31.10.2017, 20:06 | #11 |
Zarejestrowany: May 2008
Posty: 39
Motocykl: RD03
Online: 1 tydzień 1 dzień 7 godz 9 min 32 s
|
Doganiamy Rumcajsów i jedziemy do Tbilisi. Dość łatwo znaleźliśmy hotel „Opera” prowadzony przez Polaków, z fajnym bezpiecznym parkingiem. Właściciel na wieść, że przyjechaliśmy z Polski na kołach, sam od siebie obniżył cenę o dwadzieścia procent. Wnosimy manele i heja do miasta na nocną wyżerkę.
750.jpg 748.jpg sprzedaż owoców prosto od producenta potem dopadło nas zmęczenie całodziennej jazdy i coś tam jeszcze 756.jpg 757.jpg 758.jpg Rano śniadanko i szybkie wyjście do miasta w czwórkę. W czwórkę a nie w piątkę bo „Maślane oczy” postanowił jeszcze raz spotkać się z Nino, wzięło go jak nic! Postanawia podjechać do Gori, żeby spotkać jeszcze raz adresatkę miłosnej strzały, mamy spotkać się gdzieś na trasie. Zaczynamy zwiedzać piękne miasto Tbilisi 770.jpg 776.jpg 772.jpg 797.jpg 799.jpg Łaźnie Tureckie Najstarsza część starego miasta z najbardziej znaną łaźnią 803.jpg Miasto sprawia wrażenie jakby ktoś wielką ręką pozbierał różne cząstki z całego świata, wyznań, kultury, architektury, zachowań ludzkich, kuchni, kolorów, zapachów i wrzucił do jednego gara, zamerdał chochelką, po czym obrócił gar i wszystko wykiprował nad brzegiem rzeki Kury. Człowiek z jednej strony czuje się tu egzotycznie i ma oczy wywalone jak przy zaparciu, a z drugiej ma się odczucie fajnego miejsca gdzie dobrze się czuje i chce tu przyjechać ponownie. 833.jpg 836.jpg 856.jpg zaliczamy fajny ogród botaniczny, na którego szczycie stoi żelazna dama Gruzji Św Nino, przed nami piękna panorama Tbilisi 849.jpg 884.jpg 860.jpg 863.jpg czy ja już coś wspominałem o nowoczesnej pojechanej architekturze tego kraju? 865.jpg nasze kobitki Warsztat tkania i naprawy dywanów na świeżym powietrzu 882.jpg 892.jpg Dość charakterystyczny gruziński nosek 890.jpg 897.jpg Grunt to miło spędzać czas w pracy 898.jpg Dla smaku samych warzyw i owoców warto się wybrać do tego pięknego zakątka świata, o wszelakich destylatach już nie wspomnę 900.jpg u nas koty podwórzowe, tam żółwie Kończymy zwiedzanie miasta,heja do hotelu, pakujemy graty, szybka kawa i w trasę -jest godzina siedemnasta a my mamy do przejechania prawie trzysta pięćdziesiąt km nad Morze Czarne. Wyjazd ze stolicy idzie nam bardzo sprawnie i dopóki Bozia świeci nam słońcem jedzie się fantastycznie, gorzej gdy robi się na dworze czarno, zaczynają się serpentyny a światłami świecę wiewiórkom po jajach. 911.jpg Jadąc w stronę morza po drodze zgarniamy Grzechotnika z mętnym spojrzeniem i strzałą sterczącą jeszcze z tyłka. Do Kobuleti (niedaleko Batumi) dojeżdżamy przed drugą w nocy. Rozstawiamy namioty, a Grzechotnik bierze się za to co umie robić najlepiej, czyli drinki. Ale jak tu coś wymyślić z niczego? Zostało trochę „regulara”, 1,5 l piwa i jakieś śmieszne resztki kwasu winnego zwanego szumnie winem. Ale zaraz zaraz…jak się tak bardziej zagłębić w nasze bagaże i przerzuci kilogramy naszych śmierdzących ciuchów, to można znaleźć przeróżne komponenty do stytrania drinków. Malutka bo malutka - ale liczy się że jest - buteleczka spirytusu o zapachu ziół, kilka tabletek Plusza musującego, cytryna i sok pomidorowy w postaci kilku nieświeżych i pogniecionych na miazgę pomidorów. Był jeszcze Persil w płynie, ale nie było jakoś ogólnej zgody na użycie tego środka. O kolorze i smaku nie będę się rozwodził, bo kolor był obrzydliwy, a smak jeszcze gorszy. 914.jpg poranna mobilizacja 921.jpg Ostatnie chwile przed pożegnaniem Rumcajsów Rumcajsy zawracają i jadą na Tbilisi a potem dalej przez Rusy do domu, a my przez Batumi, Turcję też do domu. Aż żal, że tak piękny kraj musimy już opuszczać. Dojeżdżając do przejścia granicznego gruzińsko - tureckiego mamy coraz większe rozterki - a może da się wygospodarować jeszcze jeden dzień na pobyt w Batumi? Srał pies na brukselkę - najwyżej pociągniemy trochę szybciej w drodze powrotnej – zostajemy na dzień lenistwa. Dzwonię do Borki, u którego spaliśmy jak wjechaliśmy do Gruzji – „Cześć Borka, tu Cinas, bajker z Polszy, chcieliśmy u Ciebie znowu przenocować, można? Da, da klucz pod wycieraczką, zapraszam” Uwijamy się w parę minut i jesteśmy już gotowi do wyjścia na miasto. 927.jpg jedziemy marszrutką do centrum Batumi Zaraz przy nabrzeżu jest targ ze świeżymi rybami, kupujemy ryby dla Oka, a dla Grzechotnika i dla mnie stertę wspaniałych małży, zbieramy cały ten majdan i idziemy do knajpy, która graniczy przez płot z targiem. Tam nam to wszystko smażą, gotują i podają ze świeżą sałatką i całkiem niezłym gruzińskim piwem 934.jpg 935.jpg Może nie wielkie świnie, ale małe prosiaki nam z przodu wyskoczyły. Idziemy zwiedzać miasto – przedziwne budowle! 959.jpg 957.jpg 961.jpg 963.jpg Fajne czyste miasto jak na warunki gruzińskie, z ładną promenadą i wielką ilością turystów - a propos turystów 982.jpg rowery tylko dla nich. A dlaczego tylko dla turystów? Bo podobno Gruzin widziany na rowerze to synonim głupka i idioty, któremu rozum odebrało albo, któremu zabrakło kasy na paliwo do swojego samochodu. 945.jpg 971.jpg Wracamy na naszą plażę w Batumi, po drodze odwiedzając sklep z dopalaczami w płynie. 994.jpg Nasilone działania robala, którego nosi Grzechotnik Potem mieliśmy czas na słodkie lenistwo i byczenie się, każdy robił to co robi najlepiej -Oko pisze pamiętniko–reportaż 997.jpg Grzechotnik robi drinki – czyli otwiera kolejne butelki doskonałego wina, a ja jestem ten od bacika. Potem postanawiamy wysłać wiadomość w świat i zaznaczyć swoją tutaj obecność. 998.jpg bierzemy butelkę i piszemy pospiesznie wiadomość typu ,,My tu byli” 999.jpg i wysyłamy umyślnego 1001.jpg z zadaniem dostarczenia wiadomości na statek pocztowy 1003.jpg 1019.jpg Moja żonka w kapeluszu marki ,,glon’’,który może podróżować wymiętolony w kufrze, ale wystarczy gada wyjąć, skropić wodą i znowu ma piękny fason - jak zdechła meduza wyrzucona w portowy szlam. 1024.jpg Gruzja ma fajne terminale, w których można załatwić wszystkie opłaty domowe, zaliczyć gry losowe, wymienić kasę, doładować telefon, wysłać prezent i cholera wie co tam jeszcze Rano zbieramy się szybko, żegnamy się z naszym gospodarzem i jedziemy zaliczyć ostatni posiłek w Gruzji. Znowu zaglądamy na targowisko rybne, i próbujemy wybrać z tej całej masy przeróżnych stworów morskich 1028.jpg 1030.jpg 1027.jpg a potem w knajpie czekamy na przyrządzenie tych wspaniałości 1036.jpg Na koniec przed wyjazdem robimy jeszcze w Batumi pokaźne zakupy czegoś na wieczorne rozmowy Polaków, bo przed nami długa, sucha Turcja. No i dopadło nas - dopadło i trzymało przez ładnych parę dni - smutek, nostalgia i pies wie co jeszcze, a wszystko to po opuszczeniu Gruzji. |
31.10.2017, 21:22 | #12 |
Kiedyś R.T70
Zarejestrowany: May 2014
Miasto: Częstochowa
Posty: 1,422
Motocykl: Była RD04
Przebieg: 120000+
Online: 3 miesiące 2 tygodni 5 dni 7 godz 47 min 6 s
|
Pięknie!!!
__________________
Serdecznie pozdrawiam. Romek T. |
05.11.2017, 20:35 | #13 |
Zarejestrowany: May 2008
Posty: 39
Motocykl: RD03
Online: 1 tydzień 1 dzień 7 godz 9 min 32 s
|
kończymy...
Wjeżdżamy do Turcji, znowu czujemy się jak byśmy wjechali do piekarnika, wyschnięte trawy i koryta rzek i niemiłosiernie suchy porywisty wiatr 1055.jpg Nawet cień nie dawał wyczekiwanej ochłody 1046.jpg Smakowały gorzej niż wyglądały 1047.jpg Personel przy pracy 1060.jpg Co rano ten sam problem - jak to całe cholerstwo spakować? W drodze powrotnej Oko zgłasza wniosek na walnym - czy aby dalibyśmy radę spędzić jedną noc w Stambule? Wniosek został przyjęty, no to pakujemy się do tego mrowiska. Im bliżej centrum starego miasta tym robi się coraz głośniej, szybciej, ciaśniej i bardziej nerwowo. Lubię to! Po prostu malinowy sad! Trochę czasu marnujemy na początku szukając noclegu w dzielnicy targowej, w końcu jednak udaje nam się znaleźć na małej mapce dzielnicę hosteli i przejeżdżając dwie ulice pod prąd oraz wykonując paradny przejazd chodnikiem przy ulicy Dywanowej (najgłówniejszej starego miasta) pełnym ludzi docieramy pod Sinbad hostel. Wjeżdżając na tenże chodnik poczułem że Oko włączyło sygnalizator - Cinas popełniasz wykroczenie,zatrzymaj się!! A ja po dojechaniu na miejsce pytam - jakie wykroczenie? Czy widziałaś twarze mijanych ludzi, co one wyrażały? Otóż nic, Turek patrząc na nas myśli sobie – jadą ludziska środkiem chodnika, widocznie muszą - szerokiej drogi. W hotelu szybki prysznic mała przepierka rzeczy niewąchalnych i heja idziemy spiesznie zobaczyć największy i najstarszy kryty bazar w tej części świata. 1088.jpg 1096.jpg 1098.jpg Żeby to całe pieroństwo zobaczyć to trzeba by było tam spędzić kilkadziesiąt godzin, a nie tak jak my coś ponad trzy godziny. Może i dobrze, że nas zaczęto wypraszać z powodu zamykania bazaru (dość wcześnie, bo o 19) bo po pierwsze - nachalność sprzedawców jest do tego stopnia uciążliwa, że po moim dwunastym NIE CHCĘ! i braku reakcji z jego strony mam ochotę tego koziego syna ogłuszyć jego własnymi kierpcami, po drugie – ichnia kocia muzyka wykonywana dość głośno w zamkniętym pomieszczeniu do tego stopnia ogłupia, że twoja żona robi z tobą i twoimi pieniędzmi co tylko zapragnie, nie jesteś w stanie oponować i jesteś jak ten baran na rzeź prowadzony. Po trzecie - w nawiązaniu do punktu drugiego - toż to już ostatni moment, żeby wyrwać się z tego miejsca gdzie twoja żona jest poddana nieustannemu mamieniu, a co za tym idzie, twój portfel jeszcze godzinę temu - piękny, zaokrąglony i pękaty teraz ma grubość karty kredytowej i zapadnięty brzuszek jak u modelki na wybiegu. No i po czwarte - robal i ja mamy wspólny interes do załatwienia. Po wyjściu z bazaru przypominamy obładowane dromadery, zaliczamy pyszną kolacje i zanosimy te wszystkie manele do hostelu. Wieczorem idziemy zwiedzać Meczet Błękitny i Hagia Sophię. Widywało się już wiele budowli sakralnych, od maleńkich, drewnianych, starych, zniszczonych kościółków, w których modlitwy i błagania siedzą gdzieś między belkami, krokwiami i pod grubą warstwą mchu, po olbrzymie bazyliki, w których kapie złoto i święci z malowideł zezują na ciebie, jakoś tam trudniej usłyszeć mi Pana Boga. Meczet Błękitny jest specyficzny - niby wielki, kamienny, olbrzym o powierzchni niezłego boiska wyłożonego największym dywanem na świecie, a jednak wewnątrz zastaliśmy oprócz turystów, całą masę ludzi żarliwie modlących się do swojego pana Boga, a może do tego samego? Tylko inaczej nazwanego. To taka nasza bazylika św. Piotra. Wychodzimy, idziemy z Grześkiem poszukać sklepu z karmą dla robala. Minęło sporo czasu zanim udało nam się zlokalizować odpowiedni minimarket, i znowu cena szokuje! Chcieliśmy spożyć trunek nie gdzieś zamknięci w dusznym pokoju, lecz na łonie natury, obserwując życie nocne Stambułu, ale jak to zrobić żeby zarazem nie wylądować w pierdlu za niemoralne zachowanie? Jest wyjście - drogocenny płyn wlewamy do buteleczek po małych wodach i uzupełniamy tonikiem - z takim zestawem śmiało i legalnie możemy już położyć nasze ciała miedzy innymi ludźmi na trawniku między Błękitnym Meczetem i Hagią Sophią. Cholernie miły wieczór. Rano przed wyjazdem idziemy jeszcze raz zobaczyć te piękne świątynie w świetle budzącego się dnia. 1150.JPG Meczet Błękitny 1151a.jpg Hagia Sophia 1162.jpg 1155a.jpg Zawsze chylę czoła przed wspaniałą pracą rzemieślników sprzed wieków Wyjeżdżamy ze Stambułu bezproblemowo i kierujemy się na Edirne, a potem na przejście graniczne. I znowu zmiana planu - zgłodnieliśmy, a mamy fajną knajpkę w Bułgarii, wiec jest decyzja - nadkładamy 350 km i lądujemy w mieścinie Topola nad Morzem Czarnym, parę kilosów od knajpy. 1175.jpg 1174.jpg Nasza noclegownia Bardzo fajny camping, za bardzo przyzwoite pieniądze, jedyny minus to woda w sanitariatach o zapachu i smaku wód, które znamy z naszych uzdrowisk leczniczych – żelazowe, siarczkowe czy jakieś tam inne. Mycie zębów - połączenie pasty i śmierdzącej wody – ohyda. Rano malutkie korytko i jedziemy na wytęsknione owoce morza do restauracji Dalboka. 1186.jpg knajpka nad samym morzem 1196.jpg mały aperitif przed posiłkiem 1199.jpg 1201.JPG Po coś takiego nadłożyliśmy 350km Czas się zbierać, niestety, dzisiaj musimy dojechać do Sighishoary w centrum Rumunii, a to coś koło 600 km. 1207.jpg Na promie przez Dunaj 1211.jpg Mięsko pięknie zagrzane na afrykańskim kolektorze 1217.jpg 1219.jpg Wytwory rumuńskich rzemieślników. Pod wieczór docieramy do pięknego, starego miasta Sighisoara na pole campingowe mieszczące się w centrum, niezła, bezpieczna miejscówka, jedyny minus - czasem może brakować miejsca pod namioty. Jeśli ktoś tam wyląduje to bardzo polecam spacer na cmentarz położony na wzgórzu – warto. Następnego dnia jedziemy do miasta Tokaj nad rzeką Tisza, dopada nas wielki smutek z powodu kończących się wspaniałych wakacji. 1230.jpg Rano powstaje ostatnia bardzo wypaśna jajecznica Pozostało nam delektować się ostatnimi kilometrami do domu w Pszczynie. Jeden z naszych najwspanialszych wyjazdów, może dlatego, że najdłuższy - chociaż nie długość jest tu ważna a raczej intensywność i nasycenie każdej chwili czymś dla nas nowym, zachwycającym, nieznanym. Podczas tych 8500 przejechanych kilometrów poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi. Gruzja nas zaczarowała, Turcja zachwyciła tak mocno, że to nie było nasze ostatnie zdanie na ich temat. O miejscach jakie mieliśmy okazję zobaczyć mówi ogrom zdjęć, a o ludziach, których spotkaliśmy na szlaku mówimy i będziemy mówić często. Jest mnóstwo zakręconych wariatów podróżujących w różnoraki sposób, per pedes, na rowerze, oczywiście na motorach, ale też fajni są Ci zapuszkowani. To jedna grupa ludzi, druga, to ci którzy mieszkają tam, są nas ciekawi, a przede wszystkim życzliwi, przyjaźni. Mama Neno – cud kobieta, gość na stacji benzynowej częstujący nas herbatą i stary Turek częstujący ciastkami i klepiący mnie po zbroii, Borka wpuszczający obcych ludzi do domu, jabłka podarowane na śniadanie… i tak można wymieniać długo, nie tylko w Gruzji ale na całej trasie. Ameryki pewnie nie odkrywam, że kluczem do nawiązywania kontaktów jest pogodna, uśmiechnięta paszcza i wyciągnięta prawica, wtedy wszystko da się załatwić a i miłe wrażenie na koniec spotkania można zostawić za pomocą małej żubróweczki. Jakie jedzenie mieliśmy na tym wyjeździe? Powiem tak - kiedyś słyszałem, że motocyklista podczas jazdy spala w cholerę kalorii, porównywalnie tyle co kolarz. Wiem, wiem, mowa tu o jeździe wyczynowej, niestety to pierdu pierdu. Konsumpcja pysznych, lokalnych specjałów sprawia, że urywający się guzik od spodni rujnuje mi prawie lusterko w Afryce i bez wykonania dodatkowej dziurki w pasku jazdy nie będzie. Do Polski wróciło 3,5 kg obywatela więcej! Dzięki za kolejny udany wyjazd mojej kochanej połówce (tym razem bez skojarzeń alkoholowych) i rewelacyjnemu kompanowi naszych wszystkich wypraw Grzechotnikowi…a także gadatliwym Rumcajsom z Lasówki - a co tam - ja tez pogłaszczę się po główce. 268.jpg już czas, już czas, myć zęby i iść spać… |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Dlaczego lubię KTM-a | puszek | KTM | 4121 | 27.10.2024 20:14 |
Dlaczego nie kupić DL-650 | Pils | Suzuki | 83 | 30.08.2021 23:14 |
Gruzja przez Turcję. Dlaczego tak? | bigos | Przygotowania do wyjazdów | 14 | 22.03.2011 18:19 |
Albania i Czarnogóra. Dlaczego tak? | bigos | Przygotowania do wyjazdów | 41 | 10.04.2010 15:50 |