24.07.2011, 14:55 | #1 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Posty: 17
Motocykl: RD03
Online: 9 godz 10 min 21 s
|
Zakarpaty krowie ścieżki [2011]
Są takie chwile w życiu człowieka, że nawet najsłodsza chałwa Persji już nie smakuje jak smakować powinna. Mało tego. Smakuje tak jak smakować nie powinna. Człowiek wyzuty z resztek energii lewituje między jednym super pilnym zadaniem, a drugim jeszcze pilniejszym. I w zasadzie dochodzi do stanu gdy wstaje, bo zawsze wstawał. Je, bo wszyscy to robią. Kładzie się spać by znowu rano wstać. Taki swoisty Dzień Świstaka. Właściwie dzień podobny do dnia. Właściwie, bo niby z pozoru ciągle dzieje się coś innego, ale człowiek przestaje myśleć o sobie, o życiu i przestaje robić cokolwiek dla siebie. Ciągle jest szarpany przez coraz to nowe osobistości, które mają coraz silniejsze parcie aby coś od Ciebie uzyskać. W nosie mają czy to masz chcesz to zrobić, załatwić czy im to dać. Właśnie w takiej chwili zjawił się On. Judasz.
- Słuchaj jest sprawa. Nie pojechałbyś …. - Nie dam rady wpadnij w przyszłym tygodniu to zobaczę co się da zrobić… Właściwie to nawet nie do końca słyszałem co mówił, i o czym. Chyba mogłem mu odpowiedzieć dokładnie tak samo jak na dziesiątki telefonów tego dnia zaczynających się podobnie. - Dzień dobry jestem taka to a taka…. Mam dla Pana specjalna ofertę. Chciałabym umówić Pana na niezobowiązujące spotkanie z naszym specjalistą……. - Nie dam rady… - A kiedy mogę zadzwonić ? - Za tydzień ….. – choć tak naprawdę ten szczery w mojej głowie podpowiada - Powiedz jej, że nigdy. Będziesz miał ją z głowy. Ale korporatywne standardy, normy i takie tam różne sraty taty , karzą nam trwać w tym gównie niechcianych spraw po uszy. Nawet nie zauważyłem jak minął tydzień od pierwszego kuszenia. Pojawił się znowu On. Znany nam już Judasz. - Pamiętasz, gadaliśmy w zeszłym tygodniu … Obiecałeś …. - Tak, tak, pamiętam gadaliśmy …. - Biegam myślami przeszukując zasoby z przerażeniem. O czym my, kuźwa gadaliśmy ? Co ja mu niby obiecałem. Ni cholery…. Nawet nie pamiętam, że gadaliśmy. - Jasne. Wiesz zasypany jestem po uszy, może pogadamy w przyszłym tygodniu. - Stary, weź się obudź. Od miesiąca do Ciebie wydzwaniam. A ty za każdym razem gadasz jak potłuczony. Jakbyś jednocześnie pisał jakieś raporty, odezwy czy odwołania. Czy Ty mnie w ogóle słyszysz ? - Tak, tak. Wiesz, nie wyrabiam się. Oddzwonię w przyszłym tygodniu. - W przyszłym tygodniu to już se możesz. - Co mogę ? - Pomachać nam rączką - A gdzie jedziesz ? - Tam gdzie cię namawiam od dwóch miesięcy, a ty mi za każdym razem każesz dzwonić za tydzień, to pogadamy. - A tam … - Gdzie on do cholery jedzie ? Nic nie wiem ? mówi od dwóch miesięcy ? Pierwsze słyszę. - Stary weź zrób wreszcie coś dla siebie, zanim umrzesz. Bo zwariować to nie zwariujesz. Już jesteś nienormalny. - Co ty gadasz ? - To jak jedziesz czy nie ? - A kiedy ? - W piątek. Kurde lista spraw wcale się nie skraca od miesięcy. Mało tego tych nie załatwionych nawet jest sporo więcej. Może On, kuźwa, naprawdę ma rację ? - No dobra, jadę. Kiedy ? - W piątek po robocie. Weź namiot, śpiworek i jak najmniej rzeczy. - A gdzie w ogóle jedziecie ? - W góry. - Fajnie zawsze chciałem …. - Tylko się spakuj w jakiś worek i jak najmniej na plecach. - A kiedy wracamy ? - W sobotę . - No nie to po co tyle zachodu….. - W następną sobotę…Osiole. - Nie no, na tyle to nie dam rady. - Dasz, dasz. Ja Ci urlop podpiszę. - Bardzo śmieszne, bardzo śmieszne. Właściwie to miał rację. Zwariowałem, i to już dawno. Ale kiedyś trzeba zrobić choć małą przerwę. Nawet najgorsi wariaci miewają urlop. Oddołowałem motura. Próba odpalenia nic nie dała. Nie żywy. Nawet nie zajażyło pół kontrolki. Może z popychu. Gówno, też nic. Na szczęście znalazły się kable u sąsiada i odpalił z pożyczki. Jest nieźle. Silnik nawet chodzi. No właściwie nie dotykany od zeszłego roku, to jak niby miął odpalić… Teraz dopiero zauważam, że po moturze daje się normalnie pisać palcem po kurzu. Dojeżdżam do pierwszych świateł. Hamuję. Wszystko gaśnie. Puszczam hample. Zaczyna z powrotem działać. Ki czort. Po pół godzinie jazdy nic się nie zmienia. Gdy zapala się stop wszystko gaśnie. Że aku słaby to wiem, ale, że aż tak żeby nie przyjął prądu Po konsultacji z multimetrem wykazuje dwa i pół wolta. Prostownik na całą noc i … nic się nie zmienia. Potrzebujemy aku. Chyba nie tylko tego. Noc po nocy sumiennie przeglądam go po kawałku. Wreszcie mogę się pakować. Tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Namiot, śpiworek, karimatka. Ręcznik gacie na zmianę i zapasowe skarpety. Ze dwie koszulki, ręcznik, kubek. Dwie dętki, klamka, łyżki, łatki, naboje do pompowania. Kilka kluczy. Suma sumarum. Wyszło worek plecak, pedałka i zmota na kierownicę. Sporo. Ale nie mam wyjścia miałem się ograniczać. W piątek po robocie dopadam sztuki i … mam kapcia. Powietrze zeszło. Dupa. Dojadę do stacji, piardnę w oponkę i będzie gites. Dojeżdżam do stacji, ale jest słabo. Powietrze ucieka. Niedaleko jest wulkanizator. Nich to zrobi dobrze i szybko. Nie ma czasu, chłopaki czekają. - Panie oponkę trza zrobić. - Jak skończe z tym, to zrobię. Jak skończył to spojrzał na motura z pogardą. - Eeeee, motórów nie robim. - Jak to ? To po co ja czekam ? - A bo ja wim ? - A jak se zdejmę to mi pan załata ? - Eeee nie panie, takich nie robim i już. - Ło żesz ty smutny pacanie. Żeby cię ….. takie niedomówienie. Motur na trawę i robim. Dętka wyszła nawet szybko. Jest dziurka. Załatałem złożyłem i znowu ucieka. Chyba przyciąłem dętkę przy składaniu. - Żeby cię – Rucam w próżnię nie wiedząc czego i kogo ma to dotyczyć. Znowu na trawkę i od nowa to samo. Koło, dętka, łatka i składanko. Wkurzony na maksa próbuje w miarę spokojnie zawalczyć z oponą, aby tym razem nie zrobić nic złego. Suma sumarum mam prawie dwie godzinki w plecy. Ledwo ruszyłem, walnęło deszczem. I to takim, że nim naciągnąłem na siebie kondon, byłem już zupełnie mokrutki. W sumie jak się źle zaczyna to się dobrze kończy. Będzie dobrze, Będzie dobrze. Powtarzam sobie w kółko, bo co mam sobie powtarzać… Docieram na miejsce. Chłopaki pakują motura na lawetkę, a ja zakładam suche gacie. Siadam z tyłu auta i ruszamy – Na południe. Za chwilę gaśnie światło. Budzę się w Radomiu . Jakiś pierniczony korek. Wszystko stoi. Po jakimś czasie kilku zawraca. Rzut oka na tablice aut. - Lokalesi. Oni na pewno znają jakiś objazd tego tyfusu. – - No to zawróć tą galerą z przyczepą. - Jednak jakoś się udaje. Jedziemy jakimiś opłotkami cholera wie gdzie i jaką drogą. Ale jedziemy. Gdy wracamy na drogę Radom jest już za nami. Znowu gaśnie światło. Budzę się w Rzeszowie. Taka podróż w sumie ma sens. Czuję się jakbym przemieszczał się za pomocą teleportera ze Star Trecka. Jakoś kole północy jesteśmy przy granicy. Kolacyjka łóżeczko i znowu gaśnie światło. Zarąbiście. Ostatnio edytowane przez JARU : 28.12.2012 o 17:31 Powód: czcionka / dodaję termin wyjazdu |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Maroko Enduro 2011 1-15.04.2011 | stoner | Trochę dalej | 53 | 07.12.2018 23:26 |
Mongolia 2011 P-R-S | sebol | Trochę dalej | 126 | 01.06.2013 00:43 |
Maroko 10.2011 | kowal73 | Trochę dalej | 22 | 10.01.2012 21:45 |