Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10.01.2011, 13:23   #1
Rychu72
 
Rychu72's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: wilidż Opole
Posty: 2,551
Motocykl: CRF 1100
Przebieg: 0 kkm
Rychu72 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 dni 6 godz 13 min 4 s
Domyślnie No i znowu Scotland [Lipiec 2010]

Zimno, mokro i piękne krajobrazy, czyli SCOTLAND

W tę podróż wyrusza mocna ekipa, czyli jak i Ola na niestrudzonym rumaku V-Stromie 650 (Afryka była wtedy w sferze marzeń). Planujemy objechać Szkocję zaczynając od Edynburga, w górę wschodnim wybrzeżem do John O’Groats i Orkneys i dalej na zachód północnym wybrzeżem, po czym w dół na wyspę Skye i Hybrydy, a następnie w stronę Glasgow i do domu.
Dzień I
W czwartek planujemy, że wyruszymy około 7.00 rano jednak Reisse Fiber ( gorączka podróżna ) powoduje, że nie mogę spać. Ruszamy z Opola w piątek o 4.00 rano dnia 23 lipca.
Po drodze jedynym urozmaiceniem nudnej autostrady jest wschód słońca. Zanim wyjedziemy z Polski łapie nas sromotna ulewa i towarzyszy przez 600 km. Na szczęście i nieszczęście mamy nowe kondomy firmy Held, których jakość wykonania (przynajmniej mój) powoduje, że moje klejnoty zaczynają tonąć w wodzie. Oczywiście mój żar szybko ogrzewa wodę i jest jak za dawnych czasów, kiedy nosiłem pieluszki (tetrowe, bo innych nie było).
Autostrada ciągnie się w nieskończoność, do tego mylimy drogi i jedziemy nieco dłuższą. Nuda i nuda. Po 6 godzinach przestaje padać i robi się dosyć fajnie. Wczesne wstanie odbija się i na co jakiś czas któreś z nas kima na trawce przy Rasthausie.

Po dwunastu godzinach i ok. 1100 km rozbijamy się na campingu za Eindhoven. Wywalamy wszystko z kufrów w celu wysuszenia, ale za jakąś godzinę deszcz nas dogonił i lunęło jak z cebra.

Lało tak z godzinę, aż na całym polu namiotowym wody było po kostki. Mając jednak jakiegoś anioła stróża odkrywamy zdumieni, że jedynie nasz namiot stał nieco wyżej i mieliśmy względnie sucho.
Dzień II
Rano pakowanie, jeszcze nie do końca suchych rzeczy i strzał na Calais. Docieramy ok. 12.00 i lecimy dowiedzieć się czy da radę załapać się na wcześniejszy prom niż mamy zabukowany. Niestety niemiły żabojad chce dopłaty tyle co koszt biletu. Olewam go i jedziemy pozwiedzać miasto i wrzucić na ruszt conieco. Klara daje okrutnie więc jedziemy za miasto na wydmy zrobić sobie piknik i przespać się trochę.
Po paru godzinach idę jeszcze raz próbować z promem do innego okienka, gdzie przemiła żabojadka mówi mi, że za pięć minut kończy się odprawa i jak nie pośpieszymy się to prom nam nawieje (bez dopłaty). W kolejce na odprawie spotykam dwóch Niemców na Vespach (jedna 35 lat, a druga dużo młodsza – 28 lat). Jak się okazało, nieco później, to jeden nieźle gaworzył po polsku (z pochodzenia Polak), a drugi to Holender. Jechali zwiedzać Kornwalię.
Obydwaj powyżej 190 cm wzrostu, więc komicznie wyglądali na tych małych skuterach. Wjeżdżamy na prom, a że pierwszy raz to przyglądam się innym bikerom co robią z pasami do mocowania ładunku. Dwóch anglików widzi, że nie kumam zbytnio o co chodzi, dopadają mojego rumaka i w parę sekund go mocują. Dobijamy do portu w Dover około 7.30 pm i decydujemy się na zrobienie jeszcze trzech stówek do Rugby, gdzie mieszka mój kuzyn. Po 22:00 jesteśmy już na miejscu.
Znane białe klify koło Doverowa Wielkiego

W między czasie forumowy JohnMichael przysyła mi numer telefonu z informacją, że plany po staremu i jadą też do Szkocji, a z Dziurą (ksywka z forum) dogadujemy się telefonicznie co do spotkania niedaleko Edynburga. Doznajemy u kuzyna iście polskiej gościnności i po sytej, orientalnej kolacji idziemy na zasłużony odpoczynek.
Dzień III
Wyruszamy o 8.00 z Rugby na Edynburg, gdzie jesteśmy wstępnie umówieni z Dziurą.
Umawiamy się, że podjedzie do Carlisle, żeby nas podjąć na trasie do Ediego. Przejechaliśmy przez zakorkowane autostrady koło Birmingham i tniemy sobie ok. 130-140. Nagle moja żonka wpada w euforię bo widząc dwa motorki lecące nieco bardziej ekonomicznie, rozgryzła że to nasi znajomi nieznajomi z Kornwalii. Żółty GS to Tomek (Johnmichael) i niebieski KTM to Ula. Zatrzymujemy się na „CPN - ie” w celu przeprowadzenia konwenansów i przywitania się. Pokrótce przedstawiam im moje plany objechania Szkocji i decydujemy się zrobić to wspólnie.
Dojeżdżamy do Carlisle i czekamy na Dziurę. Nagle widzimy jeden motek potem drugi motek i trzeci, czwarty, piąty. Zjechała się duża część rodaków z Ediego żeby nas przywitać i konwojować w te „niebezpieczne” rejony Szkocji ;-). Jedziemy do Carlisle na mały popas i potem lecimy na camping pod Edim. Miejscowe chłopaki zaopatrują nas w browar i gaworzymy do późnych godzin.
Dziura i część ekipy z Ediego

Dzień IV
Rano Dziura podjeżdża do nas na camping i prowadzi do swojego garażu gdzie zostawiamy maszyny i mundurki z berecikami (czytaj: stroje motocyklowe i kaski). Idziemy zwiedzać Ediego.
Widać, że nasz guid odrobił lekcje i sypie wiadomościami o mieście jak z rękawa.




Tu napisali Hewlett Packarda .......znaczy się Harry Potera

Idziemy najpierw do zamku, ale widok kilkusetosobowej kolejki samych skośnookich człowieków nieco nas zniechęca – i absolutnie nie chodzi nam o skośnookich.
Idziemy więc do Muzeum Narodowego Szkocji, a potem do Muzeum Patologii żeby mniej zjeść na obiad.



Wbrew oczekiwaniom odwiedzona restauracja China China o mało co przez nas nie bankrutuje ( za jedyne 6 Pounds jesz ile chcesz). Potem dla spalenia papu idziemy na wzgórze i wieże widokową na Ediego. Po krótkiej sjeście powoli zmierzamy po nasze maszyny po drodze odwiedzając studio tatuażu prowadzone przez naszego rodaka.
Lecimy na camping, gdzie chłopaki z Ediego opowiadają nam o realiach życia w Szkocji.
Dzień V
Dziś jedziemy do Fort Augustus nad Loch Ness. Trasa wynosi ok. 400 km i trochę kluczy po górach (głównymi trasami byłoby ok. 250 km ). 95% tras jakie zrobiliśmy po całej Szkocji ułożyłem ze strony www.bestbikingrouds.com, co okazało się strzałem w dziesiątkę.
Widoki każdego dnia dupę nam urywały i często bywało tak, że 200 km robiliśmy cały dzień, bo co chwilę stawaliśmy na podziwianie lub na fotkę. Poniżej próbka.







Dzisiaj zamierzamy spać na dzikulca, gdzieś na łączce pod Fort Augustus. Nasz nadworny zwiadowca, czyli Tomek leci coś znaleźć i po paru minutach przybywa z dobrą wiadomością.
Wbijamy się na czyjeś pole wcześniej demontując bramę wjazdową i robiąc mały offroad.

Dzień VI
Dziś celem jest sławny John O’Groats, czyli ostatnia miejscowość na lądzie w Szkocji.

Smarowanie łańcuszka by płeć słabą

Jedziemy wzdłuż jeziora Loch Ness przez kilkadziesiąt kilometrów, który jest największym zbiornikiem wody pitnej w Szkocji. Po drodze widać mnóstwo sklepików z pamiątkami nawiązującymi do rzekomego potwora.

Wcześniej oglądałem kilka programów dokumentalnych na ten temat i jak dla mnie to jedna wielka ściema.
Dojeżdżamy do Inverness gdzie szukamy bankomatu, a ja gubię część bagaży.

Dzięki temu, że jechałem pierwszy Tomek zbiera po drodze moje zguby. W miasteczku zachodzimy na małe zakupy do sklepu z wyłącznie polskimi wyrobami i naturalnie sprzedawczyni to polka.
Lecimy dalej i na jednym z rond gubię się prowadząc wszystkich na starą drogę, która okazuje się być ślepą.
Na domiar wszystkiego motor Uli odmawia współpracy. Najpierw nie odpala w ogóle, i po dłuższych poszukiwaniach znajdujemy spalony bezpiecznik, przy czym uprzednio Tomek demontuje czujnik położenia nóżki, z którym były przed wycieczką problemy. Niestety motor odpalał za każdym razem lecz momentalnie gasł przy wrzucaniu jedynki i puszczaniu sprzęgła. Po dobrej godzinie zabawy w super mechaników Uli przypomina się, że na parę dni przed wyjazdem jej mechanik grzebał przy czujniku sprzęgła. Demontujemy go i pozostawiając czujnik w pozycji włączonej sklejamy taśmą, co pomaga w dojechaniu do końca wyprawy.

Ola pomaga jak może

Po zjedzeniu wytwornego obiadu, czyli zupki chińskiej wyruszamy w dalszą malowniczą trasę, docierając po paru godzinach do John O’Groats, czyli małej wioski bez żadnych walorów turystycznych.




Fotka pod znakiem i szybko lecimy do Gils, żeby złapać ostatni prom na Wyspy Orkney’s.

Tutaj wielkie rozczarowanie, bo cena jest okrutna. Tomek z Ulą rezygnują, a my po chwili wahania oraz przewertowaniu wszelkich posiadanych przy sobie przewodników w celu sprawdzenia, czy aby jest to warte tylu pieniędzy idziemy w ich ślady.
Po krótkiej naradzie jedziemy szukać miejsca na namiot, lądując w końcu na campingu w Thurso, gdzie staram się dotrzymać postawionego sobie zadania i wykąpać się w Atlantyku. Woda okrutnie zimna, tak że, po wyjściu z wody czułem się jak pod dziesięciu redbullach (temp. Powietrza ok. 11 stopni, a wody ….. ). Na plaży nie było nikogo, a ludziska na falochronach przyglądali się nieco zszokowani. Tomek mimo szczerych chęci pomoczył tylko stópki. Po tak zdrowej kąpieli śpiesznie wyruszamy pod gorący prysznic. Jednak ja nie wyczajam jakiejś skrzynki, w której trzeba było nacisnąć przycisk i mój prysznic jest ……… ku…..ewsko zimny. Tomek okazuje większą inteligencję i przed wejściem robi press button. Po paru browarach oraz podzieleniu się wrażeniami z całego dnia idziemy w kimu.




Dzień VII
Dziś mamy się dostać w okolice Laxford Bridge, czyli na zachodnie wybrzeże.
Trasa znowu nieco pokręcona, bo raz na południe 100 km, potem na północ 100 km. Jednak warto trochę pokluczyć, gdyż widoki są powalające na kolana. Po drodze widzimy eksperymentalną elektrownie atomową, która dokonała swego żywota i jest w rozbiórce. Niedaleko niej zbaczamy w kierunku wybrzeża eksplorując pobliską plażę, zbierając małże, kamyczki, itp. Dopiero po powrocie z plaży do naszych rumaków natrafiamy na tabliczkę ostrzegającą, że na plaży znaleziono radioaktywne elementy z elektrowni więc prosi się o nie zabieranie żadnych pamiątek oraz szybkie umycie rąk w przypadku dotykania czegoś.


Te krowy z napromieniowania zgubiły wszystkie łatki i już nie dają "ŁACIATEGO"



Jednak czujemy się ok., a u mnie poza trzema rękoma i dwoma dodatkowymi nogami, to reszta bez zmian. Jedziemy dalej wjeżdżając w głąb lądu w góry.
Pogoda jak to w Szkocji ciężka, ale ma to swój klimat i niesamowity urok.
Droga jak na kolejce górskiej, raz ostro w dół, a raz ostro w górę (miejscami czułem się jakbym jechał na jednym kole). Widoki jak na fotkach, więc nie będę komentował.














W końcu docieramy na nocleg do Scourie ( niedaleko Laxford Bridge ), gdzie czujemy się nieco jak na zlocie kochających inaczej. Pani/Pan przyjmująca nas na nocleg na campingu była bardziej męska ode mnie, a obok na parceli dwie pary męskie miały podróż poślubną. Jeden z Panów bardzo intensywnie spoglądał w moją stronę, a moja żonka - obcałowując mnie - za wszelką cenę starała się pokazać mu, że jestem wybitnie hetero. Dla spokojnego snu i co bym mógł bezboleśnie siedzieć nazajutrz na moto, namiot zapiąłem na kłódkę. ;-)
Dzień VIII
Piątek 30 dzień lipca i tydzień od wyruszenia w trasę. Dziś naszym celem jest wyspa Skye.

Odczuwamy już duże zmęczenie, ale mimo wszystko chcemy dotrzeć tam jak najwcześniej, aby nieco poleniuchować i nabrać sił.
Jak zwykle lecimy trasą widokową przejeżdżając przez Ullapool, gdzie Ula robi sobie obowiązkowo fotkę przy tablicy wjazdowej. Dzisiaj jest bardzo deszczowo (bardziej niż zwykle, bo deszczowo jest cały czas), lecz nas to już nie rusza, twardziele z nas się porobiły do tego stopnia, że robimy sobie obiad na skale punktu widokowego. Przejeżdżając przez Kyle of Lochalsh dostajemy się na most łączący Szkocję z wyspą Skye.







Docieramy do Portree, gdzie już zaczynamy szukać noclegu, po raz pierwszy decydując się spać w B&B.
Niestety nie udało się, gdyż ceny są powalające. Zdajemy sobie sprawę, że mamy już weekend i nie znajdziemy nic taniej. Jeździmy jeszcze chwile po wioskach w nadziei, że może tam będzie taniej, ale wszystko zajęte. W końcu docieramy na jakiś camping na zachodnim wybrzeżu Skye, który okazuje się niewiele tańszy do B&B, i jak na standard campingu oraz możliwość udostępniania potrzebnych człowiekowi rzeczy koszmarnie drogi, a właściciel, co nas szokuje, niesamowicie nieprzyjemny jak na Szkota. Bardziej pasowałby na Brytola. Zmęczenie jednak bierze górę i zostajemy. Jest 8.00 pm więc nasz plan wcześniejszego dotarcia na spanie spalił na panewce.


Dzień IX
Wstajemy wcześnie rano, szybciutko się pakujemy i lecimy do Uig na poranny prom, który dostarczy nas z naszymi maszynami na Archipelag wysp Hybrydy.
Na przystań promową docieramy w miarę szybko. Okazuje się jednak, że większość pojazdów w kolejce ma zabookowane wcześniej bilety więc my mamy czekać w kolejce rezerwowej.

Na szczęście dostajemy się na prom jako ostatnie trzy maszyny i szczęśliwi płyniemy 1,5 h do portu na jedną z wysp archipelagu, wyspę Harris – Tarbert.
Zjeżdżamy z promu i idziemy od razu kupić bilety powrotne na popołudnie.
Potem jedziemy najpierw zwiedzić dalszą wyspę - Lewis (ok. 100 km), aby zobaczyć kamienne kręgi, wiedząc że Harrisa zobaczymy przed wejściem na prom.
Po drodze Ula zgłasza do bazy (Tomka) problem z czymś hałasującym z tyłu jej pojazdu. Okazuje się, że łańcuch kończy swój żywot i trzeba go nieco poluzować, bo był zbyt mocno napięty.
Po dotarciu do celu – oczywiście w ulewie - oraz małym rozczarowaniu widząc parę pionowych kamieni decydujemy się zrobić obiad gdzie podano ... pod stół.



Okrutnie zmarznięci, jak nigdy dotąd podczas tej wyprawy, postanawiamy ruszyć w trasę powrotną do portu, pójść na zakupy oraz gorącą kawę.
Mając jeszcze 2 godziny do promu i zdając sobie sprawę, że jesteśmy tu ostatni raz, zostawiam kompanów lecąc samemu objechać wyspę Harris drogą nazwaną Golden Road. Oczywiście gdzieś po drodze mylę drogę. Pogoda zmienia się na słoneczną i zza gór wyłaniają się bajeczne plaże. Jestem podekscytowany, robię parę fotek i wracam pokazać zdjęcia reszcie. Demokratycznie i jednogłośnie podejmujemy decyzję, że zostajemy na niedziele na Harrisie. Czym prędzej udajemy się przebookować bilety na poniedziałek rano i ruszamy na wcześniej widziany przeze mnie camping. Co ciekawe, to nie ma on obsługi, a kasę zgodnie z cennikiem zostawia się w skrzynce pocztowej na płocie.
Jesteśmy tak zadowoleni z miejscówki, że nie korzystamy z możliwości darmowego noclegu i wrzucamy kasę do skrzynki.
,

Dzień X
Niedziela huuuurrra, dziś korzystamy z wolnego, śpimy do bólu, nasze kobietki robią sobie fryzurki, Ola nawet z tej okazji zakłada na golf sukienkę obwieszczając nam, że dzisiaj czyli 01 sierpnia jest dzień kobiet. Łazimy po plaży, szczytujemy po miejscowych górkach, a kobiety urządziły mały pokaz akrobatyki. Ogólnie pełny luz. Popołudniu trochę dupska nas swędzą więc postanawiamy z Tomkiem objechać pominiętą przeze mnie Golden Road. Jak zwykle boskie widoczki, ale drogi nieco niebezpiecznie, bo owce łażą gdzie chcą. Parę razy było ostre hamowanie po wyskoczeniu zza zakrętu, gdy na drodze stało jakieś rogate bydle.
Sąsiedzi za miedzy

Ola w dwudziestoletniej sukience. Sukienka ta zawsze jeździ z nią po całym świecie.

Ale sprzęcior!!!!!

Ula się nieco zjeżyła








Ach te smukłe nóżki!!!!

A to jej mąż




Dzień XI
Szybkie pakowanie, bo prom o 7.30 am, a do promu z 25 km górską krętą drogą.
Meldujemy się na czas i pakujemy na prom.
Meszki dają popalić nawet tubylcom

Trochę jemy – próbujemy w końcu słynne Tradycional Scotisch Breakfast i z pełnymi brzuchami odsypiamy wczesną pobudkę. O 9.30 am zjeżdżamy z promu w Uig na wyspie Skye. Lecimy na północ i objeżdżamy całą wyspę podziwiając miejscowe atrakcje (głównymi atrakcjami są oczywiście widoczki).
Ta strona wyspy jest o wiele bardziej atrakcyjna, podziwiamy miejscowy skansen z boskimi chałupkami krytymi strzechą, jedziemy na słynny Kilt Rock oraz z drogi podziwiamy Old Man Of Stor.
Wyjeżdżamy z wyspy i jedziemy w kierunku Fort William. Po drodze szukamy miejscówki, żeby rozbić się na dziko. Jak zwykle specjalista ds. dzikulców Tomek wyszukuje fajne miejsce. Zagadnięty farmer bez problemów proponuje nam polankę w lesie, gdzie prowadzi nas jadąc swoim autem terenowym. Na odchodne przeprasza, że tu ludzie mogą się kręcić bo miejsce to leży na szlaku do najwyższych wodospadów Anglii i Szkocji. Niestety my ich nie zobaczymy gdyż jest 5:00 pm a drogą w jedna stronę zajmuje 3 h. Na miejscu jest nawet bieżąca woda (potok). Nauczony doświadczeniem szukałem skrzynki, która by sprawiła, że będzie też i ciepła. Niestety bezskutecznie. Poza meszkami to wymarzone miejsce na nocleg. Idziemy nad potok gdzie ich nie ma i na drewnianym mostku robimy sobie bridge party przy piwku i jakiejś zakąsce.
















Dzień XII
Dziś rano zaczynamy naszą trasę powrotną do kraju.
Wyjeżdżając, natrafiamy na miłego farmera. Dziękujemy mu i ruszamy w stronę Glasgow poruszając się w dalszym ciągu trasami widokowymi.
Fort William, przez który przejeżdżamy, jest pięknym miasteczkiem z wieloma wypasionymi domami nad brzegiem jeziora.
Jest tu też zamek, o który niestety z rozpędu nie zahaczyliśmy. Dojeżdżając do Glasgow natrafiamy na masę aut od czego przez ostatnie dwa tygodnie odzwyczailiśmy się. Po godzinie przeciskania się przez przedmieścia miasta decydujemy się szukać campingu. Trafiamy po długim kluczeniu bocznymi drogami na jeden, tam nas odsyłają na inny, który namierzamy przy pomocy policewoman. Nie mamy zbytnich wymagań co do standardu. Ważne jest, żeby zejść z moto, zjeść coś ciepłego, wpakować się pod ciepły prysznic i do śpiworka.

`



Ach ta grawitacja!!!!


Dzień XIII
Z campingu wracamy się około 20 km do autostrady lecąc już w kierunku Birmingham.
W porównaniu do tras widokowych to highway jest obłędnie nudny.
Chociaż przy naszym zmęczeniu, jest to bezpieczniejszy sposób przemieszczania.
Jesteśmy spompowani jak konie po westernie, ale szczęśliwi i zadowoleni.
Zbliża się już koniec wspólnej podróży. Nie lubię pożegnań, ale każdy zmierza w innym kierunku. Rozstajemy się na jednym z serwisów. Tomek i Ula lecą do Manpola na nocleg, a my do Arexa koło Oxfordu (z którym umówiłem się na nocleg jeszcze przed wyjazdem do Szkocji).
Późnym popołudniem docieramy do ładnego miasteczka Faringdon, gdzie mieszka Arex z żonką Monią, córą Mariką i fajną papugą. Pierwszy raz się widzimy, ale już czuć, że fajne człowieki. Monia przygotowała indyjską kolację, która idealnie przypasowała naszym smakom. Po długich rozmowach polaków przy piwku i winie wpadamy w sen.
Dzień XIV
Rano żegnamy się z Arexem i jego rodzinką. Arex chcąc pokazać nam ciekawe okolice Abingdon odprowadza nas na swoim Viaderku do autostrady.



Milicja obywatelska

Machamy sobie i lecimy do Dover na prom, który mamy o 8.00 pm. W porcie jesteśmy o 1.45 pm więc idę zapytać czy da radę popłynąć wcześniej.
Coś na ząb na promie, czyli fish and chips


Nie ma problemu i wbijamy się na prom o 2.30 pm. W Calais tankujemy i tniemy do Eindhoven poszukać jakiegoś campingu. Trafiamy na mało ciekawy i bardzo drogi, ale nie chce się nam już dalej szukać, bo robi się ciemno.
Dzień XV
Ruszamy do Hannoveru do koleżanki Oli, gdzie docieramy chwilkę po 3.00 pm. Odpoczywamy, jemy jakieś deliciouss przygotowane przez gospodynię, a wieczorem gospodarze zabierają nas na pizzę do knajpy gdzie cała obsługa to Polacy. Przy okazji trafiamy na Festiwal jeziora - które Hitler kazał wykopać łopatami w ramach walki z bezrobociem - tak więc po 14 dniach bezdroży i prawie czasami totalnego odludzia, wprawia nas w niezłe zdumienie ogromna fala przewalającego się przez nas tłumu.
Dzień XVI
Rano śpimy do oporu. Potem lecimy pozwiedzać miasto. Znajdujemy sklep Louisa, gdzie Ola wpada w damskie ciuchy i mierzy wszystko co się da. Fajne było to, że przy ciuchach stał bike, na którym można było spróbować jak układają się ciuchy. Przy kaskach stał bike, a naprzeciw wielki wentylator z wskaźnikami decybeli w środku i na zewnątrz.
Na obiad znajomi zapraszają nas do China China takiego jak w Edynburgu. Po drodze do domu wstępujemy do rosyjskiego sklepu, gdzie towary, obsługa i klientela jest prawie wyłącznie rosyjska. W celach testowych zakupujemy różne rosyjskie browary, aby wieczorem na ogródku zrobić zakrapiane pożegnanie.

Dzień XVII
Żegnamy się o ósmej i obieramy na cel Opole. Jak zwykle nudna autostrada ale za to przed czwartą jesteśmy w domu.
Home sweet home i nasz ukochany synek Marcel.

Zrobiliśmy wg wskazań google map ok. 6000 kkm, a wg licznika na moto ok. 7000 kkm ( nie wiem skąd taka różnica – może z tych niezliczonych zakrętów). Widzieliśmy rejony jakich wcześniej nie miałem szczęścia podziwiać. Podobało mi się, że nie ma tam intensywnego ruchu drogowego i duże połacie terenu to bezludzia. Jak jest jakaś osada to bardzo klimatyczna. Lokalesi są naprawdę fantastyczni. Nikt na nas nie krzyczał i nie chciał bić. Wszyscy się uśmiechają, co mnie na początku nieco wprowadzało w nieufność.
Rady:
1. Bieżcie ciepłe ciuchy i w 100% wodoodporne. W tych warunkach ciężko coś wysuszyć i deszczu tu Ci dostatek.
2. Nie jedźcie głównymi trasami, bo niewiele zobaczycie. Dla potomnych rzucam propozycję trasy którą sobie planowałem przed wyjazdem, a w trasie nieco zmodyfikowałem:
0 dzień: Zwiedzanie Edinburgha
I dzień : Edinburgh - Perth – Blairgowrie – Ballater - Grantown on Spy - Keith – Forres – Inverness – Fort Augustus - 430 km
Opcja II - I dzień : Edinburgh - Perth – Blairgowrie – Ballater - Grantown on Spy - Newtonmore – Spean Bridge (Ex) – Fort Augustus - 371 km
II dzień: A9 / A99 : Inverness - John o'Groats - Gils - Orkneys- 252 km
III dzień: Orkneys – Gils
IV dzień: A836 : Gils - Lairg – Melvich – 101 km + A838 : Collaboll – Laxford Bridge – 100 km
V dzień: Laxford Bridge – Scourie – Inchnadamph – 37 km – Baddidarach- Ullapool – Garbat – Kinlochewe – 200 km
VI dzień: Kinlochewe - Auchtertyre ( Loch Alsh ) - Achnasheen ( Loch Gowan ) – 70 km - A87 : Kyleakin - Totscore (Isle of Skye) - Uig – 70 km - Hybrydy
VII dzień: Hybrydy 250 km
VIII dzień: Hybrydy - A87 : Invergarry - Kyle of Lochalsh – 120 km – Fort William (jest niedaleko fajna trasa Spean Bridge do Newtonmore - Exeptional) - A889 / A86 : B863 : North Ballachulish – Kinlochleven – North Ballachulish – Glencoe – Achallader – Crianlarich – razem od promu 280 km
Opcja II Portree – Oban 230 km – Clifton Tyndrum – Alexandria (blisko Glasgow) – 150 km – Razem 380 km
3. Załóżcie nowe kapcie, bo asfalty są kapciożerne. Z moich nowych została połowa.
4. GPS nie konieczny, ale ułatwia czasami życie.
5. Noclegi w zależności od zasobności portfela: B&B lub campingi (tego i tego jest dużo w cenie : B&B ok. 25 funtów od głowy, a campingi od 7-25 funtów za 2 osoby i namiot).
6. Zaopatrzcie się w moskitiere na głowę, bo meszki są okrutne i niejednego zżarły tak, że ino buty zostały ;-). Ewentualnie można nie ściągać kasku.
7. Przestawcie kierę na lewą stronę, bo będzie łatwiej wyprzedzać ;-). Tak serio to szybko można się przestawić do ruchu lewostronnego, chociaż parę razy dostałem od żonki po kasku lub współtowarzysze mi trąbili, jak jechałem prawą stroną drogi. Większość dróg widokowych jest na jedno auto i trzeba pamiętać, że zjeżdżamy do lewej mijanki.
BUDGET WYCIECZKI : 600 funciaków i 300 jurków + przygotowanie motka + ubezpieczenie
Photos by Ula, Ola, Tomek i Rychu ( w zależności kto dorwał sprzęcik )
Relacja by me (Rychu).

Ostatnio edytowane przez JARU : 28.12.2012 o 16:39 Powód: dodaję termin wyjazdu
Rychu72 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10.01.2011, 18:17   #2
tomson


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: warszawa
Posty: 6
Motocykl: transalp 650
Przebieg: 47000
tomson jest na dystyngowanej drodze
Online: 5 godz 9 min 31 s
Domyślnie

bardzo ciekawa relacja, i zdjęcia fajowe. Dzięki wielkie , było co czytać na nudnym dyżurze w pracy Mógłbyś napisać w skrócie jaki był budżet wyprawy miej więcej ?
tomson jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.01.2011, 21:02   #3
tomekc
 
tomekc's Avatar


Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Tuchów / Redditch
Posty: 615
Motocykl: nie mam AT jeszcze
tomekc jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 17 godz 29 min 17 s
Domyślnie

Fajna wyprawa i relacja, mozna jakies szczegoly o gmolach na dl-ce? To produkcja seryjna czy jakis patent zadedykowany 650, a moze pasuje do dl tysiaca?
__________________

tomekc jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15.01.2011, 12:12   #4
Rychu72
 
Rychu72's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: wilidż Opole
Posty: 2,551
Motocykl: CRF 1100
Przebieg: 0 kkm
Rychu72 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 dni 6 godz 13 min 4 s
Domyślnie

Gmole boczne to Giviaczki, przodek to wałasna radosna twórczość, krata od Holana nieco zmodyfikowana (uchwyty).
Parę razy się przydały jak zaszalałem DLkiem w terenie. Jednak DL nigdy nie będzie dobrym motkiem na teren. No chyba że po extremalnych przeróbach (a i tak zostanie zły rozkład cięzaru między przednim a tylnym kołem).
Stromik jest jednak super na czarnym i tam go używam.
Rychu72 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 17.01.2011, 14:14   #5
tomekc
 
tomekc's Avatar


Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Tuchów / Redditch
Posty: 615
Motocykl: nie mam AT jeszcze
tomekc jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 17 godz 29 min 17 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał Rychu72 Zobacz post
Gmole boczne to Giviaczki, przodek to wałasna radosna twórczość, krata od Holana nieco zmodyfikowana (uchwyty).
Parę razy się przydały jak zaszalałem DLkiem w terenie. Jednak DL nigdy nie będzie dobrym motkiem na teren. No chyba że po extremalnych przeróbach (a i tak zostanie zły rozkład cięzaru między przednim a tylnym kołem).
Stromik jest jednak super na czarnym i tam go używam.
Prawda!
Tez mi litrowka do jazdy po czarnym sluzy, brakuje tylko kardana do kompletu..............
__________________

tomekc jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Zlot we Lwowie lipiec 2010 ATomek Imprezy forum AT i zloty ogólne 53 15.09.2017 00:22
Ekspresem w Kaukaz Południowy, Lipiec 2010 JARU Trochę dalej 70 20.02.2011 21:11
Holandia w weekend [Lipiec 2010] nicek27 Trochę dalej 7 04.10.2010 10:54
Toskania/Umbria Lipiec 2010 bukowski Trochę dalej 15 19.07.2010 20:25
Mongolia,lipiec 2010 barman Umawianie i propozycje wyjazdów 4 03.03.2010 14:11


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:06.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.