniturze. O ku…. Będzie drogo – pomyślałem. A co tam żyje się raz. Pan zagadnął: - mówisz po angielsku? - no niestety, ale trochę mówię po niemiecku - oj ja niestety nie - a może mówisz po rosyjsku? Na co Pan popatrzył mi głęboko w oczy i… - a Ty mówisz po węgiersku? OK. Zostaliśmy na esperanto - co byś zjadł? - wiesz od dawna mam ochotę na prawdziwy doner kebab Tym razem popatrzył na mnie z niesmakiem - słuchaj w restauracjach doner kebab się nie podaje, bo to jest jedzenie dla psów O cholera, zgłupiałem, a moje marzenia o prawdziwym doner kebabie na zawsze umarły. - chodź- wskazał na kuchnie, więc poczłapałem za nim. We wnętrzu, w oszklonych lodówkach stała bateria różnych dań mięsnych o różnym, apetycznym wyglądzie, a przewiduje, że i smakach też wspaniałych. - kebabi – wyjaśnił i pokazał, że mogę sobie wybrać. Oj, zjadłbym wszystkie ale obawiam się, że musiałbym zastawić w lombardzie Afrykę. Wybrałem więc jeden. Many postanowił iść prostszą drogą więc wybrał Kafe i Bira. Po chwili podjechało jedzenie. Na przystawkę biały twarożek z nutą kminku, a do tego chrupkie pieczywko. Zaiste apetyczne. Po jakimś czasie weszło na nogach nienagannie ubranego kelnera danie główne: długi pasek wspaniale przypieczonej mniam mniam miękkiej baraninki na cienkim mącznym placku, fryteczki – chyba ze 12 sztuk, ale tu o ziemniaka ciężko, biały ryż, zielona pietruszka, pomidorek, dwie zielone ostre papryczki, paski surowej cebuli posypane czerwoną mieloną papryką, i coś jakby szczypior co szczypiorem raczej nie było. Do tego zgodnie z tureckim zwyczajem pieczywa i wody do oporu. Oj było mniam, mniam. I nie miejcie mi za złe, że ja znów o żarciu ale przecież logistyka to podstawa desantu. Many, żeby nie patrzeć na moje obżarstwo wybrał się na spacer po miasteczku. Po wciągnięciu tego dobra rozparłem się w fotelu i z niepokojem oczekiwałem na rachunek. Wprawdzie nie było bardzo tragicznie bo około 40 tureckich wariatów ale sumienie poprawiła mi myśl, że rachunek jest za ładowanie baterii w aparacie a żarełko to pewnie gratis. Popalając fajeczki poczekałem aż wróci Many, który musiał uzupełnić nadwątlone siły Efezem i udałem się na oglądanie wnętrza Kapadocji z buta. Mimo panującego ukropu, a wędrówka w wysokich butach nie należy do relaksu wybrałem się do Goreme Acik Hawa Muzesi. Jest to muzeum pod gołym niebem, w którym obejrzeć można kilka kościołów i wspaniałych budowli sakralnych z X i późniejszych wieków, ze wspaniałymi freskami, wkomponowanych w skały i zawieszonych na nich. Nie będę Was zanudzał opowieściami o tym miejscu bo przeczytacie o tym w każdym przewodniku po Kapadocji ale miejsce to warte jest odwiedzenia bo pozostawia wspaniałe przeżycia. 1229.jpg Zmordowany wędrówką wróciłem do Manego. Odpaliliśmy dziewczyny i pojechaliśmy do Uchisar. Widziana przez nas w nocy (zdjęcie nocne z poprzedniego dnia) wysoka na 60m, podziurawiona tunelami i oknami wulkanicznymi skała. Z góry roztacza się piękna panorama na cały obszar Historycznego Parku Narodowego Goreme. Wioska u podnóża góry, o tej samej nazwie to plątanina urokliwych wąskich kamiennych uliczek. Podjazd jest mocno stromy i często wysypany miałkim piaskiem co mocno utrudnia zwiedzanie na grzbiecie, ale Afri dają radę, a piechotą na pewno przy tym skwarze nie chciało by mi się doginać i straciłbym wiele wspaniałych doznań wizualnych. Niestety w jednym miejscu poczułem moc grawitacji gdy na wąskiej stromej uliczce, oczywiście wyłożonej kamieniem i mocno zapiaszczonej musiałem się zatrzymać bo środkiem lazło stado debilnych niemieckich turystów wyglądających jak wycieczka z Wermahtu. Niestety po zatrzymaniu mimo zablokowanego przodu Afra zaczęła mi się ślizgać w dół do tyłu. Momentalnie zrobiłem się mokry jak szczur a pośladki zacisnęły zwieracze. Na szczęście po paru metrach oparła się na krawężniku bo oczy miałem już wielkie a przewiduje, że mimo przewrotki stoczyła by się kilkadziesiąt metrów w dół. Przy ruszaniu sprzęgło też dostało popalić ale się udało. Ale wrażenia bezcenne. 1236.jpg Jednak dopiero gdy się odjedzie kilka km od centrum Kapadocji, tam gdzie nie łażą już watahy niedzielnych, wycieczkowych turystów widać prawdziwą Kapadocję. Ludzi żyjących w jaskiniach, uprawiających małe piaskowe poletka i pasące się na spalonej trawie osiołki. 1224.jpg Ludzie Ci są, jak wszędzie gdzie trud i bieda, przyjaźni ale i wydają się być szczęśliwi z dala od pędu życia i cholernej cywilizacji, poza miastem pełnym zgiełku i chamstwa. Tutaj każdy pozwoli Ci nabrać wody ze studni, gdy powiesz, że jesteś głodny, pozwoli Ci zerwać owoc ze swego małego poletka i nie przepędzi Cię gdy będziesz chciał rozbić namiot. Z drugiej strony poznani przez nas Grecy. Też sympatyczni. Wzięli kredyt, kupili GS Advenczery, przyjechali na wycieczkę do Kapadocji, A I TAK ZA TO WSZYSTKO ZAPŁACĄ hi hi NIEMCY. I z tą myślą lepiej mi się zasypia gdzieś w polu między górami, w cudownej Kapadocji. Dobranoc! CDN… |
05.05.2012, 18:33 | #55 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
|
Dzień XVIII 08.09.2011r 399km
Głos z rakiety. Chciałbym się jeszcze powłóczyć po tej bajkowej krainie ale Many wymownie pokazuje datownik w zegarku. No tak, nie wszyscy są na emeryturze. Czas się zbierać. Żegnamy się jeszcze z okrętem pustyni 1260.jpg który cierpliwie czeka aż wlezie na niego niemiecki turysta żeby cyknąć fotę i obieramy kierunek na Ankarę. Niestety droga nudna i monotonna. Większa część trasy dwupasmowa i równa. Teren coraz bardziej płaski a gorąc nie do zniesienia. Pęd powietrza też niestety nie chłodzi. Czuję się jak w piecu. Wokół ścierniska i wypalona trawa. W wyschniętych korytach rzek tylko kamienie. Ani jednej chmurki. Susza jak cholera. Gdzieś po południu gdy moje znudzenie osiąga szczyt w oddali zaczyna majaczyć duża błękitna połać. Fata Morgana czy… tak, tak, jednak to jezioro. Hurrra! Wykąpać się, ochłodzić, wyprać, odpocząć. Afry jakby same przyśpieszają. Nad wodę, jechać, jechać. Im bliżej… rodzi się jakaś wątpliwość…. kuna… co jest? Błękit wody otacza wielki biały kożuch, a wokół niego jeszcze długi pas błota. 1286.jpg Nie to nie może być prawda. Żadnych ptaków, zwierząt, dziwna cisza, nawet owadów nie ma. Kraina umarłych? Stajemy, podchodzimy. O cholera… słone jezioro. Całkiem martwe. Leziemy po białej błotnistej breji. Udaje się dojść do wody ale cykora mam wielkiego, zapadamy się w błocie. Wkładam łapę i próbuję. Błłeeee obrzydliwie słona i dziwnie pachnie. Patrzymy na siebie debilnym wzrokiem, pranie, kąpiel, mycie, diabli wzięli. Nic nie mówiąc do siebie pakujemy się na grzbiety motongów. Naprzód, do pieca. Dolatujemy do Ankary. W tym skwarze nie myślę nawet jej zwiedzać. Na szczęście infrastruktura drogowa w Turcji jest na wysokim poziomie a Ring ma aż pięć pasów więc mimo sporego ruchu nie odczuwa się na drodze tłoku. Za to osiedla mieszkaniowe mnie zachwycają. Wszystkie domy kolorowe, wesołe. Nie ma tutaj szarości tak jak u nas. Z Ankary obieramy kierunek północno zachodni na Istambuł. Na szczęście przy drodze na terenie całej Turcji stoją małe kamienne murki, z których z rury leje się przez cały czas woda. Czysta i zimna, orzeźwiająca, chyba źródlana. 1475.jpg Można uzupełnić manierki, obmyć mordy. Zastanawialiśmy się nawet czy by się w tej studni nie wykąpać, umyć jajka. Na szczęście odstąpiliśmy od tego pomysłu bo….. Było już ciemno. Stoimy przy takiej wododajni, uzupełniliśmy zapasy wody. Zatrzymuje się Dacia-Renault. Z auta wysiada starszy Pan, pozdrowiliśmy się gestem. Podchodzi do studni, ściąga buty, skarpetki, obmywa stopy. Z bagażnika wyciąga mały dywanik, klęka na nim w stronę zachodu słońca i zaczyna się modlić. Na myśl, że mogliśmy się wykąpać w studni zrobiło nam się ogromnie głupio. Nie można nikogo obrażać, a gdyby ktoś zobaczył, że się kąpiemy mogło by być po prostu niebezpiecznie. Nie chcieliśmy Panu przeszkadzać więc odpaliliśmy dopiero gdy skończył. Jazda po górach, a na szczęście znów wjechaliśmy w pasma górskie, po zmroku nie jest zbyt rozsądna więc usilnie rozglądamy się za jakąś dziuplą. Niestety po obu stronach drogi są bariery energochłonne, a boki drogi skaliste. Zjeżdżamy z głównej drogi. Niestety tam gdzie nie ma skalistego podłoża po obu stronach są wykopane rowy odwadniające. Znajdujemy wreszcie miejsce gdzie przez rów przejechał traktor i trochę go rozorał. Próbujemy przejechać, udało się. Spalona słońcem trawa, jakieś drzewka. Cóż więcej trzeba, no może oprócz wody, najwyżej nie będziemy się wąchać. Rozkładamy obóz. Na sznurach jak zwykle suszą i wietrzą się ciuchy. Nawet nie chce mi się jeść tak nam słoneczko dało do wiwatu. Piwo. Spać. 1296.jpg CDN.... Ostatnio edytowane przez Miętus : 05.05.2012 o 18:37 |
17.05.2012, 13:38 | #57 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
|
Dzień XIX 09.09.2011 523km
Głos z rakiety. Kurde skąd, przecież tu jest zupełne pustkowie. Parę drzewek i skały. A jednak. Allach ogłasza nowy dzień. W czeluściach kufrów znajduje jeszcze dwie zupki i trochę tureckiego chleba. Fajnie, jest śniadanie. Mimo bardzo wczesnej pory słonysio dobiera nam się do gnatów. Na spodniach i termikach białe plamy soli z wyschniętego potu, o zapachu nie wspomnę. Droga troszkę mniej monotonna bo zaczęły się pasma górskie. Zdecydowanie niższe bo po bokach gdzieś około 2000mnpm ale są i winkle i troszkę jakby chłodniej więc i jazda robi się przyjemniejsza. Po X km trasa nasza łączy się z autostradą, tzn. idą teraz równolegle, tylko na naszej co jakiś czas są skrzyżowania no i za darmoszkę. Wchodzimy na wiadukt. Nie wiem jak długi ale naprawdę potężny, i te filary chyba do nieba. Po pewnym czasie powietrze się zmienia. Jest dużo świeższe i przyjemniejsze a po chwili po lewej ukazują się nam dawno nie widziane lazurowe wody morza Marmara. Widoki znów robią się piękne. Docieramy do Istambułu i oczywiście rozpoczyna się kocioł, choć to mało powiedziane. Walka z puszkami o każdy centymetr na drodze. Po kadłubie pot leje się strumieniami i znów przypominam sobie w praktyce po co jest rowek na dupie. Skwar, i jeden wilki ryk klaksonów. Aby do przodu. Paluchy drętwieją od sprzęgła i hamulca. Obłęd. Ja znów chce w góry, tam gdzie nie ma ludzi!!! Zatrzymujemy się przed mostem nad Cieśniną Bosfor. Widok przepiękny. Wyciągamy fotoroby. W koło znaki zakaz fotografowania ale może się uda. Oczywiście zaraz jest obok nas Policjant i wykrzykuje, że nie wolno. A zapalić? Zapalić proszę bardzo, ale już stał przy nas aż do odjazdu. Cóż było robić. Cyk, cyk w czasie jazdy. Warto było. 1304.jpg Przejeżdżamy nad cieśniną Bosfor i jesteśmy znów w Europie. Trochę żal, że przygoda się po woli kończy ale co zrobić. Pozostają wspaniałe wspomnienia. Widok z mostu oszałamia. Jest on potężny a dołem majestatycznie przechodzą wielkie statki. Wbijamy się znów w kocioł. Postanowiłem zjechać z przelotówki do miasta co Many skomentował stekiem słów nienadających się do cytowania. Ale skoro już tu jesteśmy to trzeba trochę pozwiedzać. Po nie wiem jakim czasie walki o miejsce na drodze i kilkakrotnym przejechaniu wzdłuż po chodniku docieramy na nabrzeże morza Marmara pod pałac Sułtana. Jest ogromny. Przed bramą stoi policjant z pistoletem maszynowym. Podszedłem, mówię, że chciałbym foto. Nie ma sprawy ale musisz wejść tym wygrodzonym płotkami wejściem i przejść przez bramki. Kurde, kontrola jak na lotnisku. Czego oni tak strzegą?. Wchodzimy do małego oszklonego budyneczku. W środku czterech policjantów, masę monitorów i bramka. Każą przez nią przejść. Oczywiście piszczy. Wyciągać wszystko metalowe na tacę. W Momocie gdy wyciągnąłem nóż, który zawsze jest przy mnie chłopaki poderwali się zaniepokojeni ale gdy wyciągnąłem blachę policyjną okazali się bardzo przyjaźni i jakby trochę się uspokoili. Pogadaliśmy. Pozwolili zostawić w kanciapie kaski. Bardzo chcieli robić z nami zdjęcia. 1422.jpg Jeden nawet zaoferował, że oprowadzi nas po pałacu. Pałac piękny, z wielkim przepychem ale zwiedzać należy go w spodenkach i koszulce a nie w motociuchach i od rozmowy bolały nas mocno ręce. Powiem szczerze zwiedzanie nas wykończyło. Wsiedliśmy na dziewczyny i przebiliśmy się do starej dzielnicy. Koniecznie chciałem zwiedzić bazar bo te klimaty są wspaniałe. Stawiamy sprzęty koło jakiegoś pomnika. Many stwierdza, że ma dość więc sam zagłębiam się w bazarowy harmider. Zaczepia mnie jakiś handlarz. Pyta „from”? Więc wyjaśniam grzecznie From Poland. „A Polonez” i ciągnie mnie do swojego stoliczka. Na stoliczku w pudełku jakieś tandetne metalowe zapalniczki. - pan kup Zippo - Ty koło Zippo to nawet nie leżało Odwracam się i odchodzę a za sobą słyszę miłego handlarza - śpieldalaj Ooo, moja afrykańska duma została urażona więc się odwróciłem i posłałem panu długą wiązankę w naszym pięknym słowiańskim języku, po czym dostojnym krokiem się oddaliłem bo a nóż by chciał mnie zapoznać ze swoimi kolegami. Łaziłem tak bez celu pośród tureckich męskich przekupek gdzie piękne ludowe wyroby mieszały się z obrzydliwym kiczem gdy dostrzegłem wielki napis DONER KEBEB. Idę w kierunku zapachu i od zarośniętego sprzedawcy za kilka tureckich wariatów dostałem wielką bułę z przypieczonymi soczystymi paska mięska. Więc jednak Po przejechaniu 5 tyś km przez Turcję spełniło się moje kulinarne marzenie o kebabie. Podbudowany tym faktem i z pełnym brzuchem dosiadamy Afryk i wbijamy się w jeden wielki młyn uliczny. Jazda przez Istambuł to obłęd, Komunikacyjny horror. Teraz wiem dlaczego gdy siedzieliśmy pod bazarem i podszedł do nas starszy pan, obejrzał nasze motongi, popatrzył na nas i rzekł „desperados”. W tempie pijanego żółwia posuwamy się do przodu. Walka o życie. Oczywiście w tym obłędzie popierdzieliłem drogę co poskutkowało straceniem dalszych trzech godzin. Staję wściekły i załamany. Jedyna pociecha, że z tego miejsca widać pięknie podświetlony Błękitny Meczet. Szkoda że nie mam statywu bo jest już ciemno a z ręki nie udało mi się cyknąć. I wtedy podeszła do mnie złota myśl. Many, wyjedziemy stąd nocą. Ruch usiądzie damy radę. Niestety bardzo się myliłem. To miasto nie śpi! Nocny ruch okazał się taki sam jak w dzień. Na szczęście trochę chłodniej. Przedzieramy się przez to potężne miasto i udaje mi się odnaleźć kierunek. Docieramy do bulwarów nad morzem Marmara. Jesteśmy wykończeni fizycznie i psychicznie a biedne Afryczki przez cały czas gwiżdżą wentylatorami. Mam wszystko w dupie. Stawiamy sprzęty na deptaku nad samym morzem i zawijamy się w śpiwory, na trawce pod Afrykami. Niestety spanie niefajne. Krótkie letargiczne drzemki bo miasto żyje i dudni. Dwa razy zatrzymał się obok nas radiowóz, wyszli Polis, popatrzyli na moto, na nas, udawałem, że śpię i pewnie stwierdzili, że turysty lepiej nie budzić, przecież wydaje tutaj pieniądze, niech odpoczywa. Chwała im za to, że się nie czepiali bo naprawdę miałem tego dnia dosyć. CDN..... |
13.06.2012, 15:36 | #58 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
|
Dzień XX 10.09.2011r 329km
Głos z rakiety. Budzę się obolały i kompletnie nie wyspany choć widok trochę łagodzi mój nastrój. 1309.jpg Poranek piękny, zresztą jak zawsze co po pewnym czasie staje się już nudne. Parzymy kawkę, przechadzający się turyści patrzą na nas dziwnie ale nie robi to na nas wrażenia. W pobliskim sklepiku kupujemy jakieś pieczywo i na przód. Aby stąd wyjechać. Trzymamy się przez cały czas po lewej morza Marmara i udaje się nam w końcu wydostać z tego pięknego ale dla motocyklistów piekielnego miasta. Za to jazda wzdłuż morza urokliwa a nasze zmęczone gnaty owiewa morska bryza. 118.jpg Niestety przyszedł czas żeby odbić na północ w kierunku Bułgarii. Znajdujemy jeszcze miejsce gdzie można swobodnie dojść do morza i przez dwie godzinki pławimy się w wodzie. Bajka. Pożegnaliśmy się z morzem i znów kontynentalny skwar. Fakt, że część azjatycka bardziej mi się podoba a przede wszystkim nie jest tak zaludniona. A może po prostu jest inna i przez to ciekawsza. Znajdujemy jakieś ściernisko. Rozbijamy obóz. Spać. Wreszcie spać! |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Maramuresz - 100 kilometrów offu solo [Sierpień 2011] | bukowski | Trochę dalej | 21 | 08.01.2014 14:15 |
Bałkan trip, prawie solo. [Sierpień 2011] | majki | Trochę dalej | 129 | 18.01.2012 17:52 |
Albania/Czarnogóra 6-21 Sierpień 2011 | Jaca GDA | Umawianie i propozycje wyjazdów | 24 | 02.08.2011 22:59 |
ISLANDIA-sierpien 2011 | myku | Umawianie i propozycje wyjazdów | 18 | 30.03.2011 19:14 |
Maroko sierpień/wrzesień 2011 - wybiera się ktoś...? | Joseph | Umawianie i propozycje wyjazdów | 12 | 18.02.2011 21:01 |