03.01.2013, 17:31 | #20 |
Do Mopti, kolejnego celu, już tylko mojej podróży, zostało niespełna 90km. Jadę wolno oszczędzając paliwo, opony i siebie. Jest bezpieczniej, ciszej – mogę na dłużej odrywać wzrok od drogi, wzrok, który kieruję to na lewo - w kierunku rozlewisk rzeki Bani, zielonych łąk, czy to na prawo - podziwiając pierwsze, nieśmiało pojawiające się namiastki skał, gór. To one zwiastują jeden z żelaznych punktów do odwiedzenia w Mali – Bandiagara i ogromny klif, położony kilkanaście kilometrów na południe, w pobliżu granicy z Burkina Faso. Temperatura zaczęła nieśmiało rosnąć, choć we mnie, w środku, gotowało się już od samego poranka. Tak właśnie mam kiedy jadę solo. Burza uczuć, huragany doznań! Kwitnę, promienieję wtedy szczęściem!!!
Kilometry mijają jeden za drugim, zbiornik pełny, choć jeszcze wczoraj po południu był pusty... no właśnie, to wczorajsze popołudnie, to one zmieniło dosłownie wszystko! . . . . . … popołudnie, 18 dzień, czuję mocny uścisk dłoni, kilka sekund wcześniej padły słowa, które tego dnia miały jeszcze nie paść... uścisk dłoni na pożegnanie - tak mocny, że o mało nie zwalił mnie na ziemię wraz z motocyklem. A może to z zaskoczenia, że to już tu, tak szybko. W końcu wczoraj mój kompan mówił jeszcze o całym dniu, a może nawet dwóch czy trzech dniach razem. A może byłem zbyt mocno zamyślony i ten uścisk wyrwał mnie z letargu... do dziś tego nie wiem. Ruszyłem nie zerkając w lusterko, nie oglądając się za siebie - tak zajadę zdecydowanie dalej! Bez oglądania się za siebie, bez wspominania tego co było, tego co zostało, patrząc jedynie w przód, w mapę, zaglądając jedynie pod pokład, pod którym skrycie chowałem swoje marzenia... To one dają mi siłę w dążeniu do celu, oni i ludzie, których marzenia przecież wiozłem ze sobą. Nie mogłem zawieść ani ich, ani siebie. Odkręcam manetkę ale po chwili odpuszczam, mam przecież resztki paliwa! ...zatrzymuję się 3km dalej od miejsca gdzie nasze drogi zdecydowanie zaczęły biec w innych kierunkach, gdy nasze potrzeby, odbiór otoczenia i oczekiwania co do przygody zaczęły się diametralnie różnić. Zjeżdżam z drogi by ochłonąć bo troszkę się zdenerwowałem tak nagłą zmianą decyzji kolegi. Troszkę - to bardzo delikatne słowo. I nie dlatego, że zostałem sam – to akurat mnie cieszyło. To dawało mi szanse poczuć Afrykę naprawdę a nie tylko lizać ją przez opakowanie, przez papierek, taki przezroczysty papierek, przez który coś tam widać ale nic nie czuć – smaków, zapachów, tego wszystkiego co daje możliwość powiedzenia tych magicznych słów – czułem,zrozumiałem a nie tylko byłem...! Miałem dość jazdy i tylko jazdy. Uwielbiam to ale ileż można się nią, i tylko nią cieszyć ? Przecież nie jechałem tu tylko dla nawijania kilometrów i dla zdjęć robionych „z drogi”, jechałem też po przygodę która nie nadchodziła. Nie wiem dlaczego ale kiedy jadę sam, uruchamiają mi się dodatkowe zmysły. Nawet to, że do tej pory, przez całą Afrykę, jechałem jako pierwszy, podejmowałem decyzję za nas obu - gdzie skręcić a gdzie się zatrzymać, gdzie zatankujemy, gdzie zjemy - nie dawało mi tego poczucia. Czułem delikatny niedosyt, czułem jak zasypiam za sterami. W głowie tkwiła ta euforia kiedy kilka dni temu kończyło nam się paliwo a ja byłem pewien, że nie dojedziemy do stacji benzynowej, ba, po ciuchu modliłem się o to by nie dojechać. Dlaczego? Bo to zwiastowało przygodę, bliski kontakt z miejscowymi, dawało możliwość podejrzenia jak żyją. I tak też było – spędziłem kilka godzin sam, w poszukiwaniu benzyny, wtedy mogłem poczuć to wszystko! 150km lokalnymi środkami transportu, 4km pieszo w upale sięgającym 40*C z dwoma pełnymi już kanistrami w dłoniach, tłumaczenie na checkpointach dlaczego nie mam paszportu, dlaczego idę pieszo, co tu robię i dlaczego w taki upał mam na nogach pancerne obuwie... Wtedy, dokładnie wtedy poczułem jak smakuje jazda w 8 osób samochodem osobowym - bez klimatyzacji, pasów bezpieczeństwa... zasmakowałem bagietki przewożonej w nylonowych workach w bagażniku starego mercedesa, zobaczyłem piece w których są one wypiekane, zerknąłem okiem na zapiski hurtownika. To wtedy odmawiając - dziękowałem za możliwość podjechania kolejnym mercem, bo to już było, ja czekałem na pikapa -chęć przejechania się na nieosłoniętej furgonetce była ważniejsza niż uciekające minuty, była ważniejsza niż wszystko inne. I wtedy nie ważne było to, że słonko spaliło by moje nieosłonięte części ciała – liczył się duch przygody, moje myślenie było przełączone na system zero jedynkowy – albo przygoda, albo … To tamtego popołudnia mogłem zrozumieć zasady panujące na drodze, uświadomić sobie jak działają tutejsze myjnie samochodowe czy w jaki sposób robi się tu drobne zakupy. To i wiele, wiele innych spraw. Teraz chciałem podobnie i los chyba też mnie do tego zachęcał bo ledwie co wyjąłem aparat z kieszeni a już w moją stronę podążał uśmiechnięty mężczyzna jasno dając do zrozumienia, że jak chcę to nie ma problemu, nie opierałem się: Najciekawsze jest to, że nikt ode mnie niczego nie chciał w zamian. Wystarczyło uścisnąć owym ludziom rękę, poklepać po ramieniu, przytulić czy podnieść dłoń w geście podziękowania. To działa !! Nawet ptaszki nie uciekały przede mną, podobnie jak do ludzi, wystarczyło wiedzieć jak do nich podejść, spokojnie, po ciuchu, z szacunkiem, z zaciekawieniem, z nadzieją i miłością, z uśmiechem na twarzy. Może ptak nie ale ludzie odpowiadali tym samym. Obyło się bez latających kamieni, wrogich gestów...zresztą, co ja tu będę uprzedzał bieg zdarzeń. Ruszyłem dalej – jedyne co mnie delikatnie martwiło to pusty zbiornik ale nie byłbym sobą gdybym podświadomie nie cieszył się tym faktem! Świadomość nakazywała się obawiać, podświadomość – cieszyć. - Chłopie, jesteś chory !!! – pomyślałem, śmiejąc się sobie w twarz . Przecież nie jestem na środku pustyni! Są tu ludzie, ludzie, którym gdziekolwiek bym się nie pojawił, bez względu na rasę, kontynent, płeć - po prostu ufam, najczęściej bezgranicznie. Tego dnia było mnóstwo kontaktów międzyludzkich, rozmów, wypitych herbat. Zdecydowanie więcej niż przez cały, pokonany do tej pory, afrykański odcinek. Mimo, że Marek mi tego nie zabraniał, akceptował to, to dopiero teraz pozwalam sobie na postoje co kilometr. To teraz pozwalam sobie rzucić się w przydrożną trawę, zieloną tak mocno, że aż bolą oczy. Teraz wyraźnie czuć delikatny powiew wiatru i zapach świeżej, rosnącej na rozlewiskach trawy. Tu, właśnie w tym miejscu spojrzałem jej w oczy - najpiękniejsze i najpełniejsze oczy Świata, oczy mojej przygody. Spojrzałem w nie tak głęboko, że o mało nie straciłem równowagi, zakręciło mi się w głowie. - Czy mnie pragniesz ? - zapytałem nieśmiało Nie odpowiedziała, a ja leżałem dalej odurzając się żarem lejącym się z nieba, zupełnie jak bym czekał na to, że przyjdzie sama. Pół godziny później leżę już kolejny kilometr dalej i cieszę się tym samym. Obserwuję lokalnych ludzi, rybaków jak serwisują sieci, kobiety przy praniu, dzieci łowiące ryby gołymi rękoma czy zakładające sidła na te sprytniejsze sztuki, które umykają ich sprytnym i szybkim dłoniom. Pewnie bym nawet przysnął w tej wspaniałej scenerii ale adrenalina nie daje mi na długo usiedzieć w jednym miejscu. Motocykl parkuję trzymając dystans od miejscowych, tak by nachalnie nie zaglądać w ich podwórko, które praktycznie łączy się z mocno rozlaną rzeką, wychodzi prawie na drogę, która swój koniec bierze w szerokiej teraz na około 350-450m Bani. Jedynie potężne drzewo pokazuje jakąś umowną granicę własności. Mija może z 15 sekund już jestem otoczony ludźmi. Grzeczne przywitania, zaproszenie by jednak podjechać te 3m, stanąć w cieniu. Osłonięty od słonka, w miejscu gdzie oczekuję na prom, który odpłynął dosłownie 3 minuty temu, zaczynam dialog z ludźmi. Bardzo szybko kończy się to litrami wypitej herbaty, opowieściami o tym i owym, a najważniejsze dla mnie, że za cenę promu i dwóch butelek wody mineralnej, mam na całe popołudnie przewodnika, który obiecuje pokazać mi takie miejsca w Djenne, których od kilku lat nie odwiedził żaden "niewierzący" turysta. Średnio w to wierzę ale niewiele mam do stracenia. Cieszą mnie tak błahe rzeczy jak widok zagraconego podwórka, możliwość zajrzenia do wnętrza ich domów czy obserwacja choć przez marną godzinę tego jak tak naprawdę żyją, co robią na co dzień. Dla mnie to bezcenne w podróży, w mojej małej włóczędze. Wjeżdżam na prom, gdzie witają się ze mną wszyscy, kobiety, mężczyźni, dzieci - każdy chciał uścisnąć mi dłoń. Wspaniałe uczucie. Pełen szacunek, ich do mnie, i mój do nich. Uiszczam opłatę za nas obu, za motocykl, od razu w obie strony i odbijamy od brzegu. Po drugiej stronie, zaledwie 15km od miejsca gdzie Marek postanowił wracać do domu, do rodziny, czeka na mnie kolejna wielka przygoda, mała niespodzianka, seria kolejnych znajomości, kolejnych ciekawych, niezapomnianych wręcz mistycznych miejsc. Wiem, wiem – jesteście ich ciekawi. Ja też byłem...
__________________
https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu |
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Złombol 2013 - 7ma krew czyli nareszcie Rosja! | fassi | Kwestie różne, ale podróżne. | 38 | 27.09.2013 19:06 |
moja Afryka czyli "Wagadugu 2012" by remi | remi | Trochę dalej | 27 | 28.08.2013 20:16 |
Maroko - ja i moje 10 żon [2012] | fassi | Trochę dalej | 17 | 13.02.2013 13:44 |
Kierunek Afryka 2012. | seven007 | Kwestie różne, ale podróżne. | 24 | 26.03.2012 21:49 |