14.07.2021, 11:50 | #1 |
Czerwcowa szwendaczka po Polsce.
Aby było lepiej czytelne, wrzucam text na forum.
Jak mówi stare przysłowie: "Koń jaki jest - każdy widzi" Podobnie jest z rokiem 2021, więc nie będę się rozwodzić na temat tego dlaczego w czerwcu, dlaczego właśnie w tym kierunku i w taki sposób. Na poły spontanicznie, a częściowo w szczęśliwym zbiegu okoliczności udało nam się wygospodarować tydzień urlopu, który przeznaczyliśmy na wyjazd w południowo-wschodnią część Polski. Kierunek bardzo popularny, kojarzony głównie z Bieszczadami. W naszym udziale przypadły także Jura, Góry Słonne i Beskid Niski, a także Pieniński Park Narodowy i Ojcowski Park Narodowy. Sporo, biorąc pod uwagę chęć podróżowania głównie bocznymi drogami i zaglądania w każdą dziurę, którą omija większość turystów. Na początek przedstawię pokrótce obsadę dramatu (wróć - wyprawy). Co nieco przybliży dlaczego w całość odbyła się w wyluzowany, spokojny i cichy sposób, bez napinki i z unikaniem miejsc popularnych turystycznie. Na pierwszym miejscu - Niedźwiedź - znasz go już z moich opisów. Stary Podróżnik, który nie wytrzymał tęsknoty i w zeszłym roku wrócił na motocykl zakupując Africę Twin RD07. Lubię z nim jeździć, bo praktycznie wszędzie był i wspólna jazda nie wymaga udowadniania sobie albo komuś czegokolwiek. Trasy lubimy podobne, prędkości przelotowe też. Czego chcieć więcej? Krzysiu zwany Stefanem. Znam sporo ludzi jeżdżących różnymi modelami motocykli BMW, którzy zadają kłam ogólnej, mocno niepochlebnej, opinii o posiadaczach sprzętów tej marki. Stefan jest jednym z nich. Pozytywny i zdystansowany do siebie (sprawdzone sporą ilością czerstwych żartów) facet. Taki, z którym po powrocie z wyprawy chętnie pójdziesz jutro na piwo i będziesz chciał pojechać gdzieś jeszcze raz. Aaa no właśnie - motocykl Stefana: BMW R1200C. W popkulturze znany przede wszystkim z udziału w filmie o agencie 0,75l (wróć!, to mój ulubiony agent, tamten to James Bond 007) pt: Jutro nie umiera nigdy. Sławek zwany Piniem, także znany już z moich opowieści oraz jego BMW 850R. Tym razem zabierający na plecy syna czyli Maćka. Kurde. Niedawno był to mały dzieciaczek, który stawiał pierwsze kroki. Teraz to chłop, który na równi ze mną nosił ciężkie drewniane ławki. Kiedy nam te dzieci się tak zestarzały? I na koniec my. Ania na ADVce 125 ccm. I ja na Afryce zwanej Rydwanem Wpierdolu. Jakimś cudem udało nam się zgrać aby wydrzeć tydzień urlopu i ruszyć razem w tę podróż. Zaczynamy, jak to często bywa u Niedźwiedzia. Ponieważ Pinio musi pozałatwiać domowe sprawy i nie może wystartować z nami, Maciek ląduje u mnie na plecach. Szybkie przepakowanie szpeju i ruszamy. Mały Maciuś jest rosłym chłopem ważącym mniej więcej tyle co ja, ale już umiejącym dobrze jeździć na plecach. Dzięki temu jazda z nim jest nie tylko znośna, ale także przyjemna. Ania - nasz nawigator i planista trasy wskazuje kurs na wieś niedaleko Pińczowa - Gacki a w niej na camping przy zamkniętej kopalni kruszywa. Niestety początek to koszmar. Zamknięta droga na Tomaszów Mazowiecki powoduje, że jako prowadzący wbijam naszą kolumnę na autostradę i bezsensownie błąkamy się po aglomeracji łódzkiej. Na szczęście po pewnym czasie udaje nam się wbić na ulubione boczne drogi i przed Tomaszowem zaczynamy podróżowanie przez senne wsie i boczne dróżki używane tylko przez miejscowych i zabłąkanych wędrowców jak my. Główne trasy nr, 12, 74 i 42 widzimy tylko, gdy trzeba przez nie na szybko przeskoczyć i podążyć dalej w wąskie i zniszczone powiatówki i zaznaczone na mapach na biało dukty. Już dojazd do pierwszego noclegu jest zabawą i pachnie naszym wyjazdem. Pieprzyć dojazdy autostradami. W jednej z miejscowości zatrzymujemy się pod lokalnym sklepem w celu uzupełnienia wody. Z miejsca robimy z lokalną atrakcję, która przebojem wdarła się w spokojne życie lokalsów, z których część oddaje się codziennemu treningu z ustawiania pustych butelek po piwie na stojącym w centrum wsi stole. Gdy docieramy do Gacek witają nas burzowe chmury. Podczas ukończenia stawiania obozu dociera do nas Pinio, przywożąc deszcz. Z plandeki, którą wiezie Ania robimy zadaszenie nad stolikiem, a z powodu braku stelaża do grilla, Sławek wykopuje w ziemi dołek, w którym rozpala ognisko i na nim grilluje. Czuć ducha wyjazdu. Wieczorem deszcz i silny wiatr kołyszą nas do snu. Poranek pokazuje, że tego dnia jazda będzie się odbywała w trybie zabawy w kotka i myszkę z chmurami. Gdy zwijamy obozowisko i ustawiamy się do wyjazdu po raz kolejny przegrywam nierówną walkę z nawigacją. Ponieważ nie po raz pierwszy urządzenie pokroju kalkulatora wykazało wyższość swojej inteligencji nad moją, nie przejmuję się tym zbytnio i przekazuję koordynaty na miejsce kolejnego noclegu Stefanowi. Ten spokojnie prowadzi nas do Słonnych, gdzie Ania zarządziła kolejny nocleg. Po drodze jestem pod wrażeniem umiejętności prowadzenia kolumny przez Krzyśka. Jedzie na najmocniejszym sprzęcie o największej pojemności, a pomimo to nie gubi ani kolumny, ani jadącej tuż za nim Ani na 125 ccm. Gdy dojeżdżamy do Słonnych,, okazuje się, że camping stanowi część combo, które jest sercem wsi. W jednym budynku jest OSP, świetlica wiejska, jedyny sklep i sanitariaty campingu. Obok pole na namioty, nad samym Sanem, którego drugi brzeg strzela w górę skałami porośniętymi przez las. Parę krów, bocianów, sklepowa, która jest też bibliotekarką, opiekunką świetlicy, recepcjonistką campingu i dyspozytorem OSP. I zasadniczo tyle. Zaczynają się górskie krajobrazy i drogi. Planujemy kolejny dzień i z powodu braku możliwości spania w Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej, którą chcemy pokazać chłopakom przystajemy na propozycję Niedźwiedzia aby spać w Wołosatym. Drugi nocleg, to także ognisko w deszczu i burzy. Gdy rano wstajemy, namioty pakujemy w formie ciepłej kiszonki do pokrowców. Tego dnia nie ma wątpliwości. Tym razem nie będzie zabawy a tylko czekanie, kiedy dopadnie nas deszcz. Góry Słonne przejeżdżamy bocznymi drogami, ale nie omijając słynnych serpentyn na dojeździe w Bieszczady. Gdy już jesteśmy w Lesku, robimy wszystko aby jak najmniej czasu spędzić na Małej i Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej. Niestety to co się dzieje z Bieszczadami najlepiej określa promowane przez Niedźwiedzia - "Cepeliada". Co prawda nie ma tu teraz wielu turystów (jak na Bieszczady) ale wkomponowane w górski krajobraz reklamy noclegów, sklepów, burdeli, paintbalów i innych komercyjnych uciech, których łakną turyści skutecznie psują klimat. Aby spod dźwięku muzyki z maszyn do gry, cymbergajów, bud z goframi i pizzerii czyli kakofonii latającego wszędzie dookoła bilonu, usłyszeć bicie serca Bieszczad jedziemy do Łopienki. Na szutrowej drodze, która tam prowadzi Ania, Niedźwiedź i ja bawimy się przednio. Chłopaki na BMW, ze względu na specyfikę motocykli i ich obładowanie, mniej, ale bardzo dobrze dają radę. Za jednym ze wzgórz, spotykamy jedną z atrakcji, którą zaplanowała Ania - retorty. Prawdziwy wypał węgla drzewnego, których w Bieszczadach zostało czynnych już tylko pięć. Pracownik, który obsługuje wypał, gdy widzi nasze zainteresowanie opowiada o historii retortów bieszczadzkich, o sposobie wypału i o tym dlaczego ten zwyczaj umiera. Podczas naszej obecności przyjeżdża maszyna do zwózki drewna. Zabiera co swoje i po wymianie uprzejmości rusza dalej. Nikt nas o nic nie pyta, ani się nie czepia. A to tylko parenaście kilometrów od Polańczyka. Gdy wracamy, puszczam obie beemki przodem. Zostaje Ania, Niedźwiedź i ja. Po parunastu minutach, gdy basowe wydechy BMW przestają być słyszalne w naturalny sposób (czyli żaden się nie wypierdolił) - ruszamy. Na stojąco, w odległościach, które nie grożą, że najedziesz na kogoś kto się wywalił przed tobą, albo, że zasypie cię grad kamieni spod jego kół. Każde z nas po swojemu kontempluje tą wspaniałą drogę. Na nocleg dojeżdżamy do Wołosatego. Niedźwiedź, ze zgrozą stwierdza, że ze starego, dobrego noclegowiska przy stadninie konia huculskiego został tylko zarośnięty parking. Tyle z ducha dawnych Bieszczadów. Ponieważ na zmianę leje i pada, decydujemy się nad wynajęciem pokoi. Niedźwiedź gotuje kolację, po której gadamy długo o atrakcjach minionego dnia, o tym co się stało z Bieszczadami oraz o tym, gdzie wylądujemy jutro. Rano obieramy kurs na Beskid Niski. Bieszczady żegnają nas pozytywnym aspektem. Nasze drogi krzyżują się z torami wąskotorówki, która z mozołem ciągnie wagony z turystami pod sporą górkę. Już za Komańczą zauważamy zmianę na plus. Mniej reklam, turystów i wsie wyglądające jak wsie, a nie plastikowe wydmuszki do przaśnej turystyki. Ponieważ Beskid Niski jest nieco niższy od Bieszczadów, boczne drogi mają tutaj mniej serpentyn, a więcej stromych podjazdów i zjazdów. Mają także piękne ekspozycje, przy których wielokrotnie stajemy. We wsiach tropimy piękne, stare drewniane domy oraz cerkwie.Oprócz nas nie ma żadnych turystów. Boczne drogi są często szutrowe a miejsca mostów zastępują brody. Gdy dojeżdżamy do jednego z nich, chłopaki znajdują obok zdezolowany mostek. Zanim ich powstrzymuję, Stefan i Pinio są już po drugiej stronie. Jak widzę deski, które uginają się pod Afryką Niedźwiedzia o około 10 cm zastygam wstrzymując oddech, aby tylko przejechał. Gdy są zadowoleni z siebie po drugiej stronie, krzyczę: - Byście kurwa widzieli co się z tym mostem działo, to bym wam tak wesoło nie było. Uśmiechy im nieco rzedną, ale to oni są po drugiej stronie. Została Ania i ja. Jako, że mam nowe, wodoodporne buty (tzn stare też były wodoodporne, ale alternatywnie, tzn woda do nich wlatywała, ale nie wychodziła) ruszam pierwszy. O głębokości brodu nie będę pisał, żeby nie wyszło jak z wielkością ryby, która wędkarzowi najbardziej rośnie po złowieniu. Po chwili za mną przejeżdża Ania, czym budzi szczery podziw. Tego dnia dojeżdżamy do zalewu Klimkowskiego. Camping na nim zdobywa nasze serca. Jest pusty. A do tego dwóch prowadzących go ludzi, po przywitaniu pokazuje nam gdzie leżą klucze, do wc, pryszniców, kajaków, pomostu, baru (!) w którym jak będziemy chcieli to sprzedadzą piwo, choć podobno go nie ma. Ogólnie pełen luz i zrozumienie. Jak na każdym wyjeździe, tak i tutaj wytwarzają się samoczynnie pewne podziały obowiązków. Ja stawiam namioty, Niedźwiedź gotuje, Pinio jedzie po zakupy, po czym siedzimy wszyscy i po napełnieniu żołądków patrzymy na mieniące się w zachodzącym słońcu wody zalewu. Dobrze jest mieć obok siebie ludzi, z którymi można czasami pogadać, a czasami pomilczeć. Rano, życie dopada jednego z nas. Stefan musi wracać... Ustalamy zatem przy porannej kawie dwie trasy. Dla Stefana na północ i dla nas na zachód. Niedźwiedź proponuje zamknięcie pętli wokoło Polski, którą zaczął wiele lat temu z Piniem i sukcesywnie uzupełniał. Dzięki temu w uszczuplonym składzie lądujemy w Niedzicy, czyli na obrzeżach Pienińskiego Parku Narodowego. Po drodze zaliczamy jedną z najpiękniejszych dróg w Polsce, czyli odcinek Krynica Zdrój - Piwniczna Zdrój. Ładna - prawda, ale to co zobaczyliśmy na bocznych drogach do tej pory, na tyle wysoko postawiło poprzeczkę, że nie robi na nas aż tak wielkiego wrażenia. W Niedzicy śpimy pod zamkiem. I tu po raz kolejny sprawdzają się słowa Niedźwiedzia: " Jak gdzieś pojedziesz i będzie stała Afryka, to wiedz, że będzie się działo" Z jednego z kamperów zagaduje dla nas facet, który okazuje się Tatą jednego ze starych Czarnuchów z FAT (Forum Africa Twin) i jeździł z Czarnuchami jako support wożący zaplecze. Chiny, Tybet, Kaukaz, Rosja... Dużo opowieści i wspomnień. Rano żegnamy serpentyny Pienin z których zapamiętujemy piękne widoki na ośnieżone Tatry. Z postojem w Nowym Wiśniczu u siostry Sławka i jej Rodzinki lądujemy w Ojcowskim Parku Narodowym. Camping po Pieskową Skałą, który ogarnia Niedźwiedź okazuje się dla nas zwodniczy. Pierwszy raz gdy czekamy na motocyklach, aż Miś załatwi formalności, które trwają wyjątkowo długo. Gdy wraca roześmiany szybko odkrywamy przyczynę. - Ty. Tam nie ma czasem piwa z kija podawanego? - pytam, a szeroki uśmiech Niedźwiedzia jest odpowiedzią na wszystko. Motocykle parkujemy na polu, na którym wycieczka klas 1-3 z Krakowa organizuje właśnie armageddon. Dołączamy zatem do euforycznego stanu Misia i czekamy ze spokojem na koniec świata. Gdy liczne nauczycielki zaganiają w końcu dzieciaki do autobusów (ZOMO i ludzie trenujący psy pasterskie powinni się od nich uczyć) liczymy na chwilę wytchnienia. - Twój wydech wcale nie jest taki głośny i wkurwiający- Mówi Pino. - Co - pytam. Dalszą konwersację przerywa próbny dźwięk z kolumn stojących na pobliskim tarasie. Niemiecka muzyka ludowa połączona ze szlagierami z lat siedemdziesiątych i wcześniej, a naszym oczom ukazują się uczestnicy wycieczki dla seniorów z Katowic, którzy wcześniej sprytnie kryli się w pobliskim barze przed dzieciakami. Głośniej muzyce towarzyszą tańce, które wprawiają w osłupienie nawet najbardziej sprawnych i roztańczonych z nas. Na szczęście przed dwudziestą wszystko się kończy i seniorzy czyniąc ostatnie zakupy w barze wsiadają do autobusu. Zostajemy my i jeżdżący po polu obok rolnik, którego do tej pory w ogóle nie było słychać. Rano przychodzi czas rozstania. Niedźwiedź, Pinio i Maciek muszą wracać. Wspólne zdjęcie pod Maczugą Herkulesa i pożegnanie. Gdy prowadzę dalej Rydwan Wpierdolu, który połyka z suchotniczym kaszlem kolejne kilometry zastanawiam się nad tym co właśnie przeżyłem. Piękne miejsca w dobrym towarzystwie. Zastanawiam się czego mi najbardziej w życiu potrzeba. Chyba jedynie tego, aby takie chwile trwały jak najdłużej. Kolejny Dzień Mija... poniżej oryginalny tekst. http://www.kolejnydzienmija.pl/blog/...po-polsce-2021
__________________
www.kolejnydzienmija.pl 2014: Żatki Bolek na promie kosmicznym 2015: Veni Vidi Wypici 2016: Muflon na latającym gobelinie 2017: Garbaty Jednorożec 2018: Czarny Jaszczomp 2019: Rodzina 50ccm plus 2020: Żółwik Tuptuś 2021: Chiński Syndrom 2022: Nie lubię zapierdalać 2023: Statek bezpieczny jest w porcie, ale nie od tego są statki 2024: Uwaga bo ja fruwam Ostatnio edytowane przez CzarnyEZG : 14.07.2021 o 14:00 Powód: Wklejam text zamiast samego linka do bloga. |
|
14.07.2021, 11:59 | #2 |
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
|
A chciałby. Elegancko.
|
14.07.2021, 12:34 | #3 |
Fajna wycieczka i relacja. Czarny to jezioro Klimkowskie to warto tam na łykend pojechać,chodzi o pole ?
__________________
kto smaruje ten jedzie |
|
14.07.2021, 12:59 | #4 |
Warto
Co prawda jest to pośrodku niczego, czyli jak bar będzie zamknięty to do najbliższego sklepu masz parę kilometrów dojazdu, ale miejsce fajne. Widzisz tamę z jednej strony, wzgórza z drugiej. Jak byliśmy to była cisza i spokój. Patrząc po infrastukturze, to raczej baza dla wędkarzy i tego typu ludzi niż pole campingowe dla turystów.
__________________
www.kolejnydzienmija.pl 2014: Żatki Bolek na promie kosmicznym 2015: Veni Vidi Wypici 2016: Muflon na latającym gobelinie 2017: Garbaty Jednorożec 2018: Czarny Jaszczomp 2019: Rodzina 50ccm plus 2020: Żółwik Tuptuś 2021: Chiński Syndrom 2022: Nie lubię zapierdalać 2023: Statek bezpieczny jest w porcie, ale nie od tego są statki 2024: Uwaga bo ja fruwam |
|
16.07.2021, 09:11 | #5 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Szczecin
Posty: 519
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: 100K+
Online: 3 tygodni 4 dni 13 godz 31 min 2 s
|
Zajebioza! Tą relacją ustawiłeś mi dzisiejszy dzień. Dzięki!:-)
pozdrawiam trolik |
16.07.2021, 13:58 | #6 |
Zarejestrowany: Aug 2016
Miasto: Sieradz
Posty: 158
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 miesiąc 6 dni 9 godz 58 min 26 s
|
Dzięki za relację, po raz kolejny zostało udowodnione że lokalnie też można pięknie spędzić czas.
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Lubię szwędać się po Polsce | tblask | Polska | 24 | 20.01.2020 10:41 |
Afryka też jest w Polsce | Grzegorz .P | Polska | 16 | 04.10.2018 12:32 |
Sklepy z czesciami w Polsce | Dorota | Regularne czynności serwisowe | 31 | 06.02.2018 23:53 |
[Tracki] Przeloty po Polsce | Maurosso | Kwestie różne, ale podróżne. | 0 | 19.06.2015 12:48 |