Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28.07.2017, 08:31   #1
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 17 godz 55 min 24 s
Domyślnie Turcja i dalej 2012 (opis) O złej chmurze, co widok zakryła i o zębatce, co w drodze się skończyła.



Chciałbym tu opowiedzieć jak spędziłem z Werą(córką) wakacje w 2012 roku.
Jest to moje pierwsze pisane i publiczne przyznanie się do podróżowania, więc proszę wziąć poprawkę na brak doświadczenia.
Liczę, że jeśli nie będzie interesująco, to przynajmniej kogoś zainspiruje ten bezwładny zlepek słów, do podróżowania motocyklem. Kogoś kto tak jak ja, myślał jeszcze niedawno że Chorwacja jest na końcu świata.

Dla porządku tylko napiszę coś w rodzaju przewodnika:
Każdy dzień zaczyna się nazwą miejscowości skąd ruszamy i miejscowością dokąd dojeżdżamy.
Niżej jest stan licznika (choć nie wiem sam po co ) i za ukośnikiem przebieg dzienny.
Na samym końcu każdego dnia, wpisałem dokładne dane GPS noclegu a poniżej danych, link do mapki która pokazuje jak jechaliśmy.


Więc tak…

1.Warszawa-Barwnek 22.06
106922-107333/411


Ruszamy spod domu około 8:00. Już w Kozienicach wcinamy pyszne drożdżówki. Nic szczególnego nie dzieje się po drodze. Dopiero między Tylawą a Barwinkiem znajdujemy drogę której nie ma na naszej mapie Polski i spanie na nowo powstałym kempingu za 14 zł staje się rzeczywistością. Jego niezaprzeczalną zaletą jest to że jest pierwszy na naszej drodze i wokół jest tak inaczej niż w domu.

Dla dociekliwych: N49.47253 E021.7133
http://goo.gl/maps/R9keo



2.Barwinek-Vata de Jos (na dziko) 23.06
107333-107824/491

Przepełnieni zapałem, suszymy namiot z rosy w pierwszych promieniach słońca. Jest rześko i pachnąco.

Przed granicą ze Słowacją kupujemy za drobne wodę i napoje energetyzujące, choć nie wiem po co. Chyba żeby nie wozić ze sobą bilonu krajowego.
Słowacja to przede wszystkim góry. Droga mija, ale nie bez małej przygody. Rozwiązał się pas mocujący prawy worek i majta się dopóki nie zatrzymuje nas jakiś dobry człowiek, pewnie tuż przed tym jak pas wkręciłby się w tylne koło…
Mogłoby być nieciekawie… Nigdy za mało staranności w pakowaniu!
Na Węgrzech kupuję winetę na stacji benzynowej za 1470ft na pięć dni i jedzenie w sklepie. Na szczęście jest samoobsługowy, więc moja mowa w tym języku ograniczyła się do migowego i pokazania karty bankomatowej.
Kilka kilometrów przed granicą z Rumunią, GPS wyprowadza nas w pole. Dosłownie w pole.

Nie sądziłem że TDM`ka zapakowana po niebo może tyle w takich warunkach i to na szosowych oponach.
Nie ma fotografii z tego miejsca ale jest trochę straszno, trochę zabawnie.
Jedziemy przez te wszystkie niedogodności aż do niespodziewanie wyłaniającego się zza krzaków asfaltu. Skręcamy w lewo a tu granica z Rumunią. Mały włos i nawet nie wiedzielibyśmy że jesteśmy w Rumunii.
Na granicy wymieniam 50E na 199 RON. Taki jest przelicznik.
Na początek znajomości z RON, tankuję benzynę do TDM`ki i kupujemy sobie po lodzie.
Jadąc ze słońcem świecącym coraz niżej w plecy, znajdujemy świetne miejsce przy drodze na rozstawienie obozu.

Tak oto przy krzakach osłaniających nas od drogi, na rżysku rozbijamy namiot z widokiem na pola i góry majaczące w oddali. Kończymy dzień myjąc się w wodzie z plastikowej butelki.
Dla dociekliwych: N46.20006 E022.59161
http://goo.gl/maps/c97D



3.Vata de Jos-Knezha 24.06
107824-108313/489

Wygrzebawszy się z krzaków, otrząsnąwszy namiot z masy winniczków, które zarządziły w nocy inwazję, znów pełni animuszu ruszamy na poszukiwanie jedzenia.

Daleko nie ujeżdżamy. Polowanie kończy się na parkingu Lidla przy wózkach na zakupy.

Zadowoliwszy się bułkami z jogurtem, nie zwróciwszy niczyjej uwagi jedziemy dalej w świat.
Kawa, sok, 7Days itd. Te wszystkie zdrowe i pożywne dobra, zwiedzają nasze żołądki, żebyśmy mogli dojechać do Transalpiny.
Transalpina to zwyczajowa nazwa drogi krajowej DN67C pełnej zakrętów pnącej się w górę na 2145m do przełęczy Urdele. Do 2010 jeszcze offroudowa mieszanina piachu, błota, kamieni i dziur, teraz szczyci się asfaltem jak stół do gry w bilard i może nią przejechać nawet posiadacz bolidu F1. Można tu od starszej pani z taboretu kupić różne gatunki sera białego z mleka od krowy, kozy albo owcy. My też próbujemy. Najważniejsze żeby dobra te jeść leżąc na soczystej i czysto-zielonej wysokogórskiej odmianie trawy z widokiem na panoramę doliny, wdychając czyste i rześkie nawet jak na tą porę roku powietrze. Zastanawiające, że tak blisko domu jest to przepiękne miejsce a dopiero teraz tu jesteśmy.








Kiedy tak sobie leniwie przekąszamy ser łapiąc promienie słońca, olbrzymi, szary, zimny i wilgotny jak psi nos twór z impetem wręcz przesłania nam widok na drogę którą mamy właśnie zamiar jechać.

Chmura wielkości góry na której jesteśmy zasłania już niemal wszystko. Zbieramy się w lekkim pośpiechu, ale to na nic. W przeciągu minut widoczność zmniejsza się do dwóch metrów.


Samochody jadące z naprzeciwka na wszystkich włączonych światłach widać dopiero z trzech metrów. Zimna wilgoć wnętrza chmury wkrada się pod ubranie i wytrwale topi nasze morale. Wiem z doświadczenia że takie zjawisko może trwać dziesięć minut albo kilka godzin. W końcu jednak pękam i jedziemy dalej. Prędkość 10km/h.
Wszystko trwa około 20 minut, ale to wystarczy żeby jadąc w tym mleku ominąć najpiękniejszą część Transalpiny.

Urdele skrywa zazdrośnie swe wdzięki przed nami. Tuż za przełęczą, zaczyna padać lodowaty deszcz z gradem które wspólnie wyganiają nas na sam dół tego zaczarowanego miejsca. Tylko konie na hali jakby zastygłe w bezruchu czekają na coś cierpliwie.
Wszystko rozmyło się i rozwiało dopiero kiedy mokrzy i na w pół zamarznięci zjeżdżamy do miejscowości w dolinie. Zimno i lodowaty deszcz szybko zamieniają się miejscem z ostrym światłem słońca. Teraz ono suszy asfalt i nasze ciuchy w ekspresowym tempie.
Przy drodze, gdzieś na prowincji Wera kupuje pomidory. Może nie są zbyt imponujące wielkością, ale ten smak… Są okrutnie kwaśne…
Koniec końców, bez przeszkód dojeżdżamy do promu a ten przewożąc całe stado TIRów, przewozi i nas na drugą stronę Dunaju za 9 Euro.






Czas zajmuje nam pewien kierowca z kraju nad Wisłą, całą drogę przekrzykując maszynę warczącą obok. Przekonuje nas z niemałą wiarą w swoje słowa, graniczącą z pewnością, że po nocy na dziko, powinniśmy zostać przynajmniej okradzeni, jeśli nie zjedzeni na kolację przez krwiopijczych, agresywnych autochtonów. Opowiadam jak to się stało,że jednak żyjemy. Ta miła pogawędka kończy się dopiero na drugim brzegu rzeki i w drugim kraju.
Bułgaria. Nieco marudząc w porcie nad rozłożoną mapą, zasilam portfel w gotówkę w najbliższym bankomacie, do którego wiedzie nas dwóch policjantów w białym radiowozie zaczepionych wcześniej. Zmierzcha. Z kieszeniami wypchanymi gotówką ruszamy dalej.
Droga prosta, mało dziur, po bokach widoczne w reflektorze krzaki i tak aż do Knezha. Tutaj tankujemy. Karta nie działa na stacji, druga też nie chce oddać swojej zawartości do czytnika, więc gotówka. Na szczęście i na hotel stojący nieopodal wystarcza to, co wyrwałem z bankomatu w porcie.
I tak oto kończymy późnym wieczorem w hotelu o niezłej kondycji i wyglądzie z wygodnymi łóżkami, klimatyzacją i groźnie zwisającym ze ściany telewizorem. W środku pachnie nowością. Nikt z obsługi nie zna ludzkiego języka. W pokoju jest działająca klimatyzacja, TV Sat i czysta łazienka. Standard europejski.
Kąpiel, pranie bielizny, spać.

W tej kolejności kończymy dzień, chociaż TDM`ka nie stoi na tradycyjnym parkingu strzeżonym. Stoi całą noc przed hotelem pilnowana przez atrapę kamery przemysłowej i zapewnienia ochroniarza o jego nadprzyrodzonych mocach ochronnych. Parking bez bramy, bez ogrodzenia, szlabanu czy budy dla psa nawet. Ot miejsce pod ścianą przy ulicy.

Dla dociekliwych: N43.49323 E024.07886
http://goo.gl/maps/QyJFr
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/

Ostatnio edytowane przez CeloFan : 28.07.2017 o 20:37
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.07.2017, 17:28   #2
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 17 godz 55 min 24 s
Domyślnie



4.Knezha-Obzor 25.06
108313-108747/434

Trochę martwiąc się o motocykl schodzimy na śniadanie, do którego trzeba dopłacić, ale niewiele. Stoi.



Pałaszujemy coś w rodzaju zapiekanej bułki z serem i warzywami. Po śniadaniu w drogę. Droga długo nie trwa. Wera przysypia sprawdzając swoim kaskiem wytrzymałość mojego. Stop na stacji i kaaaawa. Najwyraźniej pomaga, bo Wera dostaje zupełnej głupawki, za to już nie śpi.
Ruszamy, silnikiem motocykla przekrzykując spazmy i salwy śmiechu Wery. Dziwne jakieś teraz te dzieci.



Bułgaria to kraina słoneczników i słońca.






I tak oto w kilka godzin dojeżdżamy do obiadu. Zatrzymujemy się przy dobrze rokującym zajeździe. Obiad przy drodze ma kilka plusów. Jeśli jest dużo ludzi, jest świeżo i smacznie a czasem dużo i tanio. Poza tym, przy drodze jest blisko. Nie trzeba odnajdywać się wśród budynków, wybierać, czytać i sprawdzać. Po prostu z drogi łatwo zobaczyć kto się zatrzymał i w jakiej ilości. Można też nakarmić przydrożnego psa.



No i w końcu można motocykl postawić w cieniu, bo takie przydrożne knajpy zawsze są otoczone albo drzewami, albo wysoką ścianą. W tym przypadku sprawdzają się wszystkie przewidywania. Dania kuchni rumuńskiej są pokazane na obrazkach razem z cenami. Jest dużo, smacznie i jest pies do nakarmienia. Na dodatek można zapłacić kartą.
Po obiedzie tankowanie TDM`ki i dalej w drogę. W sumie niedaleko, bo kilka kilometrów od dzisiejszej mety.
O Obzor, bo tu się zatrzymujemy można napisać wiele. Wspomnę tylko że leży nad Morzem Czarnym, między Warną a Burgas. Podobno to małe miasteczko ma zaledwie 2 tyś mieszkańców i najwięcej dni słonecznych w roku z całej Bułgarii. To dla tego, kiedy się tu jest ma się wrażenie że trafiło się na hałaśliwy bazar z ludźmi ubranymi tylko w stroje kąpielowe.



Główna przelotowa ulica Obzor jest z każdej strony zastawiona straganami z biżuterią plastikową, zegarkami z Chin, ręcznikami i strojami kąpielowymi w kolorach spławika, maskami do nurkowania, paciorkami, chemią gospodarczą, kosmetykami do opalania i po opalaniu, klapkami, podkoszulkami z logo różnych firm, pamiątkami z napisem Obzor, budkami z wszelkim jedzeniem i papierosami.






Między tym dobrem stoją lodówki z lodami na kulki a pomiędzy nimi ludzie z tabliczkami z ofertą najmu pokoi w wielu językach. Wszystkiego dopełnia grupa ludzi przebranych za Apaczy z Arizony, grających na rynku muzykę na swoich piszczałkach i bębenku, gdzie też sprzedają swoje płyty a wtóruje im muzyka dobywająca się z okolicznych gęsto postawionych restauracji i pubów.






Wisienką na torcie są stoiska artystów od zmywalnych tatuaży i plecenia fantazyjnych warkoczy, gdzie szurnięci rodzice mogą uszczęśliwić swoje pociechy za kilkadziesiąt BGN, odmieniając je nie do poznania. To wieczorem.



Są też papugi z którymi można zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie...



Całą dobę czekają tu na turystów ekskluzywne hotele, kwatery w nowych budynkach nad samym morzem i jedno zadbane pole namiotowe.



Piaszczysta plaża zachęca do wyszukania sobie skrawka wolnego miejsca nawet kosztem wąchania rozgrzanych cielsk wysmarowanych wszelkimi olejkami i filtrami. W tym sezonie dominuje zapach migdałów, lawendy i pobliskiej pizzerii. Wśród opalających się ludzi wydzielone jest miejsce z wypożyczalnią skuterów wodnych, banana i koła na które w szalonym tępie ciągnie motorówka powodując wieczorem zakwasy w ramionach i bóle gardła od krzyków.



Samo morze jest ciepłe jak zupa Gesslerowej z dodatkiem przyprawy Kamis. Pływa tu prócz ludzi, małych rybek i ślimaków również wiele odmian torebek foliowych, papierków, koreczków, niedopałków czy kawałków zaginionych klapek. Resztę zastanych tu atrakcji pominę milczeniem. Milczeniem i ciszą, których tu tak niewiele…
Uwaga! Na focie poniżej nie ma żadnego członka wyprawy! :deadbandit:



Noc zastaje nas na wspomnianym wyżej, wypasionym, rzadkim w Bułgarii, kameralnym kempingu z podlewaną i strzyżoną trawą. I jest nawet cicho. Kemping położony około 300m od plaży i może 200m od centrum miasteczka. Czysto i schludnie. Trawa jak na Stadionie Narodowym. Można spać w domku, przyczepie albo w namiocie. Wokół dużo zieleni. Wysokie ogrodzenie. Bez obaw można zostawić wszystkie rzeczy idąc na plażę.



Szefowa prowadzi też restaurację, więc jest szansa na zaproszenie w to miejsce. Czyste sanitariaty zachęcają do ablucji. Cena: 10 Euro za 2 osoby, namiot, motocykl. Kiedy Wera prowadzi walkę z prysznicem, ja zaznajamiam się z pewnym Bułgarem, z którym zupełnie nie mogliśmy się dogadać.
Zupełny brak powiązania zasłyszanych słów w tutejszym języku z pamięcią podręczną w mojej głowie, połączony z odwrotnym niż u nas gestem na przytakiwanie lub zaprzeczenie, dyskredytuje nas zupełnie jako rozmówców. Efekt jest taki, że dostaję od Bułgara na pamiątkę drewniany malowany talerzyk z napisem Bulgaria. W zamian za to pożyczam mu Muggę na komary, za co ewidentnie jest bardzo wdzięczny.
Z naszej rozmowy wynika tylko tyle, że człowiek ten mieszka tu w przyczepie, bo pracuje daleko poza domem jako kierowca. Kiedy Wera wraca z kąpieli idziemy tradycyjnie już na pyszne lody i popatrzeć na kolorowy asortyment rozstawiony na całej niemal długości ulicy aż do rynku.

Dla dociekliwych: N42.82425 E027.87953
http://goo.gl/maps/DlNLg
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.07.2017, 17:46   #3
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 17 godz 55 min 24 s
Domyślnie



Dodam jeszcze ruchomy obraz z tamtego czasu. Wszystko było "kręcone" telefonem. Montaż w Windows Movie Maker.
Wszystko to zdawało mi się szczytem techniki i możliwości
Proszę nie brać serio słowa "wyprawa" w tytule. Dla nas po prostu była to wyprawa

Tylko dla wytrwałych!

__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.07.2017, 17:51   #4
Pirania
 
Pirania's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jun 2010
Miasto: Nowy Targ
Posty: 2,334
Motocykl: Ready to Race & AT
Pirania jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 dni 13 godz 41 min 53 s
Domyślnie

Ale duży tankbag.. nie zasłaniał drogi ?
__________________
Życie jest za krótkie żeby jeździć singem czy rzadówką..
Pirania jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.07.2017, 18:09   #5
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 17 godz 55 min 24 s
Domyślnie



Sam widzisz że cały bagaż to zestaw do emigrowania
Wtedy jeszcze nie wiedziałem co i jak. Wydawało mi się że zabieram tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Tankbag rzeczywiście był za duży. Przesłaniał zegary i można było na nim oprzeć brodę w czasie jazdy.
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.07.2017, 18:12   #6
Pirania
 
Pirania's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jun 2010
Miasto: Nowy Targ
Posty: 2,334
Motocykl: Ready to Race & AT
Pirania jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 dni 13 godz 41 min 53 s
Domyślnie

Spoko..dobrze przed wiatrem chronił..
__________________
Życie jest za krótkie żeby jeździć singem czy rzadówką..
Pirania jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.07.2017, 20:32   #7
stopa-uć


Zarejestrowany: Aug 2010
Miasto: Łódź
Posty: 1,855
Motocykl: TA,RD04
stopa-uć jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 1 tydzień 6 dni 22 godz 39 min 57 s
Domyślnie

Fajnie.
Czy dobrze zrozumiałem że Wera to Twoja córka?

Czytamy i oglądamy.

CIAŁ
stopa-uć jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.07.2017, 20:38   #8
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 17 godz 55 min 24 s
Domyślnie



Tak, to córka. Dodałem to w nawiasie żeby nie było wątpliwości.
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29.07.2017, 08:43   #9
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 17 godz 55 min 24 s
Domyślnie




5.Obzor-Istanbul 26.06
108747-109273/526


Z Obzor wyruszamy zupełnie rano, kiedy jeszcze można mówić o cieniu albo jako tako rześkim powietrzu. Śniadanie z owoców od przydrożnego sprzedawcy zjadamy gdzieś przed Burgas siedząc na falochronie wsłuchani w mijające nas samochody. Ani soczyste, ani smaczne ani świeże może nie są te owoce, ale za to są.



W Bułgarii, nasz GPS nieco zmylił ślad kierując nas do dużego przejścia granicznego w Derekoy zamiast Malko Tarnovo i zanim się zorientowałem, przesuwamy się o kilkadziesiąt km za daleko w stosunku do potrzeb.



20 czy 30km wstecz widnieje na mapie droga w którą trzeba było skręcić chcąc odwiedzić Turcję nieco szybciej. Jest to skrót do niedużego przejścia granicznego w miejscowości Derekoy.
Skrót ten, Wera nazywa od razu …hmmm… lasem śmierci. Choć wydaje się z początku zwykły, to wąska na jedno auto droga z podziurawionego i nierównego asfaltu, niebawem wprowadza nas w klimat iście dramatyczny.



Połamane w połowie swojej wysokości drzewa, jakaś taka cisza kiedy się zatrzymujemy, unosząca się w nieruchawym powietrzu lepka wilgoć, wąwóz tak mało szeroki że motocyklem trzeba było by zawracać na kilka razy, zwisające smętnie suche gałęzie, dziury w drodze zapchane piachem i patykami.



Przez niespełna 40km na tej drodze wymija nas raptem samochód ciężarowy z machającymi ze środka robotnikami (okazuje się że wywożą połamane drzewa), dwa wozy z Cyganami o spojrzeniu mówiącym wiele o charakterze awanturniczym i usposobieniu przyjaznym tylko dla swoich.



My za to wymijamy w tym czasie wspomniane wyżej dziury, robotników wycinających połamane drzewa, zdechłego konia w stanie połowicznego rozkładu z wydętym od gazów brzuchem, (swąd jaki bije od tego znaleziska nie przypomina niczego z tej planety!) tabor Cyganów palących ognisko, bawiące się dzieciaki, które na szczęście chyba nie zdążyły na czas nas zauważyć, konie Cyganów pasące się opodal ogniska i tychże dwa pojazdy przypominające Daczę i Zaporożca. Jak widać po niezałączonych fotografiach, mimo wakacji, nie ma czasu na sesję z autochtonami



W takiej to scenerii, wytelepani i zadziwieni zastanym folklorem dojeżdżam do głównej drogi i świeżego powietrza z domieszką spalin, wiodącej do małej granicy Bułgarsko-Tureckiej.



Bułgar-pogranicznik pyta z rozbrajającą wesołością czy mamy narkotyki albo czy przewozimy alkohol, wspomina też coś o Euro2012 i pyta o pogodę w Varnie, bo tu widać coraz bardziej kłębiące się chmury. Wszystko to z uśmiechem i życzliwością na pulchnej twarzy wytrawnego pogranicznika. Teraz jedziemy po ziemi niczyjej.
Co innego strona Turecka. Tu wszystko załatwia się z powagą i odpowiednim namaszczeniem. Śmiać się mogą tylko urzędnicy i to tylko wyżsi rangą. Tak czytałem.



Przygotowani jesteśmy na długi czas zwiedzania i bieganiny z dokumentami po pieczątki, kontrole, wizy, unikając majfriedów proponujących odpłatną pomoc w załatwianiu formalności wizowych i przepychając się do okienek za pomocą łokci. Tu jednak panuje porządek i ład.
Miły pan w cywilnym ubraniu (inspektor-dyrektor-koordynator) kieruje nas do pierwszego okienka. Teraz już tylko kasa, wizy, policja, pieczątki, kontrola pieczątek, kontrola kontroli pieczątek, wiz i opłat paszportów, dokumentów motocykla, zielona karta i co tam komu do głowy przychodzi. Zadano mi w jednym z pomieszczeń pytanie po angielsku, na które potrafiłem odpowiedzieć tylko YES z niezbyt pewnym uśmiechem. Nie wiem na co się zgodziłem, ale za 35 minut z zegarkiem w ręku jesteśmy legalnie w Turcji.
W tym miejscu chcę zweryfikować pierwszy z mitów, o jakich czytałem przed wyjazdem na stronach różnych podróżników. Wcale nie jest długo, tłoczno, dziko i strasznie. Zgadza się tylko cena wizy: 15Euro od głowy.
Jesteśmy w Turcji. W delektowaniu się nowym i nieznanym, nieznacznie tylko przeszkadza wielki skłębiony cumulonimbus groźnie pomrukując nieopodal.

Oczywiście jak przystało na czasomających motonitów autostradę omijamy zgrabnie jadąc do Istanbulu zwykłą krajówką. Dla motocykla to obojętne, bo Turcy WSZYSTKIE drogi mają jak stół a my przemieszczamy się zawsze tym samym tempem.
Nie obywa się bez zatrzymania przez patrol policji. Człowiek w mundurze zadaje tylko pytanie skąd i dokąd, widzi z daleka paszport i ze szczerym uśmiechem na wąsatej twarzy puszcza nas wolno.
Natura coraz mocniej daje znać o swojej mocy. Teraz z impetem wicher przestawia nas z jednego krańca pasa na drugi. Bagaż dodatkowo służy za żagiel. Tak więc w lekkim pochyleniu, nieco trawersując przy bocznym silnym wietrze, przedzieramy się przez unoszony wichrem pył i kurz na najbliższą stację benzynową.

Stacje benzynowe to tutaj najczęściej spotykane budynki użyteczności publicznej. Są rozstawione średnio co kilka kilometrów, szczególnie blisko miast, miasteczek czy wiosek nawet. Rzedną dopiero na pustkowiach centralnej Turcji ale nie ma siły żeby nie spotkać choć jednej za 20 może 30 km.
Benzyna w Turcji to około 8 złotych za litr. Nie ma stacji samoobsługowych. W dużych miastach każdy pracownik ma swoją specjalną kartę i dopiero po jej przytknięciu do dystrybutora może wpisać swój kod dzięki któremu może zatankować pojazd. Poza miastami odbywa się to mniej restrykcyjnie. Owszem jest drogo, ale ma to swoje plusy. Drogi przelotowe są niemal puste a na każdej stacji do paliwa dodaje się słodką herbatę w dowolnej ilości. Po prostu sadzają człowieka na krześle przed stolikiem i za chwilę ktoś przynosi herbatę w małym, szklanym kieliszku z całą furą cukru na spodku. Nie można odmówić uprzejmości Turkom, choć gdyby benzyna kosztowała tyle u nas, pewnie częstowaliby czymś innym.

Zaczęło się. Jaki kraj takie burze. Niech wystarczy za fakt i potwierdzenie że herbatę, trzeba trzymać w rękach i zakrywać jednocześnie bo od wichury zawartość chce wyskoczyć z tych małych szklaneczek z cienkiego szkła. Wszystko pozostawione luzem, zmyka z prędkością wichru z horyzontu. Motocykl podpieram kolanem no bo herbata. Siekący strumień zimnej wody z hurgotem uderza w zadaszenie stacji benzynowej w tym samym czasie rzeka wody zabiera wszystko co leży luzem, spod dystrybutorów. Szmata, lejek, jakieś papiery, czapka z głowy pracownika stacji, źdźbła trawy, tuman kurzu, folia. To wszystko złączone w jedno stado gna na pobliskie krzaki za rowem a za tym wszystkim goni człowiek bez czapki, rozwijając sporą prędkość wspomagany przez wicher.
Po około 15 minutach sino-czarne niebo nieco traci impet, deszcz pada pionowo. Pierwszy raz od wyjazdu zakładamy ciuchy przeciwdeszczowe, uszczelniamy wszystko co nie lubi wody i ruszamy dalej. Leje tylko 50 km, więc do Istanbulu wjeżdżamy suchym kołem.

Kiedy tylko droga Istanbul Corlu Yolu, (krócej D100), doprowadza nas do miejsca skąd widać morze, zaczyna się nieprzerwany ciąg miejskiej aglomeracji monocentrycznej z głównym ośrodkiem w Istambule właśnie. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że myśląc iż jesteśmy już prawie w centrum, jedziemy do niego jeszcze ponad 80 kilometrów. O ogromie tego molocha niech świadczy to, że cel nasz jest jeszcze kilka kilometrów przed mostem Bosforskim, czyli aglomeracja ma jeszcze kilkadziesiąt kilometrów po stronie Azjatyckiej.
I tu weryfikujemy netowy mit drugi.
Owszem przedmieścia metropolii ciągną się dziesiątki kilometrów. Owszem jest gęsto od samochodów i jednośladów. Owszem jeżdżą szybko albo i jeszcze szybciej jeśli się tylko da. Ale przecież to jedno z największych miast w tej części świata. Mieszkają tu miliony i muszą się jakoś przemieszczać. Jeżdżą szybko, bo mają do tego cztery szerokie pasy w każdą stronę i pobocze. No i około 19 czasu lokalnego jest duży ruch.
Jednak nieprawdą jest, że nie da się motocyklem przejechać między samochodami. Wystarczy nie mieć szerokich kufrów. Wystarczy włączyć „Warsaw Drive Style” i nic nie stoi na drodze dłużej niż kilka sekund. Korki? Tak, był jeden wielki korek, jednak to przez stłuczkę, którą minęliśmy z łatwością. Po prostu każdy się gapi zamiast jechać. Jak u nas, prawda? Przejeżdżamy to szczęście blacharza w 15 minut.
Wrzawa panuje tak doskonała, że wszystko zlewa się w jeden dźwięk. Poczwórny sznur samochodów zmienia się w żywy, dudniący organizm. Chyba tak właśnie zachowują się ryby w ławicy. Słychać tylko sąsiedni samochód trąbiący z pasa obok. Nikt jednak się nie denerwuje, nie gestykuluje nieprzyjaźnie, nie wyma****e rękoma. Na nas też trąbią… żeby pozdrowić, zapytać skąd jedziemy i dokąd, żeby pokazać, że się nas widzi i ot tak po prostu.
Zgubić też się nie można z GPS`em z w miarę nową mapą. Wystarczy czasem zerknąć na urządzenie. Nam świetnie sprawdza się stary, kupiony w komisie i wysłużony Garmin Nuvi 1340.
Istambuł da się przejechać z łatwością zakładając, że nie jedzie się w samo południe kiedy żar leje się z nieba, pamiętając że trąbienie tutaj ma inne znaczenie i nie targając ze sobą bagażu szerszego od kierownicy tylko możliwie wąskie bambetle. Wtedy jest wręcz ciekawie. Ludzie przyjeżdżający tu z dużych, zatłoczonych miast mają łatwiej, bo są do korków przyzwyczajeni.
Tak sobie obalając te wszystkie mity dojeżdżamy do Hostelu Sindbad.

Hostel usytuowany jest kilkaset metrów od głównych zabytków Istambułu. Haga Sofia, Błękitny Meczet i inne w zasięgu kilku kroków. Skąd ten wybór? Z Internetu. Pochlebne opinie jednak nie odzwierciedlają prawdy zastanej. To jedyne miejsce, o którym czytałem w Necie i z którego korzystamy jako z rekomendowanego noclegu.
Właścicielem jest starszy, nie za wysoki zupełnie łysy pan po 60-tce. Ogorzała cera i bystre oczy w znieruchomiałej i dokładnie ogolonej twarzy, zdradzają nie tureckie pochodzenie. Porusza się powoli i wygląda wtedy jakby ciągnął za sobą jakiś wielki ciężar, przy czym drewniana laska ledwo dotyka ziemi.
Niezależnie od czynności człowiek ten uśmiecha się ciągle do tylko sobie znanych myśli. Ogólnie sprawia wrażenie bardzo uprzejmego, choć negocjacje w sprawie ceny pokoju przebiegają dość burzliwie, co pokazuje, że charakter ma niezłomny albo interes dobrze prosperuje.

Proszę o pokazanie pokoju. Starszy pan wysyła z nami młodego Turka dzierżącego w ręku dwa klucze. Pokój sprawiający lepsze wrażenie jest i tak bardzo mały jak na dwójkę. W zasadzie nadaje się tylko do przespania nocy.








Łazienka niby europejskiego standardu, ale wszystko jest stare i z kamieniem. Okno służące jedynie za wywietrznik jest zabezpieczone starą siatką metalową i powiązanym drutami gruzem. Szyby nie ma. Zza gruzu widać podwórze z budowlanymi śmieciami. Biorąc pod uwagę dobre położenie strategiczne i śniadanie w cenie pokoju, bierzemy to co jest.
Śniadania skromne, złożone ze świeżej bułki, masła w małym pudełku, dżemu, kilku plastrów sera i jednego jajka na twardo. Żeby całe to dobro zjeść, trzeba wejść na dach budynku, bo tam znajduje się stołówka.
Tu nam się podoba. Z czwartego piętra budynku położonego na niewielkim wzniesieniu widać doskonale statki płynące przez cieśninę Bosfor i dachy innych, niżej położonych budowli.



Motocykl stoi na wąziutkim chodniku przy wejściu. Przedtem wjeżdżam tam po kamieniu z brukowanej ulicy, bo jest wysoko. Jest darmowy dostęp do WiFi i komputera. Na tle mnogości wyboru wśród miejsc noclegowych w okolicy, ten jest mimo wszystko słaby.
Cenę wyjściowa 45 Euro za dwójkę ze śniadaniem, ostatecznie ustalamy ze starszym panem na 40 Euro za dobę.
Wieczorem w miasto!







Dla dociekliwych: N41.00370 E028.97302
http://goo.gl/maps/Hr6uJ
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29.07.2017, 08:55   #10
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 17 godz 55 min 24 s
Domyślnie



I jeszcze "film"


__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Rumunia 2016 (opis) "O górach, drodze w chmurach i o kłopocie w błocie" CeloFan Trochę dalej 52 27.07.2017 23:25
Szwendając się... [Turcja, Gruzja - 2012] mikelos Trochę dalej 62 28.01.2013 13:27
Camerun, a moze i dalej... [2012] Mirmil Trochę dalej 155 17.08.2012 21:00


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:52.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.