Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08.03.2014, 18:04   #1
ruda
 
ruda's Avatar


Zarejestrowany: May 2011
Miasto: Rzeszów
Posty: 147
Motocykl: XT 600E, NX250 Dominator
ruda jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 1 dzień 55 min 59 s
Domyślnie Gambia, Senegal 2014

Jedziemy do Gambii!!!

Mimo, iż temat pojawiał się od wakacji decyzję podjęliśmy w ostatniej chwili gdzieś pod koniec listopada. Mieliśmy miesiąc na ogarnięcie wszystkich spraw związanych z wyjazdem, wizy, szczepienia, przygotowanie będących w rozsypce motocykli i ogarnięcie całej logistyki.
O ile wizy senegalskie można załatwić częściowo przez Internet o tyle z wizami mauretańskimi nie było już tak prosto. Dzięki uprzejmości naszego kolegi z Berlina wnioski wizowe trafiły bezpośrednio do ambasady – ale to był dopiero początek góry lodowej. Pierwszym problemem okazała się płatność za wizy, Mauretania przyjmuje jedynie czeki. Czeki i nic więcej! Mimo, że zaopatrzyliśmy kolegę w gotówkę wystarczającą na pokrycie wszystkich kosztów to nie wystarczyło, został odprawiony z kwitkiem. Na ratunek przyszło niemieckie biuro pośredniczące w wydawaniu wiz, to oni dla nas załatwili czeki i złożyli wnioski. Wszystko jakby wychodziło na prostą. Jednak pracownicy Ambasady Mauretanii nie spieszą z niczym, przepisowe dwa tygodnie mijają a wiz jak nie było tak nie ma, po miesiącu słyszymy to samo. Lekko spanikowani zaczynamy działać na własną rękę, wykonujemy po kilka telefonów dziennie do ambasady i wysyłamy na miejsce wszystkich znajomych mieszkających niedaleko. Jedyny skutek jaki odnosimy to wkurzenie całej kadry pracowniczej. Ewidentnie mieli nas dość bo dwa dni później dostajemy telefon – są wizy. Oddychamy z ulgą i cieszymy się jak dzieci, tym bardziej, że nasza dwójka jest już w drodze i tego samego dnia w którym udaje nam się odzyskać paszporty przekraczamy granicę polsko – niemiecką.
Ciągniemy motocykle do Agadiru, bo to tam zacznie się nasza prawdziwa przygoda, która bez paszportów byłaby niemożliwa.


Krótki postój w Sztutgardzie



Na promie z Hiszpanii do Maroka



Zostawiamy za sobą Europę



Co raz bliżej Agadiru



Widok z autostrady



Trasa do Agadiru przebiegała spokojnie i po pięciu dniach byliśmy już na miejscu. Maroko powitało nas burzami, wichurą i ulewami. Mało optymistyczny początek. Na szczęście po przekroczeniu gór Atlasu pogodna zmienia się diametralnie a burzowe chmury zastępuje piękne słońce. Rozbijamy obóz na zaprzyjaźnionym parkingu przy głównej ulicy Agadiru. Mamy kilka dni na ochłonięcie po podróży, ostatnie poprawki przy motocyklach, spacery nad oceanem i picie przytarganego tu hiszpańskiego wina. Czekamy na resztę ekipy penetrując zakamarki Agadiru i zajadając się pizzą w maleńkim lokalu prowadzonym przez Algierczyka pochodzenia francusko włoskiego.








W końcu nadchodzi dzień w którym jesteśmy już wszyscy i możemy ruszyć przed siebie. Nie wiemy, czy wszystko uda się tak jak zaplanowaliśmy, przed nami wiele kilometrów w dość krótkim czasie i wiele niewiadomych, wszyscy jedziemy tam pierwszy raz i jedyna wiedza na jakiej bazujemy to relacje z innych podróży... Mimo wszystko jednak przebieramy nogami jak małe zniecierpliwione dzieci – chcemy być już w drodze...



Tuż przed startem


Pierwsze dni to przejazd drogą wzdłuż oceanu przez Saharę Zachodnią. Mimo, że z każdym kilometrem jedziemy co raz bardziej na południe, cieplej się nie robi. Silne podmuchy wiatrów spychają nas na przeciwny pas jazdy, bryza znad oceanu zalepia szyby w kaskach, jest zimno ale nam to wszystko kompletnie nie przeszkadza. Trasa prowadzi tuż nad oceanem drogę więc urozmaicają nam wspaniałe widoki - niesamowite klify, piękne zatoki i fale rozbijające się o brzeg.
Droga jest prosta i płaska możemy więc jechać ile fabryka dała, a że w przypadku naszych motocykli dała niewiele, trzymamy stałą prędkość na poziomie ok. 110km/h. Jadąc w takim tempie mamy czas by rozglądać się dookoła i nie walczyć o życie z silnymi podmuchami.















Monotonię drogi urozmaicają nam posterunki żandarmerii, im dalej jedziemy na południe tym częściej zostajemy zatrzymywani do kontroli. Na szczęście jesteśmy dobrze przygotowani do lekcji i każdy z nas ma wydrukowane około stu sztuk tzw. Fiszek. Karteczka taka zawiera wszystkie dane z paszportów oraz dane motocykla. Przekazanie karteczki mundurowemu trwa znacznie krócej niż spisanie wszystkich potrzebnych mu informacji z paszportów, dowodów rejestracyjnych i oświadczeń. Jednak bardziej ambitnym żandarmom te informacje nie wystarczały, koniecznie musieli dopisać jeszcze markę motocykla – tak więc w notatkach pojawiały się Acerbisy, Touratechy czy ‘Camping pod Brzozą’ w zależności jaka naklejka lub napis napatoczył się na zbiorniku. Nie tłumaczyliśmy a jedynie z pełną powagą potwierdzaliśmy… i jechaliśmy dalej.






Świt na pustyni








Im bliżej jesteśmy granicy z Mauretanią tym bardziej krajobraz robi się pustynny. Przed nami bezkresne, kamieniste pustkowie.... Po drodze spaceruje co raz więcej wielbłądów, które przestraszone nieznanym im dźwiękiem motocyklowego silnika zrywają się do ucieczki, i tak jak wszystkie zwierzęta na świecie biegną wprost pod nasze koła.



Wielbłądy czasami bywają również wożone



Przerwa na owoce morza





Na noclegi zatrzymywaliśmy się kiedy zaczynało zmierzchać, zjeżdżaliśmy po prostu z drogi i wbijaliśmy się około kilometra w głąb pustyni by za jakąś wydmą lub dolinką rozbić namioty. Nocowanie na dziko ma wiele plusów, jesteśmy sami z dala od ludzkich siedzib, dookoła cisza, nad nami tylko piękne afrykańskie rozgwieżdżone niebo, nie jesteśmy uzależnieni od hoteli dzięki czemu nocować możemy w każdym miejscu i o tylko nam pasującej godzinie – zupełna wolność. Za prysznic służą nam nawilżane chusteczki dla dzieci i butelka zagrzanej podczas drogi wody, na kolację mamy kupione na bazarze owoce, konserwy jeszcze z Polski i lokalny marokański chleb kobz.





Za nami Sahara Zachodnia a przed nami Mauretania i pierwsza granica. Pamiętaliśmy doskonale, że granica otwarta jest w godzinach 8-18 więc na posterunku stawiamy się kilka minut przed otwarciem. Jest tak jak we wszystkich relacjach, zamknięty szlaban, grzeczna kolejka i procedura rozłożona na kilka okienek. Przed jednym z nich spory tłumek i rządek paszportów, co kilka minut okienko się uchyla a tajemnicza ręka zabiera kolejny paszport, pozostałe paszporty są przez swoich właścicieli skrupulatnie przesuwane o jedno miejsce, nikt się nie pcha, nikt nie krzyczy, mam wrażenie jakby każdy robił to codziennie. Z Maroka wyjeżdżamy bez problemu a wszystkie formalności zajęły nam około 30 minut.





Przed nami czterokilometrowy pas ziemi niczyjej - zaminowana granica, przez którą trzeba się przedrzeć, pozbawiony oznakowanych dróg odcinek pustyni rozpięty między posterunkiem granicznym Maroka i Mauretanii, na tyle szeroki, że nie widać zabudowań po drugiej stronie, trzeba lawirować pomiędzy rozbitymi i porzuconymi samochodami a wielkimi hałdami miałkiego piachu. Prawie każdy samochód wyznacza sobie nową trasę trzymając się jednak głównej ścieżki, zbyt dalekie odbicie w bok może skończyć się tragicznie.














Granica mauretańska wita nas chmarą, nie zawsze przyjaźnie nastawionych majfrendów i kolejną papierologią. Karnie odwiedzamy posterunek żandarmerii, celników, ubezpieczyciela i policję. Widać, że im się nie spieszy, jedna osoba odpowiedzialna jest za jedną czynność i wykonuje ją tak jakby właśnie ta była najważniejsza na świecie. Uczymy się cierpliwości i staramy nie tracić pogody ducha, przecież nam też nigdzie się akurat nie spieszy...
Na koniec zostawiamy odciski palców, uśmiechamy się do zdjęcia i jesteśmy wolni, no, prawie wolni ponieważ przed naszymi nosami zaciągnięty został łańcuch i przejazdu nie ma, okazuje się, że nie zapłaciliśmy za parking, 1 euro od motocykla za trzydzieści minut postoju na poboczu. This is Africa – hasło słyszymy tutaj po raz pierwszy a towarzyszyć będzie ma już do końca wyjazdu.



Pieczątka jest! Ubezpieczenie jest! Prawie można jechać.





Wjeżdżamy do Mauretanii, pustynnego, gorącego kraju. Na początku krajobraz niewiele się zmienia ale po kilkudziesięciu kilometrach kamienistą pustynię zastępuje piach, gdzieniegdzie pojawiają się palmy daktylowe a wydmy porasta odporna na suszę akacja. Siedliska ludzi ukryte pomiędzy wydmami sprawiają wrażenie wymarłych, kilka namiotów bez wody i prądu, stadko wychudzonych kóz i przeważnie jeden osioł służący również za środek transportu to całe życie i majątek tubylców. Nie dane jednak jest nam dokładniej poznać ten kraj, trzymamy się głównego szlaku biegnącego wzdłuż oceanu i w miarę szybko chcemy dotrzeć do Senegalu.
Pamiętając ostrzeżenia, że Mauretania dieslem stoi wieziemy zapas paliwa jeszcze z Sahary Zachodniej, po drodze mijamy nieczynne stacje benzynowe, wyglądają tak jakby nikt nie uruchamiał ich od lat. Na szczęście, w połowie Mauretanii trafiamy na jedyną czynną stację, musimy poczekać kilka minut na uruchomienie generatora prądu i możemy tankować. Paliwa powinno wystarczyć do stolicy, nasze zbiorniki plus pięć litrów zapasu to małe tankowce – w razie czego będziemy zlewać.









Wraki samochodów są wszędzie






Droga przez Mauretanię






Czerpanie wody






Mauretańska wioska



Asfalt - zamiast żwiru muszelki



W tym samochodzie znaleźliśmy zepsutą część do Osiołka


Do Nawakszut docieramy późnym popołudniem, szukamy jedynego w stolicy kempingu by w końcu móc się umyć i wyprać kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Przez miasto prowadzi nas GPS który ma tendencję do wybierania jego zdaniem dróg ciekawszych. Dzięki niemu przejeżdżamy przez przedmieścia gdzie piękne, otoczone zielenią i kwiatami wille bogatych ludzi sąsiadują z dyktowymi i szmacianymi namiotami biedoty. Widzimy dzieciaki bawiące się w ścieku jak w strumyku i matki gotujące obiad przy krawężniku drogi, widzimy wysypiska śmieci tuż obok namiotów, widać, że powstają na zasadzie: to co nie jest na moim podwórku nie jest już moje. Przez środek miasta prowadzi szeroka, asfaltowa ulica, wystarczyło jednak zjechać kawałek dalej by zobaczyć jak wygląda tutaj rzeczywistość.

Docieramy do kempingu który tak naprawdę okazał się skromnym hotelikiem z tarasem i ogrodem. Lokujemy się w pokojach i robimy zapisy na jedyny w całym budynku prysznic. Za nami kilka dni drogi i spanie na dziko, najwyższa pora spłukać z siebie kurz, pot i ślady przejechanych do tej pory dwóch tysięcy kilometrów. Zamawiamy ciepłą kolację i siadamy na balkonie z widokiem na ulicę by móc obserwować wszystko to co się na niej dzieje. Do tej pory droga była łatwa, prosta i gładka choć czasami przez to nudna. Przed nami 200km dziurawej drogi do granicy w Rosso i sama ona – granica.
O granicy w Rosso krążą różne legendy i opinie ale żadna z nich nie jest pozytywna. Według niektórych jest to jedna z najgorszych granic na świecie, ponoć przejechanie granicy rosyjskiej z kilkunastoma nie swoimi motocyklami na lawecie to pikuś w porównaniu do Rosso. Odradzano nam ją stanowczo jednak sytuacja zmusza nas by tam właśnie pojechać. Jeszcze w Polsce złożyliśmy wnioski o wizy Senegalu online i po pewnym czasie otrzymaliśmy mailem tzw. pre-wizy, które upoważniają nas do stawienia się na granicy i dokończenia procedury. Senegal od niedawna wydaje wizy biometryczne do których każdy osobiście musi złożyć odcisk palca, można to zrobić w ambasadzie w Berlinie lub tak jak my na granicy. I właśnie tą jedyną granicą gdzie to możliwe jest Rosso.



Stacja benzynowa w Nawakszut





Z Nawakszut wyjeżdżamy jeszcze po ciemku po drodze szukając stacji gdzie moglibyśmy zatankować zwykłą benzynę i kupić wodę. Przed nami 200km do granicy. Droga robi się kiepska, dziurawa, odcinkami całkiem bez asfaltu. Jazdę utrudniają panoszące się na drogach ciężarówki które widząc nasze próby wyprzedzania zajeżdżają nam drogę. Jedna z takich sytuacji kończy się pogiętymi felgami w jednym z motocykli. Próby wyprostowania felgi kamieniem spełzły na niczym, dopiero kierowca lokalnej ciężarówki przy pomocy solidnego korbowodu opanował sytuację a widząc nasze niepewne miny skwitował to z rozbrajającym uśmiechem jednym zdaniem - This is Africa!










Korbowód




W południe szczęśliwie docieramy do Rosso, tu zaczyna się kolejny etap naszej podróży oraz wesoła i uśmiechnięta Czarna Afryka...

CDN........
ruda jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10.03.2014, 00:55   #2
MECENAS
 
MECENAS's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: TRZEBNICA
Posty: 143
Motocykl: kiedyś było RD07 A teraz sprzęt dla niemieckiego emeryta
MECENAS jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 1 dzień 1 godz 9 min 32 s
Domyślnie

Fajna wycieczka.
Czekam na ciąg dalszy.

Ps.
Felga (jak mawia mój kolega Jarosław użytkownik takiego samego F800) wykonana z gównolitu Panie kolego.
MECENAS jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10.03.2014, 09:08   #3
nemo
 
nemo's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2010
Miasto: Olkusz
Posty: 81
Motocykl: RD04
Przebieg: 262000
nemo jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 4 dni 10 godz 35 min 20 s
Domyślnie

Ile czasu zajął Wam przejazd na moto trasa Agadir-Gambia-Agadir?
nemo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10.03.2014, 11:04   #4
madafakinges
 
madafakinges's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: May 2009
Miasto: Nowy Sącz
Posty: 5,946
Motocykl: crf1000a
Przebieg: 2
madafakinges jest na dystyngowanej drodze
Online: 10 miesiące 2 tygodni 5 dni 21 godz 29 min 33 s
Domyślnie

To z felgą dziala w dwie strony, Jakbyś tak w afryce felge wygł to byś korbowodem od tytanika musiał naparzać żeby się wyprostowała
__________________
Z początku porwał mię śmiech pusty, a potem litość i trwoga.
madafakinges jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10.03.2014, 11:12   #5
everybike
 
everybike's Avatar


Zarejestrowany: May 2010
Miasto: Łódź
Posty: 312
Motocykl: DRZ
everybike jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 tygodni 20 godz 52 min 39 s
Domyślnie

poszły dwie felgi , przód i tył ? :O
'kup GS'a w Maroku i poczuj tarcie na tłoku '
chociaż pech Kierownika tez miał na pewno znaczenie , to nie tylko 'zasługa' beemwe
everybike jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10.03.2014, 11:26   #6
Brambi
 
Brambi's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Chwałowice/Wrocław
Posty: 457
Motocykl: RD07
Przebieg: 99 000
Brambi jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 6 dni 22 godz 11 min 52 s
Domyślnie

Bardzo ciekawa relacja czekam na ciąg dalszy !
Brambi jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11.03.2014, 13:01   #7
kowal73
 
kowal73's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Rzeszów
Posty: 132
Motocykl: xt 600 tenere
kowal73 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 dzień 21 godz 41 min 37 s
Domyślnie

Zajęło nam to dokładnie dwa tygodnie, bywały przeloty po 800km dziennie na dojazdówce. Potem już wyluzowaliśmy i robiliśmy po 200-300 km
kowal73 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11.03.2014, 14:13   #8
PARYS
Mam przerąbane :)
 
PARYS's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: WTA
Posty: 1,656
Motocykl: RD07a
Przebieg: stoi
Galeria: Zdjęcia
PARYS jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 14 godz 55 min 9 s
Domyślnie

Kurde - uwielbiam rude!!!

Relacja w pytkę zajebioza. Laweta robi wrażenie! Zajebiście, że udało się tyle bajków zebrać.

Pozdro, ciaos
__________________
Motto nr 1: Uważać na mokre pieńki i siekiery
PARYS jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11.03.2014, 14:31   #9
ruda
 
ruda's Avatar


Zarejestrowany: May 2011
Miasto: Rzeszów
Posty: 147
Motocykl: XT 600E, NX250 Dominator
ruda jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 1 dzień 55 min 59 s
Domyślnie

Niebawem kolejna część relacji, nawet chyba fajniejsza
Cieszę się, że się podoba.
Oprócz pogiętych felg i stopionego pojemniczka z plynem hamulcowym więcej usterek nie było na szczęście

A co do motkow to wiekszość tych z lawety została w Maroku, do Gambii jechaliśmy w sześć


Dalej bedzie jeszcze więcej rudych
ruda jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.03.2014, 13:28   #10
Patiomkin
 
Patiomkin's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2008
Miasto: Piastów k. Wawy
Posty: 491
Motocykl: CRF 450R, ST 1100, Rd03
Patiomkin jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 6 dni 19 godz 6 min 35 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał ruda Zobacz post
Niebawem kolejna część relacji, nawet chyba fajniejsza
Cieszę się, że się podoba.
Oprócz pogiętych felg i stopionego pojemniczka z plynem hamulcowym więcej usterek nie było na szczęście

A co do motkow to wiekszość tych z lawety została w Maroku, do Gambii jechaliśmy w sześć


Dalej bedzie jeszcze więcej rudych
Nie każ nam zbyt długo czekać
Takie opisy i zdjęcia podsycają mój "głód podróży" do wartości niebotycznych.
Patiomkin jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Granica Mauretania-Senegal w Rosso ruda Przygotowania do wyjazdów 16 07.10.2017 17:18
Senegal - wynajem motocykla Marioo Przygotowania do wyjazdów 0 29.04.2014 11:46


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:58.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.