kończymy...
Wjeżdżamy do Turcji, znowu czujemy się jak byśmy wjechali do piekarnika, wyschnięte trawy i koryta rzek i niemiłosiernie suchy porywisty wiatr
1055.jpg
Nawet cień nie dawał wyczekiwanej ochłody
1046.jpg
Smakowały gorzej niż wyglądały
1047.jpg
Personel przy pracy
1060.jpg
Co rano ten sam problem - jak to całe cholerstwo spakować?
W drodze powrotnej Oko zgłasza wniosek na walnym - czy aby dalibyśmy radę spędzić jedną noc w Stambule? Wniosek został przyjęty, no to pakujemy się do tego mrowiska.
Im bliżej centrum starego miasta tym robi się coraz głośniej, szybciej, ciaśniej i bardziej nerwowo. Lubię to! Po prostu malinowy sad! Trochę czasu marnujemy na początku szukając noclegu w dzielnicy targowej, w końcu jednak udaje nam się znaleźć na małej mapce dzielnicę hosteli i przejeżdżając dwie ulice pod prąd oraz wykonując paradny przejazd chodnikiem przy ulicy Dywanowej (najgłówniejszej starego miasta) pełnym ludzi docieramy pod Sinbad hostel.
Wjeżdżając na tenże chodnik poczułem że Oko włączyło sygnalizator - Cinas popełniasz wykroczenie,zatrzymaj się!! A ja po dojechaniu na miejsce pytam - jakie wykroczenie? Czy widziałaś twarze mijanych ludzi, co one wyrażały? Otóż nic, Turek patrząc na nas myśli sobie – jadą ludziska środkiem chodnika, widocznie muszą - szerokiej drogi.
W hotelu szybki prysznic mała przepierka rzeczy niewąchalnych i heja idziemy spiesznie zobaczyć największy i najstarszy kryty bazar w tej części świata.
1088.jpg
1096.jpg
1098.jpg
Żeby to całe pieroństwo zobaczyć to trzeba by było tam spędzić kilkadziesiąt godzin, a nie tak jak my coś ponad trzy godziny. Może i dobrze, że nas zaczęto wypraszać z powodu zamykania bazaru (dość wcześnie, bo o 19) bo po pierwsze - nachalność sprzedawców jest do tego stopnia uciążliwa, że po moim dwunastym NIE CHCĘ! i braku reakcji z jego strony mam ochotę tego koziego syna ogłuszyć jego własnymi kierpcami,
po drugie – ichnia kocia muzyka wykonywana dość głośno w zamkniętym pomieszczeniu do tego stopnia ogłupia, że twoja żona robi z tobą i twoimi pieniędzmi co tylko zapragnie, nie jesteś w stanie oponować i jesteś jak ten baran na rzeź prowadzony.
Po trzecie - w nawiązaniu do punktu drugiego - toż to już ostatni moment, żeby wyrwać się z tego miejsca gdzie twoja żona jest poddana nieustannemu mamieniu, a co za tym idzie, twój portfel jeszcze godzinę temu - piękny, zaokrąglony i pękaty teraz ma grubość karty kredytowej i zapadnięty brzuszek jak u modelki na wybiegu.
No i po czwarte - robal i ja mamy wspólny interes do załatwienia. Po wyjściu z bazaru przypominamy obładowane dromadery, zaliczamy pyszną kolacje i zanosimy te wszystkie manele do hostelu. Wieczorem idziemy zwiedzać Meczet Błękitny i Hagia Sophię. Widywało się już wiele budowli sakralnych, od maleńkich, drewnianych, starych, zniszczonych kościółków, w których modlitwy i błagania siedzą gdzieś między belkami, krokwiami i pod grubą warstwą mchu, po olbrzymie bazyliki, w których kapie złoto i święci z malowideł zezują na ciebie, jakoś tam trudniej usłyszeć mi Pana Boga. Meczet Błękitny jest specyficzny - niby wielki, kamienny, olbrzym o powierzchni niezłego boiska wyłożonego największym dywanem na świecie, a jednak wewnątrz zastaliśmy oprócz turystów, całą masę ludzi żarliwie modlących się do swojego pana Boga, a może do tego samego? Tylko inaczej nazwanego. To taka nasza bazylika św. Piotra.
Wychodzimy, idziemy z Grześkiem poszukać sklepu z karmą dla robala. Minęło sporo czasu zanim udało nam się zlokalizować odpowiedni minimarket, i znowu cena szokuje! Chcieliśmy spożyć trunek nie gdzieś zamknięci w dusznym pokoju, lecz na łonie natury, obserwując życie nocne Stambułu, ale jak to zrobić żeby zarazem nie wylądować w pierdlu za niemoralne zachowanie? Jest wyjście - drogocenny płyn wlewamy do buteleczek po małych wodach i uzupełniamy tonikiem - z takim zestawem śmiało i legalnie możemy już położyć nasze ciała miedzy innymi ludźmi na trawniku między Błękitnym Meczetem i Hagią Sophią. Cholernie miły wieczór. Rano przed wyjazdem idziemy jeszcze raz zobaczyć te piękne świątynie w świetle budzącego się dnia.
1150.JPG
Meczet Błękitny
1151a.jpg
Hagia Sophia
1162.jpg
1155a.jpg
Zawsze chylę czoła przed wspaniałą pracą rzemieślników sprzed wieków
Wyjeżdżamy ze Stambułu bezproblemowo i kierujemy się na Edirne, a potem na przejście graniczne. I znowu zmiana planu - zgłodnieliśmy, a mamy fajną knajpkę w Bułgarii, wiec jest decyzja - nadkładamy 350 km i lądujemy w mieścinie Topola nad Morzem Czarnym, parę kilosów od knajpy.
1175.jpg
1174.jpg
Nasza noclegownia
Bardzo fajny camping, za bardzo przyzwoite pieniądze, jedyny minus to woda w sanitariatach o zapachu i smaku wód, które znamy z naszych uzdrowisk leczniczych – żelazowe, siarczkowe czy jakieś tam inne. Mycie zębów - połączenie pasty i śmierdzącej wody – ohyda. Rano malutkie korytko i jedziemy na wytęsknione owoce morza do restauracji Dalboka.
1186.jpg
knajpka nad samym morzem
1196.jpg
mały aperitif przed posiłkiem
1199.jpg
1201.JPG
Po coś takiego nadłożyliśmy 350km
Czas się zbierać, niestety, dzisiaj musimy dojechać do Sighishoary w centrum Rumunii, a to coś koło 600 km.
1207.jpg
Na promie przez Dunaj
1211.jpg
Mięsko pięknie zagrzane na afrykańskim kolektorze
1217.jpg
1219.jpg
Wytwory rumuńskich rzemieślników.
Pod wieczór docieramy do pięknego, starego miasta Sighisoara na pole campingowe mieszczące się w centrum, niezła, bezpieczna miejscówka, jedyny minus - czasem może brakować miejsca pod namioty. Jeśli ktoś tam wyląduje to bardzo polecam spacer na cmentarz położony na wzgórzu – warto. Następnego dnia jedziemy do miasta Tokaj nad rzeką Tisza, dopada nas wielki smutek z powodu kończących się wspaniałych wakacji.
1230.jpg
Rano powstaje ostatnia bardzo wypaśna jajecznica
Pozostało nam delektować się ostatnimi kilometrami do domu w Pszczynie. Jeden z naszych najwspanialszych wyjazdów, może dlatego, że najdłuższy - chociaż nie długość jest tu ważna a raczej intensywność i nasycenie każdej chwili czymś dla nas nowym, zachwycającym, nieznanym. Podczas tych 8500 przejechanych kilometrów poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi. Gruzja nas zaczarowała, Turcja zachwyciła tak mocno, że to nie było nasze ostatnie zdanie na ich temat. O miejscach jakie mieliśmy okazję zobaczyć mówi ogrom zdjęć, a o ludziach, których spotkaliśmy na szlaku mówimy i będziemy mówić często. Jest mnóstwo zakręconych wariatów podróżujących w różnoraki sposób, per pedes, na rowerze, oczywiście na motorach, ale też fajni są Ci zapuszkowani.
To jedna grupa ludzi, druga, to ci którzy mieszkają tam, są nas ciekawi, a przede wszystkim życzliwi, przyjaźni. Mama Neno – cud kobieta, gość na stacji benzynowej częstujący nas herbatą i stary Turek częstujący ciastkami i klepiący mnie po zbroii, Borka wpuszczający obcych ludzi do domu, jabłka podarowane na śniadanie… i tak można wymieniać długo, nie tylko w Gruzji ale na całej trasie. Ameryki pewnie nie odkrywam, że kluczem do nawiązywania kontaktów jest pogodna, uśmiechnięta paszcza i wyciągnięta prawica, wtedy wszystko da się załatwić a i miłe wrażenie na koniec spotkania można zostawić za pomocą małej żubróweczki.
Jakie jedzenie mieliśmy na tym wyjeździe? Powiem tak - kiedyś słyszałem, że motocyklista podczas jazdy spala w cholerę kalorii, porównywalnie tyle co kolarz. Wiem, wiem, mowa tu o jeździe wyczynowej, niestety to pierdu pierdu. Konsumpcja pysznych, lokalnych specjałów sprawia, że urywający się guzik od spodni rujnuje mi prawie lusterko w Afryce i bez wykonania dodatkowej dziurki w pasku jazdy nie będzie. Do Polski wróciło 3,5 kg obywatela więcej! Dzięki za kolejny udany wyjazd mojej kochanej połówce (tym razem bez skojarzeń alkoholowych) i rewelacyjnemu kompanowi naszych wszystkich wypraw Grzechotnikowi…a także gadatliwym Rumcajsom z Lasówki - a co tam - ja tez pogłaszczę się po główce.
268.jpg
już czas, już czas, myć zęby i iść spać…