13.10.2016, 18:01 | #71 |
Zarejestrowany: May 2013
Miasto: Koziegłowy / Poznań
Posty: 135
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: 72000
Online: 7 miesiące 4 tygodni 1 dzień 18 godz 30 min 12 s
|
Fanie się czyta. Wracają wspomnienia.
PS Jak jak wjeżdżałem w zeszłym roku do Armenii chcieli tylko starachowke i tyle, przy wyjeździe nic nie płaciłem. Ale się porobiło |
14.10.2016, 16:07 | #73 |
Zarejestrowany: Jan 2013
Miasto: Złotów
Posty: 433
Motocykl: DR 650 SE
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 2 dni 21 godz 38 min 32 s
|
Rano zostaliśmy oczywiście zaproszeni na poprawiny do domu solenizanta. Głowę miałem dosyć ciężką bo tym razem Maciej i Marcin poszli spać a ja dbałem o polski honor więc nie bardzo dziś była ochota na drugą turę. Chłopaki poszli jeszcze zobaczyć skalne miasto, a że u mnie nie było za wiele sił to popatrzałem na nie z daleka leżąc pod namiotem - jak dla mnie to wystarczy, bardzo ładne miejsce. Zdjęć nie ma.
Dziś jedziemy na północ, trzeba się przebić przez cały kraj i dojechać do Swaneti. Po drodze łapie nas przelotny deszcz i zatrzymuje się przy drodze w jakimś opuszczonym PKSie. Okazało się, że w pomieszczeniu obok czekają też dwa konie, coś mówiły o autobusie do Pacanowa. A nieee, to Koziołek Matołek chciał tam jechać a nie Koń Rafał. No nie ważne. Czekając aż chmura przejdzie jeden z naszych nowych znajomych wyczyścił mi jęzorem motocykl, tłumik wylizany do czysta Drugi chciał Marcinowi wszamać skarpety suszące się na motocyklu A od Macieja nic nie chciały, świetnie się z nimi dogadywał Wbijamy się na drogę SH14 prowadzącą przez Park Narodowy Borjomi-Kharagauli Widoki podobne jak w Wysokim Kaukazie a to pasmo przez które właśnie jedziemy tak dla odmiany nazywa się Mały Kaukaz Stojąc na przełęczy widzę niedaleko w dole jakiś samochód stojący na poboczu Wygląda znajomo. Taaaak to Defender, którego spotkaliśmy wcześniej w Omalo. To oni wtedy poratowali nas bańką wina i niedopitą butelką wódki. Parzymy czaju, rozmawiamy chwilę ale muszą jechać dalej bo czasu mało a tego dnia dużo kilometrów jeszcze do zrobienia. Tradycyjnie tak jak i na drodze do Omalo gdzie na przełęczy Maciej złapał kapcia i tutaj jest to samo - przełęcz i gwóźdź w oponie... I znowu to samo, łatanie dętki a przy zakładaniu szczypnięta. I kolejny raz.. Daję mu w końcu moją tajną zapasową dętkę, którą trzymałem na czarną godzinę. No i co? Teraz nie przyszczypnęli przy zakładaniu ale za to zjebał się kompresor. Dmucha pół atmosfery a dalej nie ma siły. Tak jak i poprzednim razem cała operacja trwa już ze dwie godziny więc kierownik wycieczki ucina sobie drzemkę a Maciej zaczyna pompować koło ręczną pompką. Podobno 300 machnięć wystarczy... Niestety oponiarski pech nas nie opuszcza i mimo ręcznego napompowania powietrze dalej schodzi. Jest już około 19, zbierają się chmury i zaraz zrobi się szaro. W użytek idzie ostateczna broń, szprej łatający dętkę od środka. Ruszamy w dół, powoli jakoś da się jechać ale po kilku kilometrach znowu kapeć. Nie mamy już żadnej dobrej dętki i trzeba myśleć co dalej. Na szczęście zjechaliśmy już do asfaltu i zaczęła się cywilizacja. Maciej nie chce jechać ani metra dalej i jest gotowy rozbić obóz na drodze. Jadę na zwiady czy w okolicy jest jakiś kawałek trawnika pod namioty. Dwa zakręty i zatrzymuję się na placu gdzie pewnie co rano jest bazar. Chciałem już zawracać do chłopaków kiedy coś mnie tknęło żeby spytać jeszcze o miejsce do spania faceta który przyglądał mi się z daleka. A pewnie, zapraszam do mnie, dam wam pokój, naprawicie sobie i rano pojedziecie dalej. Jednak mamy trochę szczęścia. Najpierw mówił coś o pokoju ale jak przyjechaliśmy już i zaczęliśmy rozpakowywać toboły stwierdził, że w pokoju za ciasno i mamy spać w tym musztardowym kontenerze w tle. No ok, nie będziemy wybrzydzać, nawet jakieś łóżka i kołdry w środku są. Dawno nikt go chyba nie otwierał i nie wietrzył bo smród w środku był straszny ale to nie wszystko. Pod nieobecność właściciela w środku leśne zwierzątka zrobiły sobie noclegownie. Jak podniosłem kołdrę to wysypało się z niej ze dwa miliony mrówek i jeszcze raz tyle białych jajeczek, na Marcina skoczył szczur wielkości kota no i przeszkodziliśmy w spaniu kilku nietoperzom. Nie do końca byliśmy chętni żeby tam spać, właściciel to zrozumiał i zaoferował jednak pokój. Dostaliśmy celę 2x2 metry, jakoś się we trójkę zmieścimy. Tam również było mini zoo. Na podłodze mrówki, pająków i much aż gęsto na ścianach. Gramy w marynarza kto bierze miejsce na podłodze i idziemy spać. Całą noc czułem, że coś po mnie chodzi. Śpiąc w namiocie w lesie zawsze miałem większy komfort psychiczny niż tam ale jakoś przeleżeliśmy do rana. Co ciekawsze właściciel rano chwali się, że to są pokoje pod wynajem turystom. Dumnie opowiada, że prowadzi już biznes od 40 lat. Od nas na szczęście nic nie skasował. Chce ktoś namiary..? Przebijamy się przez Kutaisi i wpadamy na boczne drogi cały czas kierując się na północ Na pewnym odcinku jedziemy ładnym asfaltem, fajne serpentyny więc i prędkość niemała. Jedziemy przez tunele, jeden, drugi, w każdym ciemno bo nie ma oświetlenia. Wjeżdżając do kolejnego zwolniłem, całe szczęście. Ciemno jak w dupie i nagle słyszę ding dong. Hamulce do oporu, włączam halogeny i czekam chwilę aż wzrok się przyzwyczai. Co jest grane.. Ding dong, w całym tunelu leżą krowy. Krasule znalazły sobie zacienione miejsce do odpoczynku. Jak bym się nie zatrzymał w porę to nawet nie miałbym pojęcia w co wjechałem a zderzenie z półtonową krową chyba nie należy do najprzyjemniejszych. Zaczynamy podjazd do Ushguli. Pięciometrowy Józek ciągle żywy Dwa tygodnie temu podobno leżał tutaj jeszcze śnieg, nam już zimówki nie były potrzebne W Ushguli szukamy czegoś do jedzenia. W Gruzji jest kilka tradycyjnych potraw - chinkali, chaczapuri i to chyba na tyle. W kółko to jedliśmy bo nie mogliśmy nigdy trafić na nic innego. Pewnie wiele osób powie, że gruzińska kuchnia jest bardzo bogata ale my jakoś tego nie doświadczyliśmy. Robimy rozeznanie po wiosce i tutaj podobnie, do wyboru chaczapuri albo chaczapuri. Na jednym z domów w oknie wisi mała polska flaga, wjeżdżamy na podwórko. Kręci się tam kilka osób z plecakami, widać turyści. Okazuje się nawet, że z Polski. Są tam od wczoraj więc znają temat. Z domu wychodzi babićka i od progu powtarza chinkali, chaczapuri, chinkali... podpytujemy ich co tu można zjeść innego. Odpowiedź jest taka jak się spodziewaliśmy.. dostajemy chaczapuri z mięsem. W środku krowa zmielona w całości, więcej kości niż elementów miękkich. Widzę uśmiechy pod ich nosami, widać musieli jeść to samo i teraz śmieją się z nas plujących chrząstkami. Mieliśmy się już zbierać i jechać gdzieś szukać miejsca pod namioty kiedy na horyzoncie pojawiła się grupa ukraińskich turystek zmierzających w naszą stronę. Okazuje się, że zostają u babićki na noc. Hmmmm, to my chyba też zostaniemy Za małe pieniądze można wyspać się w domu na łóżku ale, że my biedni i skąpi to wybieramy opcje namiot. Siedzimy wszyscy razem pod daszkiem przed chałupą i integrujemy się wspomagając rozmowę baniakiem wina. Jak się okazało nie zawsze dobrze jest oszczędzić bo pod wieczór przychodzi jebitna burza, hektolitry wody lecą z nieba a pieruny strzelają dookoła. W końcu jeden jebnął gdzieś w okolicy i zgasło światło. Burza nic a nic nie odpuszcza, leje przez całą noc. Maciej otworzył w namiocie hodowlę karpia, wody miał pod dostatkiem. Marcin nic nie spał tylko łyżeczką wylewał wodę a mój chiński namiot z decathlonu nie puścił ani kropli. No może z litr ale tragedii nie było Wyłazimy rano z namiotów, zaraz pojawia się koło nas babićka i zamiast dzień dobry w kółko powtarza chinkali, chaczapuri.. uciekamy czem prędzej. Pada już mniej ale ciągle mokro, na każdym kroku błotniste pułapki. Jedziemy do Mestii po drodze jednak odbijamy do małej wioseczki Adishi. Mało kto tam zagląda bo w sumie nie ma nic ciekawego, wioska jak wiele innych w górach. Fajny jest jednak jej klimat, praktycznie wszystkie domy są w tradycyjnym stylu, budowane z kamienia między średniowiecznymi wieżami strażniczymi. Teraz jest odpowiedni moment żeby krótko opisać transport jaki zaobserwowałem w Gruzji. Na wielu górskich drogach gdzie wydawało mi się, że skaczę po kamieniach jak Taddy Błazusiak a podjazdy są na prawdę trudne spotykaliśmy cywilne samochody. Głównie wiozące ludzi czyli dziewiętnastoosobowy sprinter long z tylnym napędem grzejący pod górę. Momentami droga robiła zwrot 180 stopni, na stromym podjeździe i do tej pory nie wiem jak oni się mieścili w tych zakrętach. Częściej jednak od sprintera widziałem samochód do zadań specjalnych czyli Ford Transit. Pisze o tym akurat tu bo właśnie w Adishi pchaliśmy się już ostrym podjazdem w głębokim błocie. Metoda na listonosza czyli nogami odpychając się od ziemi żeby motocykl jakoś wdarł się na górę. I co spotykamy za zakrętem? Ford Transit, nie mam pojęcia jak on tam wjechał ale wjechał. Tutaj ma sens i potwierdza się staro-kaukaskie przysłowie "gdzie Gruzin nie może tam Transita pośle". Wracamy do "głównej" drogi i kierujemy się w stronę Mestii Tam z polecenia Polaków spotkanych w Ushguli (i równie zniesmaczonych kościstym chaczapuri) jedziemy do restauracji gdzie podobno można zjeść coś normalnego. Tak też było. W końcu dobrze doprawione mięso (nie baranina, fuj), zupy, zapiekanki. Po pierwszym daniu jesteśmy pełni ale trzeba się najeść na zapas bo nie wiadomo kiedy znowu tak dobrze trafimy. Jest 11 rano a my mamy za sobą już trzydaniowy obiad. I w tym miejscu kończy się nasza przygoda z górami. Żegnamy się z kaukazem i zjeżdżamy w stronę morza, dalej już wzdłuż wybrzeża na południe. Od Mestii do Zugdidi prowadzi już asfalt. Po tylu dniach znakomitego offroadu w przezajebistych miejscach ponad 100km asfaltu okropnie mi się nudzi, na koniec łapie nas jeszcze deszcz. Jedziemy w stronę morza, krajobraz się zmienia. Dookoła inna roślinność, inne domy każdy z wielkim ogrodem i oczywiście winoroślą A nad samym morzem to w ogóle jakieś Las Palmas Dziś śpimy na plaży, jedziemy w stronę wody i już z daleka widzę, że coś nie tak. Zaraz, zaraz my chyba mieliśmy dojechać nad Morze Czarne a nie Morze Czerwone? Woda ma brunatny kolor, co jest. Tutaj na pewno nie będziemy się kąpać, jedziemy wzdłuż plaży i po paru kilometrach ma już normalny kolor. Wszystko się wyjaśniło kiedy spojrzałem na mapę. W pobliżu do morza wpada duża rzeka płynąca z gór więc po ulewnych deszczach na pewno niesie ze sobą mnóstwo kolorowych rzeczy. Syf na plaży jest okrutny, gdzie tylko spojrzeć leżą sterty śmieci. Morze wyrzuca mnóstwo bałaganu na brzeg ale i miejscowi dookoła robią sobie wysypisko. Woda w morzu całkiem ciepła więc dokonujemy wieczornej ablucji A Macieja obsrała mewa nieeee, to tylko szampon.. |
14.10.2016, 16:07 | #74 |
Zarejestrowany: Jan 2013
Miasto: Złotów
Posty: 433
Motocykl: DR 650 SE
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 2 dni 21 godz 38 min 32 s
|
Ogólnie dziwne to było miejsce, jakby opuszczony kurort. Opuszczony zanim jakikolwiek turysta zdążył do niego przyjechać. Dookoła mnóstwo nowych hoteli, pobudowane szerokie ulice, ronda. Na poboczach nasadzone rzędy palm. A wszędzie pusto.
Do tego tworu architektonicznego nawet nie było drogi dojazdowej Na końcu tej alei było rondo na którym trzeba było zawrócić bo wszędzie tylko krzaki, ślepa uliczka Kierujemy się w stronę Poti i dalej do Batumi, jedziemy drogą wzdłuż wybrzeża. W Poti na rondzie przegapiam zjazd i zatrzymuję się kilka metrów za nim. Zawracam i jedziemy pod prąd dosłownie 5 metrów, rondo miało trzy pasy więc jadąc poboczem nikomu nie zaszkodziliśmy. Zauważył to jednak patrol policji i zatrzymał Macieja który jechał ostatni. W mieście był duży ruch i nie zauważyłem, że został z tyłu. Zatrzymaliśmy się na najbliższym skrzyżowaniu żeby na niego poczekać. Dojechał do nas po chwili energicznie machając żebyśmy jechali. Pytam tylko o co chodzi - policja za nami jedzie. A niech sobie jedzie myślę, przecież wszystko mamy w porządku. Jadąc dalej przez miasto jednak nie dawało mi spokoju o co mu chodziło i zacząłem kombinować. Utwierdziłem się w swoim przekonaniu kiedy jadący z naprzeciwka radiowóz widząc nas włączył koguty i zaczął jechać za nami. Chyba zwiewamy przed policją. Między nami było jednak jeszcze kilka samochodów więc się nie zatrzymywałem. Dojechaliśmy do rogatek miasta i w tym momencie radiowóz skręcił w jakąś uliczkę. Zatrzymałem się zaraz żeby wyjaśnić o co tutaj chodzi. Jak się okazało, nasz manewr na rondzie widziała policja i chciała nas wszystkich zatrzymać ale capnęli tylko Macieja. Powiedzieli mu, żeby ich do nas zaprowadził a ten stwierdził, że przecież jak ma motocykl i są korki to im ucieknie... Nie trudno się domyślić, że zaraz podali przez radio informację ale o tym już wiedziałem jak radiowóz, który nas zobaczył zaczął za nami jechać. Nie wiedziałem co teraz robić, czy zawrócić do miasta czy olać sprawę i jechać dalej no bo przecież odpuścili i nas nie zatrzymali. Jedziemy dalej. Kilkanaście kilometrów dalej na poboczu stoi radiowóz drogówki. Jak tylko pojawiliśmy się w zasięgu wzroku wyskoczył z niego na drogę policjant i ręką nakazuje się zatrzymać. Serce mam już w gardle tak jak i wizję odsiadki w gruzińskiej ciupie za ucieczkę przed policją. Zjeżdżam na pobocze a w tym momencie on wsiada do wozu i z piskiem odjeżdża. Zgłupiałem. Co tu się teraz wyprawia !? Musiałem ochłonąć i na spokojnie przemyśleć sytuację. W momencie jak dojeżdżaliśmy do radiowozu wyprzedzał nas samochód w miejscu gdzie był zakaz i podwójna ciągła. To jego policjant chciał zatrzymać i za nim z piskiem ruszył w pościg. To chyba był zwykły zbieg okoliczności, że w tej sytuacji znaleźliśmy się my - chwile wcześniej "uciekający" przed policją. Jak było z policją z Poti, która za nami jechała? Nie mam pojęcia. Może faktycznie chcieli nas zatrzymać ale w końcu odpuścili? Dojechaliśmy do Batumi już bez przygód. Miasto strasznie zakorkowane, ciężko się przebić. Widać też, że to centrum rozrywkowe Gruzji. Hotele, kasyna, restauracje na każdym kroku. Nas to jednak nie interesuje, jedziemy do Gonio posłuchać reggae Kilka kilometrów pod Batumi znajduje się polski-czilaut-rege-hostel bar na plaży Jesteśmy tam już około południa więc dzisiaj jest dzień relaksu i picia piwa Morze lekko zdenerwowane, fale jak na Hawajach ale upał jest okrutny i trzeba się chłodzić wewnętrznie i zewnętrznie Relaksujemy się przy dźwiękach Boba Marleya do późnych godzin nocnych. I w tym momencie kończy się nasza gruzińska przygoda, jutro już Turcja i tranzytem powrót do domu... Dzięki wszystkim, którym chciało się czytać moje wymiociny. Starałem się jak mogłem, uważałem żeby przecinki były w odpowiednich miejscach no i żeby ogólnie miało to jakiś ład i skład. Do zobaczenia gdzieś w błocie ! |
14.10.2016, 17:48 | #75 |
Zarejestrowany: Jul 2008
Miasto: Sanok
Posty: 2,027
Motocykl: EXC, ST 1300
Przebieg: rośnie
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 21 godz 40 min 25 s
|
Pięknie się czytało szkoda, że to już koniec
__________________
Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą |
14.10.2016, 18:55 | #76 |
Zarejestrowany: Jan 2016
Miasto: Augustów
Posty: 185
Motocykl: RD07a + DRZ400
Online: 2 tygodni 10 godz 13 min 39 s
|
Fajna robota panowie!
|
14.10.2016, 19:27 | #77 |
Zarejestrowany: May 2015
Posty: 133
Motocykl: RD03
Online: 1 tydzień 3 dni 4 godz 21 min 51 s
|
Genialne, dzięki za fajną opowieść i naprawdę wspaniałe foty
|
14.10.2016, 22:02 | #78 |
Zarejestrowany: Dec 2014
Miasto: Zabrze
Posty: 86
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 4 dni 15 godz 19 min 22 s
|
Super... i przygoda i relacja! Co czytamy za rok?!?
|
15.10.2016, 12:33 | #79 |
Super, fajna wyprawa świetnie opisana.
__________________
Niepuszczone bąki wędrują do mózgu i tak rodzą się posrane pomysły. |
|
15.10.2016, 15:16 | #80 |
Zarejestrowany: Feb 2013
Miasto: Lisków
Posty: 250
Motocykl: TransAlp PD06/PD10
Online: 6 dni 19 min 58 s
|
Wiedział,kiedy zakończyć.
Dżony,wszystkiego najlepszego z okazji urodzin . |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Kaukaz przez Turcję. | chemik | Przygotowania do wyjazdów | 14 | 28.01.2018 18:20 |
“LT Enduro season opening 2016”, 2016 April 16-17 | Drak'as | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 0 | 07.03.2016 16:01 |