26.12.2010, 20:24 | #1 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Na kolejne mroźne wieczory - tym razem Bałkany i Grecja [Lipiec 2008]
Po takich miłych słowach o poprzedniej mojej relacji nie wypada osiadać na laurach Skoro moja pisanina się niektórym podoba, a ja mam frajdę z pisania i wspominania, to będę was męczyć dalej
Bałkany i Grecja, lipiec 2008 (jako absolwentka wydziału nauk geograficznych muszę dodać: tak, tak, wiem, że geograficznie Grecja to też Bałkany) Wakacje AD 2008 planujemy w biegu. Początkowo z różnych takich przyczyn miały być „puszkowe”, ale koniec końców mogliśmy jednak pojechać motocyklem. Tylko gdzie? Zostały dwa tygodnie do zaplanowanego urlopu (termin ustalony pół roku temu) i trzeba coś wymyślić. Ostatnich kilka sezonów na wakacjach głównie marzliśmy i mokliśmy (Norwegia, Dania, Rumunia, Alpy) i ja stawiam veto: ma być ciepło. I słońce. I może nawet ciut plaży (rozpusta!). Coś tam myślimy o południu Francji (tzn. głównie ja) i wydzwaniamy po znajomych , czy nie chcą się podłączyć. Ale znajomi jakoś ostatnio głównie się rozmnażają i z pieluch nie wychodzą Pastor (który zdaje się, że też wtedy tonął w pieluchach) daje nam namiar na znajomych (oczywiście jeżdżących na jedynej słusznej marce z oznaczeniem GS), którzy lecą na Kretę i do których można się podłączyć. W ogóle się nie znamy, ale co tam. Ustalamy telefonicznie i mailowo plan ramowy (oni konkretnego dnia okrętują się na prom na Kretę w Salonikach, my wracamy solo) i można się pakować. Największy problem to mapy (Albania i takie tam), ale udaje się coś papierowego szybko kupić via Internet, coś tam na GPS ściągnąć (mapa Albanii wygląda imponująco. Może z sześć dróg na krzyż). Chcemy po drodze na kilka dni zatrzymać się w Czarnogórze, P. znajduje namiary na nocleg u Polki prowadzącej szkołę nurkowania. Jakiś cud się staje, dają P. wolny piątek i tym samym możemy już w czwartek po południu ruszać do Wrocka, gdzie nocujemy u Agi i Adama (znanego wam szerzej jako AdaM72), czyli naszych towarzyszy podróży. A oni jeszcze w totalnym proszku Ustaliliśmy, że bierzemy na wszelki wypadek namioty i ciężko to teraz wszystko upchnąć. My rozparcelowaliśmy namiot, stelaż jedzie pod centralnym kufrem, mini-materace w tankbagu, namiot i śpiwory w kufrach bocznych. To tego jeszcze kondomy (mój waży tonę, bo jest strasznie gruby). Nie wiem jakim cudem, ale jakoś się to wszystko zmieściło w kufrach. A&A mają plan, żeby ogromną torbę wrzucić na centralny kufer, ale średnio to wychodzi i pakują się od nowa. Podobno o piątej kończą a torba na kufrze i tak ląduje, tyle, że mniejsza… Rano, z 2godzinnym obsuwem w końcu jesteśmy pod garażem gotowi do drogi Chcemy dojechać gdzieś w okolice Zagrzebia. Czechy, Słowacja, Węgry, Słowenia, Chorwacja. Nudy. Przerwy na siusiu, tankowanie i jedzenie. Kiedy robi się ciemno szukamy noclegu, jesteśmy ciut przed Zagrzebiem, okolica mało turystyczna. Jak już znajdujemy jakiś pension, to brak wolnych miejsc, ale recepcjonistka na tyle uprzejma, że dzwoni gdzieś indziej i nas anonsuje. Lądujemy w jakiejś wioseczce, gdzie jest spory pensjonat połączony z lokalną knajpą. Warunki średnie, ceny nieco wyżej niż średnie. Ale można płacić w Euro, innych walut chwilowo brak. Rano sporo czasu zajmuje nam wymiana euro na lokalną walutę w banku i ruszmy dalej. Cel – Czarnogóra. A konkretnie Bigova (albo Bigovo, zależnie od mapy), gdzie ma na nas czekać nocleg. Przelot przez Chorwację to jedna, dłuuuga autobana: Choć widoczki bywają ładne: Mijamy Dubrovnik (kiedy go w końcu zwiedzimy?) Kawałeczek przejeżdżamy przez Bośnię. Usiłujemy się dodzwonić do babki od noclegu, ale nic z tego... Jest już prawie ciemno, gdy wjeżdżamy do Czarnogóry. Na granicy trochę jakby cofnięcie się w czasie (kolejki…). Stoimy, myślimy, patrzymy na mapę (cholera, daleko jeszcze, a tu ciemno) i jedziemy „służbowo”. Na szczęście nikt nie protestuje, albo robi to na tyle cicho, że nie słyszymy. Pieczęć w paszport (pierwsza od wielu lat) i lecimy dalej. Jakoś tak smętniej i biedniej się zrobiło. Aż dojeżdżamy do Zatoki Kotorskiej (czyli Boki Kotorskiej), a konkretniej Herceg Novi. Tu dla odmiany: światła, hałas, kupa ludzi i ogólnie: wakacje w kurorcie. Musimy znaleźć się po drugiej stronie zatoki, aby to objechać trzeba kilkudziesięciu km, a promem kilka minut. (Prom kursuje w najwęższym miejscu zatoki, co widać na mapie. Bigowa jest w dolnym prawym rogu.) Nie jesteśmy pewni, czy koło 21 jeszcze jakieś promy chodzą, ale problemu nie ma. Rozkładu zresztą też Jak przypłynie, to jest. A że promów jest kilka, to często jest. Ładujemy się na prom, zjeżdżamy po drugiej stronie, przebujamy się przez miasto i szukamy Bigovej. Z głównej drogi odbijamy w bok i dość konkretnie pod górę. Robi mi się nieco niewyraźnie kiedy patrzę na GPS. Serpentyna za serpentyną… a jest już kompletnie ciemno… No nic, jedziemy. Na końcu, kiedy widzimy już światła wsi (Bigova leży nad Adriatykiem, nie Boką Kotorską, czyli trzeba przejechać górki) lekki problem logistyczny: GPS w lewo, asfalt prosto. Po ciemku wolimy asfalt. Wjeżdżamy do wsi, zatrzymujemy się w centrum (czyli pod jedyną knajpą). Babka nadal nie odbiera… Jest już po 23, fajnie byłoby mieć gdzie spać… Adam zgodnie z zasadą „take it easy” proponuje kolację w knajpie, my wolelibyśmy najpierw zabezpieczyć podstawowe potrzeby bytowe, czyli łóżko. Czyli dwoje idzie do knajpy, dwoje szuka noclegu. O babce od szkoły nurkowania nikt nie słyszał… Tuż za rogiem widzimy szyld (w wolnym tłumaczeniu) „Pensjonat u Vesny”, jest przyjemny apartament dwupokojowy z balkonem i widokiem, cena może nie powala na kolana, ale o tej godzinie ciężko dyskutować. Bierzemy na 4 doby, bo chcemy tę Czarnogórę trochę zjeździć, a na taki mikro-kraik to chyba starczy… Teraz my też możemy zasiąść spokojnie do kolacji. Ale najpierw jeszcze się Przemek trochę powkurza, że ktoś zahaczył o jego moto. Nic się stało, ale widok pięknego, żółtego, wychuchanego, jedynego w swoim rodzaju GSa leżącego na asfalcie… (nie dodam: bezcenne ) Mamy jeszcze mały problem parkingowy - tzn. jego ogólny brak przed budynkiem. Właściciel pensjonatu z uśmiechem zaprasza do wjazdu na parking za domem. Z tegoż parkingu wchodzi się bezpośrednio do naszego mieszkanka, które od strony ulicy (i morza) jest na ...4 piętrze. Na parking prowadzi dróżka dookoła wsi, wyłożona ni to tłuczniem, ni to grubymi kamieniami, z której należy ostro skręcić i jeszcze ostrzej pojechać w dół. I zatrzymać się przed drzwiami - też zapewne ostro. Oświetlenia jakiegokolwiek brak. Może to i dobrze, bo jak rano kierowcy widzą po czym jechali (a niektórzy zapomnieli wyłączyć ABSa ) z pełnym "okufrowaniem" to robi im się ciepło... I P. już pamięta o wyłączaniu ABSa A rano budzi nas piękny widok z balkonu na małą zatoczkę Adriatyku: cdn Ostatnio edytowane przez JARU : 28.12.2012 o 16:40 Powód: dodaję termin wyjazdu |
26.12.2010, 21:12 | #2 |
Zarejestrowany: Aug 2010
Miasto: Stasi Las
Posty: 4
Motocykl: Transalp XL600V
Online: 3 dni 13 godz 12 min 58 s
|
"Znowuż" się fajnie czyta:]
Masz fajne lekkie pióro (miła odmiana dla "hardcorowych" relacji z "zakurzonych" krain), czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy
__________________
"Czasami lepiej milczeć sprawiając wrażenie idioty niż się odezwać rozwiewając wszelkie wątpliwości" |
26.12.2010, 21:32 | #3 |
Zarejestrowany: Apr 2009
Miasto: Monschau / Radoszewice
Posty: 1,684
Motocykl: RD07
Przebieg: 42000
Online: 2 miesiące 2 tygodni 4 dni 2 godz 32 min 34 s
|
Masz dziewczyno dar!
Czekam na ciąg dalszy.... |
27.12.2010, 21:13 | #4 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Balkon to dobra rzecz. Szczególnie taki wielki i z widokiem. Śniadanie z widokiem smakuje zupełnie inaczej Mamy za sobą 1600 km, więc chcemy dziś nieco mniej pojeździć, a bardziej popatrzeć i podelektować się ciepełkiem. Ale najpierw trzeba wyjechać z tego nieco hardcorowego (przynajmniej dla nas i naszych opon) parkingu (za tym kawałkiem betonu zaczynały się kamienie):
Następne razy były coraz prostsze Ale to już Adam musiałby się wypowiedzieć, bo ja jeszcze początkująca motocyklistka jestem Zaczynamy od tego, co najbliżej, czyli Boki Kotorskiej. Najpierw na drugi brzeg promem (kosztuje jakieś śmieszne pieniądze, 2 euro chyba) i powrót dookoła. Kolejka do promu straszliwa i ciasna, nie bardzo da się przecisnąć, więc potulnie stoimy na tym żarze. Na szczęście promy płyną jeden za drugim Boka Kotorska jest nazywana fiordem, bo faktycznie mocno go przypomina, ale nie ma z nim nic wspólnego. Droga leci dokładnie brzegiem, który o dziwo, nie jest turystycznie zabudowany i widoczki są z tych zabójczych. Góry + woda + ciepełko, czego chcieć więcej? (Może ciut cienia, od czasu do czasu). To zdjęcie strasznie lubię, choć nie wiem dlaczego (może dlatego, że mnie na nim nie ma?) Mini wysepki z cerkiewkami na środku zatoki: Przewodnik Pascala podaje, że wioska Perast jest kwintesencją tutejszego klimatu. W pełni się zgadzam. Czas tu jakby biegnie wolniej, a gwar życia jest gdzieś obok: To miało być artystyczne zdjęcie z morską wodą, której bryzgi sięgają cylindrów GSa Przez Perast nie wypada tak po prostu przejechać, więc testujemy lokalną knajpę pod kątem obiadowym. A&A decydują się na lokalną rybę i nie narzekają, ja dostaję w końcu swoją ulubioną sałatkę szopską, której o dziwo w Chorwacji nie mieli. Jedziemy dalej wzdłuż brzegu zatoki, do Kotoru. Kotor jest jednym z najlepiej zachowanych średniowiecznych miast w południowo-wschodniej Europie. Stare miasto otoczone jest średniowiecznymi murami miejskimi, które łączą się z twierdzą św. Jana (Tvrdjava Sv. Ivan) na Samotnym Wzgórzu o wysokości 260 m n.p.m. Długość murów wynosi 4,5 km. Charakterystyczną średniowieczną urbanistykę stanowią wąskie, kręte uliczki i nieregularne place, wspaniałe świątynie i budynki w stylach romańskim, gotyckim, renesansowym i barokowym. Przypominam sobie ze studiów, że Kotor prawie kompletnie zniszczyło trzęsienie ziemi (7,3 stopnia w skali Richtera w 1979). Ale nie widzimy po tym zdarzeniu żadnych śladów. (Mała dygresja: z balkonu w Bigovej widzimy w ogródku gospodarzy jakieś kamienne fundamenty i kawałek ściany. Dowiadujemy się, że to był dom babci, który zawalił się podczas tego trzęsienia. O babcię nie zapytaliśmy...) Stare miasto i mury obronne z zewnątrz: (z prawej wejście mostem zwodzonym) Kotor: Wspinamy się na twierdzę św. Jana. Mniej więcej po ¼ mamy dość. Ale dla widoków warto, nawet w tym upale (te 260 m w górę to ponad 1000 schodów, a jest coś koło 36-38 stopni…) Ale do szczytu jeszcze kawałek: A na szczycie stał pan i sprzedawał wodę w cenie 4 euro/sztuka Przynajmniej tak twierdzi tak trójka , która doszła na szczyt, bo ja spasowałam nieco wcześniej. Nie dali panu zarobić… A jak już zeszliśmy (siłą woli chyba), to się prawie przyssaliśmy do ulicznej studni Wizyta w sklepie, zapas wina na wieczorne rozmowy balkonowe i możemy wracać do Bigovej. Do wyboru mamy albo nową drogę przez tunel, albo starą przez góry. Już nie pamiętam, którą wtedy pojechaliśmy Po drodze zatrzymujemy się przy lokalnej cerkiewce i cmentarzu, gdzie zastaje nas zachód słońca. I widzimy pierwszego żółwia (te plaskate na asfalcie się nie liczą) Wieczorem wpadamy na Polkę, która miała nam zaklepać noclegi (no ale macie gdzie spać, prawda? Nic się przecież nie stało). W końcu widzimy jej „szkołę nurkowania” , która przypomina szopkę na ogródku i wiele tłumaczy… cdn Ostatnio edytowane przez jagna : 27.12.2010 o 21:16 |
28.12.2010, 10:12 | #5 |
Zarejestrowany: Dec 2009
Miasto: Zielona Góra
Posty: 216
Motocykl: 950 SE
Online: 3 tygodni 4 dni 9 godz 36 min 30 s
|
Czekamy na następny odcinek
|
28.12.2010, 11:03 | #6 |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
Tak, tak... Czekamy!!!
|
28.12.2010, 11:23 | #7 |
Zarejestrowany: Mar 2010
Miasto: Kraków
Posty: 527
Motocykl: TA 650
Przebieg: mój?TA?
Online: 1 miesiąc 4 tygodni 3 godz 24 min 56 s
|
Ale się cieplutko zrobiło
|
28.12.2010, 11:52 | #8 |
Zarejestrowany: Aug 2008
Miasto: gdzie?
Posty: 131
Motocykl: ?? tak, to niewykluczone ale dokładnie to nie pamiętam
Przebieg: tak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 dni 6 godz 1 min 21 s
|
Ja protestuję dementuję i w te pędy wyłuszczam poczemu. Po pierwsze primo wcale nie byliśmy w proszku, tylko mieliśmy jeszcze parę fantów do spakowania. A, że te co rusz zawieruszały się w pozostałościach przeprowadzki, to już nie nasza wina. Takoż i nie nasza wina, że na sam koniec zawieruszyły się gdzieś spakowane kufry. Po wtóre primo czyli jeszcze sekundę, fantów mieliśmy dużo, bo ja dużo czytam na forum Afrika Korps, tfu, Afrika Twin (twin znaczy bliźniak, zna się trochę te języki, co nie?) i stoi tu jak wół napisane, że BMW to w ogóle są bardzo złe i nie nadają się do jeżdżenia dokądkolwiek, bo się psują. No to ja sobie pomyślałem, że będę chytrzejszy niż niemieckie inżyniery i zrobię ich nomen omen w wała biorąc niezbędne części zamienne. Wśród drobiazgów musiałem zatem pomieścić cztery wały napędowe (aby uniknąć kirgiskiej katastrofy niejakiego Frrrranca) dyfer, skrzynię biegów, wahacz i te, no…. żarówki. Do tego doszły manele z listy im. św. Podosa (tylko migomat nie dawał się upchnąć z uwagi na gabaryty butli i odpuściliśmy). I dlatego, mając już kufrotekę zapakowaną żelastwem, spakowaliśmy również zawzmiankowaną torbę, wypchaną, notabene, łakociami i ciepłymi skarpetami. Ale naonczas wzrost motocykla zrobił się na tyle duży, że trzeba było rozważyć alternatywny przejazd z uwagi na niskie wiadukty i tunele w związku z czem torba została zamieniona na dwa śpiwory a łakocie spożyliśmy na miejscu, najadając i napijając się na zapas. Skarpety wdzialiśmy na własne stopy celem zapewnienia komfortu termicznego i te zabiegi spowodowały zmniejszenie wysokości motocykla o około 3,20m.
Po wtóre, po dotarciu do tego Bigova (Bigovej?), byliśmy głodni i dlatego udaliśmy się, mimo protestów pozostałej części ekspedycji do lokalu, gdzie oddaliśmy się uciechom spożycia. I ta radość trwała aż do chwili pożałowania godnego zajścia pod GSem. I tutaj również dodaję swe dementi – otóż motocykla w kolorze żółtym nikt nie zahaczył, lecz został ofiarą przemocy. Przemek zaparkował go na środku Bigovskiego (jedynego zresztą) skrzyżowania biorąc kształty wyznaczone namalowanymi tam liniami za miejsca parkingowe. To spowodowało potężny zator z udziałem ok. 30% miejscowych pojazdów (wg naszych skromnych szacunków były to trzy samochody i skuter na dokładkę). Taki paraliż komunikacyjny, prócz antyspołecznych i niecenzuralnych postaw kierowców, spowodował przebudzenie obywatelskiej postawy u jednego z gości drzemiącego w gospodzie opodal skrzyżowania, który z gromkim okrzykiem „spakojna, wsio budziet charaszo! U mienia jest oczień krasiwaja jubka, na potęgę posępnego czerepu, aj hew pałer!” (albo jakoś podobnie) rzucił się rozładowywać sytuację. Przecenił jednak swoje możliwości i przy próbie zepchnięcia załadowanego GSa z centralnej podstawki, pomylił strony świata miast spychać w kierunku wschodnim i pchnął motocykl na południe. Zauważywszy pomyłkę, zmienił rozkład sił i przyjął swój błąd na klatę oraz czachę i kończyny dolne. Resztę, wśród żywiołowych braw lokalnie zgromadzonych pijących, sam tymi oto rękami, które pracowicie kreślą te oto litery uratowałem sytuację i zostałem miejscowym bohaterem, czczonym zwłaszcza sklepie spożywczym, gdzie to Małżonka moja wskutek tego zajścia była uprawniona do nabycia wędliny (konkretnie to Budimskiej) w promocyjnej cenie. Ja zaś, w owym czasie, taktownie odmówiwszy bratania się z obywatelem właśnie wydobytym spod motocykla, transportując go przy pomocy kołnierza jego koszuli na uprzednio zajmowane miejsce, (w sumie od drugiej wojny było dość czasu na dość dokumentne zbratanie się z tym narodem, i już chwatit’) udałem się na piedestał, gdzie wzniosłem toast za miejscową zacną ludność oraz trunki. A co do wyjazdu z parkingu to nie wiem czy był hardkorowy, bo miałem ze strachu zamknięte oczy. Ja wrażliwy jestem i nie mogę ta takie rzeczy patrzeć. Otwierałem dopiero gdy błędnik podpowiadał, że szybkość wznoszenia malała do zera. Ale wówczas nie patrzyłem w dół. A samego zjazdu na parking na szczęście nie pamiętam, gdyż było całkiem ciemno a ja wcześniej piłem alkohol w gospodzie.
__________________
#8 W podpisach nie warto pisać byle czego. Tylko same mądrości. #5 A jak się komu nudzi to niech sobie coś w Świątyni poczyta. Ostatnio edytowane przez AdaM72 : 28.12.2010 o 11:56 |
28.12.2010, 12:49 | #9 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
No widzisz Adam, demencja starcza mnie dopada... Ale na usprawiedliwienie dodam, że nas przy tym godnym pożałowania zajściu nie było W każdym razie GS wyszedł z tego bez najmniejszej ryski
|
29.12.2010, 10:07 | #10 |
Zarejestrowany: Aug 2008
Miasto: gdzie?
Posty: 131
Motocykl: ?? tak, to niewykluczone ale dokładnie to nie pamiętam
Przebieg: tak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 dni 6 godz 1 min 21 s
|
W przeciwieństwie do dzielnego Moskala, którego GS poturbował. I to gorzej niż on sam poturbował siebie przy pomocy rozmaitych napojów zacnych i mniej zacnych, lecz znacznie mocniejszych. W każdym razie miał ów Moskal wyraźne ryski na koszuli.
__________________
#8 W podpisach nie warto pisać byle czego. Tylko same mądrości. #5 A jak się komu nudzi to niech sobie coś w Świątyni poczyta. |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Bałkany & Grecja 17-26.06 czy ktoś leci???? | Pirania | Umawianie i propozycje wyjazdów | 0 | 06.06.2011 00:08 |
Gorąca Andalucia na mroźne wieczory [Wrzesień 2009] | jagna | Trochę dalej | 46 | 11.02.2011 00:40 |