17.08.2020, 14:30 | #1 |
Zarejestrowany: Oct 2018
Miasto: Warszawa
Posty: 442
Motocykl: Yamaha Radian&WR250F
Online: 1 tydzień 3 dni 11 godz 33 s
|
Czy WR250f nadaje się do wakacyjnych podróży?
No więc pytanie jest trudne, a odpowiedź zależy od tego, kogo się zapyta. Ja - osoba, która WułeRką jeździ - uważam, że absolutnie tak. Prince - który WułeRkę serwisuje - zapewne odpowie, że absolutnie i kategorycznie nie
Słowem wstępu: w zeszłym roku powstał plan na wakacje 2020. Plan zakładał offroad Litwa-Łotwa, a jeśli starczy czasu, to chcieliśmy jeszcze zahaczyć o Estonię. Plan zakładał też, że zamiast hard enduro będę jeździć jakimś fajnym dualem, żeby się dało i pociorać po krzakach i w razie potrzeby wbić na autostradę. Ale hej, no nie ma fajnych duali. Dlatego mój motocykl dualowy wygląda tak: 1.jpg W związku z sami-wiecie-czym wyjazd poza granice naszego pięknego kraju uznaliśmy za umiarkowanie rozsądny, więc ostatecznie postanowiliśmy powtórzyć zeszłoroczną trasę Warszawa-okolice Łeby z drobnymi modyfikacjami, ale rozbudować ją o powrót drogą okrężną przez Mazury. Plan był dobry, trasa ułożona, na FAT nawet szukałam (i znalazłam! jeszcze raz dziękuję wszystkim za chęć pomocy ) miejsca na drugi serwis zaworowo-olejowy, ale tuż przed wyjazdem okazało się, że w tym samym czasie kolega wrzuca swoją DeeRkę na przyczepkę i jedzie wypoczywać na Mazurach, więc postanowiliśmy i naszą wycieczkę na Mazurach zakończyć, dojechać do Radka, pokręcić się w trójkę po okolicy i na spokojnie wrócić wszyscy razem przyczepką. W zeszłym roku jechaliśmy (ja na XR 650R, a Prince na pożyczonej swojej byłej Tenerce) 2,5 dnia. Wyjechaliśmy wtedy zdecydowanie za późno i ostatni odcinek musieliśmy trochę skracać asfaltem, żeby dojechać przed północą. Dlatego w tym roku postanowiliśmy wyjechać wcześnie rano (czyli przed południem ) i na spokojnie, bez nerwów pokonać te 550 km (w tym roku wyszło 600 ;] ). Życie oczywiście postanowiło zweryfikować nasze plany. Na wtorek, w który to mieliśmy startować, Prince zamówił linki gazu do mojej Zebry, żeby jeszcze je szybko wymienić przed drogą. Kurier zawsze przyjeżdża przed 10, więc spoko, na pewno się uda. No więc akurat tego jednego dnia kurier przyjechał jakoś koło godziny 15. Ruszając z domu do warsztatu, w którym czekały linki, na stacji benzynowej padł mi prąd - po wymianie bezpiecznika na szczęście mogliśmy ruszać. W warsztacie wymiana linki, już mamy się zbierać, włączam motocykl i prąd znika znowu. Motyla noga! W warsztacie akurat takie bezpieczniki wyszły, najbliższa stacja kilkaset metrów dalej, Prince jeszcze coś dłubie w swojej Świni, no to niechętnie zbieram się do pieszej wycieczki w endurowym anturażu, ale jeszcze szybko kontrola bezpieczników i nie, jednak nie są spalone... Coś tylko nie stykało i po podgięciu łapek prąd działa jak należy. Szczęśliwi kończymy serwisy, pakujemy się na motocykle, ruszamy, chcę przyhamować przed wyjazdem z parkingu, a klamka hamulca ani drgnie, no jak zalana betonem! Atak lekkiej paniki i macham do Prince'a, że wracaj, do cholery, hamulców nie mam! Okazało się, że po wymianie linek gazu trochę inaczej coś tam poustawiał i w efekcie klamka zablokowała się na handbarze. Uf, nic poważnego. Można jechać.. Z Warszawy zaczęliśmy się wydostawać o 17.35... To prawie rano! W związku z całym tym zamieszaniem już pierwszy dzień, zamiast luźnego jechania bez stresu, zafundował nam walkę z czasem. W zeszłym roku pierwszą noc spędziliśmy na polu namiotowym pod Płockiem i pierwotnie zakładaliśmy, że w tym roku dojedziemy sporo dalej, żeby później mieć więcej luzu, ale ledwo udało się powtórzyć zeszłoroczny wynik. Coraz niżej wiszące słońce dawało piękny efekt, ale też nieustannie przypominało, że trzeba cisnąć! 2.jpg Krótki postój na zdjęcie pięknego zachodu słońca uświadomił nam, że nawet z zapasem czasu i tak nie chcielibyśmy robić postojów na odpoczynek - w nanosekundę po zatrzymaniu pojawiały się tysiące komarów! Ale warto było ryzykować życiem 3.jpg Im później, tym tempo niestety spadało wraz z widocznością. Jeszcze jak było coś widać mijaliśmy różne atrakcje w postaci dwóch sporych zajęcy ganiających się po łące (na zielonej łące, raz dwa trzy, pasły się zające, raz dwa trzy ), saren, które paradowały z jednej strony drogi na drugą, kun, kotów i różnych innych ładnych zwierzątek. Raz się zestresowałam, bo na krętej krzaczastej drodze pojawił się dość stromy, ale na szczęście niewysoki błotny zjazd, na dole widzę jeszcze więcej błota, a tu mi nagle z tej górki wylatuje stadko ptaszorów o niesamowitych wzorach! Obstawiam, że były to dudki. W pewnym momencie już na prostej szutrówce w ramach urozmaicenia z lewej strony nad horyzontem pojawiła się burza i nie dawała o sobie zapomnieć wypuszczając co chwila pioruny i zmuszając do myślenia - dokąd ten świat zmierza? Co warte jest życie człowieka? Czy wjedziemy w tę ulewę czy uda się ją ominąć? Odpowiedź na to ostatnie pytanie przyszła wraz z zapadnięciem ciemnej nocy. A muszę Wam powiedzieć, że jak się jedzie po ciemku (światła mam fajne, ale nie wtedy, kiedy do lampy przytroczona jest karimata, więc na pewno gdzieś świeciły, ale raczej nie na drogę ), z goglami zalanymi wodą, to bardzo łatwo nie zauważyć, że ładna szutrówka zamienia się na chwilę w rozoraną koleinami mokrą polną drogę. Jakim cudem to się nie skończyło glebą, buk jeden raczy wiedzieć, bo zabujało mną naprawdę solidnie. 4.jpg Po krótkiej naradzie pod drzewem (pamiętajcie dzieci! W czasie burzy nigdy nie chowajcie się pod drzewami!) uznaliśmy, że nie ma co się szarpać, uciekamy z krzaków i asfaltem próbujemy dojechać na pole namiotowe. O dziwo jakiś kilometr dalej droga była już całkiem sucha - deszczowa chmura musiała być bardzo malutka. Dotarliśmy trochę po 22. Stróż nas na szczęście jeszcze wpuścił, spisał, dał kartę wstępu do pomieszczeń sanitarnych, a nawet pożyczył dużą latarkę, żeby nam było łatwiej rozbić namiot. Rozważaliśmy czy nie skoczyć na coś ciepłego do jedzenia do pobliskiej knajpy, ale jak rozkładaliśmy namiot, to zaczęło padać, więc życie uratowały nam zabrane przeze mnie owsiane ciasteczka ("no chyba nie myślisz, że będę wiózł ciastka?!" "nie, sama je będę wieźć!"). Ucieszyłam się też, że wbrew protestom Prince'a kupiłam na ten rok nowy namiot i zamiast dwunastoletniej (ale użytej 3 razy ) przemakającej dwójki, mieliśmy wygodną trójkę z tropikiem i przedsionkiem, więc tyle dobrego, że nawet po schowaniu rzeczy do środka było wystarczająco dużo miejsca, żeby wyprostować nogi. Nie zmienia to faktu, że rozłożyliśmy się na nierównej ziemi i było cholernie niewygodnie i obydwoje obudziliśmy się lekko obolali. Na koniec, żeby utrzymać hasło przewodnie tego dnia, które brzmiało "ej, to nie działa!", okazało się, że karta wstępu do łazienki nie działa. Poszłam do stróża, wymienił mi na inną, ale na wszelki wypadek poszedł ze mną sprawdzić czy działa. No, nie działa. Dopiero przy czwartej się udało. Ale się udało! I tak oto zakończyliśmy dzień pierwszy z wynikiem po jednej glebie na głowę, ale bez żadnych strat w ludziach i sprzęcie I tym razem opowieść będzie w odcinkach, bo jakieś to długie wyszło, ale obiecuję skończyć przed Bożym Narodzeniem Ostatnio edytowane przez _-aska-_ : 25.09.2020 o 10:27 |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Turcja po asfalcie -czyli Harley też nadaje się do turystyki. (wakacje 2015) | Dredd | Trochę dalej | 44 | 17.11.2018 15:32 |
narzędziówka- czy to się nadaje ?! | Grzechu2012 | Gadżety / wyposażenie | 21 | 03.02.2018 23:44 |
czy wazelina techniczna nadaje się do wtyczek? | Vooytas | Układ elektryczny i zapłonowy | 24 | 20.04.2009 19:18 |