16.07.2011, 04:25 | #19 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Wrocław
Posty: 89
Motocykl: RD07a
Online: 1 tydzień 4 dni 15 godz 50 min 48 s
|
Domorośli turyści i niedzielni mechanicy
My tu gadu gadu, a tymczasem kończy się wschodnia dzicz, a zaczyna turystyka na powrocie. Kapadocję tak naprawdę mieliśmy zrobić na początku, ale to trochę dołujące pojechać przez Turcję w druga mańkę nie zostawiając nic na deser i już od Morza Czarnego być "na powrocie", prawda? Na zachód zatem. Zjeżdżajac po hotelowych schodach odganiam turystów i rysuję lewy kufer. Będzie przynajmniej wyglądał na typowy adwenczer, tymczasem turyści okazują się Polakami, którzy pomimo nawiązania kontaktu werbalnego patrza na nas jak na szurniętych. Zdrowia życzymy, szczególnie tlenionej pani. Po drodze ostatnie typowo górskie i wodne pocztówki... ...i już za chwilę wita nas na horyzoncie jeden z wulkanów, który całe to kapadockie zamieszanie zmajstrował. Dygrecha mnie tutaj nachodzi - miliony lat trwało coś, w czym funkcjonujemy przez krótką chwilę. Hektar czasu po tym, kiedy lawa z wulkanów się rozlała i zdążyła stężeć, a potem wiatr i woda zrobiły swoje, wpadł tu człowiek, powykuwał trochę norek, machnął pędzlem i paluchem co nieco na ścianach, a na koniec hotel w tym zrobił i cennik powiesił. A to, co nie wyblakło, oznaczył strzałkami, którędy zwiedzać. I myśli sobie jeden z drugim, że to forma ostateczna. A przez to wszystko lawa przeleje się jeszcze zylion ochnaście tysięcy razy i po hotelach ślad nawet nie zostanie. Jesteśmy jakąś nędzną sekundą w historii miejsc, które oblepiamy fleszami aparatów. Koniec dygresji. Tak czy inaczej - wulkan na horyzoncie, a Kayseri już blisko. Za Ürgüp zataczamy kółko po okolicy w celach zwiadowczo - rozpoznawczych i lokujemy się w jaskiniowym hotelu w Göreme. W końcu skoro mamy być turystami, to po całości. Hotelem dowodzi azjatycki muzułmanin, do pomocy ma mniej egzotycznego kolesia o bardziej europejskim wyglądzie, ten jednak również w ciągu dnia dopełnia modlitewnych obowiązków przy lodówce obok recepcji. Po udanych negocjacjach lokujemy się w jaskiniowym przybytku na górze z całkiem wypaśnym widokiem na miasto. Dalszych wycieczek nie będziemy już dziś uskuteczniać, idziemy przywitać się z Göreme. Najpierw rekonesans po centrum. Stragany, parę knajp, dworzec, kafeja netowa, chińskie podróbki znanych moocykli (moim liderem jest małolitrażowy dalekowschodni klon beemki z Jamesa Bonda). Uciekamy od turystyki w rejony bardziej swojskie. Tu klimat pozytywnie się zmienia. Rzekłbym nawet, że bardzo pozytywnie. Nawet Afra z Niemcowni się trafia. W najpiękniejszym malowaniu. Ciekawe, czy Helmut chce na tych kapciach wracać do domu…? Właściwie to się ucieszyłem. Nawet miejsce tak turystyczne jak Göreme potrafi mieć klimat, jeśli dobrze się poszuka. Wracamy do hotelu, jutro będziemy szukać swoich klimatów w okolicy. No i mamy gdzie Efesa wysączyć. Z widokiem dobrym. Poranna odprawa przy podanym przez Azjatę śniadaniu i wyposażeni w mapę okolicy oraz pozbawiony bocznych kufrów motocykl zaczynamy eksplorację okolicy od podziemnego Kaymakli. Dygresja techniczna: Umówmy się, że nie będę się rozpisywał na temat miejsc, gdzie byliśmy, ok? Kapadocja jest tak opracowana na wszystkie strony w necie i literaturze, że moje opowieści o podziemnych miastach i chrześcijańskich jaskiniowych kościołach z czasów bizantyjskich byłyby opowieściami inżyniera z LG Electronics w Biskupicach Podgórnych na temat historii wrocławskiego ratusza (też sobie metaforę wynalazłem, no ale niech zostanie bo inna o tej porze nie chce zapukać do czaszki...). Zrelacjonujmy zatem, gdzieśmy się szlajali. Kaymakli to jedno z tych miejsc, których nie lubią aparatu fotograficzne. Zdjęcia z fleszem wychodzą płaskie niczym wykres mocy deskorolki, a te bez flesza zrobić trudno. Ale tak całkiem beznadziejnie tez nie było. Poza tym ciasno, duszno, ale chłodniej niż na zewnątrz i... niesamowicie. Przy wejściu do podziemi jeden z bardziej sensownych straganów. Mało plastików, a sporo ciekawostek i przydatności, dzięki czemu lista prezentów dla bliskich zostaje do końca odhaczona. Krecąc się po Kapadocji nie do końca zgodnie z mocno rekomendowanymi trasami możemy napotkać miejsca nigdzie nie opisane, zupełnie nieturystyczne i kiepsko dostępne. Zresztą nie trzeba szukać zbyt daleko. W Nevsehir stoi sobie cytadela, pięknie góruje nad miastem. W przewodnikach przeczytacie tylko tyle, że jest - ale przewodników nie piszą kolesie, którzy przez podwórka i śmietniki próbują dojechać do niej motocyklem. My się wybraliśmy. Na górę nie prowadzi żadna konkretna droga, trzeba przejechać przez dzielnicę rozsypujących się domostw (nie mam ochoty używać słowa "slumsy" - mieszkają tam życzliwi i porządnie wyglądający ludzie), gdzie na progach domów siedzą sobie baby i omawiają bieżącą sytuację na rynku pomidorów, po dziurawych ulicach ganiają dzieciaki, a w pod maskami przerdzewiałych Renówek grzebią tutejsze głowy rodzin. Jazda na wzgórze to labirynt wszystkich tych składników, którym kręciliśmy się pozbawieni jakiejkolwiek nici Ariadny aż do zrezygnowania. Problem polega na tym, że kiedy wjedziemy w ten organizm, z oczu znika nam szczyt. Ze zrezygnowania wyprowadził nas uśmiechnięty, na oko maksymalnie dziesięcioletni przedstawiciel społecznej informacji turystycznej na rowerku a'la Jubilat. Zaproponował doprowadzenie drogą do cytadeli, a kiedy stwierdził, że dalej nie ma już siły pedałować, wspomógł go skromnie acz elegancko ubrany młodzieniec, który angielskimi bezokolicznikami wypunktował dalsze waypointy na cytadelę. No i jesteśmy! Cytadela nie jest żadnym zachwytem architektonicznym, po prostu miejscówa jest w dechę. Na dziedzińcu piknikuje turecka rodzinka wcinając kanapki i popijając herbatą z termosu, grupka dżentelmenów dyskutuje na murach, a my jazda do środka chłonąć klimat mało turystyczny. Widoki dookoła również dają radę. Z tej strony strefa labiryntowa, przez którą dotarliśmy na górę. A tutaj strona bardziej znana z folderów. Opuszczamy cytadelę i kierujemy się na Uçhisar, gdzie z twierdzy będącej najwyższym punktem w okolicy można co nieco zobaczyć. Najpierw jednak turecka viagra. Trzeba przyznać, że kolo u którego kupiliśmy trochę bakalii zadał sobie sporo trudu, aby przyswoic nazwy wszystkiego, co sprzedaje, w kilku językach, w tym całkiem nieźle w naszym. Co prawda próbowałem mu wytłumaczyć, że "pstka zmreli" to nie do końca zrozumiałe, ale i tak dawał radę. A za to, jak wytłumaczył sposób zrobienia kanapki z mreli, pstki zmreli, oszecha w sezam i czegoś tam jeszcze, to w ogóle szacun... No dobrze, podjedliśmy, to na górę trzasnąć lansik i pozachwycać się widokami. Widoki na samo miasto tez pełne ciekawostek. Ta w różowym wzięła Martę za swoją znajomą z Japonii. Przywitała się wylewnie, postękała zmęczona po wejściu na szczyt i zaczęła coś opowiadać. Siedzieliśmy zahipnotyzowani. Dopiero, gdy Marta zdjęła okulary, rodzinkę dopadła konsternacja, że chyba jednak nie jesteśmy z Hokkaido. Wszyscy się pośmialiśmy i tyle. Dali sobie nawet fotę zrobić. Kręcimy się trochę po okolicach Göreme, bo obiecaliśmy Szpryszce fotę na tle scenografi Gwiezdnych Wojen. Zasadniczo się udaje. Czas na spotkanie z historią. Göreme Open Air Museum to nic innego jak skansen obejmujący swym terenem wydrążone w skale kościoły wczesnych chrześcijan. Trochę zdezorientowani znakami, nie wiedząc dokąd można jechać a gdzie już nie, zostawiamy motocykl 2 km przed muzeum. Dzięki temu odkrywamy nową technologię mocowania kufrów do Afryki oraz poznajemy dwóch jaskiniowców, z których jeden jest właścicielem rzeczonej Afryki, a drugi lata na tym chińskim crossie. Obaj siedzą w przybytku o nazwie Flinstones Workshop i częstują nas ciastkami. Za kawę grzecznie dziękujemy, bo idziemy z kapcia w kierunku kościołów. W drodze do muzeum jeszcze kilka ciekawostek. I jesteśmy na miejscu. Na początek Marta zawija chustę na czuprynę i próbuje wtopić się niepostrzeżenie w tłum bab celem integracji i zbadania aktualnej sytuacji na rynku cebuli i oliwek (kurna - tak poważnie: te kobiety siedzą tu całymi dniami i nawijają... o czym mogą w kółko gaworzyć, bo chyba nie o kościołach bizantyjskich jak pragnę zdrowia...?). No i creme de la creme, czyli to, co przyszliśmy zobaczyć. Nie da się wszystkiego obfotografować i pokazać, będą tylko cukiereczki (i bonus). Zadowoleni? Że co? Aaaaa...bonus. Proszę bardzo. Miejscówa w dole, nie wiem, jak się tam dostać. Dla Marty odrażająca, ja chętnie odbiłbym tam schłodzonego Efesa i posiedział. Tyle zwiedzania, odpalamy jeszcze Szprychę i gonimy po okolicznych szutrach. Przez przypadek wjeżdżamy nawet na tor dla quadów wzbudzając ogólne zdziwienie licencjonowanych turystów w kaskach, co na trumnie robi motocykl z dwoma załogantami na pokładzie? Spadamy. Okolicznymi drożynami odkrywamy jeszcze kilka zakamarków, których nie ma na pocztówkach. I jeszcze coś niecodziennego przy zachodzącym słońcu. No i tak sobie tą Kapadocję na deser wymyśliliśmy i wymanewrowaliśmy. Dziś wieczorem pakowanie, chwila nasiadówy nad mapą, sprawdzanie motocykla. Wyjazd jutro zaraz po śniadaniu, decydujemy się wracać przez Stambuł. Wszystko przygotowane, na oblanym nocą tarasie kończymy piwo, żegnamy się z Kapadocją i idziemy spać. Po śniadaniu wylewne pożegnanie z dwójką lokalnych magików, dają nam wizytówki i broszury, abyśmy rozsławiali ich hotel wśród znajomych Polsce. Przybijamy piątkę z turystami ze Stanów, którzy byli miłym towarzystwem, ekscentrycznemu Niemcowi zmieniającemu co wieczór pokój i nie zmieniającemu czarnego lakieru na paznokciach u nóg, spinamy kufry, odpalamy sprzęta i... gaśnie cholera jasna. Odpala, krztusi się i gaśnie. Szlag.
__________________
http://www.fabryka-przestrzeni.net "Trzeba leżeć na plecach, by napatrzyć się niebu." |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Ararat pod koniec września---szukam chętnych | wrubel | Umawianie i propozycje wyjazdów | 5 | 12.07.2012 18:18 |
Otwieram Wrota Afryki czyli... lek na jesienną depresję vol.2 [Listopad 2011] | Neno | Trochę dalej | 148 | 22.01.2012 20:08 |
Waha po 8.2 zł czyli jak nie zbankructwać w Turcji [Kwiecień 2011] | duzy79 | Trochę dalej | 19 | 26.06.2011 15:21 |
Ararat | inflator | Umawianie i propozycje wyjazdów | 9 | 18.05.2011 22:21 |