07.02.2014, 00:21 | #91 |
Zarejestrowany: Aug 2011
Miasto: Mysiadło
Posty: 503
Motocykl: xt660r
Online: 3 miesiące 2 dni 52 min 28 s
|
trochę mało przyjemny obraz życia tam prezentujecie.
są jakieś pozytywne możliwości Wyspy? pytam poważnie. sam nie przeżyłem dłuższych wyjazdów zagranicznych niż 4 miesiące. do tego to były studia, trochę inne podejście do świata. może już z pewną świadomością o co w nim chodzi ale z żenującą naiwnością co do tego, co w istocie w sobie zawiera. no i też pamiętam w sumie tylko zapierdziel po dach (na następny rok studiowania trzeba było zarobić - i po co? ), odliczanie dni do końca i prawdziwą rozkosz powrotu, coś jak powiew świeżego powietrza wraz z pewnością, że teraz będzie wszystko pięknie. i choć teraz różnie bywa, to - póki mam wybór - nie chcę szukać szczęścia gdzieś daleko. |
07.02.2014, 00:43 | #92 | |
Zarejestrowany: Mar 2011
Miasto: Koło
Posty: 253
Motocykl: XTZ 660 3YF
Online: 2 tygodni 4 dni 20 godz 54 min 52 s
|
Cytat:
|
|
07.02.2014, 02:05 | #93 |
Zarejestrowany: Nov 2011
Posty: 1,343
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 22 godz 57 min 46 s
|
hehe, trzymam za gwinta.
5-1-7 Czy ja wiem? Było to dla mnie logiczne, że wołają po numerku. W firmie rotacja była spora. Bywały dni, kiedy siedzieliśmy nic nie robiąc, bo w wakacje ruch zelżał i przyprawiał nas o frustracje… a tymczasem w biurze przyjmowano kolejnych nowicjuszy, bo przecież firma musi mieć swoich ludzi w każdym miejscu miasta… kszykszyyykszyyy 5-1-7 5-1-7 Karolajna… kszyyykszyyykszyyyy Tak też do mnie wołano czasami Kiedy 1/3 ludzi znika z firmy po tygodniu, dwóch, nie dziwię się, że kontrolerzy nie zwracają uwagi na imiona. Mój numerek nie był prosty do wymówienia, ale lubiłam go, bo jest związany z moją datą urodzenia Ciekawe było, że organizm potrafił żywo reagować na ten zestaw cyferek w radiu. Często z letargu wyrywało mnie wołanie 5-1-6 albo 4-9-7… Brzmiało podobnie i działało na moje ciało jak moje osobiste 5 – 1 – 7. No właśnie, Zipo, widzisz w mojej relacji smutek i zniechęcenie, ale to nie do końca tak. Bywały takie momenty, stany zniecierpliwienia. Ale w każdej chwili mogłam zrezygnować. Nie ograniczała mnie żadna czasowa umowa. Godziłam się na to. To był swego rodzaju test – przeprowadzony przeze mnie na mnie. Ile wytrzymam, czy dam radę? Ile spokoju z siebie wykrzesam w tak ch…ej sytuacji? To było wyzwanie, coś pozytywnego. Ciekawym było, jak moje ograniczenie językowe wpływało na pokorę i… zmianę myślenia. W normalnej sytuacji, bez barier językowych, pewnie nie raz nie wytrzymałabym i wygarnęła niejednemu co o nim myślę. Nie mając jednak wystarczającego zasobu słów, a FUCK z wszelkimi dodatkami byłoby zbyt prostackie jednak…, zmuszona byłam przełknąć to, co mi nie pasowało i zareagować na to spokojnie i z dystansem. Yes or not. Prosta sprawa, prawda? Można się buntować, ale można też wypróbować życie w innym wymiarze. Stać się elastycznym. Przekroczyć własne ograniczenia, bariery. Zrobić coś pozornie wbrew sobie, ale w swoim stylu. Brzmi dziwnie? A może życie zaczyna się właśnie w tym miejscu? Po drugiej stronie lustra? Zauważyłam też pewną prawidłowość w komunikacji między officem a 5-1-7. Mianowicie… Biuro miało w stosunku do mnie pewien dystans i respect Możliwe, że było to spowodowane właśnie tą moją „dostojnością”, której na co dzień, jak wielu z Was wie, nie posiadam Nie kłóciłam się, nie żartowałam [wyższa szkoła językowa], wytrwale słuchałam, co góra ma mi do powiedzenia i przez to byłam traktowana z pewnym szacunkiem, jakkolwiek by to nie zabrzmiało… Kiedy Magda była wysyłana w południe do Newcastle, jakieś 500km od Londynu, mnie nigdy nie wykorzystali tak perfidnie… Nawet, kiedy miałam już dłuższy staż. I nie sądzę, żeby spowodowane to było jakimiś niedomaganiami z mojej strony, bo nie nawaliłam nigdy znacznie. Myślę, że byłam dla nich trochę tajemniczą personą, której się odrobinę bali Taką mam teorię, trochę głęboko posuniętą, ale jak dla mnie – wiarygodną. Kiedy w ostatni dzień żegnałam się z Billem, powiedział mi coś w stylu, że mają dla mnie dużo respect Wiem, że byłam dziwnym trybkiem tej machiny, dostałam duży kredyt zaufania i robiłam rzeczy, które – gdyby się racjonalnie zastanowić – były prawie niemożliwe do realizacji w moim położeniu. A jednak się dało i udało. Dosyć tego fruwania. Pewnego dnia uziemił mnie golf. Dzień był wyjątkowy pogodowo – na przemian lało i wychodziło słońce. Czyli droga na zachód była bardzo świetlista i mokra momentami. Oślepiający, zmyty asfalt nie dawał szans oczom. Dzień jak co dzień… Długo czekałam rano, zanim dostałam pierwsze zlecenie. Rzuciłam się więc na nie z ogromem zapału. Zawiozłam jedną, drugą pakę, dostałam pilne powiadomienie o odbiorze czegoś gdzieś. Drogę właściwie znałam, więc wskoczyłam na motura i heja! Wylatuję spod mcDonaldsa, wskakuję na szybką drogę w kierunku zachodnim, tunel, zwalniam przy trzech fotoradarach wewnątrz, jeden już mnie kiedyś ustrzelił, ale bez konsekwencji o dziwo… Wypadam z podziemia i frunę wykreskowanym pasem mijając stłoczone puszki… Ależ dobrze mi idzie, dziduję pełna euforii, słońce naparza, jezdnia ładnie umyta przez ulewny deszcz przed chwilą… i ten golf… jakby nie mógł się opanować… przecież wyjeżdża mi prosto pod koła! Jak mam wyhamować nie podcinając sobie przodu? Moment wyczuwania hamulca, ustalania trajektorii lotu między golfem a jadącymi z przeciwka autami… Jak uderzyć, żeby straty były jak najmniejsze? Ostatecznie uderzam lewą stroną kierownicy w kant auta, uciekając lewą ręką i nogą, za to prawą trzymając kierunek lotu. Zatrzymuję się równolegle do vw, trochę za blisko, żeby utrzymać równowagę, motor przechyla się na prawo i muszę go puścić, auta z przeciwka pozwalają mi na tę ekstrawagancję i honda zostaje położona. Oczywiście w osłupienie wprawia mnie, że wysiada pasażer… znaczy kierowca z prawej strony. To jakoś wciąż mi nie pasowało… Ja w lekkim szoku, gościu w niemniejszym. Wyciąga od razu aparat i strzela foty. No więc ja też… Tablice rejestracyjne już sfocone, pozostaje wymienić numery tel. Podaję namiary na firmę. Wiecie, że nigdy nie miałam dokumentów z motocykli? Tam wszystko jest zawarte w numerze tablicy rejestracyjnej. Cóż więc mam robić. Podnoszę motura, proszę o pomoc kierowcę, bo samej mi się nie chce dźwigać. Przepycham sama na pobocze, bo nikomu się nie chce pomóc. Gościu się spieszy, więc mówię mu, że wszystko w porządku i żeby spadał. Sama daję sobie chwilę na oszacowanie strat. Jakiś miesiąc temu miałam podobną sytuację w Polsce. Dzień przed wyjazdem motocyklem do Anglii wyprzedzałam kolumnę samochodów, pech chciał, że na jej początku ktoś po prostu skręcał w lewo. Wtedy nie miałam tyle szczęścia i wpakowałam się w tylny błotnik thalii. Przywaliłam konkretniej bokiem ciała w blachę, zrzuciło mnie z motka, ale na szczęście mało inwazyjnie. Właściwie nic się nie stało większego. Ten incydent następił w czasie mojego tygodniowego urlopu w Polsce. Trochę mnie wtedy poniosło po londyńsku... Teraz mam do kompletu... symetrycznie... Tak więc rozmawiam chwilę z moim ciałem: stopy, piszczele, kolana… uda, biodra, korpusik… barki, łokcie, nadgarstki i ręce… głowa na karku. Wszystko wydaje się posłuszne mózgowi. Teraz motor. Nic nie odpadło. Zawieszenie z przodu wygląda ok. Jeden kierunek zwisa, ale działa. Pali? Pali. Kierownica jakby krzywa trochę… Kontaktuję się z biurem, zapowiadam wizytę w serwisie. Wsiadam, ruszam… Kierownica w dziwnej pozycji, ale motor jedzie prosto i chętnie. W workshopie jak zwykle cieszą się na mój widok Wymagająca klientka ze mnie. Dostaję jakiś papier do wypełnienia w biurze, co się stało, jak to było. Pomaga mi Kuba z biura. W serwisie przyglądają się moturkowi, biorą długą rurę spod ściany i nakładają na kierownicę. Dźwignia robi swoje. Kiera się odkształca. Za pomocą palów wymierzają odległości i doprowadzają kierownicę do pierwotnego, ba, praktycznie fabrycznego stanu. Włala. Jeszcze tylko przykleić niesforny kierunkowskaz czarną taśmą i może pani wracać do pracy… Ok…. Kszyyykszyyyyy 5-1-7 5-1-7 kszyyykszyyyy ar ju redi? kszyyyykszyyyy ju szut goł tu Marylebone kszyyykszyyyyyy Kszyykszyyy itsss 5-1-7 kszyyykszyyyyy Roger Roger…. Kszyyykszyyyyyyy kszyyyyyy W następnym odcinku nadrobię optymistycznymi fotkami. Nie jest moim celem pochmurne przedstawienie Lądka, szczególnie że miałam podobno sporo szczęścia pogodowego w tym sezonie Znowu kończę mój odcinek późno, ale dziś w warsztacie dostałam pogróżki, że zamiast siedzieć przed klawiaturą rozbieram motura... A oni czekają na nowe wieści z "kuriera londyńskiego" No to na dzień dobry niespodzianka, jaką uraczyła mnie DRacula... Zaprawdę powiadam Wam... serwisujcie swoje motocykle mimo braku śniegu...
__________________
Choćbyś życie swe włożył w wilka wychowanie, szkoda trudu; wilk wilkiem i tak pozostanie. |
07.02.2014, 10:41 | #94 | |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
Cytat:
A wiesz ze British Road Law stanowi ,ze w najgorszym razie jest zawsze 50/50 jesli kolizja czy wypadek byl z udzialem motocykla ? Popytaj.Zawsze jest szansa . Krotko musze tez skomentowac tych"mechanikow" co to rura I w droge...co za buraki Kiera musi powinna byc wymieniana zawsze Czasem "kurierzy" sa niezle wkreceni...albo powykrecany maja sprzet..ale widac ze jada bez napinki ... Ostatnio edytowane przez zipo : 07.02.2014 o 21:36 Powód: foty |
|
07.02.2014, 21:31 | #95 |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
kurierem byc
|
08.02.2014, 00:01 | #96 | |
Zarejestrowany: Mar 2011
Miasto: Koło
Posty: 253
Motocykl: XTZ 660 3YF
Online: 2 tygodni 4 dni 20 godz 54 min 52 s
|
Cytat:
|
|
08.02.2014, 01:35 | #97 |
Zarejestrowany: Mar 2011
Miasto: Kraków/Bielsko-Biała
Posty: 213
Motocykl: 6 rowerów
Online: 2 tygodni 4 dni 17 godz 11 min 50 s
|
Żeby nie było, czytamy na okrągło
|
08.02.2014, 03:49 | #98 |
świeżym warto być:)
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: DWR
Posty: 1,242
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 10 godz 58 min 39 s
|
eee tam czytamy...krew była, sex był, kapelusznik w reno również i motocykle dla pokolenia 60+, to co niby teraz się wydarzy?...zawieje nudą...ot co.
__________________
pozdrawiam Pan Bajrasz |
08.02.2014, 03:58 | #99 |
Nie było pomarańczowych paznokci
__________________
Stary nick: Raviking GSM 505044743 Żądam przywrócenia formuły "starego" Forum AfricaTwin...... |
|
09.02.2014, 03:19 | #100 | |||
Zarejestrowany: Nov 2011
Posty: 1,343
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 22 godz 57 min 46 s
|
Hehehe, tu 5 – 1 – 7…
Cytat:
Cytat:
Ravi… spójrz tylko… Chyba nie wierzysz, że nie użyłam pomarańczowego… DSC00407.JPG IMG-20130923-WA0003.JPG Cytat:
Weekendowe, letnie wyjazdy… Bardziej lub mniej skonkretyzowane. To akurat te drugie… - Ej, Magda! Patrz, tu na mapie jest taka jakby wyspa… - zagaduję młodą znad google maps… - Isle of… Sheppey… - Nad wodą? – pada najważniejsze dla Magdy pytanie. - No tak…- dookoła jest woda. Uszka się jej zastrzygły… -Możemy jechać. A daleko to? – prośba o drugą w kolejności ważną informację. - Nie… rzut beretem. No to lecimy… historia obrazkowa pewnego zdechlaka… Plaża kamienisto-muszelkowa... Przepraszam, muszelkowa, z dodatkiem kamyków. Niesamowite... szeleszcząca plaża. Chrupiąca... Kieszenie pełne łupów muszelkowych... i nie tylko... A oto i zdechlak... I jego krótka historia... Otóż tym zezowatym wzrokiem ściągnął moją uwagę, kiedy spacerowałyśmy z Magdą w poszukiwaniu zakręconych i stopopodobnych muszli... Spojrzał tymi swoimi oczkami i zajarzył błyskawicą przeszywającą mu mózg, niemal jak Harry Potter... Podeszłyśmy zafascynowane Jegotwardomościem. Jegowielkotwardomościem. Jak się okazało po bliższych oględzinach: Jegowielkotwardopowalającymsmrodemmościem.... Yh! Chwila walki oczu z nosem. Szczelina w mózgu wyzwala konkretny odorek... Ale. Ale! Wieje! - Pokażmy go Banditosowi! - na genialny pomysł wpada Magda. - eee, ja go nie zabieram, chyba że Ty. - podpuszczam ją. - Dobra. - zaskakuje mnie tą odpowiedzią. Podnosi delikatnie za twardy pancerzyk z obu stron, ustawia na zawietrznej, czy tej drugiej, w każdym razie poza zasięgiem naszego węchu i idziemy... Idziemy sobie w trójkę. Oczywiście Banditos bardzo się ucieszył na widok dodatkowego koleżki do browcal. Ten zajął strategiczne stanowisko przed nami i zaczął przyglądać się nam z równym zainteresowaniem, jak my jemu. W końcu coś się miedzy nami podziało... pojawiła się jakaś chemia jakby... Chyba wiatr zmienił kierunek... Dławiący odór zaparł nam dech w piersiach. - Zrób coś, Magdo! - zajęczał Banditos. Magda zaplanowała utopić smutne, aczkolwiek toksyczne oczka w czeluściach ujścia Tamizy... Wstała, z godnością odrzuciła gęste blond włosy i wzięła rozpęd... Jednym celnym uderzeniem poruszyła Śmierdziela z posad, jednak... kto by pomyślał... szrama dzieląca jego ciało na pół ustąpiła miejsca przestrzeni kosmicznej i uwolniła zgniły "mózg" wprost na magdziny but... Mina sprawczyni... ruszcie wyobraźnią A jej buty nocowały później w naszym wspólnym jeszcze wtedy pokoju... Koszmary gwarantowane... Duch Śmierdziela krążył po sypialni jeszcze przez tydzień. W formie wonnej... DSC09270.JPG DSC09254.JPG A tu kolejny spontaniczny wyjazd dwóch dziołszek Wpizdu Weekendowe. Moja współlokatorka sięgnęła po przewodnik jUKejowski i na oczy padł jej widok lawendowych pól... Fotka dawała po oczach kolorem, uczyniła nieodwracalne zmiany w mózgu Magdy i już miałyśmy zaplanowany sobotni wyjazd. Dokąd? Na północny-wschód. W kierunku Norwich. - Gdzieś tam po drodze będą. Jest ich ponoć fh.j. - Logicznie zakomunikowała M. - A przy okazji zahaczymy o jakąś plażę... No tak. Woda musi być. A po drodze: DSC09511.JPG Organizacja prowiantu. Przerwa na sikanie zaowocowała łupem w postaci czegoś wyglądającego na jadalne. Wyglądającego... DSC09516.JPG DSC09518.JPG Poszukiwania lawendy skutkują odnalezieniem wrzosowisk... Też jest pięknie... Drogi nieautostradowe są rozkoszne... Uraczają człowieka pięknymi widokami... DSC09573.JPG Docieramy nad pierwszą wodę. Jest ładnie, ale nie jest to jeszcze Ta Wielka Woda... Jesteśmy w Orford i rzeka Alde tylko udaje morze. Wpakowałyśmy się w ślepą uliczkę. Nie no, miałyśmy dotrzeć nad morze. Trzeba sprostać temu prostemu zadaniu. Brniemy na północ ku naszemu przeznaczeniu. Pól lawendowych jak na złość nie ma. Ale jest ciepło, słonko świeci, rozglądamy się wokół leniwie sunąc wąskimi uliczkami wśród wysokich żywopłotów, zupełnie nie w stylu kurierek... O, minęłyśmy jakąś tabliczkę wskazującą na obiekt turystyczny... Wpadnijmy zobaczyć co tam jest... To Leiston Abbey... Jest... plaża [zapomnij o piasku...], woda... wiatr... i nawet rybka. Upolowany uprzednio burak pastewny nie spełnił jednak naszych oczekiwań. IMG-20130804-WA0001.JPG I kolejny nowo poznany przystojniak na plaży... kszyyyykszyyyyykszszształcą te podróże...
__________________
Choćbyś życie swe włożył w wilka wychowanie, szkoda trudu; wilk wilkiem i tak pozostanie. |
|||