Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12.02.2012, 17:53   #1
Miętus
 
Miętus's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
Miętus jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
Domyślnie

DZIEŃ XI 01.09.2011r 425km


Noc była ciężka, niemiłosiernie parno i gorąco. Nie wyspałem się. Zastanawiam się co mnie obudziło, wiem, to spadające na namiot grube krople. Ale było ich tylko kilka. Dalej parno i gorąco i brakuje mi głosu z rakiety. Dziwnie tak jakoś. Wyczołguje się z namiotu. Niebo zasnute ciężkimi ołowianymi chmurami, ale nie pada. Idziemy pod parasole na kawę. Słychać ciężkie przewalające się grzmoty, ale błyskawice nie walą tak jak u nas w ziemię tylko trzaskają między chmurami. Dziwne dla nas zjawisko. Pani ze sklepu przynosi kawę, zagaduję, będzie deszcz. Popatrzyła w niebo – nie budiet. Kurde miała rację, nie spadła żadna kropla. Dopijam kawę, mam już dosyć tego dziwnego, prawie podzwrotnikowego klimatu. Można się utopić we własnym pocie, a i śmierdzimy niezgorzej. Batumi jest piękne ale uciekać stąd jak najszybciej, aby dalej, aby w góry do chłodu. Ruszamy. Pojechaliśmy wzdłuż morza i trafiamy na A305 na KOBULETI. Droga fajna, po lewej przez cały czas towarzyszy nam Morze Czarne a i okolica jakby mocno turystyczna. Widać w koło, że ludzie tu wypoczywają choć turystyka dopiero się rozwija.
488.JPG
W KOBULETI tankujemy do pełna (wreszcie normalna cena) i odbijamy bokami na OZURGETI i SAMTREDIA. Wreszcie boczna, spokojna trasa, przez prawdziwe, normalne wioski, gdzie życie toczy się powoli i monotonnie. Za to droga motoboska. Winkiel za winklem, z góry w dół i pod górę. Skrzynia biegów z reguły chodzi na 2 i 3 ale często trzeba schodzić nawet do pierwszego piętra. Wreszcie chłodniej a widoki piękne, ruchu prawie zero a po drodze poruszają się tylko stada krów, kury, kaczki, indyki, czasem zdarzy się nawet warchlaczek w przydrożnym, błotnistym rowie a przyroda jest żywa i soczysta. Zresztą cała ta oranżeria sprawia wrażenie, że droga jest tylko jej a ja nie miałem zamiaru tego zmieniać więc omijamy je szerokim łukiem i wszyscy są zadowoleni. Jak piękna była to trasa niech świadczy fakt, że troszkę ponad stówkę robiliśmy w cztery godziny bez zatrzymania się oczywiście. Niestety docieramy do KUTAISI i agro jazda się niestety kończy. Wchodzimy na M27. Błee. Ruch jak cholera a zasad żadnych niet. Tzn jest jedna zasadnicza – kto większy ten ma rację i ciśnie do przodu. Ot znów pozostałość po wielkim czerwonym bracie. Na poboczu zaczynają wykwitać przydrożne stragany. W jednej okolicy (dwie, trzy wioski) handlują garnkami i patelniami, w innej gliniane garnki, stoiska z pieczywem i oczywiście te z soczystymi, świeżymi owocami. Zatrzymujemy się. Kupujemy parę gruszek, wielkich śliwek, wielkie soczyste brzoskwinie i takie dziwne coś zielone miękkie, wielkości dużej śliwki. Było to miękkie, lekko słodkie i do dzisiaj nie wiem jak się to nazywało, a smakowało całkiem nijak. Za to gruszki i brzoskwinie cudownie słodkie a po wgryzieniu się w nie sok ciekł po brodzie.
490.JPG
I poza pogodą to było to co zdecydowało na wybór tej pory roku na wyprawę. Pyszne, mocno dojrzałe owoce w cenie co najmniej niezauważalnej. Wydobyłem z tankbaga dwie garście cukierków i obadarowaliśmy nimi siedzące przy straganie dzieci, ku ich wielkiemu zadowoleniu. W zamian pani straganowa obrała wielkiego soczystego melona i nim nas uraczyła. Och śniadanie jak się patrzy. Chwilę jeszcze porozmawialiśmy z panią i dzieciakami i dalej w sznur aut choć pełne brzuchy chciały by poleżeć. Teraz jeszcze tylko nakarmić Afry i mamy wszystko co potrzeba do szczęścia. Wjeżdżamy na nową, betonową tak jakby autostradę. Niestety zaprawki nie widać. Po iluś tam kilometrach na poboczu mały znaczek kierujący do stacji paliw. Zchodzimy z betonki jakimś dzikim mocno wertepiarskim zjazdem i po jakichś 500m jest zaprawka. Staję pod dystrybutorem, kurde normalnie rodem z czasów kwitnącej Rosji.
508.JPG
Na dystrybutorze jeszcze ostały się napisy cyrylicą, a przy dystrybutorze wiszą specjalne lejki gdzie wkłada się pistolet aby zlać nadmiar zamówionego, i zapłaconego oczywiście wcześniej paliwa. Wychodzi do nas pan z obsługi:
- dzień dobry, a skąd Wy? z Polszy? O daleko. Ile litrów
- lej na full
- nie można na full Ty musisz powiedzieć ile litrów, zapłacić i wtedy leję paliwo.
- ty, jak to, takie zaprawki widziałem tylko w Rosji i na Ukrainie
- tak pan, bo to jeszcze ruska zaprawka
I tu nawiązała się iskierka przyjaźni, mówi żebym poszedł za nim to mi wszystko pokarze. Prowadzi mnie do swojego królestwa czyli do wnętrza stacji paliw, które wygląda jak bunkier, gdzie po zamknięciu pancernych drzwi łączność ze światem ma tylko przez maleńkie okienko z szufladą służące do podawania kasy. Tam pokazuje mi różnego rodzaju pompy, zegary i inne ustrojstwa faktycznie wszystkie opisane cyrylicą i objaśnia jak to działa. Mówi się, ile litrów chce się zatankować, oczywiście najpierw się płaci, potem pan wajchą nastawia zegar na np. 15 litrów i benzyna sobie płynie. A jak wejdzie tylko 13? Wtedy pistolet wkłada się do lejka przy dystrybutorze i paliwko się wlewa do zbiornika stacji, a że było zapłacone? Cóż trzeba wiedzieć ile Ci wejdzie. Pozwiedzałem muzealną stację, pogadałem sympatycznie z panem zaprawkowym, zakuryli my, nakarmiliśmy Afry :
-nu dawaj pietnatsat liter
- jeszczo dwa
- jeszcze adin
- jeszcze adin liter
- kwatit, w pariatku. Bud zdarow. Szczasliwo.
Pomachaliśmy sobie i z powrotem na betonkę. Idziemy S-1. Z boku pozostawiamy GORI i wreszcie mocno znudzeni, z bolącymi dupami docieramy do skrzyżowania z S-3. Uciekamy w lewo na ZHINVALI i prosto na DROGĘ WOJENNĄ. Ruch na szczęście mniejszy, trasa też przyjemniejsza, poprzecinana wioskami. Zaczynają się winkle, spacerująca wołowina. W jakiejś wioseczce na poboczu stragan, ale taki inny jakiś. Zatrzymuję się. Pod drzewami, na ławeczce siedzi sobie starsza pani a obok niej coś jakby wieszak, a z niego zwisają paciorki. Tak, pani mały biznes to CZURCZACHELLA.
501.jpg
Są to wyłuskane orzechy laskowe, nawleczone na nitkę a wszystko to zespolone gęstym, słodkim, zaschniętym syropem winogronowym. Smakowały ciekawie. W smak laskowych orzechów wtapiała się lekka słodycz syropu a smak rozchodził się po podniebieniu podczas dość długiego żucia. Ot taki miejscowy snikers. Paciorki były w trzech kolorach: białe, brązowe i zielone w cenie 1 lari sztuka. Zakupiliśmy po kilka paciorków, zjedliśmy po jednym, reszta w kufry na ciężkie czasy i znów w drogę. Właściwie to jesteśmy już na Drodze Wojennej. Szlak ten prowadzi z Tbilisi przez Wielki Kaukaz aż do Władykaukazu. Tędy biegł starożytny szlak komunikacyjny łączący Kaukaz Północny z Zakaukaziem. Nazwę Drogi Wojennej zyskał sobie na początku XIX wieku podczas rosyjskiej aneksji Kaukazu ze względu na toczące się tutaj ciężkie walki. Na polecenie cara droga ta od tej pory była utrzymywana jako przejezdna przez cały rok a łatwe to raczej nie było. Docieramy do zbiornika wodnego Zhinvali. Widok super. Niebieska woda wdarła się pomiędzy surowe zbocza górskie gdzie została zamknięta przez człowieka wysoką tamą. Jedziemy drogą wzdłuż wody i po pewnym czasie z gór wyłania się majestatyczna, oblana z trzech stron wodami zbiornika Forteca ANANURI.
538.jpg
Leży ona jakieś 60 – 70 km od Tbilisi. Pochodzi z przełomu XVI i XVII wieku. Zjechaliśmy z trasy w prawo, i po przejechaniu wioski dotarliśmy do stóp fortecy. Na tle wody i gór robi niezapomniane wrażenie swojej potęgi. Miałem ochotę rozłożyć się u jej stóp obozem lecz niestety nabrzeże było usłane kamieniami a w koło jak na mnie kręciło się zbyt dużo ludzi, a my wzbudzaliśmy ciekawość. Może ze mną coś nie teges ale zdecydowanie wolę obcowanie z przyrodą niż z ludźmi więc z żalem opuściliśmy to niewątpliwie piękne miejsce i dalej do góry.
Po kilku kilometrach schodzimy na mocno żwirową drogę, rozjechaną kołami wielkich ciężarówek i po paruset metrach walki z luźnymi, drobnymi kamyczkami stajemy na czymś jakby boisku piłkarskim. Znaczy się są dwie bramki, troszkę trawy i niemało dość sporych kamoli. Udaje nam się znaleźć trochę płaskiego podłoża do rozłożenia namiotów. Obok między kamieniami wartko płyną wody rzeki ARAGVI. Kurde ile szczęścia! Jest woda, jest mycie i pranie. Szybko odklejam z siebie gacie, zbroję, i koszulkę i zaopatrzony w ręcznik, stos śmierdzących skarpetek i brudnych gaci cisnę do wody. Po dość długim lawirowaniu między sporymi Kamolami znalazłem wreszcie miejsce gdzie mogłem się zanurzyć w zimnej, wartkiej wodzie. Nawet nie przeszkadzało mi, że woda była koloru mleka bo najprawdopodobniej przepływała przez spore złoża wapienia. Zmycie z siebie skorupy brudu spowodowało we mnie euforię i chęć do życia. Wracając do obozu dojrzałem jegomościa, który podążał wolno w naszym kierunku. Gdy podszedł bliżej dojrzałem, że dzierży w prawej dłoni solidną gazrurkę.

Trochę, szczerze mówiąc mnie to zaniepokoiło. Stanął, popatrzył spod oka, więc ja jak zawsze prawa do góry w geście pozdrowienia:

- Zdrastwój drug
- Wy Ruskie?
- Pan kak Ruskie? My z Polszy
- Z Polszy? A ty charaszo gawarisz po Ruskie
- Ty toże

Nasz rozmówca opowiedział, że zna rosyjski bo musiał być w radzieckim wojsku, a tu niestety była Rosja. Wyjaśniłem mu że jak byłem mały to musiałem się uczyć mówić po Rusku bo były takie czasy i Ruscy kazali ale w 1992roku przepędziliśmy Ruskich z Polski. Na to nasz rozmówca, Aron jak się zaraz przedstawił, ze wstydem odrzucił od siebie gazrurkę i serdecznie się z nami przywitał.

- Drug, wsie Gruzini dobre ljudi, wsie Gruzini nie lubit Ruskich.
- Da ja znaju, nu dawaj popijom piwo

Pociągnęliśmy z butli po sporym łyku piwa i dowiedzieliśmy się, że Aron mieszka we wiosce obok, rabotajet jako buldożerist w zakładzie gdzie płucze się grys, a nas Polaków kocha bo my też nie lubimy Ruskich. Stwierdził, że jesteśmy jego gośćmi i już leci do sklepu po wódkę. Chłopie – pomyślałem – jak ja z Tobą popiję to na pewno jutro dojadę pod Kazbeg. Więc wyjaśniłem grzecznie Aronowi, żeby go nie urazić, że wódki to ja nie mogę bo bolnyj ja na serce, ale piwa chętnie z nim wypiję. Aron stwierdził, że idzie do domu i przyniesie z ogrodu dobrych pomidorów i zapadł się w mrok. Po około godzinie wrócił. Przyniósł wypieszczone słońcem pomidory – ach smak ten pamiętam z dzieciństwa, wielkie, zielono-czerwone, słodkie i mięsiste malinówki, soczystą wspaniale śmierdzącą cebulę i płaskie, okrągłe placki – eta chleb, damoćny chleb – czyli własnoręcznie wypiekany w domu. Wyciągnęliśmy z czeluści kufrów konserwy i wspólnie zajęliśmy się pałaszowaniem dobra popijając gruzińskim piwem.


555.jpg
Czas mijał nam szybko przy rozmowie o życiu, tutaj w Gruzji ciężkim życiu ale szczęśliwym bo w końcu są wolni. Około dwudziestej pierwszej naszego czasu, a tutaj dwudziestej trzeciej, gdy panowała już głęboka noc Aron wstał i serdecznie nas pożegnał. Uścisnął nas, powiedział, że rano przyjdzie i zniknął w ciemności. Wyciągnąłem się na wznak patrząc w niebo. Dawno nie widziałem tak rozgwieżdżonego nieba. Czas spać. Wlazłem do namiotu i z radosnym czyli pełnym brzuchem szybko zasnąłem. Gdzieś po dwóch godzinach obudziła mnie jasność i głuche donośne dudnienie. Wylazłem z namiotu. Rozpętało się piekło. Kotlina przez cały czas była rozświetlona błyskawicami, a ziemia aż trzeszczała i podskakiwała od głuchego dudnienia gromów, potęgowanych przez echo skalnych ścian. Chyba gdybym miał gdzie to bym uciekał. Po około pół godzinie zaczęły z nieba spadać grube, wielkie krople. Trwało to około kilku minut i nagle, niespodziewanie wszystko ucichło. Widocznie Kaukaz stwierdził, że już nas przywitał i burza poszła rozrabiać gdzie indziej. Za to zerwał się potężny wiatr. Oblecieliśmy w koło obozowisko, dobiliśmy szpilki namiotowe a wszystko co mógł zabrać wiatr wylądowało w namiocie. Po około godzinie wicher ustał a ja wkomponowany w gary, pokrowce i inne obozowe dobro, rozmyślając o potędze Kaukazu zasnąłem.
Miętus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Maramuresz - 100 kilometrów offu solo [Sierpień 2011] bukowski Trochę dalej 21 08.01.2014 13:15
Bałkan trip, prawie solo. [Sierpień 2011] majki Trochę dalej 129 18.01.2012 16:52
Albania/Czarnogóra 6-21 Sierpień 2011 Jaca GDA Umawianie i propozycje wyjazdów 24 02.08.2011 21:59
ISLANDIA-sierpien 2011 myku Umawianie i propozycje wyjazdów 18 30.03.2011 18:14
Maroko sierpień/wrzesień 2011 - wybiera się ktoś...? Joseph Umawianie i propozycje wyjazdów 12 18.02.2011 20:01


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:04.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.