![]() |
#1 |
![]() Zarejestrowany: Aug 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 22
Motocykl: Transalp XL600V
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 18 godz 36 min 49 s
|
![]()
Część 1. Maramuresz
Niedawno skończyliśmy z Mizrem (endurovoyager.com) wyprawę przypadkową, spontaniczną, którą w pewnym sensie reżyserowali spotkani po drodze ludzie. Były górskie winkle, kupa offu, plaże i połoniny. Hasło przewodnie wyjazdu "bardzo zajebiście" to jedyny polski zwrot, który znał Ryży z Mikołajowa, poznany na zlocie w Rybakowce. Tak właśnie było na tej wyprawie przez Rumunię, Mołdawię, Republikę Naddniestrzańską i Ukrainę. Pojechały dwa motocykle - Transalp 600, zwany po wjechaniu nocą na połoninę Borżawa Transkarpatem i KTM 640 Adventure ![]() Dzwoni Dudo i mówi, że Mizer właśnie wybiera się na Ukrainę i do Rumunii. Fajnie, bo miałem jechać w tym samym kierunku. No to jedziemy razem. Rozmawiam z Mizrem na temat trasy: "Pojedziemy do Odessy albo do Stambułu, zadecydujemy w drodze" - mówi. OK. Rozmowa organizacyjna wyglądała tak: "Nie zabieram w zasadzie nic." "Ja też. To mamy wszystko". Trzy dni przed wyprawą mój Transalp pozbywa się złowieszczo oleju z przedniego zawieszenia, a kilkanaście godzin przed wyjazdem okazuje się, że nie mam przeglądu technicznego ani zielonej karty. Dandi (dandymotocykle.pl) przez cały dzień poprzedzający wyjazd reanimuje zawias, a ja w dniu wyjazdu na spakowanym trampku jadę na przegląd i po „zieloną”. Na spotkanie z Jerzym i Mizrem z Endurovoyagera oczywiście spóźniam się 45 minut. Mizer jest jeszcze później. Ruszamy w trójkę do naszego starego przyjaciela Vadika, właściciela pensjonatu w Wiszce na Ukrainie. Jerzy ma zostać na Zakarpaciu z ekipą lekkich wścieklaków z ADV, a my jedziemy dalej. ![]() Po przejechaniu 200 km Mizer znika nam z lusterek. Zawracamy. Stoi na poboczu, a jego KTM nie chce zapalić. Jerzy wypowiada zdanie, po którym włosy stają mi na głowie: „Chyba pękła iglica gaźnika”. No to po wyprawie, myślę sobie i w tym samym momencie słyszę: "Spoko mięliśmy już taką awarię. Godzina i jedziemy dalej". Chłopaki wyciągają złamaną iglicę za pomocą rozgrzanej zapalniczką „trytytki” i mocują krótszy o kilka milimetrów element z powrotem. KTM pali trochę więcej, jest bardziej zrywny, ale najważniejsze, że jedzie. Po kilometrze Mizra znów nie ma. Tym razem nie odkręcił kranika paliwa. Uff… ![]() Słowację mamy za sobą. Wjeżdżamy na Ukrainę. Jest ciemno. Jedziemy podrzędnymi górskimi drogami. Nagle na drogę wbiega jeleń! Hamujemy ile sił w paluchach. Udało się. U Vadika jesteśmy ok. 24. Witamy się z ekipą, która przywiozła lekkie enduraki na przyczepie (jadą następnego dnia na połoniny), ściskamy z Vadikiem i otwieramy zasłużone piwa. Gadamy długo, wypijamy kilka luf za powodzenie obu wyjazdów i idziemy spać. Rano budzi mnie zapach żelu pod prysznic. Ekipa „połoninowa” już wstała. My możemy spokojnie przewrócić się na drugi bok. Nam się nie śpieszy. Chłopaki jadą w góry, a my do Rumunii. Wstajemy, żeby pożegnać kompanów. Parking przed pensjonatem jest usłany maszynami wszelkiej maści. KTM-y, BMW, Yamahy, Hondy. Pada deszcz. Nie będzie lekko w górskim błocie i kamieniach. Ruszają. Rozmawiamy jeszcze chwilę z Vadikiem i jedziemy w swoją stronę. Zatrzymujemy się na kawę w Użhorodzie. Trafiliśmy na przegląd ukraińskich piękności. W pobliżu musi być chyba jakaś uczelnia lub dobry salon urody. ![]() Wyjeżdżając z miasta omal nie zaliczam stłuczki z Wołgą, której kierowca postanawia z prawego pasa skręcić w lewo. A co, nie można?! Nie mamy ze sobą mapy, więc pytamy o drogę na granicę. "Na jaką¬¬?" – dziwi się zaczepiony przez nas mężczyzna. Odpowiadamy, że przecież na rumuńską. "Prosto" – odpowiada. Jedziemy. Nagle po prawej stronie pojawia się przejście graniczne z Węgrami. To Ukraina graniczy z Węgrami ![]() ![]() Jeszcze na drodze napotykamy stado krów i jesteśmy na granicy. Trafiamy na zmianę. Żegnają się, witają, a my stoimy. Gdy wjeżdżamy do Rumunii jest już ciemno. Nie mamy lei. Pytamy o bankomat. Nie rozumiemy ani słowa, ale jak ktoś macha ręką w lewo i mówi "stânga", to musi to znaczyć "w lewo". Wypłacamy pieniądze, kupujemy chleb, piwo i szukamy noclegu. ![]() Mizer skręca w pierwszy napotkany szuter. Fajny, szeroki. Tylko po 100 metrach kończy się asfaltem. Skręcamy w lewo. Po kilometrze wjeżdżamy w polną drogę i rozbijamy namiot w pobliży pola kukurydzy. Na kolacje jemy zakupione jeszcze w Polce kabanosy, które popijamy piwem. ![]() Rano jak zwykle kawa przy drodze. Kelner mówiący po angielsku jest naszym nauczycielem języka. Poznajemy kilka podstawowych słów i zwrotów. Okazuje się, że w miejscu, w którym spożywamy aromatyczny napój jest basen. Pytamy, czy możemy skorzystać. Po chwili pływamy w lekko już chłodnej wodzie. Mizer robi zdjęcie jak wskakuję w zbroi do basenu. Po kąpieli pijemy ciepłą herbatę na leżakach. Egipt, czy co? Spędzamy tak ze trzy godziny. Nam się nie śpieszy! W końcu się zwlekamy i ruszamy dalej. A revedere! ![]() Musimy kupić mapę, bez niej się chyba nie dogadamy. Kupujemy ją na stacji. Niepewnie podchodzę do jej pracownika, żeby spytać o drogę, a on po angielsku mi ją tłumaczy. Teraz już nie "stânga" tylko "left" – jest o wiele lepiej. Naszym celem jest przełęcz Prislop. Prowadzi Mizer, ale mapę mam ja. Taki podział obowiązków preferujemy przez większą część wyprawy i w niczym nam to nie przeszkadza. Wjeżdżamy w górskie winkle Maramuresz. Mizer wije się po nich tak, że nie mogę go dogonić. W zasadzie wcale nie próbuje. Hamulce Transalpa pozostawiają wiele do życzenia, a i technika jeszcze nie ta. Teraz prowadzę ja. Mylę drogę i jeszcze raz musimy wjechać na jakąś przełęcz. A z przyjemnością. Na Prislop (1413 m.n.p.m) wjeżdżamy krótko po zachodzie słońca. Jest chłodno. W pensjonacie Cabana Alpina u Madame Marlene, nieźle mówiącej po angielsku, pijemy ciepłą herbatę. Śpimy na ciasnym poddaszu małego budynku kuchennego. ![]() ![]() ![]() Jeżeli ktoś będzie potrzebował noclegu na przełęczy Prislop-http://www.facebook.com/cabana.alpina.9?ref=ts&fref=ts Rano jemy pyszny omlet z żółtym serem i bierzemy gorący prysznic. Rozmawiamy długo z naszą wspaniałą gospodynią i wymieniamy się adresami mailowymi. Dowiadujemy się jak po rumuńsku nazywa się "trytytka" (ja już nie pamiętam) i jedziemy nad pobliskie jezioro. Pierwszy offroad za nami. Jest zajebiście! Warto tu kiedyś wrócić żeby poszwendać się po tych górskich, malowniczych drożynach. C.D.N. ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() http://www.bezasfaltu.blogspot.com http://www.endurovoyager.blogspot.com Ostatnio edytowane przez lemur : 23.10.2012 o 22:22 |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Rumunia-Mołdawia-Ukraina w sierpniu/wrześniu | Marek70 | Umawianie i propozycje wyjazdów | 3 | 23.08.2012 16:08 |
Ukraina (Krym)-Rumunia sierpień/wrzesień 2012 | sagattic | Umawianie i propozycje wyjazdów | 10 | 10.04.2012 17:38 |
31.07 - 08.08 Krym - Mołdawia - Rumunia | Pirania | Umawianie i propozycje wyjazdów | 9 | 28.07.2010 09:49 |