03.04.2022, 12:01 | #61 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 345
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 godz 21 min 29 s
|
|
26.01.2023, 20:46 | #62 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 345
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 godz 21 min 29 s
|
Na początku słowa skruchy: wiem, że nie powinienem pisać posta pod postem, ale dzięki temu opowieść ma być czytelniejsza, więc liczę na wybaczenie ze strony administracji
A teraz wracam do opowieści. Wiem, że trochę to trwało, ale mam nadzieję, że tym razem będzie lepiej! ... Dogubeyazit Wnętrza pałacu robią duże wrażenie. Hammamy, haremy, salony, meczety, a wszystko misternie zdobione – oczywiście w motywy roślinne czy kaligrafię. Islam bowiem zakazuje przedstawiania postaci ludzkich czy zwierzęcych. Trafiliśmy także na fotograficzną sesję ślubną. Skoro państwo młodzi przyjechali tu aby być fotografowanymi, to chyba nie będą mieli nic przeciwko, że i my pykniemy sobie jedną ich fotkę 115.jpg 116.jpg 117.jpg 118.jpg 119.jpg Mamy okazję wejść do meczetu razem z innymi lokalnymi turystami. Przed wejściem trzeba oczywiście zdjąć buty. 120.jpg 121.jpg 122.jpg 123.jpg Mieszkańcy pałacu mieli z okien piękne widoki. 124.jpg 125.jpg Sam pałac także prezentuje się pięknie. Mnie jedynie nie podoba się wplatanie w takie budynki, nowoczesnych elementów architektonicznych. Zdaję sobie sprawę, że mają one za zadanie zapewne chronić zabytek przed szkodliwym wpływem warunków atmosferycznych, ale można albo je zrobić zgodnie ze stylem budowli, albo w taki sposób, żeby nie były widoczne. 126.jpg 128.jpg 129.jpg 130.jpg Tymczasem sąsiedztwo pałacu wygląda tak, jakby nie zmieniło się od wieków. 131.jpg Po wyjściu spotkaliśmy bardzo sympatyczną rodzinę turecką. Jedna z pań pracowała w Niemczech, więc zamieniliśmy kilka słów. Jeśli chodzi o mnie, nie było łatwo, bo językiem tym nie posługiwałem się odkąd skończyłem szkołę średnią Na koniec wspólna pamiątkowa fotka. 132.jpg Nasz „osiołek” na tle pałacu prezentuje się całkiem, całkiem. Poza tym widoki z budynku na Dogubeyazit przepiękne. 133.jpg 134.jpg Na koniec zafundowaliśmy sobie trekking do pozostałości twierdzy. W górze widać było szczelinę skalną, z której – jak zapewniał nas chłopak na parkingu – roztacza się piękny widok. Podejście było naprawdę słabe, zwłaszcza w motocyklowych butach i w pełnym rynsztunku. Dotarliśmy jednak szczęśliwi do owej szczeliny i wtedy naszym oczom ukazał się …. Tu cisną się na usta słowa, których nie wypada pisać. Jedyne co mogę powiedzieć to: Co za gamoń z tego chłopaka! Cali mokrzy, prawie zjechaliśmy na dupie w dół, bo zejście, jak wiadomo, często jest trudniejsze. 135.jpg 136.jpg Z Dogubeyazit walimy w stronę miasta Kars. Pierwotny plan zakładał, że pojedziemy „żółtą”, podrzędną drogą, ale z uwagi na cieknący uszczelniacz amortyzatora, zdecydowaliśmy się na drogę „czerwoną”, krajową, która będzie równiejsza. Droga, pomimo, że główna okazała się naprawdę widokowa. Przyroda dopiero co rozkwitała, widać było nieśmiałe kwiaty. Jak dowiedzieliśmy się od jakiegoś zagadniętego na jednym z postojów Kurda, u nich – pomimo, że jest 10 lipca – jest dopiero wiosna. Ruch na drodze bardzo niewielki, więc można było spokojnie kontemplować mijane krajobrazy oraz ludzi żyjących w odwiecznym rytmie zmieniających się pór roku oraz otaczającej ich przyrody. Bardzo prosto, ale też i biednie. 137.jpg 138.jpg Jedzie się dobrze, ruch niewielki, zaś mijane krajobrazy naprawdę piękne. Jest górzyście, lecz jak inaczej niż w naszych górach! Zdecydowanie mniej roślinności, za to kolory dużo bardziej zróżnicowane. Po drodze wspięliśmy się na płaskowyż, z którego roztaczał się naprawdę piękny widok na okolicę. 139.jpg 140.jpg 141.jpg 142.jpg Urzeczeni widokiem postanowiliśmy zatrzymać się na kawę. Wzięliśmy więc z kufra kocher i ulokowaliśmy się na poboczu drogi, aby móc nacieszyć się otaczającymi nas okolicznościami przyrody. Wstawiłem wodę, ale jakoś nie chce się zagotować. Palnik huczy, a ja czekam niecierpliwie. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że jesteśmy wysoko nad poziomem morza, więc może być tu mniej tlenu i dlatego kuchenka nie radzi sobie tak dobrze, jak na nizinach. Jak się potem okazało, moje przypuszczenia były trafne – gazu ubywało w dość dużym tempie: choć używaliśmy kochera tylko do gotowania wody na kawę w plenerze, to jedna butla nie wystarczyła do końca wycieczki. Piękne są takie chwile, gdy człowiek może zatrzymać się, poobcować z przyrodą i napić się kawy… Posmakować ulubionego napoju racząc oczy pięknym widokiem… Choć, jeśli zastanowić się dłużej, wiele zależy od naszego nastawienia do przeżywanych chwil. Tak naprawdę nie jest potrzebne ani nieznane miejsce wiele kilometrów od domu, ani spektakularna sceneria, ani też wspaniała pogoda. Jak sięgam pamięcią, bardzo miło wspominam rytuał picia kawy kilkanaście lat temu w przysłowiowym „przydrożnym rowie” 100 km od domu, w zimny i pochmurny październikowy dzień. Tu dodatkowo możemy rozkoszować się przyjemnym ciepłem świecącego na nas słońca, spokojem odludzia oraz widokiem! Szkoda, że aparat nie jest w stanie oddać tego wrażenia. 143.jpg 144.jpg 145.jpg 146.jpg |
26.01.2023, 21:50 | #63 |
Dredd
__________________
kto smaruje ten jedzie |
|
02.02.2023, 22:36 | #64 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 345
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 godz 21 min 29 s
|
Dalsza droga, choć bardziej płaska także cieszyła oczy. Najważniejsze zaś było to, że ruch na niej był znikomy i całą uwagę można było poświęcić na kontemplację otaczających nas szczegółów. Nieraz tylko zdarzało się, że trzeba stanąć, bo przez drogę przechodzi stadko jakiegoś zwierza: krów czy owiec. Po jakimś czasie mieliśmy okazję poznać cząstkę „niezdobytego” Iranu – wyprzedziliśmy bardzo wolno jadącego stareńkiego amerykańskiego Maca – ciężarówkę z Iranu. Kierowca zatrąbił na nas przyjaźnie oraz pomachał z uśmiechem. Jeśli tacy są kierowcy w Iranie, tym bardziej żal, że nie udało się wjechać do tego kraju!
Mijana tablica potwierdziła moje przypuszczenia, że jesteśmy dość wysoko nad poziomem morza. Kilometry mijały szybko, a tego dnia mieliśmy naprawdę niewielki dystans do pokonania, wobec tego nic nie stało na przeszkodzie, aby znów zrobić mały postój. Tymczasem wokół nas wiosna! Wszystko skąpane w świeżej, soczystej zieleni. Kwiaty polne wyciągały do słońca swoje płatki, a do tego wspaniale pachniały! Wszystko to okraszone pięknym śpiewem ptaków… 147.jpg 148.jpg 149.jpg 150.jpg 151.jpg 152.jpg 153.jpg Po drodze minęliśmy jeden punkt kontroli policyjnej, tzn. tradycyjnie: bariery betonowe wymuszające wolny slalom pomiędzy nimi, worki z piaskiem, tankietki i funkcjonariusze z długą bronią przewieszoną przez ramię. Standardowe pytania: skąd, dokąd, itp. Wszystko z uśmiechem, w przyjaznej atmosferze. Na szczęście nie chcieli zaglądać do kufrów, czy nie daj Boże, do worka. Praktycznie na samym wjeździe do Kars zatrzymała nas policja. Ponieważ nie była to rutynowa kontrola, lecz policjant dzierżył w ręce tablet i z kolumny pojazdów wyławiał tylko niektóre, wiedzieliśmy, że zostaliśmy złapani za prędkość. Ciekawe, czy przekroczenie było duże i czy tym razem też się uda? Po zatrzymaniu z ust policjanta popłynął potok słów po turecku, na co grzecznie odparłem, także po turecku, że nie rozumiem w tym języku. Powiedziałem także: Polonya. Rzut oka na tablicę rejestracyjną i machnięcie ręką, że możemy jechać. Nie pozostało nam nic innego jak powiedzieć na zakończenie z szerokim uśmiechem: Turcja jest piękna! Dziękujemy bardzo! i pojechać w swoją stronę. Po przyjechaniu do miasta, nie pozostało nic innego, jak udanie się na posiłek. Tym razem padło na lokal z borkami, a do tego – oczywiście ayran. 154.jpg Nadszedł czas na szukanie hotelu, ale nie było to łatwe. Obiekty wyszukane przeze mnie jeszcze w Polsce nie istniały, albo były zamknięte, zaś te znalezione – z różnych powodów – nie nadawały się aby w nich pozostać. Albo pokoje były to małe klity, albo nie posiadały okna, albo panujący w nich syfek nie zachęcał. Na szczęście ceny, jakie padały za pokoje, były spokojnie do zniesienia. Udało się znaleźć hotel Kent Ani z fajnym, okrągłym oknem, niczym bulaj na statku. Teraz trzeba załatwić rzecz konieczną do dalszej jazdy, tzn. kupić uszczelniacz do amortyzatorów. Tym razem trochę półgębkiem, ale szczęście zaczęło się do nas uśmiechać. Gość, który odebrał telefon w salonie Harleya w Istambule mówił po angielsku i miał komplet naprawczy do amortyzatorów na miejscu w salonie. Umówiliśmy się tak, że ja wpłacę na konto dealera pieniądze, a on wyśle mi części do hotelu. Teraz będzie już tylko z górki! Trzeba tylko udać się do banku i wpłacić pieniądze – nic prostszego. Zauważyłem bank o nic nie mówiącej nam nazwie, lecz logo przypominającym polski Bank Śląski i do niego się udaliśmy. W środku ogromna kolejka – trzeba pobrać numerek, wpisując do automatu swój numer dowodu osobistego. Tu na szczęście pomógł pan strażnik i jakoś się udało. Po odstaniu 45 minut w kolejce, mówiąca po angielsku pani powiedziała, żebyśmy poszli do innego banku, bo pomimo tego, że chcemy wpłacić kwotę ok. 400zł, prowizja za przelew wyniesie prawie 100zł. Poradziła, żeby udać się 2 ulice dalej, do banku prowadzącego rachunek na który chcemy dokonać wpłaty. Trudno, przejdziemy się. Bank udało się znaleźć, ale szczęście przestało się do nas uśmiechać: właśnie zaczęła się przerwa i musimy wrócić po południu. To akurat żaden problem – akurat pójdziemy coś zjeść, potem przytniemy komara w hotelu i akurat będzie po przerwie. Tak też zrobiliśmy. Czas zadbać o motocykl, który wozi nas dzielnie przez tak długi czas i to z cieknącym amortyzatorem! To znaczy – wraca temat zakupu uszczelniacza. Walimy do banku, tam marnotrawimy w kolejce prawie godzinę, aby dowiedzieć się, że system nie pozwala pani zrobić przelewu, bo nie jesteśmy Turkami… No, ręce mi opadły! Idziemy do kolejnego banku, gdzie sytuacja się powtarza, z tą jedynie drobną różnicą, że czekaliśmy o połowę krócej. Chytry zawsze dwa razy traci! Wracamy więc do tureckiego „Banku Śląskiego”. Trudno – zapłacimy za przelew 100zł, ale załatwimy temat. Pani w okienku trochę się dziwi, ale przystępuje do robienia przelewu. Męczy się i męczy przy komputerze, konsultuje coś z koleżanką, by po kilkunastu minutach przeprosić nas i oświadczyć, że nie może zrobić przelewu, bo… jesteśmy obcokrajowcami! No to jesteśmy w d… ! I do tego czarnej! Zaraz, zaraz! Trzeba tylko znaleźć kogoś mówiącego po angielsku i poprosić go, aby to on zlecił przelew. Turcy są spoko, na pewno się uda! Jak na złość nikt z napotkanych przez nas osób nie mówił po angielsku! W sumie nie dziwi nas to zbytnio – przywykliśmy już, że na wschodzie Turcji jest z tym problem, zwłaszcza w nieturystycznych miejscach. Ania wpada na kolejny pomysł – poprosimy o pomoc kogoś z Couchsurfingu. Tutaj ludzie nie zawiedli! Odezwały się 3 osoby i tym sposobem umówiliśmy się nazajutrz popołudniu z Omarem. Ania wynajduje zaś na tureckim Allegro-Biedronce uszczelniacze do zawieszenia. To nic, że dedykowane są bodajże do GSX-a. Ważne, że wymiary pasują jak ulał do naszego Road Kinga Zaskoczyło nas, że w mieście jest dużo psów – wszystkie raczej potężne. Za to niesłychanie przyjazne – w ogóle nie były agresywne. Nawet jak facet celowo potrącił wózkiem dziecięcym śpiącego na chodniku psiura, ten potulnie wstał i odszedł. Co do zasady jednak wydaje nam się, że psy są raczej lubiane, lub co najmniej tolerowane. Urzędowały na chodnikach najruchliwszych ulic w mieście, nie mając nic przeciwko głaskaniu 161.jpg 162.jpg Tradycyjnie poszwędaliśmy się po mieście, podglądając toczące się wokół życie i jego mieszkańców. 163.jpg 164.jpg 165.jpg 167.jpg 168.jpg 169.jpg 170.jpg W Karsie wreszcie trochę „normalniej” niż w dotychczas spotykanych miastach wschodniej Turcji, tzn. istnieje nocne życie. Miasto nie wymiera zaraz po zmroku wraz z zasłanianymi na głucho okiennicami. Nie jest to, co prawda tak dobrze znany z innych miast Turcji orientalny harmider, ale życie! Poszwendaliśmy się trochę po zmroku: byliśmy zobaczyć ładnie oświetloną twierdzę (jeden z symboli miasta Kars), powdychaliśmy trochę lokalnego kolorytu. W jednym ze straganów z owocami, orzechami i słodyczami zauważyliśmy coś co przypomina papę Niestety nie było odważnego, żeby spróbować cóż to jest Fajnie jest podróżować po odmiennych kulturowo krajach. Wtedy wszystko jest ciekawe! Tym sposobem atrakcyjny dla nas był nawet sklep z islamskimi dewocjonaliami Kupiliśmy sobie w nim magnesy na lodówkę z arabskimi inskrypcjami z Koranu. Oczywiście bladego pojęcia nie mamy, co jest na nich napisane. Będąc prawie przy drzwiach zauważyłem dział naklejek na samochody, m.in. często widziane przez nas teksty na bagażnikach czy tylnych szybach: „Allah korusun” czyli „Boże błogosław”. Znalazłem naklejkę z arabskim napisem „Allahu akbar”, która idealnie nadawała się na motocykl. Sprzedawca, gdy usłyszał, że z trudem, ale jednak odczytałem napis, niesłychanie się ucieszył. Obdarował nas - mnie niebieskim „różańcem”, a Ani dostało się korale. Wieczorem zaś słychać adhan, lecz jakiś inny, jakby śpiewany na wiele głosów. Dopiero po uważnym wsłuchaniu się w niego, rozszyfrowaliśmy, że to psy wyją razem ze śpiewem muezzina. Coś niesamowitego 171.jpg |
10.02.2023, 19:00 | #65 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 345
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 godz 21 min 29 s
|
Część kolejna.
Niestety, rano obudziłem się z potężnym bólem głowy, co najprawdopodobniej spowodowane było wpadającym do pokoju dymem z pobliskiej knajpy. Psikus polegał na tym, że jak kładliśmy się spać, żadnego dymu nie było. Tym sposobem musieliśmy zmienić hotel na następną noc, a do naszej „listy życzeń” czy raczej niezbędnych wymagań co do pokoju hotelowego doszedł warunek, aby sprawdzić, czy przez okna nie będzie wpadać do pokoju dym. Ponieważ nasze wakacje wypadają latem, nigdy nie niepokoiły nas kominy usytuowane blisko okien naszego pokoju, bo założyliśmy, że nikt nie ogrzewa się latem. Tymczasem w Turcji większość knajp piecze na grillu węglowym, zaś prawie wszystkie herbaciarnie, nawet te na przenośnych wózkach, do przygotowywania herbaty używają piecyków na drewno. A gdzie jest ogień, musi być i dym… Nocne niedogodności osłodziło trochę pyszne śniadanie: jajecznica z warzywami, sery i masło kozie lub owcze, o charakterystycznym zapachu, dwa rodzaje miodów: jasny i ciemny oraz płynna chałwa. Przy czym wszystko z lokalnego sklepu, podawane w miseczkach i przykryte bawełnianą szmatką, nie zaś w jednorazowych plastikach. A co najważniejsze: ten smak! Nie do podrobienia! Po krótkich poszukiwaniach lokum na kolejne noce, wylądowaliśmy w hotelu o pięknej nazwie „Azja”, w którym – jak później się okazało - byliśmy chyba jedynymi klientami. Motocykl zaparkował na chodniku przed hotelem, gdzie nie mógł go dopaść żaden samochód Ponieważ nie mieliśmy pojęcia, że wschodnia część Turcji to tak wysoko położone tereny, okazało się, że choć w dzień temperatury dochodzą do prawie 30 stopni, to wieczory, ranki, a przede wszystkim noce są zdecydowanie chłodniejsze. Miało to dla nas ten plus, że nie było konieczne szukanie hotelu z klimatyzacją. Tak na marginesie, to mało który ją miał w tym rejonie. Również odczuwanie temperatury było całkiem inne: nawet w południe, nagrzane słońcem powietrze nie było nieprzyjemnie gorące, ale - choć bardzo ciepłe - to świeże i rześkie. Natomiast wystarczyło, by słońce zaczęło zachodzić za otaczające nas góry, natychmiast czuć było chłodek. Nasze przypuszczenia sprawdziły się – w hotelu byliśmy sami, co niestety rzutowało na jakość i świeżość śniadania. Nie ryzykowaliśmy więc i za wiele nie zjedliśmy. Po raczej słabym posiłku, lecz mimo to w dobrych nastrojach, pojechaliśmy do dawnej stolicy Armenii – Ani. Po drodze widać wiele pól i zwierząt, m.in. wylegujący się mały konik, owce, hordy ptaków. Dużo ludzi pracuje w polu. Niestety, mijane domostwa świadczą o ubóstwie ich mieszkańców – gdyby nie zardzewiałe talerze anten satelitarnych, mielibyśmy wielkie wątpliwości czy w takich warunkach mieszkają ludzie, czy są to wyłącznie zabudowania gospodarcze. 172.jpg 173.jpg 174.jpg 175.jpg Jednym z ciekawszych miejsc do obejrzenia w tej części Turcji jest bez wątpienia Ani – dawna stolica Armenii, określana także nazwą Miasto duchów. Ruiny położone są tuż przy granicznej rzece – zaraz za nią faktycznie jest Armenia. Pozostałości rozrzucone są na bardzo malowniczym terenie i warto poświęcić na jego zwiedzanie kilka godzin. Kiedyś Ani stanowiło jedno z ważniejszych miast na jedwabnym szlaku. 176.jpg Jak to w miejscu turystycznym – ma miejsce swojego rodzaju działalność nastawiona na turystów. Do autokaru z turystami chłopak przyjechał na koniu, prowadząc ze sobą źrebaka. Nie wiem na czym miałaby polegać jego zarobek, może na wożeniu dzieci? 177.jpg My też wzięliśmy udział w tym procederze. Przyszły do nas bardzo sympatyczne małe dziewczynki usiłując sprzedać nam zrobione z włóczki na drutach lub szydełku ozdoby - truskawki. Za 2 sztuki życzyły sobie 10 lir, czyli około 8 złotych. Były bardzo nieśmiałe, a przy tym niesłychanie sympatyczne. Ania dała im jedyne słodycze jakie mieliśmy – cukierki na ból gardła. Dzieci sprawiedliwie podzieliły się „słodyczami”, a w podziękowaniu pozwoliły sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie z Anią. 178.jpg Podczas spaceru po ruinach Ani spotykamy pastuszka, chłopca w wieku może 10 lat. Chciał zapalić papierosa i pytał nas o ogień, a przyszedł z dużym, pasterskim psem. Pies o dziwo dał się pogłaskać Ani, a potem towarzyszył nam podczas zwiedzania dużej części ruin. Bardzo wiele psów tej rasy widzieliśmy w Turcji. W pewnym momencie natknęliśmy się na zardzewiały znak informujący, że dalej wstęp jest zakazany z uwagi na objęcie strefą militarną. Uznając, że znak zardzewiał, bo już nie obowiązuje, poszliśmy dalej. Szczęśliwie nikt nie odstrzelił nam głów, więc chyba nasze przypuszczenia były trafne. Po drodze, robiąc wiele kilometrów o marnym śniadaniu, spotykamy małą Chinkę, która sama podróżuje po Turcji, tym razem dziarsko zaliczając kolejne pagórki dawnej stolicy Ormian – Ani. 179.jpg 180.jpg 185.jpg 186.jpg 187.jpg 189.jpg 190.jpg 192.jpg 195.jpg 196.jpg 197.jpg 199.jpg 203.jpg 204.jpg Miasto duchów obecnie zasiedlili nowi mieszkańcy. 193.JPG Po opuszczeniu dawnej stolicy Armenii, postanowiliśmy przegrzebać sakwy w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Udało się odnaleźć, a następnie pochłonąć: jednego starego simita, jeden serek, 2 wyniesione ze śniadania hotelowego dżemy. W drodze powrotnej do hotelu łapie nas burza. Choć to nie pierwszy deszcz podczas wakacji, tym razem przemoczyło nas solidnie. Duże krople waliły tak, że Ania narzekała, że bolą ją kolana. Po przemoczeniu do suchej nitki, burza łaskawie ustępuje i dość szybko wysychamy. Trzeba jedynie jechać wolniej, żeby nie zmarznąć w mokrych ciuchach. 205.jpg 206.jpg 207.jpg Po powrocie do Kars, odzywa się Omar z Couchsurfingu i umawiamy się z nim w pobliskiej herbaciarni. Przy pierwszym kontakcie chłopak wydaje się nam mocno zachowawczy – nie bardzo wiemy, co o nim myśleć. Gadamy, wypijając przy tym kilka herbat. Jest o tyle przyjemniej, że kelnerką jest całkiem ładna dziewczyna, zaś Omar usiłuje ją bajerować. Po jakimś czasie przychodzi do nas jego przyjaciółka Sevan. Rozmawiamy trochę o naszym podróżowaniu motocyklem, lecz ona chciałaby zobaczyć zdjęcia. Cóż… nie jesteśmy zbyt „współcześni” i nie mamy naszych zdjęć na telefonach, więc nie mamy się czym pochwalić. Nie wpadłem na to, żeby pokazać jakąś relację z FAT Omar zamówił nam przez tureckie Allegro uszczelniacz do zawieszenia. Mamy odebrać go za kilka dni u jego kolegi w Erzurum. Całkowity koszt to ok. 75 lir, czyli 60 złotych. Na koniec Omar nie pozwala nam uregulować rachunku za herbatę, a na dodatek zaprasza nas do siebie następnego dnia na noc. Bardzo chętnie korzystamy z tej propozycji, mogąc zobaczyć autentyczne mieszkanie, a do tego swobodnie pogadać. Tymczasem żegnamy się i idziemy… no gdzież moglibyśmy iść? Oczywiście – coś zjeść. Trafiamy do sympatycznej knajpki z pide i lahmacunem, gdzie spotykamy młode małżeństwo – bardzo sympatycznej, ładnej i skromnej dziewczyny i lalusiowatego, wymuskanego, bogatego chłopaka. Rozmawiamy trochę z dziewczyną. Ubrana konserwatywnie, lecz elegancko: w chustę i długie manto. Jest studentką ekomomii w Istambule, zaś do Karsu przyjechała wziąć ślub. Choć nie udało nam się zmłócić całych naszych porcji, nie pozwalamy na wyrzucenie resztek przez restaurację. To co pozostało, zabieramy ze sobą – Ania zawsze karmi jakieś wygłodniałe paszcze. Pierwszy z psów bał się wziąć jedzenie z ręki, dopiero po naszym odejściu zjadł. Za to drugi było o wiele bardziej łasy na głaskanie, zaś jedzenie w ogóle go nie interesowało. Do tego stopnia mu się spodobało głaskanie, że szedł z nami spory czas. Potem spotkaliśmy takiego drugiego. Cóż było robić? Trzeba głaskać te stęsknione pieszczot, całkiem duże mordy! 208.jpg |
11.02.2023, 19:57 | #66 | |
Cytat:
Jeżeli można dopytać: którą "żółtą" z Dogubeyazit na Kars masz na myśli? Chodzi Ci o D965 od Agri w stronę Kars? Na mapach z Dogubeyazit w stronę Kars są obie główne. Na północ przez Igdir albo na zachód przez Agri. Pytam, bo nie wiem, która ciekawsza. Pisz Pan dalej. |
||
13.02.2023, 09:17 | #67 | |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 345
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 godz 21 min 29 s
|
Cytat:
Finalnie jechaliśmy przez Igdir - także była całkiem przyjemnie. Korzystam z map papierowych Marco Polo i tam zieloną kreską zaznaczone są drogi widokowe. W kilku państwach nie zawiodłem się - faktycznie to piękne trasy. Co prawda obie z w/w dróg mapa uznaje jako widokowe, ale D965 jest bardziej kręta i nie jest drogą główną, więc założyłem, że będzie ładniejsza. Jedź D965 - będziemy mieli porównanie |
|
19.02.2023, 19:36 | #68 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 345
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 godz 21 min 29 s
|
Śpimy nadal w hotelu Azya. Gdy powiedzieliśmy, że tym razem nie chcemy śniadania, widać było wyraźną ulgę na twarzy recepcjonisty/właściciela. Dostaliśmy za to dobrą cenę – tylko 120 lir, tzn. niecałe 100zł. Wybraliśmy się wobec tego na miasto, aby zapolować na śniadanie.
Poszukiwanie śniadania na własną rękę to był strzał w dziesiątkę! Okazało się bowiem, że Kars słynie z wspaniałych serów (niektóre z nich wielkości motocyklowego koła) i miodów, które sprzedawane są w plastrach. Czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy, nie mówiąc o tym, żebyśmy jedli! Z zakupem był mały problem, bo wszystkie słoiki miodu oraz sery były dla nas za duże, tzn. nie byliśmy w stanie zjeść ich przez dzień czy dwa, a każdy wie, że motocyklem nie bardzo da się je przewieźć. Przesympatyczny sprzedawca w sklepie odlał nam ze słoika niewielką ilość miodu w pojemniczek i odkroił kawałek sera. Do pełni szczęścia brakowało nam jedynie chleba. W kolejnym sklepiku, prowadzonym przez starszego pana, już na wejściu zostaliśmy poczęstowani herbatą. Bardzo ucieszył się na nasze przybycie. Chleba co prawda nie było, ale ucięliśmy sobie miłą pogawędkę za pomocą kilku słów i wielu gestów oraz uśmiechu! Sprzedawca zapytał nas na koniec gdzie śpimy, a ponieważ niedaleko, zaprosił, abyśmy co dzień rano wpadali do niego na herbatę. Niesamowita jest gościnność i życzliwość Turków! Zrobiliśmy odwrót do hotelu, żeby z zakupionych produktów zrobić śniadanie. Może nie wygląda wyjątkowo, ale za to wyjątkowo smakowało! 209.jpg 210.jpg 211.jpg 212.jpg Po śniadaniu odwiedziliśmy górującą nad miastem twierdzę, która sama w sobie – jak dla mnie – nie stanowiła zbyt wielkiej atrakcji, lecz roztaczał się z niej ładny widok na miasto i okolice. Porobiliśmy więc trochę zdjęć: okolicy i chętnym oraz miastu 155.jpg 156.jpg 157.jpg 158.jpg 159.jpg 160.jpg Później pojechaliśmy do Seytan Kalesi, czyli Szatańskiego Zamku. Tym razem także musieliśmy zrezygnować z bardziej malowniczej bocznej drogi na rzecz dłuższej, lecz równiejszej. Jednak – o ile google maps mówi prawdę - na finishu i tak czekał nas mały offroad, jednak niedaleki, więc udało mi się jakoś przekonać Anię. Po drodze widoki piękne. Chłodno, zapewne dlatego, że cały czas droga prowadziła na wysokości 2000 m.n.p.m. i większej. Po drodze mijamy zalaną wioskę. Odnoszę wrażenie, że zalewanie wiosek to specjalność Erdogana i jego ekipy. Mamy nadzieję zobaczyć bowiem Hasankeyf – perełkę, która ma lada moment także zniknąć pod wodami sztucznego zalewu. 213.jpg 214.jpg 215.jpg 216.jpg 217.jpg 218.jpg Ruch drogowy znikomy. Generalnie podczas całej naszej wycieczki po Kurdystanie jeździ się przyjemnie – spotykamy mało (albo wcale) samochodów, niewiele miast i wiosek. Jest czas na obcowanie z przyrodą i kontemplowanie jazdy motocyklem. Małe zaludnienie ma jedynie może tę złą stronę, że nie wolno gardzić żadną napotkaną stacją benzynową. Pomimo, że nasz Harley ma zasięg ok. 400 kilometrów na jednym baku, warto pamiętać o wcześniejszym tankowaniu. Dlatego też, widząc stację, zatrzymuję się na niej. Niestety benzyny brak. Jest tylko diesel. Na kolejnej stacji to samo! Trochę zaczyna mnie to niepokoić, bo rezerwy powoli się kurczą. Jak wynika z mapy, niedaleko jest miasto Ardahan. Choć to nie po drodze, pojedziemy więc do niego, bo lepiej mieć zawsze kilka litrów w zapasie. Przed miastem stacja, która ma drogocenną dla nas ciecz, a naprzeciwko niej uniwersytet z bramą wjazdową – wypisz, wymaluj – jak z Afryki północnej. 219.jpg Wreszcie mogliśmy skierować się w stronę zamku. Sądząc po tym, co działo się w kierunku, w którym powinniśmy jechać, nie było jasne czy szatańskie siły nie zdecydowały, żeby do zamku nas nie wpuścić, czy też tylko trochę nas obmyć rytualnie przed wizytą w tak zacnym miejscu. Ponieważ kąpieli mieliśmy dość, zaś oglądanie zamku w strugach deszczu także nie jest tym, co uwielbiamy, zapadła decyzja o odwrocie. Bardzo nas cieszyło, że mamy paliwo 220.jpg 221.jpg 222.jpg Wobec tego wróciliśmy do Karsu, przy czym droga – choć piękna – przebiegła bez niespodzianek. Wieczorem zaś zameldowaliśmy się w mieszkaniu Omara. Okazało się, że Omar jest Kurdem, pochodzi z Diyarbakir, zaś w Karsie pracuje. Ponieważ mieszka sam, wynajmuje „kawalerkę”, tzn. 3 pokojowe mieszkanie o powierzchni 100 czy 120 metrów. Bardzo go rozbawiło, gdy powiedzieliśmy mu, że w Polsce takie mieszkanie uważane jest za duże, zaś przeciętny metraż w bloku to ok. 60 - 70 m2. Zupełnie zaś nie mógł uwierzyć, że można mieszkać na 30 metrach, bo taki u nas jest standard kawalerki Okazało się, że w Turcji tego typu metraże mieszkań to raczej norma, a nie luksus. Żeby nie było tak różowo, powiem tylko, że nowe blokowiska w Turcji są dużo paskudniejsze niż u nas. Zieleni za grosz, zaś architektura budynków jest fatalna. Posiedzieliśmy trochę, poopowiadał nam ciut o życiu w Turcji i o sobie. Ponieważ Omar jest kawalerem, tradycyjne tureckie danie, którym zostaliśmy ugoszczeni, to pierożki Manti z sosem pomidorowym. Udaliśmy, że nie wiemy, że świeżo wyciągnięte z paczki W sumie to nieważne! Były pyszne! My jesteśmy na wakacjach, więc jeśli zarwiemy noc, czy dwie nic nam się nie stanie, ale Omar jutro zasuwa do pracy. Musieliśmy wobec tego kończyć „nocne rozmowy” przed świtem. Spało się wyśmienicie! Przyzwyczajeni do wczesnego wstawania obudziliśmy się rano około 7, lecz w mieszkaniu panowała cisza. Wobec tego leniuchujemy w łóżku. Pewnie Omar jeszcze śpi, więc na palcach do toalety, czy do kuchni po coś do picia. Jednak o 10:00 postanowiliśmy powoli zbierać się do dalszej drogi. Pukam delikatnie do pokoju Omara, ale nikt nie odpowiada. Cisza. Pukam głośniej, wołam i nic. Wreszcie zdecydowałem się nacisnąć klamkę. Okazało się, że Omara w domu już dawno nie ma Najgorsze było to, że oprócz niego zniknął… papier toaletowy Wobec tego dzwonię. - Wiesz, nie chciałem was budzić wychodząc do pracy. Posiedźcie, jak długo chcecie. - Dobra, dzięki! – wystękałem. A gdzie zawieźć Ci klucze od domu? - Nie ma takiej potrzeby. Zatrzaśnijcie tylko drzwi jak będziecie wychodzić. Cała pomoc i gościna u Omara była oczywiście bezinteresowna. Chcąc jakkolwiek zrewanżować się za wszystko, ofiarowujemy zabraną właśnie na taką okazję książkę – przewodnik po Polsce. Omar chyba się ucieszył, bo rano prosił przez telefon, żebyśmy wpisali się do książki na pamiątkę. Temperatura na zewnątrz trochę nas zaskoczyła. Jest tylko 13 stopni. Zimno. Po drodze robimy zakupy w sklepie; śniadanie zjemy po drodze, jak się trochę ociepli . Na stacji paliw zostajemy poczęstowani czajem, a nasz brudny motocykl dostaje prezent – granatowy ręczniczek frotte z logo stacji. Jeździ z nami do dzisiaj. Mijamy naprawdę piękne widoki. Droga wije się przyjemnie wśród łagodnych wzgórz, łąk i skałek. Nie jest to przecież pierwszy dzień w podróży, ale nadal nie przestaje nas urzekać tutejszy krajobraz. A do tego mijane łąki pachną tak pięknie! Śniadanie jemy na bardzo wygodnym kamiennym „stole”, zaś towarzyszą nam kwitnące kwiaty. W oddali widać ośnieżoną górę. Nie wiem czy to za sprawą okoliczności, czy śniadanie naprawdę było takie pyszne… 227.jpg 224.jpg 225.jpg 226.jpg |
20.02.2023, 13:28 | #69 |
Czyta i ogląda się
|
|
20.02.2023, 13:32 | #70 |
Zarejestrowany: Dec 2017
Miasto: Poznań
Posty: 1,256
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 3 dni 16 godz 15 min 5 s
|
Z tymi psami to Wam udało, że takie potulne :-)
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Iran 2019 | rumpel | Trochę dalej | 154 | 06.11.2023 00:03 |
Ostatnia taka podróż, czyli zima w Andaluzji [marzec 2020] | jagna | Trochę dalej | 61 | 22.12.2021 13:11 |
Kirgistany czyli podróż puszką za motkami. [sierpień 2019] | Emek | Trochę dalej | 68 | 13.11.2019 00:07 |
Coś na deszcz czyli mała, długa podroż z Krakowa nad morze | Dunia | Kwestie różne, ale podróżne. | 12 | 15.05.2013 07:19 |
Zobaczyć Iran - czyli 4 dni w Armenii. [Czerwiec 2012] | majek | Trochę dalej | 104 | 26.02.2013 15:33 |