Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12.03.2014, 02:00   #171
wilczyca
 
wilczyca's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2011
Posty: 1,343
wilczyca jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 22 godz 57 min 46 s
Domyślnie

Troszkę mnie tu nie było, gdzieś się zagubiłam. Ale czuję, że się odzyskałam na Waszą korzyść/niekorzyść

Jak zawsze po dłuższej nieobecności, tak jak po ciężko przebytej grypie, kiedy wracało się do szkolnego świata, powrót do dawnego nurtu bywa utrudniony.
Może więc idąc za radą Kubusia Puchatka:
Cytat:
„Kiedy nie wiesz jak zacząć, zacznij od TU LEŻY KASZTAN a potem się zobaczy, co będzie dalej.”
Tu leży kasztan…

Po krótkiej wizycie w Polsce pewnego jesiennego dnia wróciłam moją osobistą maszyną do Londynu. Zabrałam ją ze sobą, żeby móc trochę pobrusić w terenie. Z jednej strony miałam do dyspozycji nówkę motocykl na co dzień, dobrze przystosowany do terenu, po którym się poruszałam. Miałam też mało czasu na przemieszczanie się poza tym obszarem, a jednak za każdym razem, kiedy ten moment się pojawiał, coś mnie kłuło, a myśli wracały do DRaculi i wspomnień z zimowych przejażdżek po marokańskich nierównych ścieżkach. W końcu zdecydowałam się połączyć przyjemne z przyjemniejszym i skoczyć na chwilę do Polski, zajrzeć do mojego garażu i zobaczyć znajome, uśmiechnięte twarze domowników. A potem, na otarcie łez – bo przecież trudno się wyjeżdża z wilczego ranczo – wskoczyć na DRaculę i przegonić ją po Europie, by ostatecznie nauczyć jazdy „pod prąd”, bo przecież promem już pływała.

Ponieważ nie jestem masochistką [ehm ehm] postanowiłam nie robić maratonu, a zaplanować sobie przyjemną podróż do Anglii. Mój powrót zbiegł się z urodzinową imprezą Jagny, jednak niezupełnie idealnie.

Pierwszy odcinek – z Bielska-Białej do Zielonej Góry, jakieś 430 kilometrów – przebyłam w towarzystwie Rafa. Postanowiliśmy zacząć imprezę wcześnie i pojawić się u Agi już w piątek. Tak też uczyniliśmy, droga była przyjemna, Raf zostawał trochę w tyle, ale to tylko ze względu na jego zawód i mój zawód Zamieniliśmy się nawet maszynami na chwilę, żeby sprawdzić wyrywność DRaculi i ślamazarstwo Afryki, ale nie doszliśmy do żadnej twórczej konkluzji Wieczór wigilijny tradycyjnie był długi, smaczny i wesoły. Ciemną nocą dojechał do nas Fassi i rano ciężko nam było wstać, ale ja miałam swoją misję dalszej podróży, oni natomiast swoją – zakupy, przygotowanie sali imprezowej i tym podobne. Drużyna ruszyła w drogę. Zostałam naprowadzona na odpowiedni, zachodni kierunek, pomachaliśmy sobie na rondzie i dwa koła pojechały w jedną stronę, cztery pozostałe z piątym w zapasie w drugą…

Zostaliśmy z DRaculą zdani na siebie Było nam bardzo miło – stanęliśmy sobie nawet na Polskiej jeszcze łączce i chwilkę pokontemplowaliśmy ten błogostan…





1.JPG

Kolejnym celem był Hamburg i moja ciocia. Niecałe 500 km. Oj, nudy, nudy… Autostrada, nic się nie dzieje… Jedziemy sobie… nic się nie dzieje. W pewnym momencie doganiam jakąś Afrykę Fajnie spotkać moturzystę na trasie, tym bardziej Afrykańczyka. Jedziemy tak jakiś czas, po czym wspólnie zjeżdżamy na parking przyautostradowy. Rozbananieni ściągamy kaski i rozmawiamy chwilę łamaną anglo-niemczyzną. Miło, ale trzeba jechać dalej
Pogoda nie stara się być przyjemna, opatulam się w plastiki i cieszę się, że moje sakwy są nieprzemakalne. Gdzieś po drodze obchodzimy 55555 urodziny DRaculi. Wszystkiego dobrego, mój drogi. Kolejnych tylu w zdrowiu i dzikości

2.JPG

Ocieramy łzy wzruszenia i ruszamy dalej. Drogę do Hamburga znam bardzo dobrze, jeżdżę tam od lat. Wiem, że to zabrzmi nierealnie, ale moja nawigacja aż do Lamansza wygląda tak:

3.JPG

Liczę na to, że jak wjadę do tego pięknego portowego miasta, przypomnę sobie skręty i kierunek na Altonę. Niestety pamięć mnie zawodzi. Wpadam z autostrady do miasta i porywa mnie kurierski pęd – gdzieś po drodze nie skręcam tam, gdzie trzeba i gubię się. Według znaków próbuję wrócić na właściwą ścieżkę, jednak dojeżdżam do celu grubo po ustalonym czasie. Pyszna zupka, gorąca kąpiel, chwilkę pogawędki i trzeba iść spać. W końcu jutro mam osiągnąć cel podróży, a to kilometrażowo trochę więcej… koło 700km do krańców stałego lądu, prom i jeszcze 140 kilosów [90 mil] wyspowo.







Bilet na prom kupuję jeszcze w Polsce. Muszę stawić się w Dunkierce na czas, więc ruszam z jego zapasem. Nie mam nawigacji, moja zacznie działać od Dover. Dużo dróg i dużo krajów do przemierzenia. Dużo kilometrów. Coraz dalej od domu. Ale przecież siedząc na motorku takim jak mój, czuję się, jakbym ten dom ze sobą wiozła i go wiozę. Jest przyjemniej niż wczoraj – muszę być czujna – na którą drogę kiedy zjechać. Nie nudzi mi się, a czas płynie ciekawiej podzielony na wiele odcinków. W końcu docieram do Francji, skąd odpływa moja łódka. Prawie trafiam na wcześniejszy prom, jednak ruch motocyklowy okazuje się wzmożony i nie starcza dla DRaculi pasów uziemiających, więc czekam jako pierwsza w kolejce na kolejną turę. Jest dobra pogoda, spokój, pachnie morzem. Wcinam kanapki zapijając herbatką z termosu. Znowu czuję się jak w domu. Jestem wciąż w trasie, nigdzie się nie spieszę.

4.JPG

Parkuję motocykl, zapinam starannie DRaculę w pasy bezpieczeństwa zapewniając go, że podróż będzie przyjemna. Zostaje grzecznie z pozostałymi motorkami na dolnym pokładzie.

5.JPG



Ja przechodzę na górę – kolejna herbatka i podziwianie widoków… Wielka Woda… W końcu piękne klify Dover…






Zachodzące słońce odbija się od białych skał i krew zaczyna się cieszyć w żyłach. Och, jak cudownie byłoby dobić do brzegu i pojechać hen… hen hen hen! A nie tylko he… do Londynu… Krew zaczyna się uspokajać… ale co to? Na brzegu czeka na mnie obstawa!!! To Banditos z Olgą! O jeeeej! I jestem w domu Znowu.

6.JPG

Słońce chyli się ku zachodowi. DRacula cieszy się obecnością Olgi, Afryka uczy pojętną Suzę jazdy drugą stroną. Suną zadowolone, coraz bardziej wytrzeszczając reflektory, bo nieuchronnie zapada zmierzch. Zanim jednak zrobi się ciemno, Anglia wita mnie po królewsku… Taki zachód słońca… I już mi dobrze, mimo że jutro kolejny dzień pracy przede mną…





kszyyykszyyykszyyyy 5-1-7 kszyyykszyyykszyyyy
kszyyykszyy 5-1-7 5-1-7 kszyyykszyyykszyyyy
kszykszyyy 5-1-7 Good morning! I’m back! kszyykszyyykszyyy
kszykszyyy 5-1-7 Roger, Roger. kszyyykszyyykszyyyy
__________________
Choćbyś życie swe włożył w wilka wychowanie, szkoda trudu; wilk wilkiem i tak pozostanie.
wilczyca jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.03.2014, 22:41   #172
RAVkopytko
 
RAVkopytko's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kamieniec Wrocławski
Posty: 3,149
Motocykl: XT660Z-konik garbusek
Przebieg: Ł
RAVkopytko jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 miesiące 3 tygodni 5 dni 20 godz 12 min 59 s
Domyślnie

Fajna fota

__________________
Stary nick: Raviking GSM 505044743
Żądam przywrócenia formuły "starego" Forum AfricaTwin......
RAVkopytko jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.03.2014, 22:57   #173
Paluch
 
Paluch's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2011
Miasto: Koło
Posty: 253
Motocykl: XTZ 660 3YF
Paluch jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 4 dni 20 godz 54 min 52 s
Domyślnie

Ehhhh LP3 i Twoja opowieść. W słuchawkach drugie miejsce - ordinary love U2. Jakoś coraz wyraźniej dociera do mnie to co piszesz. Tak jak bym sam to pisał. Ale nie, tak nie umiem. Nr 1 Rojek i "Beksa". Brawo Karolina.
Paluch jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15.03.2014, 01:59   #174
wilczyca
 
wilczyca's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2011
Posty: 1,343
wilczyca jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 22 godz 57 min 46 s
Domyślnie

Wykręcam rękawice. Połowa mojego dnia roboczego nasiąknięta jest wkur.niem. Dziś to nie Bill rozdawał karty, ale Karl. Bardzo lubię Karla, gość o ludzkiej twarzy, zawsze uśmiechnięty, po głosie, miły i zabawny. Entuzjastycznie słucha się go na radiu. Bill jest bazą, jestem przyzwyczajona do jego głosu, chociaż ciągle mam problemy ze rozumieniem tego, co mówi. Ale zakładam, że opowiada głupoty i bredzi sobie coś tam pod nosem, jestem jedynie wyczulona na jego wiązankę „fajf-łan-sewen” – wtedy strzygę uszami i całą sobą próbuję zrozumieć, odczytuję wręcz jego mowę ciała z charczącego radia. Da się? Musi się dać.

Dziś w biurze opiekuje się nami, kurierami z centralnego, Karl. Dostaje zestaw prac. Odbierz coś stąd. I stąd. Zaczekaj Fajfłansewen. Jeszcze jedna paczka stąd. I tu zahacz, mam coś dla Ciebie. Lecę w „moim kierunku”, czyli dziesiątki mil, ale jednak na północny-wschód. Poza Londyn, miło. Tylko że robi mi się ciasno czasowo. Jest już popołudnie, a ja ciągle zbieram zlecenia. Spoko, mam do zawiezienia jakieś 4-5 paczek. Luzik. Popołudnie. Luzik?

Trzecia paczka to już coś poza Londynem. Na „maszynie” nie ma normalnego, londyńskiego kodu pocztowego typu: N/E/SE/SW/W/NW… Nie, to CM, CO… a może i dalej? W każdym razie to dzielnice typu Wpizdu. Będę później w domu, trudno.

Leje. Nie pada. Leje. W kufrze termos, w nim wciąż ciepła herbata. Żyjemy. Wskakuję na autostradę, pędzę sobie, bo co mam robić? Późne godziny popołudniowe. Mogę jechać w miarę bezpiecznie i wlec się 40-50 mil na godzinę. Ale czy to bezpieczniej, niż 70? Niekoniecznie. A czy lecę 70, czy 90 to już jeden czort. Lecę więc w tych granicach.

Ledwo dojeżdżam do pierwszego punktu odbioru – jest problem. Jeszcze w Londynie przyblokowała mnie paczka. Trzeba było błądzić i zajęło to trochę czasu. Niestety teraz, w trasie, nie jest lepiej. Adres się zgadza, ale na tej krótkiej ulicy nie ma numeru 17B! Nie ma szyldu z nazwą firmy. Po prostu nie ma. Przejeżdżam usiany kałużami plac trzy razy. W końcu zatrzymuję się i szukam 17ki. No nie ma, po prostu nie ma. Może to coś na kształt czarodziejskiego peronu 9 i ¾? Albo kwatery głównej zakonu feniksa? Nie ma i tyle. Pytam gości z warsztatu opodal. Nie mają pojęcia. Pytam jeszcze dwóch innych człowieków spotkanych w tym miejscu. Nic. Dzwonię do firmy. Dzwonię dobre pół godziny. W końcu odbiera któraś z dziewczyn dyżurująca w godzinach „ponadplanowych”. Nie potrafi mi pomóc. Kontroler poszedł do domu. Nic to, wiem już, że nie wrócę z tego wygnania prosto do łóżka, tylko przez biuro. Bo muszę oddać tę niedostarczoną paczkę, aby ktoś jutro spróbował szczęścia ponownie. Ciśnienie w czaszce rośnie. Ręce ściskają mokrą manetę trochę mocniej. Zęby zaciśnięte. Proszę gostka z biura, żeby sprawdził kolejną firmę, do której mam coś dostarczyć, bo jest już późno i zakładam, że jest zamknięta. Telefon kontaktowy nie odpowiada, co potwierdza tylko moje obawy. Może mogłabym odpuścić przejażdżkę tam? W biurze mają mnie w poważaniu i każą jechać. Muszę pocałować klamkę. Po prostu takie jest moje zadanie.



Jadę więc. Kolejny punkt odbioru. Firma. Zamknięta. Dziwię się? Nieee… przecież już po 19-tej. Jakim cudem może być otwarte? Ale muszę dać znać do firmy, że jest zamknięte. Dzwonię… Kolejny raz ten sam dźwięk w słuchawce.
„Dodzwoniłeś się do firmy Courier Systems, niestety Twój kontroler i wszyscy z ekipy pomocniczej nie mogą odebrać telefonu. Proszę czekaj, albo zadzwoń pod…..” Czekam więc. Od czasu tej formułki naliczają się minuty i pobierana jest opłata z mojego komórkowego konta. A co! Znowu trwa to z pół godziny. Jestem przemoczona, zrobiło się ciemno, telefon zaraz odmówi posłuszeństwa, wilgoć jest wszędzie. Podobnie z maszynką do odbierania podpisów. Bateria prawie rozładowana. Stoję pod jakimś daszkiem. Sięgam do kufra po termos z herbatą. Wszystko mokre. Druga para rękawiczek też przemoczona. Ciepłe picie się kończy. A ja mam jeszcze paręnaście mil do ostatniego celu. I wizję powrotu do biura. W końcu ktoś odbiera telefon i średnio grzecznie daje mi dalsze wytyczne.

Ostatnia paczka leci do prywatnej osoby. Docieram tam koło 21. Maszyna padła. Przegrzebuję przedni schowek i odnajduję kawałek papieru i długopis. Muszę odebrać potwierdzenie odbioru ręcznie. W drzwiach ciepłego, wielkiego domu z drewnianą podłogą ktoś z uśmiechem na twarzy obdarza mnie suchą karteczką ze swoim nazwiskiem i podpisem. Od razu mi trochę cieplej widząc normalnych ludzi

Wracam. Wciąż leje. Jest ciemno. Jest już noc. Jestem przemoczona i zmarznięta. Nie mogę jednak o tym za dużo myśleć. Przecież to nie ma sensu. Myślenie. Marznięcie. Woda w butach. Przede mną jakieś 2 godziny jazdy do biura. Cóż robić? Zapinam piątkę i jadę. Różne myśli krążą mi po głowie. Nie skupiam się na technice jazdy, na zachowaniu bezpieczeństwa. Myśli mam ciężkie, pogoda to potęguje. Ciemność w mojej duszy dorównuje tej na trasie. Nie ma lamp, odblaski między pasami pourywały się gdzieniegdzie. Leje cały dzień, więc woda przyzwyczaiła się do obecności na asfalcie i wcale nie rozstępuje się pod kołami. Czasem zaskoczy ją TIR i wtedy rzuca się na mnie bezwładnie i bezładnie. Nieładnie… Co mi tam. I tak mało co widzę – szyba musi być w przyłbicy zamknięta, widok zalany, zamazany. Woda w rękawiczkach nie jest za bardzo zimna. Ta w butach trzyma się dzielnie. Dopiero kiedy nadejdzie czas redukcji biegu da o sobie znać. Przeleje się z palców w kierunku pięt, chlupnie sobie. Lecę prędkością standardową – 70-90 mil/h. Trochę bliżej tej wyższej wartości. Bez różnicy. Czasem moje myśli starają się być mądrzejsze niż chcę i mózg ocenia sytuację z innej perspektywy niż: „obojętne, pieprzyć to, byle do domu, jeszcze godzina i 40 minut, zrobię im kałuże w biurze i pozabijam wzrokiem, w dupie, co z tego że gówno widzę, jutro sobota”. Próbuje przemycić myśli typu: „zapieprzasz… jest mokro, ślisko, wyprzedzasz TIRa, który zalewa ci obraz. Widzisz te barierki z prawej strony? A widzisz te kałuże, przez które przelatujesz? A widziałaś te zwłoki zwierza, które ominęłaś tylko przypadkiem jakiś czas temu? Wtedy ich nie widziałaś. A wiesz, co mogłoby się stać, gdyby…?”
Mokrość i zimność skutecznie hibernują wszelkie myśli. Docieram do miasta – wszędzie mnóstwo wody. Wszędzie mnóstwo ludzi! Uwaga! Oni też mniej widzą w tę pogodę… Docieram do biura, zabijam wszystkich wzrokiem i zostawiam tam deszczową kałużę. Wyciągam mokrą karteczkę z podpisem, kilka paczek. Wychodzę. Jeszcze tylko pół godziny i jestem w domu. Dochodzi północ. Zrzucam moje ciuchy do miski i po rozgrzewającym prysznicu padam do łóżka… Jestem wyprana.


...w następnym odcinku więcej fotek, mniej literek...
__________________
Choćbyś życie swe włożył w wilka wychowanie, szkoda trudu; wilk wilkiem i tak pozostanie.
wilczyca jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15.03.2014, 02:08   #175
nicek27
 
nicek27's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Frankfurt/M
Posty: 987
Motocykl: Elefant 944ie
Przebieg: 54420
Galeria: Zdjęcia
nicek27 jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 2 dni 12 godz 4 min 21 s
Domyślnie

Super się czyta, więc jeśli wena jest to pisz pisz.!
__________________
Cagiva Elefant 944ie - jedyne co się może popsuć podczas jazdy to pogoda!
nicek27 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15.03.2014, 04:03   #176
trzykawki


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 538
Motocykl: Brak
trzykawki jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 2 dni 12 godz 26 min 45 s
Domyślnie

chapeau bas

niezłe są te literki.
trzykawki jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15.03.2014, 08:31   #177
RAVkopytko
 
RAVkopytko's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kamieniec Wrocławski
Posty: 3,149
Motocykl: XT660Z-konik garbusek
Przebieg: Ł
RAVkopytko jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 miesiące 3 tygodni 5 dni 20 godz 12 min 59 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał wilczyca Zobacz post
Woda w rękawiczkach nie jest za bardzo zimna. Ta w butach trzyma się dzielnie. Dopiero kiedy nadejdzie czas redukcji biegu da o sobie znać. Przeleje się z palców w kierunku pięt, chlupnie sobie.
Poczułem tę wode na własnych stopach


Może być wszystkiego duż,i fotek i literek
__________________
Stary nick: Raviking GSM 505044743
Żądam przywrócenia formuły "starego" Forum AfricaTwin......
RAVkopytko jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15.03.2014, 10:07   #178
graphia
 
graphia's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: Gdynia teraz
Posty: 3,430
Motocykl: kryzys.
Przebieg: 48 lat
Galeria: Zdjęcia
graphia jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 2 tygodni 9 godz 1 min 25 s
Domyślnie

Ja na Twoim miejscu po takim dniu pieprznął bym tą pracą i wracał do gawry....
graphia jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15.03.2014, 10:45   #179
baggins
 
baggins's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Warszawa
Posty: 404
Motocykl: KTM 640 advR
Przebieg: rosnący
baggins jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 3 dni 3 godz 53 min 20 s
Domyślnie

Pięknie...
__________________
baggins jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15.03.2014, 13:59   #180
Ludwik Perney
 
Ludwik Perney's Avatar


Zarejestrowany: Dec 2009
Miasto: Bielsko-Biała
Posty: 1,371
Motocykl: RD07
Galeria: Zdjęcia
Ludwik Perney jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 dni 9 godz 15 min 18 s
Domyślnie

dobrze że wróciłaś :-)
Ludwik Perney jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz

Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:43.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.