28.06.2012, 21:03 | #11 |
Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Ballynahinch (Irlandia Płn) / Częstochowa
Posty: 630
Motocykl: CRF1100L AS
Przebieg: 7500 km
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 6 dni 21 godz 47 min 42 s
|
To może napisze coś od siebie o Ben Navisie, bo w końcu weszliśmy osobno.
No właśnie, zerwałem sie I oświadczyłem, że też idę, a najwyżej w trakcie wspinaczki zawrócę. Jako, że wspinaczka na szczyty gór jakoś nigdy mnie nie kręciła, wejście na Bena Nevisa widziałem tylko jako stratę jakże cennego na wyprawie czasu. Wcześniej planowałem w związku z tym, że w czasie wspinaczki chłopaków uderze na Skye czy coś innego w pobliżu, tak żeby wieczorem wrócić na kemping, ewentualnie zjechać się gdzieś dalej, W nocy przed wspinaczką pomyślałem sobie, co będzie gdy następnego dnia chłopaki postanowią jechać w to samo miejsce które ja zjeździłem dzień wcześniej – bez sensu, przecież nie będziemy jeździć osobno do końca wyjazdu, żeby nie dublować już raz odwiedzonych miejsc. Tak więc z braku innych pomysłów postanowiłem, że spróbuje, a co mi tam. Jako, że miało być zimno zabrałem polar z membraną, długie spodnie, tank bag na plecy, a w nim, woda (pół butelki), lustrzanka z długim obiektywem, spodnie, motocyklowe ciuchy przeciwdeszczowe (w końcu gdzie jak gdzie, ale na Ben Nevisie to pewnie będzie padać co najmniej kilkakrotnie) i jeszcze pincet innych nikomu niepotrzebnych rzeczy, które jednak swoje ważyły. Pomyślałem sobie, że kondycji co prawda brak, ale skoro dziadki z babciami tam wchodzą regularnie to nie może być zbyt ciężko i ja skoro jestem sporo młodszy to pewnie dam radę bez problemu. Jak bardzo się myliłem, przekonałem się po jakiś pierwszych 100 metrach podejścia. Chciałem zawrać tylko trochę głupio było tak na początku się poddawać, patrzyłem tylko z nadzieją na Tymona (bo widziałem, że też lekko mu mina zrzedła na początku podejścia) że da sobie spokój i od razu bym z nim zawrócił na camping. Swoją drogą ten początek był niesamowicie ciężki – jakaś godzina, może półtorej wchodzenia jak po schodach. Po jakiejś godzinie zawolniłem, bo czułem że gdy utrzymam tempo chłopaków to nie dam rady dłużej niż kilka minut. Chód zresztą miałem już tragiczny, sam nie byłem do końca pewien czy kolana uginają mi się do przodu, do tyłu czy może na boki – chyba było wszystkiego po trochu. Trzeba było zacząć robić odpoczynki. Dochodząc do każdego z takich miejsc zastanawiałem się czy stąd to pójdę jeszcze kawałek do góry czy już będę wracał, na wejście na sam szczyt nie widziałem już zbytnich szans. Nawet całkiem spokojnie się wczołgiwało ten odcinek trasy dopóki nie zobaczyłem starszego małżeństwa podążającego moim szlakiem kilka minut za mną. Pomyślałem sobie o co to to nie, w życiu żeby mnie jakieś 70cio latki wyprzedzały na zboczach gór i ruszałem ostro do góry. Po kilku minutach wyprzedzili mnie nawet bez zadyszki, a ja nie miałem nawet siły podnieść głowy żeby się uśmiechnąć na powitanie. Ech pomyślałem, pewnie jacyś emerytowani sportowcy. Od tej pory emerytowani sportowcy wyprzedzali mnie regularnie co kilkanaście minut. Mnie natomiast przez całe podejście udało się wyprzedzić jedną panią która ważyła na oko ze 120kg i nie byłem pewien czy właśnie nie dostawała ataku serca. No nic wspinałem się dalej, polara pozbyłem się już na początku podejścia, a teraz jeszcze zaczęły dosięgać mnie promienie słoneczne. Zrobiło się gorąco i to nawet bardzo, długie spodnie, ciepłe skarpety i ciężki tankbag nie ułatwiały zadania. Jakby tego wszystkiego było mało skończyła mi się już woda, a bez niej, wiadomo nie ma szans. Słyszałem już od jakiegoś czasu strumień płynący w oddali, ale jakos nie można się było do niego zbliżyć. Postanowiłem więc, że przejdę jeszcze z pół godzinki i jeśli nie dojdę do wody to zawracam, żeby przetrwać. Gdy miałem już się poddać dotarłem do małego strumyka. Zapytałem jeszcze jednego z wyprzedzających mnie emerytowanych sportowców czy ta woda nadaje się do picia i już mogłem zatankować butelke. To oznaczało dalszą wspinaczkę. Butelkę miałem 1,5 litrową, po jakieś kolejnej godzinie znów ją opróźniłem, ale tym razem doszedłem już do konkretnego strumienia gdzie tankowali już prawie wszyscy przechodzący. Suma sumarum jakimś cudem, sam nie wiem jakim, ale końcu doszedłem na szczyt, godzinę czy półtora (już nie pamiętam dokładnie) po Tymonie i Arturze. Posiedzieliśmy tam jeszcze jakiś czas i zaczęliśmy zejście. Pomyślałem sobie teraz to już bułka z masłem, niestety znów się myliłem. Podczas zejścia też mieliśmy kilka przystanków regeneracyjnych, było o tyle łatwiej, że dałem radę jakoś utrzymać się za towarzyszami. Po dotarciu na camping, już nawet nie wiedziałem jak się nazywam i cieszyłem się tylko, że na tej wyprawie o własnych siłach to będziemy już tylko wsiadać i zsiadać z moto. |
Tags |
scotland , szkocja |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Relacja z podróży dookoła świata MXT 2012-2013 | mirek | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 1 | 05.05.2014 11:09 |
Szkocja - koniec maja 2012 | Tymon | Umawianie i propozycje wyjazdów | 9 | 27.12.2011 12:19 |