05.08.2017, 17:36 | #81 |
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
|
Po wczorajszej imprezie z Persami pozostał lekki kac ale jak zwykle zrywam się z rana i wychodzę przed nasze domostwo zaczerpnąć.świeżego powietrza. Jest pochmurno i siąpi deszcz, temperatura jak w Skandynawii a nie w Iranie. Jest dość chłodno co z jednej strony mnie cieszy a z drugiej już widzę jak po przejechaniu kawałka drogi dopadnie nas upał i trzeba będzie wszystko z siebie ściągać. Widzę że chłopaki w trosce o nasze zdrowie i życie zastawili kawałem żelaza otwór ściekowy do czegoś w rodzaju szamba (dziura na dobre naście metrów więc wpadnięcie do niej to w najlepszym wypadku połamanie wielu kości). Nasz gospodarz był też na tyle wspaniałomyślny, że wczorajszego wieczora po imprezie wiedząc, że chcemy wyruszyć wcześnie przyniósł nam herbatę w termosie , chleb, ser i coś tam jeszcze na śniadanie. Miło z jego strony. Śniadanie zjedzone, wkrótce zjawił się też Pehzed. Pakujemy motocykle, czas ruszać w drogę. Żegnamy się serdecznie z naszym gospodarzem i ruszamy. Od razu zaczyna padać ale bez dramatu. W sumie dobrze że założyliśmy membrany bo jest po prostu zimno. Dzisiejszy dzień jest dniem drogi. Zmierzamy w kierunku Szusztar ale dziś z pewnością tam nie dojedziemy. Brak konkretnego celu podróży na dzisiejszy dzień powoduje, że jedzie się źle. Kilometry uciekają powoli i wszystko strasznie się dłuży. W końcu zatrzymujemy się w mieście, gdzie Filip zamierza zakupić kartę do netu tak abyśmy mieli jakiś kontakt ze światem. Stajemy na poboczu i oczywiście za moment otacza nas tłum ludzi. Brodaty włazi do sklepu bodaj z armaturą łazienkową zapytać kolesia gdzie zakupić kartę do netu. Życzliwy Irańczyk , zamyka sklep i idą razem do innego punktu gdzie można kupić kartę. My z Michałem gotujemy się przy motocyklach ale przynajmniej mogę się rozebrać i trochę odpocząć. O ile można nazwać odpoczynkiem ciągłe pozowanie do fotek i konwersację z ludźmi, których nie jestem w stanie zrozumieć.
Okazuje się, że zakup irańskiej karty telefonicznej nie jest żadnym problemem ale jej rejestracja to już kompletnie inna bajka. Jak na przesłuchaniu, łącznie z odciskami palców. Procedura się przedłuża, są jakieś problemy i w końcu irańczyk, który pomaga Filipowo w zakupie bierze kartę na siebie bo odciski palców Brodatego wskazują, że nie jest on na tyle odpowiedzialny coby korzystać z netu w Iranie ;-). Tracimy chyba z godzinę, słońce pali już niemiłosiernie, stoimy przy ruchliwej ulicy. Jest przeyebane. Wreszcie ładujemy się z powrotem na motocykle i przebijając się przez tłum gapiów wyjeżdżamy z miasta. Jedzie się jednak fatalnie. Wokół drogi wiatr wzbija tumany kurzu, widoczność słaba a sam wiatr chce nas zrzucić z motocykli, targając nami na boki swoimi podmuchami. Zatrzymujemy się.dość często i nie jesteśmy w stanie pociągnąć dłużej. Stojąc w tym miejscu Michał zauważa kolesia na starej Supertenerce. Postanawiamy dojść gościa bo z pewnością to nie lokales. Doganiamy go w końcu w mieście. Zatrzymał się odpocząć. Okazuje się, że to Słoweniec, który podróżował w grupie kilku motków ale ze względu na błędy w kwitach :-)) zatrzymali go Turcy i dwa tygodnie czekał na właściwe kwity. Teraz już.nie goni ekipy, która mu odjechala w kierunku Turkmenistanu bo nie ma na to szans więc postanowił objechać samotnie Iran. Gość ma prawie 60 lat. Oczywiście ledwo się zatrzymaliśmy, od razu mamy towarzystwo lokalesów. Miło i fajnie gawędzimy, palimy fajki i odpoczywamy na trawie w cieniu. Jadę myśląc o tym, że w takim ruchu zadziwiające jest to że nie widziałem żadnego wypadku, auta wcale nie są poobijane jak np we Włoszech. Te moje myśli rozwiewa półciężarówka, którą dostrzegam po wyjściu z jednego z zakrętów. Auto leży na dachu, wokół tłum ludzi i człowiek leżący na plecach na drodze, chyba kierowca . No to jednak nie jest tak cudownie jak mi się zdawało. Dość ciekawie jedzie się obserwując ludzi w miasteczkach, które mijamy. WIdać że zmienia nie nie tylko krajobraz ale również stroje ludzi. Sami mieszkańcy też jakby ciut bardziej zdystansowani. Oczywiście wzbudzamy ogromną ciekawość ale tutaj gdzie się znajdujemy nie jest to nachalne lecz bardziej stonowane. A ludkowie wyglądają tak. Śmieszne ale bardzo wygodne mają te pory. Nie jest też w nich gorąco. Nasze posiłki jeśli chodzi o obiady w Iranie wyglądają tak. To Kebab-e-kubideh. Do tego jest jeszcze sok z limonki, który stoi na stolikach w butelkach i polewa się nim jedzenie. W kombosie jest smaczniejsze. Często też podawane jest coś w rodzaju sałatki złożonej z ziół - mięta, szałwia, szczypior i jakieś nieznane mi zioła, które mają chyba na celu poprawić trawienie po posiłku. Żarcie jest bardzo smaczne a niemal natychmiast przekonujemy się że baaardzo trudno byłoby się zatruć tutaj jedzeniem. Irańczycy mają jobla na punkcie czystości. Ręce myją bardzo często podobnie jak stopy. Instrukcja mycia rąk w opisana w kilkunastu punktach wisi praktycznie w każdym lokalu. Dzisiejszy dzień kończy się.bardzo szybko, słońce spada, przejechane niewiele bo ciut ponad 400 km. Zaczynamy szukać noclegu i postanowiliśmy że dziś spróbujemy przespać się w namiotach. Dojeżdżamy do miasta Kermanszah i na przedmieściach zapytuję ludzi o jakieś miejsce do spania. Polecają nam park i postanawiamy sprawdzić.czy da się.i jak to wygląda. Parki są w większych miastach a że właśnie takie mamy przed sobą, namierzam dość duży park na mapsme i udajemy się w tamtym kierunku. Trochę kluczenia ale w końcu udaje się.nam wjechać do parku i zaparkować. Ściągam ciężkie ciuchy i idę do sklepiku z lodami w parku zapytać czy możemy się tu kimnąć. Niestety żaden z Panów nie kuma po angielsku wracam więc do chłopaków. W parku ludzi opór, jedzą, odpoczywają, piknikują. Widzę grupę kilku kobiet po drugiej stronie alejki ale mam wątpliwości czy można do nich podejść bez obawy skrócenia o głowę ponieważ nie ma z nimi żadnego mężczyzny. Podchodzę niepewnie zapytując czy możemy spać w parku pod namiotami. Komunikacja leży, znów nikt nic nie kuma ale kobiety chcą pomóc coś tam gmerają w telefonach próbując włączyć tłumacza, ja wyciągam notes, w którym zapisałem sobie fonetycznie jak zapytać czy możemy rozłożyć tu namiot. Ciężko idzie ale w końcu Filip daje mi telefon z odpalonym tłumaczem (mamy już internet) i idzie już sprawnie. Możemy tu biwakować bez problemów. No to ognia. Toboły z motków, rozbijamy namioty i wciągamy motocykle na chodnik bo ruch dość spory , każdy przystaje i mam obawy że w końcu ktoś w nas wjedzie. Motocykle zabezpieczone, namioty rozstawione - idziemy po browar ;-) (bezalkoholowy). Oczywiście znów tłumy ciekawskich ale tym razem strasznie miło. Przynoszą nam jedzenie, lody, owoce więc obowiązkowo wypełniamy zadania i focimy się wspólnie. Ludzi przewija się naprawdę.mnóstwo i w końcu spotykamy kolesia, który płynnie mówi po angielsku , jest bowiem przewodnikiem. To ten koleżka w kasku. Sporo dowiadujemy się o sytuacji w Iranie, podejściu ludzi do rządu, religii itp. Przekonuję się.po raz kolejny i utwierdzam w przekonaniu, że ta medialna papka, którą nas karmią nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i prawdziwym obrazem danego kraju czy ludzi w nim żyjących. Okropnie mnie to wku#$ia, że wciska nam się.kompletne bzdury a ludzie łykają jak młode pelikany medialne informacje nie mając zielonego pojęcia że w wielu przypadkach to po prostu manipulacja. Rozmawiamy długo , zapada zmrok. Wypijamy hektolitry bezalkoholowego browca, za który płacimy majątek (bodaj 9 zł za puchę). Park jest niesamowicie wręcz oświetlony wielokolorowymi lampionami. Jest spokojnie i bezpiecznie. Do późnych godzin nocnych tętni życiem, ludzie jedzą, bawią się. Nie tylko my jesteśmy pod namiotami. Irańczycy po imprezie też śpią w namiotach lub na kocach bezpośrednio na trawie. To bardzo fajne, nie to co u nas. W każdym parku jest duża toaleta z umywalnią. Czasami też jest prysznic lub można wziąć go po prostu w kiblu. Dostęp do wody jest zapewniony i jak się.okazuje to jest główną przyczyną że irańczycy mówili nam że spanie na dziko jest niebezpieczne. Próbując ustalić o co biega rozmawiałem z kilkoma osobami, z którymi komunikacja byla możliwa i wszyscy wskazali że brak dostępu do wody = niebezpieczeństwo. W parku masz wodę i toaletę, jak to spać w krzakach na dziko? To niebezpieczne :-). Hmmm. W parku też nie jest najbezpieczniej, o czym dowiemy się z rana⌠|
07.08.2017, 14:52 | #82 |
Zarejestrowany: Jun 2015
Miasto: wAw/ Sokołów Podl.
Posty: 21
Motocykl: TransAlp XL650
Online: 3 dni 12 godz 54 min 25 s
|
Sieczyta. Dobrze piszesz
|
07.08.2017, 19:33 | #83 |
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
|
Rankiem po wypiciu ogromnej ilości bezalkoholowych browarów natura wygania mnie z namiotu i każe udać się do toalety. To dobry kawałek od naszych namiotów ale idę twardo, nie będę robił wiochy i lał pod drzewo. Niestety okazuje się, że nie mam innego wyjścia, toalety są pozamykane. Sprawdzam też damską dla pewności ale też zamknięta na głucho. No więc zostają krzaczory. Wracam na bazę i mijam się z Michałem, którego informuję że klop nie rabotajet.
Jest wcześnie, Filip śpi więc wyciągamy kuchenkę coby zagotować wodę na herbatę i szykujemy sobie śniadanie. Gasną światła w parku mimo że wcale nie wzeszło jeszcze słońce. Jest ciemno więc działamy w świetle czołówek. Pyszna makrela z puchy poprawia samopoczucie, herbatka rozgrzewa i jest git. Dziś mamy w planie dojechać do Szusztar po drodze zaliczając największy ziggurat na świecie - Czogha Zanbil. Mamy więc do zrobienia ok 450 km. W sumie niewiele ale kilometry w Iranie nawija nam się opornie i ciężko. Czas pomału się zbierać zanim słońce będzie wysoko i gorąco będzie nie do zniesienia. Budzimy Filipa i pomału zaczynamy zwijać majdan i pakować się na motocykle. Chwilę wcześniej przypałętał się do nas jakiś bezdomny i coś tam mamrotał po persku ale jak tylko zauważył to koleś , który przejeżdżał obok autem zatrzymał się, wysiadł z auta i przegonił intruza. Wkrótce okazuje się że Filipowi brakuje torby. Jak to nie ma? - pytam. Leżała na trawie a potem Filip wciągnął ją do namiotu. Teraz w namiocie jej nie ma. Kuwa, zajumali Kto, jak? Z namiotu? Może gdzieś leży, może pies jakiś wytargał, różne pomysły chodzą nam po głowie. OK. Co tam było? Okazuje się że w zasadzie nic - buty, narzędzia, zapasowe części do moto i zapas soczewek jednorazowych brodatego na cały wyjazd. Ma okulary więc spokojnie się ogarnie. Ruszamy w teren rozejrzeć się czy jakaś menda nie porzuciła torby lub uznała że część betów jej się nie przyda i leżą gdzieś w krzakach. Niestety bez efektu. Czas ucieka i Filip decyduje że ruszamy. Buty można kupić, a soczewki ogarniemy później. Chodzą nam po głowie myśli coby zgłosić to na Policję i może dojadą złodzieja ale czas goni i jak pomyśleliśmy ile czasu zajmie nam samo wytłumaczenie Irańczykom o co nam biega. Rezygnujemy. Jesteśmy w Kermanszah oczywiście. To mnie się.wali w bani i wymyślam nazwy nieistniejących miejscówek . Ruszamy zatem w drogę. Przed odjazdem jeszcze raz objeżdżamy cały park w nadziei że torba gdzieś jednak leży. Ni uja. Gonimy więc. Mamy zamiar dobić się do autostrady i tam trochę podgonić niestety gubimy się i jak się okazuje zrobiliśmy ponad 50 km nie w tym kierunku. Gorąc piana na ryju. Jesteśmy wkurzeni tą pomyłką. Tracimy ponad godzinę. W końcu docieramy z powrotem do punktu niemal startowego i walimy do hajłeja. Przed nami autostrada irańska i chcemy na nią wskoczyć i zobaczyć jak wygląda i jak się nią leci. Zaczyna się jednak dopiero w Chorramabad gdzie mamy ok 200 km dojazdówki. Idzie jednak dość szybko i w końcu dojeżdżamy do bramek. Wszyscy płacą więc ustawiamy się grzecznie w kolejce jednak po podjechaniu do szlabanu koleś macha nam tylko z uśmiechem na ustach wskazując ręką drogę. Zaaaapierr$%laaaammy. No tu już nic nas nie trzyma. Żadnych miast, śpiących policjantów tylko droga. Naginamy szybko i sprawnie ale słońce pali niemiłosiernie i przydałaby się chwila oddechu. Autostrada ma jedynie ok 150 km ale nie jest tak idealnie jakbyśmy się tego spodziewali po drodze tej klasy. Pomijam fakt że miejscami dość mocno wieje. Przy drodze chodzą zwierzęta, jest sporo zjazdów szutrowych z których wypadają kolesie na motorkach. Innymi słowy trzeba uważać. Podczas jednego z postojów Brodaty zauważa słusznie że dołem płynie rzeczka i może byśmy tak skorzystali z chłodzenia cieczą i zjechali gdzieś na boczek i do rzeki. Pierwsza próba nieudana, strome urwiste brzegi, nijak tam podjechać a zajście na dół będzie skutkować stromym podejściem, odpuszczamy. Kolejny zjazd i bingo stajemy pod wiaduktem autostrady mając obok strumień (trudno to nazwać rzeką, bez problemu idzie to przeskoczyć). Woda chłodna i dobrze nam zrobiła ta kąpiel, choć na krótko. Lecimy więc dalej, zgłodnieliśmy i zatrzymujemy się w knajpie na posiłek. Tym razem czaimy się chwilę pod lokalem, bowiem cały czas ktoś wchodzi i wychodzi. Ludzie wynoszą mnóstwo pakunków z jedzeniem. Włazimy jednak. Bierzemy menu , z którego oczywiście ni uja nie kumamy więc chwilę debatujemy. Jednak za moment wjeżdża na stół micha z zupą i talerze. Nie wiemy o co biega bo nie zamawialiśmy nic. Może uznali nas za bezdomnych czy co i mają dla takich przygotowane żarcie. To oczywiście żart ale byliśmy nieco zaskoczeni. W każdym razie zupa jest z pęczaku czy podobnych ziaren . Jest lekko gęsta, smaczna i bardzo sycąca. Popychamy mięsiwem z ryżem i jesteśmy gotowi do dalszej drogi. Gnamy cały czas na południe i chyba w związku z tym słońce jakby porusza się szybciej. Do Czogha Zanbil jeszcze kawałek więc zbieramy się w sobie i lecimy. Droga jest niezła i wkrótce dojeżdżamy do czegoś w rodzaju postu. Posterunek, szlaban i tyle. Nic nie sprawdzają więc mijamy go i lecimy dalej. Krajobraz mało ciekawy lecz jest trochę zielono bowiem jesteśmy w dolinie rzeki Dez. Wokół pola uprawne, które ustępują w piaskowym wzniesieniom, w miarę zbliżania się do celu naszej podróży. Wreszcie zjeżdżamy z drogi i mamy kawałem dojazdówki z bardziej głównej trasy. Wkrótce naszym oczom ukazuje się dość spory parking i widać już obiekt, który chcieliśmy zobaczyć. Co ciekawe pytałem w Kermanszach przewodnika, którego poznaliśmy w parku i nie miał on zielonego pojęcia o czym mówię. Dopiero jak pokazaliśmy mu w necie coś tam zaczaił ale że największa taka budowla znajduje się właśnie w Iranie to już nie miał bladego pojęcia. Zatrzymujemy się przed budynkiem, w którym golą bilety aby móc podejść pod sam obiekt. Nie są wcale tanie. Coś koło 20 złociszy na nasze co w Iranie jest kwotą skandaliczną. Bardzo często zdarzało się że z 500 000 riali nie mogli nam wydać reszty (oprócz stacji paliw), więc 600 000 za 3 bilety to kupa forsy skoro pełny zbiornik paliwa kosztuje ok 180 000 (10 000 za litr). Innymi słowy koszt zwiedzenia tego przybytku=pełny bak=porządny obiad więc sami oceńcie. Proszę kolesi co sprzedają bilety aby zwrócili uwagę na nasze motocykle, gdyż jest gorąco a nie chce nam się zabierać rzeczy z motocykli a to kawałek drogi. Niby niedaleko ale po co to dźwigać. Mówią że OK, nie ma problemu więc zostawiamy wszystko, biorę tylko kamerkę i aparat i gonimy. Sam ziggurat zrobił jednak na mnie wrażenie. Mimo, że zwiedzanie uważam za czasu marnowanie i wolę plener, góry, rzekę, jezioro, łotewer to uważam że ta miejscówka jest warta zobaczenia i zapłacenia 20 złociszy. Obiekt jest spory. Ma ok 100x100 metrów. Słońce szybko spadało o nie mieliśmy czasu na czytanie informacji więc zrobiłem im foty aby poczytać później. No i wygląda to tak. No fajne toto. W promieniach zachodzącego słońca naprawdę mi się podobało. Niestety musimy naginać choć nawet przyszło mi do głowy coby rozbić sobie tutaj namiot ale brak wody, brak żarcia i chęć dojechania do Szusztar studzą mój zapał. Wracamy więc do motocykli i ruszamy w kierunku miasta. To niedaleko jakieś 50 kilosów. Dość szybko dolatujemy do miasta prawie pustą drogą. Przebijamy się przez most na rzece i zatrzymujemy się aby obczaić gdzie tutaj jakiś park coby zanocować i coś zjeść. Pomijam już celowo w relacji co się dzieje jak zatrzymamy się w mieście i tym razem nie jest wcale inaczej. Otacza nas tłum tubylców na motorkach i klasyczne foty, gadka i tak dalej. Prosimy więc ich o wskazanie jakiegoś parku gdzie możemy rozbić nasze namioty na tyle blisko centrum coby blisko było jakieś pożywienie i sklepy. Oczywiście już mamy kilkunastu przewodników, którzy prowadzą nas przez miasto skutecznie tamując ruch aut tak aby nikt w nas nie wjechał. Zjeżdżamy kawałek w prawo i jesteśmy przy parku. Jawi się fajnie. Spokojny , sporo zieleni i miejsc do biwakowania. Jest zamykany i dozorowany. Niestety okazuje się że dozorowany jest nie bez powodu. To park wyłącznie dla kobiet i mężczyznom wstęp wzbroniony. Nic z tego. Musimy poszukać drugiego. Walę z innej beczki , czy może jest jakiś park przy posterunku policji to zostawimy tam motki (jak wspominał Ofca) i pójdziemy na miasto. Okazuje się, że jest i to sąsiaduje z posterunkiem. Zajebiście. Wbijamy się do parku, stawiamy maszyny, rozbieramy się i rozpoczynamy procedury rozbijania obozu. To co się zaczęło dziać w tym momencie jak i wydarzenia, które miały miejsce w nocy sprawiły, że był to nasz trzeci i ostatni biwak w Iranie. Tłum był po prostu gigantyczny. Nie kilka czy kilkadziesiąt osób. Po prostu "ludziów jak mrówków". Dramat. Obsiedli nas jak komary w ruskiej tajdze. Trwało to ze 3 godziny, do momentu jak poszliśmy spać. Namioty rozbiliśmy po trójkącie tak aby pomiędzy nimi stworzyć sobie miejsce do siedzenia i nikt tu nie właził. Nie ma szans. Non stop ktoś wyciągał ręce i szarpał nas coby powiedzieć heloł mister i trzasnąć ci w oczy fleszem z lampy telefony robiąc fotkę. Na motocyklach siedziało naraz po 4-5 kolesi aż zacząłem meić obawy, czy kosa wytrzyma lub Filipowy KAT stojąc na centralce przewróci się raniąc dzieciaki. Koszmar. Zostawiamy z Michałem Brodatego i idziemy odsapnąć chwilę od tłumu i zrobić zakupy na kolację i ewentualnie śniadanie. W samym mieście dość uroczo ale ruch bardzo duży i strach przejść przez ulicę mimo tego że są światla na skrzyżowaniu. Kupujemy potrzebne rzeczy i wracamy do obozu w parku. Niewiele się zmieniło. Może oprócz tego że większość linek mocujących namiot jest powyrywana razem ze śledziami i muszę na nowo stawiać domek. Dalej dziki, oszalały z ciekawości tłum. Nic fajnego i przyjemnego. To raczej gigantyczny nachalny napad. Zacząłem czuć się niepewnie a już na pewno niekomfortowo i źle. Filip choć też wkurwiony jakoś radzi sobie z tymi zaczepkami ale ja już mam nerwa i to sporego. Mam ochotę stanąć i krzyknąć - wypi#$%alać! No cóż, nic takiego nie będzie miało miejsca. Oddalam się więc na kilkanaście metrów w stronę ulicy i budki z jakimś żarciem. Spotykam policjanta. Wskazuję mu nasze namioty i na migi pytam czy tak jest OK, czy możemy tu zostać. Dla pewności pokazuję tłumacza z perskiego, którego jest w stanie sam przeczytać gdyby mój przekaz był niejasny. Potwierdza że jest gitara. OK. Nie mam ochoty tam wracać ale jesteśmy zmęczeni i śpiący. W końcu wracam i próbujemy złapać choć odrobinę prywatności. Pijemy browary bezalko i wreszcie decydujemy, że zabezpieczamy cały towar w namiotach i walimy w kimę. Może się w końcu odwalą i pójdą sobie. Wbijam do namiotu, zatyczki w uszy i tylko jeszcze przez chwilę coś słyszę, następnie przychodzi sen. Głęboki, dobry. Jednak nie na długo. Mijają może 2-3 godziny. Około pierwszej słyszę krzyki nad moim namiotem i wiele rąk szarpie tropikiem. Co jest kuwa. Głosy docierają do mnie jak przez mgłę. W końcu słyszę angielski - łejk ap mister. Łapią mnie obawy, co tu się dzieje. Krzyczę do chłopaków. W końcu odzywa się Michał. OK. Michał jest. Ubieram się i niepewnie wychylam łeb z namiotu z obawą czy zaraz nie dostanę kopa w ryj. Na szczęście widzę mundurowego więc obawy trochę opadają ale dalej nie wiem o co chodzi. Ludków wokół siła i jeden łamaną angielszczyzną tłumaczy że policja każe nam zwinąć namioty i postawić je na chodniku przed posterunkiem dosłownie kawałek dalej. Poyebało was? Jak ja namiot postawię na betonie. Mój domek nie ma takiej opcji, muszę być na trawie. Gość kumający po angielsku rozmawia z policjantem a ten wskazuje miejscówkę gdzie mamy się przenieść. Na trawę pod płot koło policji. Ja pier… budzą nas w środku nocy aby przenieść wszystkie toboły kawałeczek dalej nie wiadomo po jaki chooy. W porządku, Michał na nogach, Filipa nie możemy dobudzić. Wstaje wreszcie zaspany, może i dobrze bo nie zaczaił początku akcji. Przenosimy się niech się odpieprzą wreszcie. Cała operacja zajmuje nam chyba z godzinę. Musimy też.przejechać motocyklami pod drzwi policjantów. Masakra. Kilka kursów noszenia tobołów, tak aby ktoś stale filował żeby nikt nam nic nie zayebał, ponowne rozbijanie namiotów, przeparkowanie motocykli. Kupa straconego snu. W końcu pakuję się do namiotu i próbuję zasnąć. Stres, nerwy, wysyłek fizyczny i psychiczny nie pozwalają mi już na sen tej nocy. Dosypiam może z godzinkę. Czas wstawać. Tego ranka udało mi się nagrać streszczenie wczorajszego dnia ale uznałem je za zbyt radykalne i postanowiłem nagrać po drugi raz . Oto wersja II (soft). |
07.08.2017, 23:08 | #84 |
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
|
Zapomniałem dodać, że tego dnia mieliśmy (znaczy ja miałem) jeszcze dość ciekawą choć niebezpieczną przygodę. Mianowicie jadąc przez jedno z miasteczek obserwowaliśmy zjawisko, które już po tych kilku dniach spędzonych w Iranie kompletnie nam spowszedniało. Mianowicie lecimy sobie przez miasto i ludzie podróżujący wokół nas w autach nagrywają nas telefonami, robią foty etc. Nie dziwi mnie już to ale akcja była taka, że taksówkarz wraz z pasażerem jechali równolegle do mnie a kierowca wyciągnął rękę z telefonem przez okno pasażera i mnie nagrywa.
Tak patrzę a gość skoncentrowany na złapaniu zajebistego ujęcia mojej osoby kompletnie nie kontroluje co dzieje się z pojazdem. Od czasu do czasu lekko korygował tor jazdy aby pozostać na swoim pasie. W pewnym momencie jednak widzę że tak jest zaaferowany nagraniem (podobnie jego pasażer siedzący z tyłu), że zaczyna się niebezpiecznie do mnie zbliżać. Dobrze, że w porę się zorientowałem ale nie było już szans na uniknięcie kontaktu, dałem lekko w palnik i na szczęście walnął mnie w sakwy na tyle. Wydarłem na niego ryja choć pewnie nie usłyszał i poprawiłem z kopa a ten jedynie zaczął bić jakieś pokłony i machać ręką na zgodę. Kuwa, w takim ruchu gdybym się wywalił to na 99% ktoś Zamyadem jadący za mną rozjechałby mnie jak żabę. A Zamyad wygląda tak. 99% półciężarówek w Iranie to właśnie Zamyady - to coś co zapierdziela dość szybko, nie hamuje i z reguły jest załadowane 3 razy bardziej niż wskazuje logika. To tak dla potomności, ludziska uważajta bo zapatrzeni na kosmitów (jakimi dla Irańczyków niewątpliwie jesteśmy) robią głupoty za kółkiem (choć generalnie uważam ich za świetnych kierowców) co może skończyć się tragicznie i to raczej nie dla nich . Dodatkowo, wyjątkowo wkurzająca cecha irańskiego kierowcy to wielokrotne wyprzedzanie i zwalnianie tak aby zrobić milion zdjęć z różnych perspektyw. Nie znajduję innego wytłumaczenia a zdarzało się jechać po 100 i więcej kilometrów i ten sam pojazd wyprzedzał nas i był przez nas wyprzedzany dziesiątki razy. |
08.08.2017, 15:01 | #85 |
Zarejestrowany: Aug 2011
Posty: 338
Motocykl: XChallange
Online: 6 dni 2 godz 25 min 10 s
|
macie jakieś ładniejsze motocykle i mordy ciekawsze - to jedyne wytłumaczenie na to, że mnie aż tak bardzo nie atakowali.
z drugiej strony, ja tylko raz spałem tak "w parku" - to był.dobry strzał akurat bo dostałem i śniadanie i możliwość.skorzystania z prysznica.. inne noclegi był w mniej lub bardziej formalnych "kempingach". |
08.08.2017, 15:50 | #86 |
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
|
W Kermanszah ludzie byli mili, sympatyczni i otwarci. Tutaj w większości (bo były wyjątki) mieliśmy do czynienia a nachalnym, wręcz chamskim tłumem. W Iranie zauważyłem, że podejście ludzi zmienia się wraz z prowincją. W takim portowym Bushehr praktycznie nikt się nami nie interesował. A jak byliśmy bez motocykli to już zupełnie luz. To samo w Shiraz.
|
08.08.2017, 16:17 | #87 | |
Zarejestrowany: Jun 2017
Miasto: Poznań
Posty: 111
Motocykl: KTM ADV 1190 R
Online: 3 dni 18 godz 36 min 39 s
|
Cytat:
W Bushehr mogliśmy poczuć się całkowicie anonimowi w Shiraz natomiast (co było bardzo fajne ) wzbudzaliśmy głównie zainteresowanie kobiet. Boże drogi jakie one są śliczne! To w jaki sposób patrzą i się uśmiechają sprawia, że codziennie widzisz kwintesencje piękna Najgorsze jednak, że karta sd na której być może zostały uchwycone zaginęła w akcji
__________________
“I Don’t Want to Live on this Planet Anymore” Professor Farnsworth |
|
08.08.2017, 22:08 | #88 |
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
|
Wstaję wkurwiony na wieczorne i nocne akcje tubylców. Rozglądam się czy czasem nie da się w pobliżu zjeść śniadania ale rozmawiam z chłopakami i postanawiamy że chcemy się jak najszybciej ulotnić z tego miejsca. Ruch zaczyna gęstnieć i obawiamy się, że za chwilę znów otoczy nas dziki tłum. W pośpiechu zwijamy majdan i pakujemy się. na motocykle. Niestety wczoraj nie udało nam się zobaczyć wodnych instalacji, z których słynie to miasto więc postanawiamy ruszyć w tym kierunku a potem wylecieć z miasta i zająć się.śniadaniem. Tak właśnie robimy. Nasz parkowy obóz jest położony w sumie niedaleko ale chwilę kluczymy nie mogąc namierzyć.miejscówki. Wreszcie Filip włącza nawigację w telefonie i trafiamy bez pudła pod tamę.
Schodzimy po schodach w dół ale jest tak wcześnie , że bramy pozwalające zobaczyć to miejsce z dołu i z bliska są pozamykane. Włazimy więc na most, z którego widok jest doskonały. Fajnie to wygląda i żałuję, że nie da się zejść na dół zobaczyć tego z bliska. W uproszczeniu to system mostów, młynów, tam i kanałów nawadniających. Naprawdę spoko i warto to zobaczyć. No ale czas się.posilić bo od wczoraj lecimy na oparach a słońce zaczyna już mocno przygrzewać. Wracamy do motocykli i ruszamy w kierunku wylotu z miasta. Znajdujemy się dość szybko na peryferiach i zatrzymujemy się.przed sklepem, który jest otwarty a kolesie właśnie rozładowują.Zamyada wypchanego pod sufit arbuzami. Przed sklepem nowiuśki chinol na alusach. Siadamy na progu sklepu i idę kupić coś na śniadanie. Biorę jakieś słodkie bułki, kilka pomidorów na uzupełnienie potasu i kilka innych pierdół. Siedzimy w cieniu i zajadamy nasze śniadanko. Zadziwiająco sielsko i spokojnie w porównaniu z wczorajszym wieczorem. Pomału trzeba się zbierać w dalszą drogę. Dziś chcemy dotrzeć do zatoki perskiej. Po cichu liczę na kąpiel i zmianę klimatu. Zakładam, że nad morzem będzie chociaż wiało i może upał będzie mniej dokuczliwy. Patrzę na moją.oponę z przodu i już po raz kolejny przychodzi mi do głowy plan , że trzeba ją obrócić. TKC jest mocno wyząbkowane, zrobione już sporo a opona nie była nowa jak ruszaliśmy. Jak będzie okazja to się zatrzymamy i spróbuję.namierzyć jakiś zakład wulkanizacyjny. Postanawiamy też, że całkowicie odpuszczamy drogi główne i poruszamy się tylko lokalnymi, o ile tylko się da. Da się. Jedzie się bardzo ładnie, te gorsze drogi jakością nie ustępują.głównym a nie ma miast i jedzie się zajebiście. Nie spinając się.połykamy kilometry. W miarę zbliżania się.do morza , coraz częściej spotykamy ślady wskazujące na wydobycie ropy i gazu. Pojawiają się te wieże ze szczytów których buchają płomienie. W wielu miejscach ogień pali się po prostu w otworach w ziemi. Są ich dziesiątki. Ciekawe zjawisko ale przez to wszystko powietrze śmierdzi, wszystko jest jakby rozmyte jak powietrze nad rozgrzanym słońcem asfaltem. Krajobraz księżycowy, cokolwiek zielonego to zjawisko. Bardzo ciężko dostrzec również jakiekolwiek dzikie zwierzęta, łącznie z ptactwem. Niepokojące. Ogólnie dla mnie krajobrazy te i instalacje wydobywcze są bardzo ciekawe. Zatrzymujemy się.robiąc foty choć słońce pali i ciężko oddycha się.tym czymś co wciągamy do płuc. Droga przebiega bardzo fajnie bowiem jest kręta, raz się wspinamy raz zjeżdżamy w dolinkę. Co chwila jednak raz z jednej raz z drugiej strony mamy takie widoki. Dotychczas lecieliśmy opłotkami wzdłuż instalacji. Wreszcie mamy jakieś miasteczko i stację.paliw. Czas na odpoczynek, moczenie ciuchów i nawadnianie. Bardzo fajne jest to że w Iranie praktycznie nie da się.kupić.ciepłych napojów. Wszystko jest bardzo zimne a woda to często zamarznięta na kość butelka lodu. Rewelacja na takie klimaty jak tutaj mają. Zaczynam jednak odczuwać że jakby jest gorzej mimo że temperatura nie jest bardzo wysoka. Jedziemy w kierunku morza i wilgotność rośnie. Wolę jak jest sucho. Wilgoć w powietrzu w połączeniu z upałem po prostu wysysa życie. Ruszamy dalej miasteczkiem i szukamy pomału warsztatu coby przełożyć oponę. Przytrafia mi się.kolejna niebezpieczna sytuacja na tej wyprawie ale tym razem to moja wina. Wlokąc się za ciężarówką w mieście zauważam że skręca w prawo, daję w palnik i w ostatnim momencie zauważam że koleś autem uznał że duża wywrotka robi mu przysłonę i wyjechał z prawej strony skręcając w lewo. Na szczęście w porę mnie zauważył i dał po hamplach bo mój manewr wymijający nie miałby szans powodzenia. Prędkość za duża, dystans to auta niewielki czas na reakcję.niemal zerowy. Z fartem udaje mi się wywinąć ale w gaciach kisiel. Jedziemy dalej i zatrzymuję.się.przy warsztacie gdzie kilku kolesi coś.tam dłubie przy aucie. Podchodzę i pokazuję o co mi chodzi. Tłumaczę, że chcę obrócić.oponę aby równomiernie się ścierała. Koleś patrzy ogląda i niby mnie rozumie ale uparcie twierdzi że jest OK. Cwaniak spojrzał na markery kierunku wybite na TKC. OK. Wiem, że jest dobrze ale ma być źle pod prąd. Trudno się dogadać. Niby kumają ale niezbyt są skłonni podjąć się.roboty. Nagle za plecami słyszę, że ktoś płynnym angielskim wita się z nami i pyta czy nie może pomóc. Okazuje się.że to Jakub irański wolontariusz zajmujący się uzależnieniami wsród młodzieży. To ten pierwszy z prawej. Git. Tłumaczę o co mi chodzi i wiem że się rozumiemy. Jakub gada coś po persku z chłopakami z warsztatu i wraca do nas ze słowami - Zapraszam na kawę. Kuwa! O co chodzi? My tu musimy jechać , motocykl zrobić jaka kawa? Nie ma czasu. Jakub nie zwracając uwagi na moją gadkę mówi, że mój problem został już załatwiony a teraz czas na kawę. Zgłupiałem. Może lepiej walnąć kawę? Przy kawie tłumaczy nam że sprawę się.załatwi ale nie tutaj. Napijmy się a potem ogarniemy problem z oponą. Walimy więc kawę a następnie jedziemy za Jakubem do innego warsztatu. Jakub tłumaczy a ja mówię że będę pomagał. Wyjmuję.narzędzia, podnosimy motocykl. Zdejmuję.koło a resztą zajmuje się.już nasz nowy mechanik. Załatwiamy sprawę szybko i bezboleśnie i oczywiście za free gdyż właściciel warsztatu nalega żeby nawet nie mówić o jakichkolwiek pieniądzach. Dziękuję mu serdecznie. Wymiana telefonów z Jakubem, który oczywiście oferuje pomoc w każdej sytuacji i jak się.okazało później kilkakrotnie korzystaliśmy z tej opcji. Lecimy zatem dalej w kierunku Bushehr. Krajobraz się.zmienia, pomalutku zbliżamy się.bo miasta. Dolatujemy w końcu i zatrzymujemy się.na przedmieściach aby ogarnąć temat noclegu. Zależy nam aby nie wbijać się w miasto ale znaleźć lokal na przedmieściach tak aby łatwo jutro się.wybić znów na trasę bez konieczności wjazdu do centrum. Znajdujemy hotel ok 8 km od centrum i parkujemy motocykle. Idziemy zagadać o ceny i dostępność. Wszystko git, to w zasadzie motel z centralnym wejściem i dostępem do pokoi bezpośrednio z podwórza. Koszt ok 200 złociszy za święty spokój, wygodne łóżka, klimę, TV, śniadanie w cenie. Bezcenne. Logujemy się.do pokoi i nosząc toboły zaczepia mnie młodziutka Iranka wraz z ojcem i chyba jej narzeczonym. Ostrzega aby niczego nie zostawiać na motocyklach bo w nocy nam mogą zayebać. Tłumaczy że nic nam nie grozi ale kradzieże są bardzo powszechnie i trzeba dobytku pilnować. Skąd my to znamy? Dla pewności idę to recepcji i ustalam że motocykli ktoś ma pilnować. Koleś coś.tam gada z cieciem, który już.poczuł się.najważniejszy na świecie bowiem nakazał nam ustawić.motocykle dokładnie w taki sposób, który zapewniał mu bezproblemowy widok i oświetlenie na pojazdy w nocy. Zdejmujemy śmierdzące ciuchy bo prać i suszyć nie było jak przez ostatnie 3 dni. Pranie, suszenie, prysznic, zimny browar i decyzja - idziemy na miasto. W recepcji zamawiam taksówkę i pytam od razu ile taki kurs wyniesie. Do miasta i z powrotem 100000 riali. Kuwa 10 pln. Zajebiście. Bierzemy. Za 15 minut podjeżdża nasz kierowca. Mówi po angielsku i jest tak wesoły że sprawia wrażenie ujaranego. Pyta po co my tu przyjechaliśmy. Na co odpowiadamy - just for fun. Eksplozja śmiechu jaka wtedy się wydarzyła spowodowała że brechtaliśmy się.wszyscy tak że brzuch mnie nawalał następne 2 dni. Nie wiem co kolesia tak rozbawiło ale śmiał się do rozpuku. Zawiózł nas do centrum miasta gdzie rozpoczęliśmy eksplorację. W mieście może i wzbudzaliśmy jakieś zainteresowanie ale stonowane. Ludzie się witali, pozdrawiali ale w granicach kultury i dobrego smaku. Miasto fajne, kolorowe, bazary pachnące przyprawami i świeżymi owocami. Super po prostu. Masa budek z street foodem. Oczywiście musieliśmy spróbować ale z fast foodem nie ma to wiele wspólnego. To raczej slow food. Brodaty wpierniczał falafele a my z Michałem coś co się.nazywało bonderi - buła z podsmażanymi warzywami, pomidorami i czymś tam jeszcze , pikantne i smaczne. Ciekawskie kobiety widząc 3 europejczyków w środku maluteńkiego lokalu wbiły się.i wspólnie czekaliśmy chyba z pół godziny na żarcie. Miło i sympatycznie. Pojedliśmy, poszwędaliśmy się po mieście, zakupy porobione więc czas wracać na bazę. Filip jeszcze kupuje okulary przeciwsłoneczne i dzwonimy do naszego drajwera coby nas odwiózł na bazę. Czekamy chwilę ale w końcu pojawia się w tym samym miejscu w którym nas zostawił. Stajla za kierą ma takiego, że natychmiast rzucamy się do zapinania pasów w tym jego pudełku. Jedziemy po mieście i obserwujemy to co się.tam dzieje. Pełny luz i zabawa. Zapakowane dziewczynami i chłopakami auta jeżdżą jak wściekłe. Dym palonej trawki bucha ledwo uchylonymi oknami, muza nadupca na maksa. No jest wesoło. Filip rzuca do naszego kierowcy czy może da się.tu zorganizować jakiś alkohol. Oczywiście a gdzie chcemy pić w lokalu czy w samochodzie? Zdziwienie nas dopada ale gość zjeżdża na pobocze bierze komórkę i wydzwania gdzieś krótko rozmawiając. No da się ale niestety za późno. Gdybyśmy powiedzieli o tym jak jechaliśmy do miasta o bez problemu teraz już za późno. Wracamy więc na bazę wśród latających na gumie piździków. Nie do wiary. Jak ogląda się takie rzeczy na YT to można uznać że ktoś to robi dla potrzeb filmiku czy po prostu dla szpanu. Tam kolesie latają dla fanu pomiędzy autami na kole a kolesi na motku jest dwóch lub trzech (często). Jaja normalnie. Super wycieczka do miasta i fajne doznania. Wracamy na bazę, dziękujemy naszemu kierowcy , dyszka w łapę i walimy do hotelowego baru po bezalkoholowe. Czas się kimnąć. |
09.08.2017, 09:51 | #89 |
Zarejestrowany: Jun 2017
Miasto: Poznań
Posty: 111
Motocykl: KTM ADV 1190 R
Online: 3 dni 18 godz 36 min 39 s
|
Dodam jeszcze, że w drodze do Bushehr miałem pierwszą niebezpieczną sytuację.związaną z brakiem soczewek.
Przez kradzież torby musiałem zmienić okulary przeciwsłoneczne na korekcyjne. Jadąc przez gorące pustkowie nagle cholewa wie dlaczego oczy zaczęły mi łzawić a łzy te paliły, dosłownie paliły. Po 5 sekundach czułem ogromny ból i byłem totalnie ślepy. Na czuja z zamkniętymi oczami zjechałem na pobocze i zastanawiałem się czy przygodę zakończę o białej lasce. Na szczęście po 5 minutach przeszło, wyjebałem okulary korekcyjne do torby i wziąłem przeciwsłoneczne. Jednak słaby wzrok na pustej drodze jest mniej niebezpieczny niż nagłe oślepienie. Sytuacja potem jeszcze się powtórzyła raz czy dwa ale już świadomy tego co będzie od razu pałzowałem. Generalnie okularów przeciwsłonecznych na południu Iranu należy używać przez cały dzień. Kolory otoczenia i siła słońca sprawiają, że oczy dostają wybitnie po dupie.
__________________
“I Don’t Want to Live on this Planet Anymore” Professor Farnsworth |
09.08.2017, 09:59 | #90 |
Reakcja spojówek na nadmiar UV, u mnie podobny problem, ale nie jestem w stanie wytrzymać w soczewka hej cały dzień, wybrałem alternatywę, czyli okulary sportowe z fotochromami i wkładkę korekcyjną
|
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Bałkany 30.07.2017 - 12.08.2017 | giennios | Umawianie i propozycje wyjazdów | 0 | 23.06.2017 13:58 |
Iran trip 2017 - start 12.05.2017. | Emek | Przygotowania do wyjazdów | 137 | 14.06.2017 16:13 |
Enduro Pohulanka 29.04.2017 - 01.05.2017 | wojtekm72 | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 53 | 28.05.2017 22:49 |
El Palantentreffen 2017 | ex1 | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 9 | 18.01.2017 00:33 |